środa, 17 marca 2010

O młotach, zomowcach i rock'n'rollu



W scenariuszu Pulp Fiction jest scena, która z jakiegoś powodu nie zmieściła się w filmie, choć szczęśliwie można ją obejrzeć w scenach usuniętych. Piszę „szczęśliwie” ponieważ uważam, że zawiera ona fragment niemal najlepszy ze wszystkiego co się tam w ogóle dzieje. Kiedy Mia po raz pierwszy spotyka Vincenta, pyta go czy on przypadkiem nie jest jakimś krewnym Suzanne Vega, piosenkarki. Vincent odpowiada jej mniej więcej w taki sposób: „Tak. Suzanne Vega to moja kuzynka. Ale nic mi nie wiadomo o tym, żeby miała zostać piosenkarką. Ale w końcu ostatnio mało bywam w domu”… No tak. To jest mistrzostwo świata. Dla tego kawałka, biorąc pod uwagę cały kontekst filmu, warto uznać, że Tarantino to geniusz. Aż geniusz i tylko geniusz. Ale geniusz.
Jednak to co nas dziś powinno bardziej zainteresować, to następna już chwila, gdy Mia informuje Vincenta, że ona musi się koniecznie dowiedzieć z kim idzie na kolację, a do tego musi przeprowadzić pewien quiz, który sprawdzi, czy Vincent należy do klasy tzw. ‘Beatles people’, czy do ‘Elvis people’. Mia wierzy, że ludzie dzielą się dokładnie na te dwie kategorie i przynależność do jednej z tych grup determinuje człowieka ostatecznie i nieodwołalnie. A więc zadaje Vedze serię pytań dotyczących tego, co lubi i co by zrobił w tej lub innej sytuacji, pomału uzyskując oczekiwaną przez siebie wiedzę, że Vincent Vega to oczywiście człowiek Elvisa.
Przyznaję że kiedyś, gdy byłem wciąż młody i naiwny, uważałem, że tego typu test jest idealny. Może nie w odniesieniu do Elvisa i Beatlesów, ale, owszem, w tym mniej więcej kierunku. Beatlesi, czy Rolling Stonesi? Pink Floyd czy Sex Pistols?Leon Zawodowiec czy Dirty Harry? Chorwacja czy Alaska? Dziś, po latach, coraz częściej, i to z bólem serca, stwierdzam, że to jest kompletnie bez znaczenia. Podobnie, jestem głęboko przekonany, że nawet podział tarantinowski na ludzi Elvisa i ludzi Beatlesów nic by tu nie dał, a wręcz mógłby nas wpędzić w bardzo paskudną pułapkę. Ale nie traćmy ducha. Wszystko jest do naprawienia.Wciąż są sposoby, i w dodatku, w co mocno wierzę, są one znacznie lepsze i znacznie skuteczniejsze niż cokolwiek innego. I jeśli ktoś myśli, że chodzi mi o pytanie czy jesteś za Platformą czy PiS-em, to jest w głębokim błędzie. To akurat jest jeszcze gorsze i jeszcze bardziej bezużyteczne. Może nawet jeszcze bardziej, niż to mnie nawet się wydaje.
Jakiś czas temu zrobiłem sobie wybór niemal trzystu piosenek, który zatytułowałem Another Bunch Of Jolly Nice Songs i który, jak idzie o to co lubię, jak na razie w zupełności zaspokaja moje estetyczne potrzeby. Wśród nich – akurat naszło mnie na nie dziś – są dwa stare, mniej więcej z tego samego okresu, a więc z lat sześćdziesiątych, kompletnie głupkowate, ale przepiękne hity. Jeden z nich to przebój zespołu Peter, Paul and Mary, zatytułowany If I Had A Hammer. Po polsku leciałoby to mniej więcej tak:

Mam ten młot
I mam ten dzwon
I mam tę pieśń, którą śpiewam
Na cały kraj
To młot sprawiedliwości
To dzwon wolności
To pieśń o miłości między moimi braćmi i siostrami
Na cały kraj

Druga piosenka to przebój zespołu Herman’s Hermits zatytułowany What A Wonderful World. To z kolei brzmi tak:

Nie znam się na geografii
Nie znam się na trygonometrii
Nie znam się na algebrze
Nie wiem po co jest suwak logarytmiczny
Ale wiem, że jeden i jeden to dwa
I gdyby to jeden mogło być z tobą
Jakiż piękny byłby świat!

Na czym polega zagadka? Otóż obie te piosenki, z mojego punktu widzenia, są jednymi z najpiękniejszych piosenek ever. Są z tego samego okresu – a więc reprezentują tak zwane „lata 60-te” – i jak większość tego co się wtedy pisało, są głupie jak niewiadomo co. Piękne, a jednocześnie – jak idzie o przekaz – są nieprawdopodobnie naiwne i niemądre. Więc uważam, że to właśnie czyni pozycję wyjściową idealną. To nie jest Mick Jagger i Paul McCartney. To nie jest punk rock i progressive.To nie jest McDonald’s i Bombai Tandoori. To nawet nie jest pepsi i cola. To Herman’s Hermits i Pete Seeger. Teraz tylko wystarczy wysłuchać tych dwóch, niemal identycznych piosenek, i odpowiedzieć na pytanie: Kim jesteś? Człowiekiem od Herman’s Hermits czy od Seegera?
Ostatnio było wyłącznie poważnie. Poważnie i strasznie. Niekiedy wręcz przerażająco. Poznaliśmy przy okazji najprzeróżniejszych ludzi i najbardziej różnorodne postawy. Jestem pewien, że nie są one jednak aż tak przeróżne, jakby się wydawało. To są właściwie wyłącznie dwie postawy. Oczywiście wiem, że każdemu jest dobrze ze sobą, a mnie nic do tego. Więcej. Nikomu nic do tego. Ale przyznam zupełnie otwarcie, że gdybym miał trafić do bandy Seegera, to już wolałbym, żeby na mnie mówili, że ja stoję tam, gdzie stało ZOMO. I zapewniam, że tak by było lepiej nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich. Byłoby dla was lepiej, gdybyście stali tam, gdzie stało ZOMO.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...