wtorek, 16 marca 2010

O tym co w klatce i co na zewnątrz



Nie mam pojęcia, czy moje doświadczenia na tym polu są w jakikolwiek sposób szczególne, czy może utrzymują się w standardzie, ale jeśli idzie o tak zwaną pracę na etacie, przyznać się muszę do pewnego kompleksu. Otóż dla mnie myśl, że musiałbym wracać z pracy do domu i aż do zaśnięcia żyć rozpamiętywaniem wszystkich możliwych nieprzyjemności, jakie mnie spotkały ze strony ludzi, którzy mnie zatrudniają, jest absolutnie nie do zniesienia. Jak mówię, nie wiem, czy jest dużo, czy mało tych, dla których najgorsze co im się może przytrafić, to sytuacja gdy w gruncie rzeczy obcy ludzie traktują ich jak szmatę, a oni jedyne co mogą zrobić to zacisnąć zęby i poczekać z wybuchem właśnie do powrotu do domu. Ale niezależnie od tego, rozumiem ich i im współczuję.
Co mam na myśli mówiąc u szmacie i o traktowaniu? Wbrew pozorom nie chodzi mi o zwykłe chamstwo, czy nawet klasyczną brutalność, gdy ktoś w stosunku do ludzi sobie podległych pozwala sobie na słowa powszechnie uważane za obelżywe, czy wręcz groźby. Z tym można żyć. Coś takiego można potraktować wręcz jako – owszem, niską – ale konwencję i się przyzwyczaić. W tym wypadku chodzi mi o pewien rodzaj protekcjonalizmu, na który pozwalają sobie niektóre żony w stosunku do swoich mężów, starsi bracia do młodszych braci, czy rodzice do dzieci. Nie o sarkazm, nie o złośliwości, ale właśnie protekcjonalizm mi chodzi. Tu właśnie leży mój kompleks.
Wbrew pozorom, nie gadam o tym dziś po to, żeby po raz kolejny opowiadać o tym, co u mnie słychać, ani też nawet żeby przedstawiać trudną sytuacją ludzi chodzących codziennie do pracy, żeby zarobić na kolejne zakupy. W końcu, co ja mogę na ten temat wiedzieć? Jak mówię, to są wyłącznie moje doświadczenia i mój kompleks. Blog jest polityczny, więc i intencje są czysto polityczne. Bohaterowie tego wpisu też są wyłącznie politykami. A zatem poszło o dwóch polityków. Polityków Platformy Obywatelskiej, którzy trochę sami z siebie, a trochę ulegając pewnie szaleństwu, które zresztą sami nakręcili, uwierzyli, że mogą zostać prezydentem takiego kraju jak Polska. Poszło o Bronka i Radka, czyli w normalnym, ludzkim języku, marszałka Komorowskiego i ministra Sikorskiego.
Już wcześniej na tym blogu próbowałem dowodzić, że od czasu do czasu gdy Donald Tusk oświadczył, że rezygnuje z prezydentury na rzecz ratowania swojej ukochanej partii od rozpadu, problem kolejnej kadencji Lecha Kaczyńskiego jest jakby załatwiony. Mam nadzieję, że dowiodłem wystarczająco przejrzyście, że jeśli aktualna sytuacja nie jest wyłącznie jakąś zagrywką ze strony Platformy, na której końcu tak czy inaczej stoi prezydent Tusk, ale czymś poważnym i ostatecznym, nikt poza dotychczasowym prezydentem nie może wyjść z nadchodzących wyborów z tarczą. W związku z tym też nie będę już więcej się na ten temat rozpisywał. Muszę natomiast przyznać że jest coś czego nie przewidziałem. Tego mianowicie, że Platforma Obywatelska nie będzie w stanie wskazać jednego wspólnego kandydata do Belwederu i że walka, której żeby uniknąć, Donald Tusk musiał się zdecydować aż na takie wyrzeczenie, przeniesie się tuż obok, na sąsiednie boisko. Nie spodziewałem się, że ambicje przywódcze wewnątrz Platformy są tak histeryczne, a sama partia jest tak słaba, że w ten czy inny sposób to i tak musi się skończyć wzajemnym podrzynaniem sobie gardeł.
To jest absolutnie nieprawdopodobne, że tak duża grupa ludzi w sumie jakoś tam do prowadzenia polityki przygotowanych, nie potrafiła w swoim gronie znaleźć choćby jednego człowieka z autorytetem, który by im powiedział, że to co oni wyprawiają zmierza prosto do przepaści. Wygląda więc na to, że to co powiedział Jarosław Kaczyński w swoim kongresowym wystąpieniu, że Donald Tusk jest jak dziecko w supermarkecie pakujące co się da do wózka, które nawet nie wie, że za to wszystko trzeba będzie w końcu zapłacić, aplikuje się nie tylko do samego Tuska i nie tylko do jednej sytuacji. Wygląda na to, że oni po prostu mają takie umysły i taki instynkt.
Zaczęło się oczywiście od tego, że politycy, działacze i wyborcy Platformy uwierzyli, że będą rządzić wiecznie i że nie ma takiej siły, który tę wieczność byłaby w stanie wzruszyć. Później było już tylko gorzej. I w efekcie tego gnicia, kiedy Donald Tusk postanowił zrzec się tej przyjemności na jaką liczył na następne dziesięć lat, był przekonany oczywiście, że to tylko on z czegoś rezygnuje, ale już z całą pewnością nie projekt, który firmuje. A za nim, tej wiary uczepili się, jak przysłowiowy pijany plota, wszyscy ci, którzy uznali, że po Tusku to już tylko oni. Wiary, że wystarczy tylko zechcieć, a reszta pojdzie jak po maśle.
Tu właśnie popełniłem błąd. Sądziłem, że oni sobie tam jakoś to wszystko poukładają i wysuną jednego, którego następnie wspólnie przygotują do walki z Kaczyńskim. Tymczasem ci dziwni ludzie autentycznie uznali, że jeśli jest jakaś walka, to wyłącznie tu, na samym początku, między Januszem, Grześkiem, Bronkiem i Radkiem i że wystarczy najpierw policzyć siły, ustanowić obozy i jakoś będzie. Bo wszystko się rozstrzygnie właśnie teraz. Ten kto wygra tu, nie będzie musiał dalej już nic. No i wzięli się za łby, jakby naprawdę uwierzyli, że Lech Kaczyński jest chorym na Alzheimera alkoholikiem, popychanym przez swoją mamę, zonę i brata i że – jak Bóg pozwoli – to może nawet i nie wystartuje do właściwej walki. I leją się teraz aż wióry lecą.
Dziś w telewizji usłyszałem króciutką wypowiedź Bronisława Komorowskiego, skierowaną do Sikorskiego w związku z jego pretensjami, że ten nie pozwala mu dać absolutnie kapitalnego wystąpienia w Sejmie. Od rana pokazują ją na TVN-owskim pasku: „Radku, wyluzuj”. I jest tak, że od rana leci ten pasek, a w przerwach TVN pokazuje bezczelny i pełen dziecięcej satysfakcji łeb Komorowskiego i już pełną wersję, tak żeby i zwykli ludzie, a przede wszystkim sam Sikorski, nie zapomnieli, co się stało: „Wyluzuj, Radku, wyluzuj. To tylko prawybory. Nie wolno się tak spinać i na oślep zadawać ciosy tam, gdzie ma się przyjaciół i kolegów”. I żeby Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski zobaczył tę rumianą, chłopską, wiecznie zadowoloną z siebie twarz polskiego szlachcica, i usłyszał wyraźnie ten dobroduszny, pełen właśnie tego wspomnianego przeze mnie na początku protekcjonalizmu, głos i się zadławił własną wściekłością. Tak to się robi w Warszawie. Właśnie tak. W Warszawie i w sytuacji gdy się uwierzy, że do sukcesu zaledwie mały kroczek.
Uważam że teraz się zacznie. Sikorski oczywiście tego Komorowskiemu nie zapomni. Tego nie. Nie zapomni mu ani gdy wygra, ani gdy przegra. Ani jak on zostanie prezydentem, ani jak prezydentem zostanie Komorowski, ani przede wszystkim, jak zostanie nim ponownie Lech Kaczyński. Komorowskiemu też tego nie zapomną wszyscy ci, którzy Sikorskiemu tak bardzo kibicują. Bo takich rzeczy się nie zapomina. Szczególnie kiedy ma się taki piękny dom, taką piękną żonę, taki piękny krawat i takie piękne ambicje. To jest już prawdziwa jatka, a na zewnątrz tej klatki i tak już się toczy debata, co po Tusku. Palikot powiedział to najjaśniej jak tylko potrafił, że to on chce być teraz premierem. I tylko naiwni mogą się zastanawiać: Teraz? Gdzie? Jakim premierem? Kiedy? Po kim? Dlaczego? Sam Tusk natomiast musi świetnie wiedzieć, o co chodzi. O tak! On już wie na pewno.
Może się jeszcze zdarzyć coś, czego nie przewiduję. Może się okazać, że oni mnie nabrali. Że to jest wszystko taka zabawa i że za chwilę kurz opadnie, oni wszyscy rzucą się w sobie w ramiona, a Platforma Obywatelska jednak wysunie do walki Włodzimierza Cimoszewicza, albo nawet samego Donalda Tuska. No, wtedy – przyznaję – będę musiał powiedzieć, że dałem się fatalnie nabrać. Że to moje gadanie było psu na budę. Że jestem głupi. Wtedy tak. Inna sprawa, że jestem też głęboko przekonany, że na tego typu okoliczności – skoro ktoś taki jak ja bierze to pod uwagę – tym bardziej przygotowani są dobrzy ludzie tam, u góry, w naszych okopach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...