środa, 17 marca 2010

ITI zaprasza na wycieczkę



Pewnie niektórzy zauważyli informację, która pojawiła się kilka dni temu, a dotyczyła tego, że prokuratura gdzieś w Łodzi czy Wrocławiu – obojętne – postanowiła zbadać sprawę obwieszenia miasta przez jakąś organizację proaborcyjną plakatami zachęcającymi kobiety do usuwania ciąży w Wielkiej Brytanii. Na plakatach nie było nic drastycznego. Zdjęcie dziewczyny i kupka informacji o tym, że tam to zrobią tanio, porządnie, przytulnie i bezpiecznie. Mimo to, miejscowa prokuratura uznała, że istnieje podejrzenie popełnienia przestępstwa i wszczęła dochodzenie.
Przyznam że trochę mnie to zdziwiło. Ja oczywiście wiem, że w Polsce mordowanie nienarodzonych dzieci jest dozwolone tylko czasami, podobnie jak picie na ulicy, czy palenie w pociągach, natomiast nie spodziewałem się, że jeśli ktoś powiesi plakat z informacją, że to co masz zrobić drożej i mniej komfortowo w Łodzi, zrób taniej i sympatyczniej w Londynie, może zostać oficjalnie uznane za występek. Zdziwiło mnie to, ale oczywiście i ucieszyło, bo pokazało bardzo dobitnie, że żartów nie ma. A ja nie lubię, jak ktoś sobie stroi żarty z mordowania dzieci. Szczególnie nienarodzonych, które nie są w stanie się nawet obronić. A więc, po raz nie wiem już który, moja Polska sprawiła mi autentyczną satysfakcję.
Wygląda jednak na to, że powinienem był się ze swoją oceną wstrzymać. Bo oto wczoraj sprawą zajęła się moja telewizja TVN24. Nie sprawa plakatów i prokuratorskich gestów, lecz własnie tą aborcją w Londynie, czy w jakimś innym Sheffield. Wydawcy wieczornego przeglądu dnia posadzili przed kamerą jakąś ślicznotkę, która umie trochę gadać po angielsku i pozwolili jej opowiedzieć, jak to jest z tą brytyjską ofertą. Wprawdzie red. Grass, z ponurą miną i spiętym ze wzruszenia głosem, zapowiedział temat, ostrzegając wszystkich, że będzie strasznie i szokująco, ale okazało się, że to wszystko strachy na lachy. Redakcyjna ślicznotka przez kolejne dziesięć pewnie minut pokazywała, jak to w tej Anglii jest przyjaźnie i, szybko i bezpiecznie. Puszczono nawet film, kiedy ona rozmawia z jakimś lokalnym rzeźnikiem w sprawie potencjalnej aborcji i on jej opowiada wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, kiedy, jak, jak długo, za ile, w wersji soft, czy w wersji hardcorowej. Gdyby ktoś miał wątpliwości co do kompetencji pracowników zakładu utylizacji ludzkich szczątków, to nawet to jest wyjaśnione. Bo okazuje się, że pani, która zajmuje się sprawami, robi to co tydzień, od wielu lat i zna swój fach bardzo dobrze. I z całą pewnością się myje.
Więcej. Gdyby ktoś się bał, że tak czyste, wygodne i niedrogie miejsce będzie trudno znaleźć, dostaje bardzo wyraźną informację, że w Wielkiej Brytanii podobne firmy są co krok. Nie ma problemu. Wszędzie można je znaleźć i żadna nie jest ani lepsza ani gorsza od drugiej. Mało? Proszę bardzo. Gdyby znalazł się ktoś, kto by czekał na słowa wątpliwości, czy choćby dyskusji, też może spać spokojnie. Redakcyjna słodycz pozwoliła sobie nawet na prywatną opinię, że ona świetnie rozumie sytuację kobiet, które wręcz marzą o tym, żeby trafić na taki kącik. Bo to przecież i sytuacja trudna i człowiek bezradny, no i te pieniądze. A tu – proszę. Wszystko podane na widelcu. No, powiedzmy widelcu.
Mam wrażenie – choć z całą pewnością mogę się mylić – że zamysł redakcji TVN-u był nie do końca taki. Grass robił wrażenie ewidentnie poważne i chyba autentycznie planował pokazać coś szokującego. Tyle że ta lalunia nie mogła się powstrzymać i zwyczajnie skradła mu show. On nawet próbował parę razy powtarzać słowo ‘szok’, ale nawet trudno było znaleźć dobry moment, żeby skierować ten nastrój, który został od początku stworzony, na inny tor. Zwłaszcza, że na każde swoje słowo, otrzymywał potwierdzenie, ze tak to z pewnością szok, ale za to jakże komfortowy i zrozumiały.
W pewnym momencie, kiedy ten rzeźnik z Wysp powiedział udającej mamę dziennikarce, żeby może ona poczekała z tym zabiegiem jeszcze jakiś czas, bo to dziecko – użył słowa ‘it’ –jest jeszcze za małe i jego kumpela od mokrej roboty może nie trafić, czy jeszcze wcześniej, gdy sugerował, że lepsza jest wersja hardcore, bo nie ma ryzyka pozostawienia strzępów, co może zmusić firmę do dodatkowego wysiłku, Grassowi pozostawało wyłącznie zacząć wrzeszczeć. No ale takich aktów odwagi, to ja – naiwny – się nie spodziewałem. No i to tyle. Koniec. Dalej poszedł nowy temat. Chyba prawybory w PO.
A ja chcę teraz już tylko wiedzieć, jaka jest różnica między tymi plakatami w Łodzi, czy we Wrocławiu – wszystko jedno – a tym co dostarczyło nam wczoraj ITI? I to nie koniecznie na korzyść plakacistów. To chciałbym wiedzieć. Czemu tamtego nie wolno, a to wolno? Powiem szczerze, że gdybym to ja te plakaty rozwieszał, a dziś miał z tego powodu kłopoty, to bym się wkurzył.
Jak wiemy, lubię telewizję TVN24. W sumie ich lubię. Choćby za to, że to oni pokazali niedawno informację o amerykańskim footballiście, który uciekł spod aborcyjnego noża i jego dzielnej matce, która mu w tej ucieczce pomogła. Choćby za to, że to oni opowiedzieli mi o tym pożarze gdzieś w Kolorado, który doszczętnie strawił dom, pozostawiając nietknięty obraz z Jezusem. Więc tu bym chciał tym bardziej, żeby mi ktoś z nich wytłumaczył, co to się wczoraj stało? Czy plan był taki, żeby opowiedzieć o drastycznym procederze gdzieś na Wyspach, a ta korespondentka z Londynu działała na własną rękę, czy to też tak miało być. Bo jeśli ona była taka dzielna i zdeterminowana w walce o prawa swoich koleżanek, to trzeba ją po prostu pogonić, a jeśli to tak miało być, to niech was szlag trafi. Albo strawi ogień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...