Motto:
„It's so easy to laugh, it's so easy to hate
It takes guts to be gentle and kind”
Morrisey
Jedno z moich dzieci przesłało mi wczoraj link do czegoś co z punktu widzenia Sieci miało być pysznym żartem, a mnie właściwie przeraziło. Właściwie przybiło mnie do ziemi i pozostawiło tam dłuższy czas. Kto chce, niech sobie tego wysłucha http://www.joemonster.org/filmy/16200/Uwaga_na_pole_magnetyczne_w_Bialymstoku_. Dla reszty krotka informacja. Otóż chodzi o to, że pewnej nocy na policję w Białymstoku zadzwoniła kobieta i poprosiła policjanta o interwencję. Problem jej polegał na tym, że ona nie może zasnąć, bo jej sąsiad atakuje ją przy pomocy jakichś programów komputerowych w taki sposób, że tworzy wokół niej bardzo silne pole energetyczne, które sprawia, że ona ani nie może ani się poruszać, ani jeść, ani pić, ani spać, ani w ogóle żyć. Ta biedna kobieta opowiada o swojej udręce policjantowi przez niemal dziesięć minut, więc nie mam sposobu, aby przekazać tutaj choćby ułamek tego wszystkiego co tam się wyprawia. Wspomnę więc tylko dwie kwestie, które zwróciły moją uwagę.
Zakładam że to nagranie nie jest manipulacją. Że to nie jest żart stworzony przez dwóch wesołych internautów w tak mistrzowski sposób, że robi wrażenie autentyku. Zakładam więc, że to jest autentyk. A skoro tak, to wrażenie wielkie robi to, że ta kobieta, snując swoją obłąkaną historię, ani nie bełkocze, ani nie stęka, ani się nie jąka, ani nie krzyczy w opętaniu. Ona mówi w miarę spokojnym tonem, bardzo składnie i w pełni logicznie. Gdyby nie owa szczególna treść jej opowieści, można by sądzić, że słyszymy zwykłą panią – może nauczycielkę, czy lekarkę, może dziewczynę z poczty – której przydarzyło się coś niezwykle ciekawego i chce nam teraz o tym wszystkim opowiedzieć. Druga część tego co mnie tak wzruszyło, to ten policjant. Ja wiem że jest noc, a on być może siedzi sam na dyżurze i się nudzi jak pies. To jednak, jak on z nią rozmawia, robi wrażenie równie mocne. Nie ma wątpliwości, że on wie że ma do czynienia z osobą opętaną. Mimo to w jego głosie ani przez ułamek chwili, ani przez jeden krotki moment, nie słychać śladu ironii, kpiny, czy nawet uśmiechu. Przez całą rozmowę policjant robi wrażenie zainteresowanego, rozumiejącego, współczującego. Rozmawia z nią. Po prostu z nią rozmawia. W końcu ją uspokaja, obiecuje, że wprawdzie tej nocy już nie da rady, ale jutro, jak będzie dzień, to zobaczy co można zrobić, i być może w ten sposób pozwala jej zasnąć w tym lodowatym łóżku, na tej tafli lodu, z tym ściśniętym gardłem.
Ponieważ bardzo często atakuje mnie podejrzenie, że moja wrażliwość jest równie chora jak myśli tej nieszczęsnej kobiety, zwróciłem się do kogoś z zupełnie innych miejsc na tym świecie, mianowicie pewnego mojego maturzysty, z którym łączy mnie pewnie tyle tylko że i on mnie lubi i ja jego. Przesłałem mu to nagranie i spytałem go, co o tym sądzi? No i okazało się, że i jemu nie jest lekko. Oto co mi napisał:
„Tak, słyszałem to kiedyś i też odniosłem wrażenie że to straszne. zupełnie. A jak ona żyje? Jak my wszyscy. To jest najstraszniejsze, bo słuchając tego zdajemy sobie sprawę z tego że rzeczywistości nie ma. Jest taka, jaką ją postrzegamy. Pozdrawiam, spokojnej nocy.”
Właściwie nie wiem, po co piszę ten tekst. Zdaję sobie sprawę z tego, że podobnie jak ja sam, wielu czytelników tego bloga oczekuje, że wszystko co tu się znajdzie coś nam powie, pozwoli nam odnaleźć w sobie jakąś nową, poczciwą myśl, lub choćby wprawi nas w odpowiedni nastrój. Cóż jednak z tej opowieści? Szczególnie na blogu, jak by nie było, politycznym? No tak, ten policjant, to z całą pewnością bardzo oczywista część polityki. Jeśli popatrzymy na niego jako na część tego państwa, które może dopiero przed nami, to musimy uznać, że warto było o nim tu wspomnieć. No ale ta kobieta? Po co nam ona? Czy tylko chodzi o wzruszenia, czy może ona nam mówi coś o więcej?
Tu w Salonie działa pewien bloger, który – jak mi doniesiono – określił mnie niedawno w taki sposób, że ja jestem idealnym celem dla ludzi takich jak jego ojciec – ludzi zaradnych, bogatych, z pięknym domem, pięknymi przedmiotami wokół – a w całości brzmiało to tak:
„Nadęty człowieczek, któremu się wydaje, że wszystko ma, bo osiągnął prestiż w wąskiej działce.
Ojciec, który na podobnych ludziach potrafi zbijać kokosy finansowe ("nadziani klienci") zawsze mi powtarzał jedną mądrość: że takimi ludźmi się, wbrew pozorom, bardzo łatwo manipuluje. Jak cokolwiek od takiego, zadufanego w sobie typa, chcesz załatwić, to po prostu można się uniżyć, w totalnym kłamstwie mu przyznać rację i podbudować ego.
Jak ktoś jest dobrym aktorem, to tak robi. Tato tak robił nie raz, ale to cwany - i zbyt pragmatyczny momentami - wilk. Człowiek z nadętym ego jest bardzo NIEODPORNY na manipulację; zręczny obcy może to bardzo łatwo wykorzystać (a szczególnie, jak ma np. wieloletnie doświadczenie handlowe z najtrudniejszymi rodzajami klientów...).”
Kiedy przeczytałem to po raz pierwszy, najpierw myślałem, że to nie może być naprawdę. Że to jakaś prowokacja, jakiś żart. Że tacy ludzie nie istnieją. Później sprawdziłem cały kontekst i doszedłem do wniosku, że to jednak jest real. Że to istnieje, rusza się i żyje. Po prostu żyje. Jeszcze później, przypomniałem sobie, że ja już miałem wcześniej kontakt z tym kimś i że to jest działacz – tak, działacz! – Platformy Obywatelskiej z Krakowa. A więc, że to jest polityka. Właśnie polityka. Nie dom, rodzina, sklep, telewizor, ale polityka.
I tak sobie teraz przypominam, jak po słynnych, kultowych już wręcz, wyborach w roku 2007, przeciwnicy Platformy Obywatelskiej bardzo głośno wskazywali na fakt, ze największe poparcie dla PO odnotowano w zakładach karnych, wśród przestępców, a więc ludzi występnych i złych. Przeciwnicy PiS-u natomiast – w odpowiedzi na te złośliwości – pokazywali, że z kolei PiS najwięcej głosów otrzymał w zakładach psychiatrycznych, a więc od wariatów, a więc ludzi głupich.
No więc dziś, kiedy wciąż jestem tak poruszony tym czego wysłuchałem wczoraj wieczorem, myślę sobie, że to własnie byłaby odpowiednia refleksja dla takiego wpisu, na taki temat i na takim blogu. Że tu chodzi zawsze, jak by nie patrzeć, wyłącznie o wrażliwość. Nie o smak, jak twierdził Herbert. O wrażliwość. Że to wszystko, tak czy inaczej, pozostaje kwestią wrażliwości. Albo lepiej. Kwestią dwóch dokładnie typów wrażliwości. Wrażliwości mocnej, uśmiechniętej, radosnej. I wrażliwości unieruchomionej i przyduszonej do lodowatego łóżka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.