środa, 3 marca 2010

O strachu, nienawiści i zwykłej kolaboracji



Kiedy usuwałem Sowińca ze swojego blogu, z jednej strony czułem miłe łaskotanie, a z drugiej strony wiedziałem, ze ta przygoda się tak lekko nie skończy. Kwestia owej ulgi powinna być oczywista dla każdego, kto choćby tylko w ostatnich dniach miał okazję obserwować aktywność pana Jerzego na tym – choć nie tylko na tym – blogu, a ma w sobie trochę więcej otwartości, niż pozwala na to przekonanie, że autorytetem się jest, a nie tylko bywa. Co do niepokoju, on już nie był tak bardzo oczywisty, ale wynikał bardziej z mojego doświadczenia, niż instynktu. Ja po prostu jestem już wystarczająco duży, żeby wiedzieć, jak działa urażona miłość. I to bez względu na to, czy na poziomie kogoś takiego jak Władysław Bartoszewski, który jest dmuchany w środowiskach reżimowych w Warszawie, czy w przypadku zaledwie skromnego Polaka-patrioty w Krakowie, z odnogą w Salonie24. Wiedziałem więc – a przyznaję, że myśl o tym, żeby Sowińca z tego blogu po prostu wyrzucić chodziła mi po głowie już dość dawno – że łatwo nie pójdzie, bo ten gest, choćbym zorganizował na swoją obronę multimedialną telekonferencję i prowadził ją na kolanach, i tak spowoduje odpowiednią histerię, i ten sabat i tak się odbędzie. Tak to już po prostu jest, że ludzie najpierw wiedzą, a potem – i to też tylko ewentualnie – myślą.
Wczoraj, przez pewien czas śledziłem to co się działo na blogu Sowińca, a to z tej prostej przyczyny, że głównym bohaterem ruchu myśli, który tam się toczył, byłem ja i moje ego. Spędziłem tam dość dużo czasu, uznając że choć oczywiście mogę unieść się dumą i zwyczajnie zlekceważyć ten zgiełk, to jakoś nie wypada. No, po prostu, nie wypada. A zatem i przeczytałem skargę samego Sowińca na moją nikczemność, i także znaczną część komentarzy, w ogromnej większości niosących panu Jerzemu pocieszenie i wyrazy solidarności, z prawdziwą satysfakcją obserwowałem, jak się zawiązują nowe przyjaźnie, i jak kruszeją polityczne i moralne bariery, ale szczególną moją uwagę zwrócił komentarz na zupełnie innym blogu. Otóż, jak wszyscy wiemy, po prawej stronie każdej notki jest miejsce na tak zwane ‘moje ostatnie komentarze’. Tam właśnie, na blogu Sowińca, zauważyłem informację o komentarzu, który on zamieścił u swojego kumpla starego. A brzmiał ów komentarz tak: „Może być i tak. Żałosna postać.” Ponieważ coś mnie tknęło i pomyślałem,, ze to może być o mnie, wszedłem na blog starego i sprawdziłem, co się dzieje. Sama notka nie była w żadnej mierze o mnie, natomiast Sowiniec, owszem, pojawił się tam, żeby się pożalić. Przyszedł więc i, w swoim stylu, napisał, że on nie ma nic do powiedzenia, ale przesyła pozdrowienia. Na co stary, też pozostając w standardzie, odpisał mu, że Sowińcu, też pozdrawiam pięknie. Tym razem jednak – wbrew swoim najszczerszym zapewnieniom – Sowiniec miał w głowie coś jeszcze i to coś z siebie wyrzucił, informując starego, że został właśnie zbanowany przez toyaha i że on, biedny, nie wie dlaczego. I wtedy stary przekazał mu co następuje: „Zbanowałem kiedyś Toyaha za to, że mnie zwyzywał, kiedy mu wytknąłem donosy składane przez niego na Ciebie. Teraz się pewnie odgrywa.” Wtedy to właśnie Sowiniec wyskoczył z tą moją “żałosnością” i uspokojony poszedł spać.
Nie bardzo mam ochotę to robić, ale też – zakładając, że ktoś jednak blog starego czyta – nie mam za bardzo wyjścia. Nawet jeśli właśnie przez to, że go czyta, dokładnie też wie, kto to jest ów stary. Przeprowadziłem wczoraj odpowiednią kwerendę i odnalazłem wspomniany wpis http://stary.salon24.pl/124281,schumann. Jeszcze w zeszłym roku, pod koniec lata, dość chętnie czytałem to co pisze stary. Trochę dlatego, że te jego teksty jakoś tam utrzymywały mnie w stanie odpowiedniego podenerwowania, a więc też inspirowały do pisania, a po drugie – co należy przyznać – stary pisze krótko, ciekawie i dość dobrze. A więc, czemu nie? Prawda? Po pewnym czasie zaobserwowałem jednak dwie rzeczy. Pierwsza z nich to taka, że – pomijając wszystko inne – stary to człowiek, który na przykład najpierw pisze, że według badań, Polacy w czasie wojny stanowili naród najchętniej kolaborujący z okupantem, a poproszony przez któregoś z czytelników o wskazanie źródła, informuje go, że niech sobie sam poszuka, bo jego czas jest zbyt cenny, żeby świadczyć dodatkowe usługi. A więc jest kimś, kogo raczej czytać nie wypada. Więcej – kimś, kogo nawet nie wypada zauważać.
Druga obserwacja polegała na tym, że bardzo aktywnym czytelnikiem bloga starego, i jego aktywnym komentatorem jest właśnie Sowiniec – bohater, kombatant i patriota. Co więcej, zauważyłem też, że komentarze, jakie Sowiniec umieszcza na blogu starego, są w gruncie rzeczy takie same, jak te, które pisze do mnie. A więc, są to najczęściej jedno- czy dwuwyrazowe uwagi typu: „celne”, słuszne”, czy „bardzo ciekawe”. Ponieważ parę dni wcześniej Sowiniec po raz kolejny zostawił u mnie komentarz tego rodzaju, zaczęły mi po głowie chodzić pewne niedobre myśli, zajrzałem do starego, no i proszę, jest: „Dobra analiza”. Postanowiłem więc, po raz pierwszy w życiu, delikatnie zwrócić uwagę Sowińcowi, a więc komuś kogo niezwykle szanuję i poważam, że to co on robi jest bardzo podejrzane. I napisałem mu tak: „A komentarz jeszcze lepszy. Pouczający”, a do gospodarza blogu, który, jak zauważyłem, bardzo się cieszył z każdego dobrego słowa, jakie usłyszy od Sowińca: „A Tobie tyko powiem, że nie jest aż tak fajnie. Sowiniec to jest taki pan, który uważa, że dobre jest wszystko. I Ty i ja i Mireks, a nawet Maryla. A więc jego opinie kierowane pod Twoim - podobnie zresztą jak i moim - adresem mają wartość bardzo specyficzną.
Wtedy to właśnie stary się na mnie zdenerwował i mi powiedział, że to co ja robię to „intrygowanie i donosicielstwo”, i że jeszcze raz z czymś podobnym wyskoczę, to on mnie ze swojego blogu wyrzuci. I wtedy padły kluczowe słowa: „Wyrzuć mnie, proszę. Przynajmniej - wiedząc że i tak nie mam jak Ci dokuczyć - nie będę się tu więcej kompromitował. Jeśli nie umiesz się zdecydować, to mogę Ci pomóc. W mojej opinii, nawet jak na standardy środowiska, które reprezentujesz, jesteś absolutnie wyjątkowo śliski.
I wtedy wyleciałem. Ciekawe tylko, że nie za donosicielstwo, ani nawet „wymyślanie”, lecz za – jak to w swoim stylu ujął stary – prostactwo.
Po co to piszę? Wbrew pozorom, nie po to żeby się tłumaczyć, że ja wcale starego nie zwymyślałem i że nie jestem wcale tak żałosną postacią, jak o mnie mówi Sowiniec. Bo zgadzam się, ja miałem szczery zamiar starego obrazić i jestem pewien, że z punktu widzenia kogoś takiego jak Sowiniec jestem typem jak najbardziej żałosnym. Ja chcę tylko opowiedzieć, jak to się wszystko zaczęło i jak to się wszystko odbyło. Na wszelki wypadek. Gdyby ktoś sobie tworzył jakieś niepotrzebne obrazy. Ale piszę to też po to, żeby przejść do najważniejszej części tego tekstu, a mianowicie do bardzo jednoznacznego i bezpośredniego wyjaśnienia, dlaczego Sowiniec został wywalony z tego blogu.
Jest więc tak, że na samym początku mojego tu pisania, Sowiniec należał do bardzo cennych komentatorów. Nie dlatego, że mnie chwalił i głaskał mnie po moim rozdętym ego, ale dlatego, że miał w tej walce swój bardzo mocny i merytoryczny udział. Po pewnym czasie, jak już wspomniałem o tym wyżej, nie mogłem jednak nie zauważyć, że komentarze Sowińca zaczęły się ograniczać wyłącznie do tych jednozdaniowych uwag, typu: „celne”, „ładny tytuł”, „bardzo dobre”, „interesująca analiza”. Czasem też otrzymywałem od niego słowa krytyki, choć też niezbyt długie. Głównie w postaci jednego zdania: „dobre, ale strasznie długie”, lub jednego słowa: „długie:)”. Próbowałem z Sowińcem na ten temat rozmawiać, ale niestety bez efektu. On na wszystkie moje uwagi reagował w identyczny sposób, albo zapewniając mnie o tym, że on jest na ogół życzliwy, albo że życzy mi wszystkiego dobrego. Jedyne przypadki, kiedy pisał jakiś dłuższy i bardziej merytoryczny komentarz, to wtedy, gdy informował mnie – i przy okazji wszystkich innych swoich znajomych, zawsze w identyczny zresztą sposób – że mamy oglądać wieczorem telewizję, bo tam będzie z nim rozmowa.
Co gorsze, w pewnym momencie nie mogłem też przegapić faktu, że te króciutkie, jednowyrazowe komentarze, Sowiniec pisze jednocześnie na wielu innych blogach, i to już absolutnie niezależnie od tzw. opcji. Mireks nie Mireks, Rudecka nie Rudecka, stary nie stary. Obojętne. Wszędzie go pełno i wszędzie w ten sam sposób: „celne”, „świetne”, „ciekawa analiza”, albo „a w Krakowie zaczęło sypać”. Wtedy to właśnie, z jednej strony widząc, że Sowiniec jest jako komentator całkowicie bezużyteczny, a jednocześnie nie chcąc go traktować niżej jego ambicji, zaproponowałem mu, że niech on sobie u mnie pisze co chce, a ja mu nie będę odpisywał, bo po prostu nie mam jak. Na co mi – oczywiście – odpowiedział, że to świetny pomysł.
No i przyszła ubiegła sobota, a z nią Jerzy Skoczylas i jego groźba pod moim adresem, że mnie zaciągnie przed sąd. A z tą groźbą, realne już żądanie, żebym podał mu swoje dane. W życiu nie zdarzyło mi się, by ktoś mi groził sądem. W ogóle, muszę przyznać, że tak mi się świat układa, że żyję sobie w miarę spokojnie, bez agresji urzędniczej, agresji ludzkiej na kształt ulicznych bandytów, i agresji naturalnej, w postaci, na przykład, jakichś niedobrych chorób. Sytuacja w której spotykają mnie tego typu groźby, i to ze strony osoby – co już wyraźnie zostało powiedziane w poprzednim wpisie – publicznie określonej w tak specyficzny sposób jak Jerzy Skoczylas, jest, przyznaję, niełatwa. Dla kogoś, kto patrzy na życie publiczne w Polsce pod kątem bardzo brutalnej i bezwzględnej walki między tradycyjną cywilizacją, a siłami post-komunistycznej reakcji, sytuacja, w której ktoś taki jak Jerzy Skoczylas grozi – nawet niekoniecznie sądem, ale po prostu grozi – jest, jak mówię, bardzo trudna. Ja wiem, że niektórzy się ze mnie śmieją i wiem, że może i mają rację, ale przyznaję – ja się Skoczylasa wystraszyłem. Wystraszyłem się go dokładnie tak samo, jakby do mnie odezwał się, powiedzmy – przy zachowaniu wszelkich proporcji – generał Czesław Kiszczak.
Proszę mnie dobrze rozumieć. Ja oczywiście nie mam żadnych problemów z tym, żeby o Kiszczaku pisać, że jest komunistycznym mordercą i bolszewicką szują. Ale właśnie dlatego, właśnie z dokładnie tego samego powodu, dla którego tak o nim sobie myślę, jeśli on do mnie dziś zadzwoni, albo przyśle do mnie list, albo – nie daj Boże – zapuka do moich drzwi, to ja się cholernie przestraszę. Właśnie dlatego, że tak bardzo nie mam do niego szacunku, że aż muszę o tym w koło rozpowiadać. Tak to już jest i nawet jeśli ktoś mi powie, że w ten sposób dowodzę swojego zakłamania i tchórzostwa, tak to już jest. Ja Kiszczaka jednocześnie nienawidzę i się go boję.
I właśnie wtedy, kiedy Skoczylas poprosił mnie o moje dane, a ja się go jednocześnie bałem i nienawidziłem, pojawili się na moim blogu trzej wybitni polscy patrioci i pod kierunkiem Sowińca – jak się okazało dobrego kolegi Skoczylasa, i człowieka, który przy tym świetnie wie, kim Skoczylas jest i jakie ma zasługi dla nowej Polski – ucięli sobie we własnym, czteroosobowym już gronie, miłą pogawędkę nad moim, możliwe że trupem. Proszę zwrócić uwagę. Sowiniec, człowiek dzielny, polski kombatant i patriota, bojownik o wolne słowo w wolnym kraju, zamiast zwrócić się do swojego kolegi Skoczylasa, upomnieć go i poprosić, żeby nie terroryzował zwykłych ludzi, i zaczął się zachowywać jak wolny człowiek w wolnym kraju, cały swój wysiłek skupił z jednej strony na pokazywaniu całemu światu, jacy to z niego i Skoczylasa kumple, a z drugiej, informowaniu mnie, że jestem chamem i zarozumiałym idiotą. A więc, naglę, po tych wszystkich miesiącach karykaturalnie oszczędnego, całkowicie pustego i nicnieznaczącego komentowania spraw ważnych i wielkich, miesiącach dawania świadectwa wyłącznie o kompletnym braku potrzeby dawania tego świadectwa, postanowił to świadectwo jednak dać. Świadectwo jednocześnie niezłomnej przyjaźni i obojętności na najzwyklejsze bezprawie.
I właśnie za to, on i jego trzej koledzy, zostali stąd wyrzuceni. Na zbity pysk. Nie za to, że mają inne poglądy od moich. Nie dlatego, że ten blog zdobył tytuł bloga roku i ja przez to straciłem poczucie rzeczywistości. W końcu też nie dlatego, że ja jestem urodzonym cenzorem i śliskim tchórzem. Ale wyłącznie z tego względu, że ja nie znoszę kolaborantów. Nawet bardzo zasłużonych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...