środa, 24 marca 2010

O sygnecie znalezionym na podwórku



Od czasu gdy Bronisław Komorowski – niewykluczone przecież, że przyszły prezydent – oświadczył że z jego punktu widzenia, polskie państwo powinno prowadzić politykę prorodzinną, pod warunkiem, że na celownik weźmie rodziny zdrowe i kulturalne, upłynęło wystarczająco dużo czasu, żeby tę wypowiedź potraktować ostatecznie jako tę część naszego pejzażu, która nas oczywiście zawstydza, a czasem i doprowadza do płaczu, ale z którą nauczyliśmy się żyć. W czasie, który jego organizatorzy nam wyznaczyli na debatę w tej kwestii, wydaje się że powiedziano już wszystko, i to w tak uczciwy i demokratyczny sposób, żeby nikt nie mógł się poczuć ani zapomniany ani pokrzywdzony. No a przede wszystkim, żeby broń Boże samemu Marszałkowi nie stała się najmniejsza krzywda. A więc wszystko odbyło się i zdrowo i kulturalnie, a ostateczne zamknięcie debaty odtrąbił wczoraj inny marszałek – Stefan Niesiołowski, ogłaszając, że każda próba dalszego mielenia tego tematu zostanie uznana przez niego za świństwo i podłość.
W wypowiedzi Niesiołowskiego uderzyło mnie jednak coś innego. Powiedział on mianowicie, że Komorowskiego nie wolno tu dręczyć, nie dlatego, że on nie powiedział tego co powiedział, lub że nie myśli to co myśli, czy nawet że przecież ładnie powiedział, ale bo każdy kto go zna, wie, że to porządny człowiek. I że czasem nawet jeśli on głosi to co pozornie głosi, to robi to z takim autorytetem i z takiej pozycji, że z całą pewnością nie można mu zarzucić, że głosi to co głosi. Ktoś mi powie, że nad słowami Niesiołowskiego nie trzeba się zastanawiać, bo można tylko od tego zwariować, jednak mi nie tyle chodzi o słowa, lecz o postawę. No i jednak nie koniecznie o postawę samego Niesiołowskiego. Ale każdego człowieka, który kiedy już da się opętać, traci wszystko, nawet to czego z pozoru utracić się nie da. Czasem to widać na tanich horrorach, kiedy bohater zmienia się w jakieś straszydło.
Pomyślałem sobie w tych dniach, że Bronisław Komorowski, może przez to że jest myśliwym, zaczął myśleć w kategoriach selekcji nie tylko o tych sarnach, czy lisach, ale o ludziach. On tak długo już sobie tłumaczy, że każde zwierzę, jako odstrzeli ze swoich kumplem Palikotem było albo chore, albo słabe, albo jakieś po prostu krzywe, że dla dobra gatunku i piękna przyrody temu zwierzęciu należy się odstrzał, a im pochwała, że w końcu musiał dojść do tego stanu, gdzie takie na przykład zabiegi in vitro również zaczyna traktować jako pewnego rodzaju służbę. No bo chyba nie przyjemność?
Ten argument brzmi przekonująco. Już w słynnym filmie Taxi Driver Scorsesego, kolega taksówkarz tłumaczy De Niro, że jeśli człowiek robi to co robi przez wystarczająco długi czas, to w końcu w sposób nieunikniony staje się tym właśnie co robi. Ani on sam nie umie tego jasno wyrazić, ani tym bardziej De Niro nie potrafi tego bełkotu zrozumieć, ale wydaje mi się, że coś w tym musi być. Istnieje bowiem z całą pewnością takie niebezpieczeństwo, że jeśli człowiek za bardzo zaczyna się identyfikować ze swoją choćby pracą, zapomina o tym wszystkim co sprawia, że jest przede wszystkim człowiekiem. Pisałem już tu o tym niedawno.
Uważam jednak, że problem Komorowskiego jest inny. Albo nie tylko taki, na jaki go skazuje bycie myśliwym. Wydaje mi się, że to kim on jest, stanowi wynik całego bogatego zbioru sytuacji, zdarzeń i gestów, jaki mu towarzyszy w ostatnich latach jego życia, a więc tak zwanego kontekstu. A i to tylko w najlepszym dla niego wypadku. Bo biorę też pod uwagę, że to nie koniecznie muszą być tylko ostatnie lata, ale że on już po prostu tak ma od dziecka. Nie można wykluczyć, że kiedy dziś Bronisław Komorowski – konserwatysta, harcerz, katolik i człowiek na wskroś porządny – twierdzi, ze człowiek zdrowy i kulturalny bardziej zasługuje na życie niż chory i nieokrzesany, to za tym stoi coś znacznie poważniejszego niż jego towarzyskie i polityczne wybory. On po prostu może już taki być. A więc, w jego wypadku, najpierw by było jajko, a później dopiero kura.
Jarosław Kaczyński określił kiedyś pewien rodzaj kulturowego upadku, jako efekt wychowania na podwórku, czego część w ogóle nie zrozumiała, a część zrozumiała, ale postanowiła udawać, że nie wie o co chodzi. A więc można by było założyć, że w przypadku Komorowskiego to czym on się stał na starość jest jednak kwestią wychowania. I nie ma znaczenia, czy on – lub nawet jego kolega Niesiołowski – pochodzą z tak zwanych dobrych rodzin, a tam gdzie się wychowywali, podwórka nawet nie było, jeśli zapamiętamy, że tak zwane ‘ulicznictwo’, to termin nader pojemny. I nie koniecznie związany z ulicą. Im dłużej patrzę na Komorowskiego, tym bardziej przemawia mi do wyobraźni to własnie kryterium. To może właśnie chodzić nie tyle o las, lecz o ulicę. Symboliczną oczywiście – ale ulicę. To ona sprawia, że człowiek przez całe życie, cokolwiek by nie robił, jakichkolwiek by zasad nie głosił, w cokolwiek by rzekomo nie wierzył, zawsze musi się w końcu odsłonić i wzbudzić u dobrych ludzi coś na kształt nawet nie złości, ale takiego szczególnego znużenia. „Coz people like you make me feel so tired…
Wczoraj moja córka kazała mi oglądać program Kuby Wojewódzkiego. Nie ze względu na niego, ale ponieważ miała tam wystąpić niejaka Anja Rubik. Jeśli ktoś nie wie, to powiem, bo ja akurat już wiem. Otóż ta Anja Rubik to wybitna polska modelka, podobno obecnie jedna z najważniejszych osób w branży na świecie. Modelka jak modelka. Ładna, zgrabna… cóż powiedzieć? Jak idzie o tę pannę Rubikówną muszę jednak jeszcze dodać, że ona urodziła się w Rzeszowie, przez większą część życia mieszkała w Częstochowie, wyjechała za granicę, kiedy miała szesnaście lat, a dziś gdziekolwiek się pokaże – czy to w jakimś pięknym miejscu w Londynie, czy w studio TVN u boku Wojewódzkiego – każdym swoim słowem i gestem dowodzi, że Rzeszów i Częstochowa to nie byle co. O co mi chodzi? Z jakiegoś powodu, ta dziewczyna zrobiła międzynarodową karierę, a Wojewódzki nie. I z całą pewnością, nie poszło o to, że ona była ładniejsza, czy miała większy talent do języków, niż większość jej koleżanek. Podobnie jak nie o to, że z kolei w towarzystwie które otaczało Wojewódzkiego lepszych od niego nie było, a to że on jest tylko tym kim jest, to wyraz wyłącznie ciężkiej niesprawiedliwości.
Panna Rubikówna przyniosła do studia swoje duże, podpisane przez siebie zdjęcie, z przeznaczeniem na jakąś zwyczajową TVN-owską aukcję, usiadła i zaczęła każdym swoim gestem i słowem udowadniać, że wszystko co uzyskała jest jak najbardziej zasłużone. Wojewódzki z kolei od samego początku zachowywał się jak przedpoborowy debil na dźwięk słowa „majtki”, a więc wiercił się, mlaskał, głaskał po jądrach, aż w końcu powiedział, że on sobie to zdjęcie kupi i powiesi je „w pewnym pomieszczeniu, z którego u siebie w domu często korzysta”. Pamiętam jak przed laty zdarzyło mi się być na koncercie Henry Rollinsa, gdzie jako tak zwany suport występowała Agnieszka Chylińska. Przed występem, otrzymała ona jakąś złotą, czy platynową płytę i oświadczyła oniemiałej publiczności, że ona sobie to trofeum powiesi w łazience i podczas kąpieli będzie na nie „tryskała śluzem”. To właśnie tamto doświadczenie pozwoliło mi też zrozumieć typ wrażliwości, który zademonstrował wczoraj Kuba Wojewódzki. Kiedy on z charakterystycznym uśmiechem zasugerował tej dziewczynie, że będzie się regularnie onanizował przed jej zdjęciem, różnica między nimi zrobiła się jeszcze większa niż była na samym początku. A już wtedy wydawała się być największa z możliwych.
A więc wraca pytanie, skąd coś takiego się bierze? Co sprawia, że dla niektórych ludzi nawet powaga i oczywiste dostojeństwo jakiegoś miejsca nie jest wystarczającym powodem do tego, żeby się zachować? Gdyby to tylko chodziło o Wojewódzkiego, to jakoś bym przeżył. Ale problem tego co Jarosław Kaczyńskie jakże słusznie nazwał ‘podwórkiem’, przekracza wszelkie pozorne i faktyczne granice. Pamiętam jak kiedyś ktoś zorientowany odpowiadał mi, jak nasza lokalna sława muzyki rockowej, zespół Maanam planował zrobić karierę w Ameryce. Pojechały więc te krakowskie gwiazdy tam do tego Nowego Jorku, i od razu w pierwszy wieczór wszystko stracili, ponieważ okazało się, że ci którzy mieli w planie ewentualną współpracę, po prostu rzucili dyskretnie okiem na ich zachowanie w jednej z pierwszych niezobowiązujących sytuacji i stracili zainteresowanie.
Dziś, kiedy patrzę na Bronisława Komorowskiego, Stefana Niesiołowskiego, Radka Sikorskiego, Kubę Wojewódzkiego… ale też na tę Anję Rubik, doskonale czuję, o co w tym wszystkim może chodzić. Bronisław Komorowski jest oczywiście tym kim jest, mówi co mówi, myśli co myśli, ale przy tym wszystkim nie jest w stanie się oderwać od swojej natury. Od tego duchowego, nie fizycznego, backgroundu. A więc jego opinia na temat zdrowia i kultury, to zwyczajne odgłosy podwórka i ulicy. Nawet ten sygnet, który nosi na swoim wypilniczonym paluszku, nie zmieni tego faktu. Trudne? Wcale nie tak bardzo. Wystarczy tylko trochę ruszyć głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...