Tak się ostatnio podziało, że Toyahowa, podobnie zresztą jak obie nasze córki, zakochały się w niejakim doktorze Housie. Gdyby ktoś nie wiedział, doktor House to postać czysto fikcyjna, choć nie do tego stopnia, żeby za nim stała wyłącznie zaawansowana technika komputerowa. Jego wprawdzie nie ma, ale aktor – bo to jest film – który gra jego rolę, jest jak najbardziej prawdziwy i wygląda dokładnie tak samo, mówi tak samo, porusza się tak samo i – co może najciekawsze – jest dokładnie taki sam, jak fikcyjny doktor House. Co gorsza, musiałbym być kompletnie zakłamany i w dodatku stuknięty, żeby udawać, że nie rozumiem, co za tym oczarowaniem stoi. Przyznaję więc bez awantur. Chciałbym być jak doktor House.
Ponieważ nie jestem, jedyne co mi pozostaje to w każdy piątek pędzić do zaprzyjaźnionej budki z gazetami i kupować mojej żonie i moim obu córkom kolejny odcinek tego niezwykłego serialu. Dlaczego do budki z gazetami? Dlatego mianowicie, że Gazeta Wyborcza od pewnego czasu dodaje do swojego piątkowego wydania kolejne trzy epizody House’a i można tę płytkę kupić za 6 złotych. Dlaczego do zaprzyjaźnionego? Dlatego że we wszystkich innych kioskach nie można płytki kupić bez gazety. Chcesz House’a– musisz kupić Wyborczą. W sumie, tę politykę rozumiem, co nie znaczy, że muszę się jej podporządkowywać, prawda?
I teraz następuje coś, co z jednej strony bardzo całą sprawę komplikuje, a z drugiej jest prawdziwym powodem, dla którego powstaje dzisiejszy wpis. Jak wszyscy wiemy, zbliżają się Święta Zmartwychwstania Pańskiego i powoli trzeba sprzątać mieszkanie. Ponieważ ostatnio jestem raczej bezrobotny, czuję że ten obowiązek w dużym stopniu spada na mnie. Obecnie jestem na etapie okien. Dziś, zanim się wziąłem za kolejny pokój, poszedłem do zaprzyjaźnionego kiosku po trzecią część trzeciej serii House’a… I jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że zamiast zaprzyjaźnionej pani Natalii jest kto inny, a o Housie dla mnie nic nie wiadomo. Nie pozostało mi więc nic innego, jak kupić płytkę gdzie indziej, ale za to z całą grubą Gazetą Wyborczą. Co też uczyniłem. Bez bólu. A dlaczego bez bólu, proszę posłuchać.
Otóż, tym którzy jeszcze tego nie wiedzą, trzeba wiedzieć, że jestem mistrzem świata w szybkim i skutecznym myciu okien. Nauczyła mnie tego moja mama, kiedy jeszcze byłem dzieckiem, i od tego czasu swój talent wyłącznie rozwijam. Umycie okna zabiera mi rekordowo mało czasu, efekt jest zawsze bardzo pierwszej klasy, a do wykonania tej pracy potrzebuję wyłącznie wiadra z wodą, kawałka szmaty, płynu do mycia szyb i jedną przeciętnej grubości gazetę. Musi być gazeta. Żaden magazyn, żaden kolorowy chłam., nic śliskiego i błyszczącego. W grę wchodzi wyłącznie standardowa gazeta. Na czym polega sztuka mycia okien na poziomie mistrzowskim? Bierzemy szmatę i wiadro z wodą, myjemy najpierw szybę bardzo szybko z podstawowego syfu, następnie opryskujemy ją płynem z butelki, po czym starannie wszystko pucujemy zwiniętą w kupkę gazetą. Nie używamy żadnych ściereczek, żadnych gąbek, żadnych wycieraczek. Szybę pucujemy wyłącznie gazetą. Efekt jest taki, że ani nie robią się zacieki, ani smugi, ani nic nie trzeba poprawiać, wszystko odbywa się szybko i nawet kiedy z gazety zostaje tylko brudna mokra kupka, wszystko działa jak najlepiej. Na koniec, możemy ewentualnie rzucić na swoje dzieło krytycznie okiem i, jeśli jest coś do poprawienia, to przy pomocy nowego kawałka gazety i szczypty płynu jesteśmy w stanie to coś poprawić.
Od pewnego czasu nie kupujemy gazet w ogóle i kiedy wczoraj wziąłem się za pierwsze okno, z przykrością zorientowałem się, że mam wszystko, a więc wiadro, wodę, szmatę, płyn… ale nie mam gazety. Wiedziałem że na Metro jest już przede wszystkim za późno, a poza tym ono akurat jest za cienkie, więc kupiłem Dziennik. I cóż się okazało? Wszystko było jak trzeba, tyle że z tą różnicą, że do umycia dwóch okien musiałem zużyć całą gazetę. Ten papier był tak beznadziejny – nie wiem, czy za cienki, czy za słaby, czy w ogóle jakiś lewy – że jednej szyby nie dało się zrobić, żeby coś jeszcze w ręku zostało. Czyścił dobrze, ale mówię Wam – rozpadał się w rękach. A więc, naturalną koleją rzeczy, zostawiłem resztę roboty na dziś.
No i pojawił się ten House. Wierzcie mi lub nie, ale w życiu nie miałem w ręku czegoś tak fantastycznego jak ta Gazeta Wyborcza. Wystarczyło wziąć ten papier do ręki, zmiąć go należycie i od razu się czuło, że to jest ten moment. Że to jest coś niepowtarzalnego. W poprzednich latach właściwie wyłącznie myłem okna starymi Rzepami i przyznać muszę, że nie było źle. Rzepa jest mocna, szybko schnie, wystarcza na dość długo, ale niestety jest za twarda. A przez to, mam wrażenie, że rysuje szkło. Oczywiście, po jednym razie tego nie widać, ale jeśli wycieramy szyby Rzeczpospolitą regularnie, po pewnym czasie robią się nawet nie tyle że rysy, ale szyba matowieje. Odrobinkę tylko, ale matowieje. Dziennik, jak mówię, sprawdziłem wczoraj, i to jest nieszczęście. Po kilku ruchach, w ręku zostaje papka. Normalna papka. Do tego, od czasu jak niektórzy z nas jeszcze to brali do ręki, cena wzrosła dramatycznie, i przy obecnych 2,60 za numer, to już jest wyłącznie strata pieniędzy. Jeśli się uda umyć jedno okno, to i tak dużo. Wyborcza jest wprawdzie jedynie o 10 groszy tańsza, ale jaka oszczędność! Ja dzisiaj wszystkie okna – a zapewniam, że mam ich niemało i są przede wszystkim duże – umyłem jednym egzemplarzem, a i tak jeszcze zostało na wyłożenie kosza na śmieci.
Mam wrażenie, że papier, na którym Agora drukuje swój dziennik jest może nawet tak samo dobry, jak stary, jeszcze peerelowski papier, z którego robiono na przykład Trybunę Robotniczą i którym prawdopodobnie okna myła moja mama. On nie dość że świetnie leży w dłoni, bardzo dobrze się mnie, a więc nie jest ani za twardy ani za miękki, to – czego nie rozumiem – bardzo dobrze się regeneruje. A więc, kiedy już wydaje się, że nic z niego nie będzie, to wystarczy go rozłożyć, przewietrzyć i on się znów robi suchy i gotowy do ponownego użycia. A przez to, że teraz jest – choć wciąż mocny – znacznie bardziej miękki niż na początku, bardzo dobrze się nadaje do poprawiania ewentualnych niedoróbek. Gdzieniegdzie można natrafić na reklamy jakichś szwedzkich ścierek po 30 złotych. Zapewniam. Zmoczona, zgnieciona, pomięta i lekko podsuszona Gazeta Wyborcza jest absolutnie najlepsza. Proszę popatrzeć na to zdjęcie. Przecież, gdyby komuś się chciało, nawet mógłby to czytać.
A zatem polecam Wyborczą. Jest bezwzględnie najlepsza. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś może mieć obiekcje natury moralno-politycznej. Tym bardziej, że nie da się ukryć, że każda złotówka, którą tu przeznaczymy na porządne umycie naszych okien na Święta, idzie do kieszeni ludzi, których za bardzo nie szanujemy. No ale zawsze można sobie powiedzieć – i będzie to jak najbardziej prawda – że jeśli my kupimy tę gazetę, to dla kogoś, kto ją może bardziej potrzebować, już nie starczy. A zatem, mamy na koncie dobry uczynek. A że Agorze wzrośnie sprzedaż i będą mogli podwyższyć nakład? Proszę bardzo, niech podwyższają. Święta miną i znów wszystko wróci do normy, a oni zostaną z kupą szmat, z którymi nawet nie będą mieli co zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.