Sytuacja kogoś kto ani nie ma ani odpowiedniej wiedzy socjologicznej, ani kontaktów, które mogłyby mu te braki wynagrodzić, ani nawet tych kilku znajomych, od których mógłby czerpać potrzebne informacje na tematy kluczowe, nie jest łatwa. Ktoś taki, siłą rzeczy skazany jest wyłącznie na własne doświadczenie, dobry wzrok i to wszystko co z tego doświadczenia i tej spostrzegawczości może wyciągnąć. Z drugiej jednak strony, jeśli wziąć pod uwagę fakt, jak często wszelka tak zwana poważna wiedza jest wynikiem albo błędów – właśnie przez to że przynależących do tej bardzo poważnej domeny, nienaprawialnych – albo zwykłej manipulacji, wydaje się, zresztą ostatnio coraz częściej, że liczenie na własny rozsądek wcale nie musi być aż tak złe.
Przyznaję, nie po raz pierwszy tu zresztą, że niemal wszystko to co tu piszę – w tym nawet kwestie związane z językiem angielskim, a więc jedyną rzeczą na której się znam zawodowo – wynika głównie z doświadczenia, a nie z tego co przeczytałem w książkach, czy usłyszałem od kogoś od siebie mądrzejszego. I muszę powiedzieć, że nie narzekam. Pewnie, że chciałbym być bardziej oczytany, skuteczniej poinformowany i lepiej wykształcony niż jestem, ale też nie jestem wcale pewien czy ta zamiana nie byłaby typową wymianą siekierki na kijek. Weźmy dla przykładu niedawny wpis blogera starego, w którym ów stary nie może wyjść z zachwytu nad kondycją, w jakiej znajduje się nasza Polska pod rządami Platformy Obywatelskiej. Ponieważ ta notka – przynajmniej do momentu gdy przestała dotyczyć spraw radosnych, a zmieniła się w standardowe złośliwości pod adresem posłanki Szczypińskiej – robi wrażenie czegoś wyjątkowego nawet na tle najbardziej brutalnych ekscesów, z jakimi tu w Salonie mamy niekiedy do czynienia, myślę, że warto zacytować dłuższy fragment. Bardzo proszę tego cytatu nie lekceważyć. To trzeba przeczytać:
„W Polsce jest zarejestrowanych około 800 firm zajmujących się produkcją i naprawą pełnomorskich też jachtów. Kwitnie u nas budowa luksusowych, morskich jednostek rekreacyjnych i stale się rozwija stoczniowy przemysł na wybrzeżu i w głębi lądu dający miejsca pracy wielu tysiącom ludzi. Upadek dwóch państwowych molochów, sztucznie reanimowanych socjalistycznymi metodami i dlatego bezskutecznie to okrzyczany ale incydent pośród gospodarczego boomu jaki gospodarka morska przeżywa. Mamy do zaoferowania najlepsze i najnowocześniejsze konstrukcje pełnomorskich i śródlądowych łodzi. Pomyślną przyszłość przemysłu stoczniowego zapewnili prywatni wytwórcy znajdujących zbyt statków turystycznych a nie producenci staroświeckich, dotowanych frachtowców, którzy w dodatku chowają pośród siebie rzesze bezproduktywnych związkowców.
Nasza waluta się stale umacnia. Zyskała 20% od lutego ubiegłego roku, gdy wartość złotego sięgnęła dna i umacnia się nadal. Nie tak szybko już wprawdzie ale się przewiduje, że za pół roku będzie silniejsza o dalsze trzy procent. Konsekwencje tego są dla naszej gospodarki dobroczynne. Przede wszystkim wszyscy się staliśmy bogatsi o jedną piątą naszych oszczędności. Poza tym relatywnie spada nasze zagraniczne zadłużenie, maleją raty w zagranicznych walutach, zagraniczne wycieczki się stają tańsze, zakupy towarów z USA znowu się zaczną opłacać. Nasz eksport zaś nie ucierpi na tym wiele bo prawie wszyscy nasi producenci, handlujący z zagranicą od dawna się rozliczają w euro. Podobnie więc jak eksport nie wzrósł w dobie spadku wartości złotego tak i teraz nie zmaleje. Solidnieją też nasze podstawy do masowych wyjazdów na obiecywane nam egipsko- tunezyjskie czy zgoła kosmiczne wakacje ”
Szczerze powiem, że ja nie słyszałem o tych 800 firmach, ani o tych 20%, ani o tych malejących ratach w zagranicznych walutach, jak i z całą pewnością o wielu innych rzeczach, o których słyszał i stary, i jego kumple i mentorzy z Platformy, właśnie dlatego, że w ogóle słabo się orientuję w tym co się dzieje w naszym świecie. Nawet ostatnio przestałem czytać gazety, i codzienną propagandę obserwuję już tylko w telewizji, zupełnie jak zwierzęta w zoo. Natomiast od czasu do czasu docierają do mnie przeróżne sygnały ze świata pozaoficjalnego i też pozwalają mi, choćby może tylko czuć, że coś tam jednak wiem.
Co wiem? Nie będę tu wchodził w szczegóły. Raz, że nie chcę by ten blog stał się bardziej konfesyjny niż i tak już jest i niż da się to normalnie znieść, a dwa że są to sprawy zbyt prywatne i, co ważniejsze, niekoniecznie nawet dotyczące mojej sytuacji. Ponieważ natomiast mam głębokie przekonanie, że moja wiedza nie jest bardzo oryginalna i ekskluzywna, powiem tylko, że wiem to, co wie też większość czytelników tego bloga. A mianowicie, że to co złym ludziom udało się w ciągu minionych kilku lat przeprowadzić na polskim społeczeństwie, ta socjotechniczna operacja, która doprowadziła do pojawienia się kogoś takiego jak autor cytowanych wyżej słów – i to na skalę wręcz masową – jest wydarzeniem społecznym, o którym za ileś tam lat będzie się wspominało w książkach. I nie tylko mam tu na myśli podręczniki psychiatrii.
Skąd moje przekonanie, że wiedza, którą ja posiadam jest lepsza od wiedzy pochodzącej z przestrzeni oficjalnej? Stąd właśnie, że ja ją czerpię z tego co widzę za oknem, na mojej ulicy, z rozmów z normalnymi ludźmi, którzy nigdy nie mieli żadnego interesu, żeby się skarżyć, a co dopiero żeby się doprowadzić do stanu, w którym to, że podobno w Polsce jest już „osiemset firm zajmujących się produkcją naprawą pełnomorskich jachtów” jest informacją równie interesującą co egzotyczną, jak ta, że z jakiegoś powodu niemal połowa działaczy Platformy Obywatelskiej jest niesłychanie zaangażowana w polityczne życie swojej partii i plany jej przywódców, a ośrodki badania opinii publicznej mówią, że od dziś to właśnie Bronisław Komorowski stał się dla większości społeczeństwa wzorem wszelkich prezydenckich cnót. Z ludźmi, którzy dla poprawy bezpieczeństwa swoich rodzin byliby gotowi nawet poprzeć coś tak chorego jak ów obywatelski projekt bandy szamanów zrzuconych na Polskę bez żadnej litości. Gdyby tylko ujrzeli w nim choć ślad sensu. Ale nie widzą. Bo, mimo tej nędzy, zachowali podstawowy zdrowy rozsądek.
Po prostu z ludźmi, którzy się nie dali wydrążyć.
Dziś we Wproście czytam artykuł niejakiego Darka Aresta – słowo daję, że tak to jest podpisane – o artystycznej wielkości czegoś o czym już tu pisałem, a co nazywa się stand up comedy show. Ów Darek Arest (poważnie!), z tym szczególnym, a przy tym jak najbardziej typowym, intelektualno-wieśniackim kompleksem, zachwyca się, jakie to te komedie są strasznie światowe, niebywale śmieszne, i w swym obrazoburstwie absolutnie ponad intelektualne możliwości przeciętnego Polaka. Bo oto dajmy na to taki Robin Williams w swoim najnowszym programie w sposób absolutnie rozwalający każdego porządnego intelektualistę, „parodiuje złożonego przez starość i chorobę Jana Pawła II, a także odgrywa dialogi odbytu i penisa”. Ja mogę tylko od siebie dodać, że to nie jest tak bardzo najnowszy numer Robina Williamsa. Ja tego autentycznie wybitnego aktora miałem okazję oglądać w tym samym grepsie jakimś amerykańskim telewizyjnym show jeszcze w czasach, gdy Ojciec Święty – z trudem, ale żył. Żart polegał na tym, że Robin Williams przechylał się śmiesznie na bok, dokładnie jak Papież, i udawał, że pierdzi. A więc, albo Williams odstawia ten sam numer od ponad już pięciu lat i tylko Darek Arest myśli, że te jaja są świeże, albo ktoś coś Darkowi opowiedział, ten to przetrawił, coś mu się w durnej pale przesunęło, i marzenia mu się tak zakotłowały, że wyszło z tego to co wyszło.
W sumie nieważne. Najważniejsze że on i tak tego spektaklu nie widział, ale o nim usłyszał. Tak to się bowiem zawsze dzieje. Zawsze na początku jest ta wiedza. Poważna wiedza poważnych ludzi. I to obojętne, czy w kwestii śmiesznego pierdzącego Jana Pawła, czy równie śmiesznych, i równie dziś jak On bezproduktywnych, związkowców z Gdańska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.