wtorek, 2 marca 2010

Dopóki jeszcze wolno...



Kiedy pod moim wpisem na temat zawodowej niekompetencji Antoniego Dudka zebrało się już grubo ponad sto komentarzy, ktoś je bardzo starannie przeskanował i trafił na jeden, bardzo maleńki, a w nim, jedną drobną, zupełnie nie związaną z tematem notki, uwagę odnośnie dziennikarza – nie wykluczone, że nawet nie przede wszystkim – Gazety Wyborczej, Jerzego Skoczylasa. Ponieważ owa pracowita mrówka uznała, że Jerzy Skoczylas może się świeżoodkrytą uwagą zainteresować, natychmiast Skoczylasa o wypadku poinformowała i się zaczęło. W efekcie, widząc, że ktoś go nie znosi i w dodatku, w sposób równie zawodowy jak od lat robi on sam, potrafi temu uczuciu nadać dźwięczny kształt literacki, Jerzy Skoczylas uniósł się odpowiednim szałem, skutecznie przeprowadził osobisty proces rejestracji do Salonu24 – jeśli ktoś nie pamięta, tak zwanego niezależnego forum publicystów – i blogera, który miał czelność go obrazić, postraszył sądem.
Przez minione dwa lata, napisałem tu już bardzo dużo tekstów, z których, nie wykluczam że każdy, obraża choć jedną, przekonaną o swojej wyjątkowości duszę. Powiem więcej. Pod tymi i innymi notkami, zamieściłem ponad 10 tysięcy komentarzy, z których również każdy, przy odrobinie wysiłku, mógłby zostać uznany za paszkwil. Jestem bardzo mocno pewien, że gdyby wszystkie funkcjonujące publicznie osoby były równie bardzo co Jerzy Skoczylas przywiązane do dobrej opinii na swój temat, to polskie prokuratury i sądy nie miałyby się czasu zajmować niczym innym jak ściganiem rzekomych oszczerców. Przy czym niemal każdy bloger piszący w Salonie24 miałby szanse stać się na te warholowskie 15 minut wrogiem publicznym numer 3. Tuż po braciach Kaczyńskich.
A mimo to, te dwa lata minęły względnie spokojnie. I dla mnie i dla ludzi, których wciąż tu obrażam. Nawet jeśli zwrócimy uwagę na powolne gnicie Platformy Obywatelskiej, które ostatnio nagle grozi przerodzeniem się tej nudy w prawdziwe fajerwerki, to przecież nawet i to nie jest zasługą moich brzydkich uwag na temat kolejnych przedstawicieli tego szczególnego projektu, a raczej wyłącznie ich potwierdzeniem. Każdy robi swoje i jeśli obraża, lub się obraża, to na odpowiednim dla swojej pozycji poziomie. Ponieważ więc przez te dwa lata Jerzy Skoczylas wciąż zdaje się być jedyną osobą, która postanowiła tu okazać swoją potęgę do tego stopnia, by grozić mi sądem, uważam, że problemem nie jest ani on, ani sama groźba, lecz coś daleko bardziej poważnego i wykraczającego zdecydowanie poza to co Jerzy Skoczylas o sobie i o mnie sądzi. Również przy okazji, w moim bardzo szczerym przekonaniu, nie jest też problemem moje ewentualne chamstwo i nieprzyzwoitość. Mam bardzo poważną obawę, że w momencie gdy ten blog zdobył wyróżnienie w postaci tytułu politycznego bloga roku, pojawili się ludzie – nie wiem jak wysoko umocowani i gdzie mający swoje biurka – ale z całą pewnością bardzo zdeterminowani, żeby tę moją blogową skutecznie przerwać, lub przynajmniej w sposób zauważalny osłabić.
Dlaczego tak uważam? Otóż przede wszystkim wciąż mam na uwadze fakt, że ten drobny bardzo, i w gruncie rzeczy kompletnie pozbawiony znaczenia, komentarz został jednak bardzo skutecznie przez kogoś wypatrzony. Każdy kto spędza tu wystarczająco dużo czasu, wie, jak się czyta i same główne blogowe wpisy, jak również umieszczone niżej komentarze. Szczególnie gdy jest ich bardzo dużo. Szansa na przypadkowe znalezienie czegoś aż tak bardzo niewielkiego jest znikoma. O ile oczywiście, ktoś się nie nastawi na osbną, na to właśnie ukierunkowaną pracę. A zatem, mam bardzo poważną obawę, że ktoś ten blog przegląda w intencjach szczególnych. Ale proszę uprzejmie. Jeśli tak się ułożyło, że w ostatnich dniach to co ja tu sobie piszę, awansowało do poziomu sprawy wagi państwowej, to trudno. Dopóki wszystko się będzie kończyło na zwykłym straszeniu, to jakoś spróbuję sobie z tym radzić. W momencie jednak gdy, pozostając bardzo daleko od całej sfery publicznej, będąc w gruncie rzeczy wyłącznie przedstawicielem tak zwanego nurtu obywatelskiego, czymś zdecydowanie bliższym menela Huberta K., niż choćby najbardziej lokalnego dziennikarza, poczuję, że moje życie prywatne zostaje narażone na agresję systemu w sposób tak bezpośredni, jak to mi niedawno przedstawił Jerzy Skoczylas, obiecuję, że poważnie zastanowię się nad swoimi możliwościami.
Drugi powód moich podejrzeń odnośnie tego, że to co tu się wydarzyło w minioną sobotę jest wyjątkowo nieczyste, jest taki, że ja nie wierzę, żeby ktoś taki jak Jerzy Skoczylas rzeczywiście obraził się na mnie za tę obelgę, którą rzuciłem pod jego adresem. Kim ja jestem dla Skoczylasa? Absolutnie nikim. On ani mnie nie zna, ani się mną interesuje, ani najprawdopodobniej jeszcze do niedawna o tym blogu nie miał najmniejszego pojęcia, i gdybym jutro miał umrzeć na zawał serca, czy nawet na nagły nieprzewidziany nowotwór, dla Skoczylasa pozostanie to zdarzenie niczym innym jak chrupnięciem w kościach. I to jeszcze nie swoich. Jestem pewien, że Jerzy Skoczylas w swoim życiu osiągnął już tak stabilną sytuację towarzyską, polityczną i zawodową, że dla niego nie ma najmniejszego znaczenia nawet to, że jakiś wariat rzuci za nim na ulicy obelżywe słowo, a co dopiero nikomu w gruncie rzeczy nieznany bloger, który dziś jest, a jutro go może równie dobrze nie być.
Załóżmy – zupełnie zresztą jak wiemy teoretycznie – że ja bym nagle, przez uzyskanie tej nagrody stał się osobą znaną, zapraszaną do mediów i piszącą regularnie w ważnych gazetach. I nagle, któryś z blogerów w Salonie 24 zaczął na mnie wymyślać, że jestem kretynem i idiotą. Załóżmy nawet, że zacząłby on pod moim adresem używać wyrazów gdzieniegdzie uważanych za wulgarne. Więcej. Przyjmijmy nawet, że on by postanowił obrzucać mnie epitetami WSZĘDZIE uważanymi za wulgarne. Możliwe, ze ja mam coś nie po kolei w głowie, ale nie jestem w stanie sobie wyobrazić, żebym ja się tym nawet zdenerwował. Jakież to może mieć dla mnie znaczenie, że ktoś mówi na mnie, że jestem nadętym ch…? Ja rozumiem, że jeśli w publicznej przestrzeni zacznie pojawiać się informacja, że ja kradnę, albo chodzę po parku i obnażam się przed dziećmi, albo że przypalam swojego syna papierosami, bo mi to sprawia przyjemność, to takie plotki by mnie dotknęły. No tak. Tu bym miał kłopot. Tyle że w tym momencie takie informacje nie stanowią już opinii, która świadczyć może najwyżej o tych którzy ją rozpowszechniają, lecz bezpośrednią agresję ze skutkiem w sposób oczywisty dla mnie krzywdzącym. Ale skurw…? A cóż mnie to obchodzi?
Jest tak, że źli i zakłamani ludzie rozpowszechniają zdecydowanie nieprawdziwą plotkę, że Jerzy Skoczylas był faktycznym autorem tzw. pamiętników Anastazji P., które w najbardziej czarnych latach III RP zostały przygotowane przez tajne post-perelowskie służby w celu zniszczenia opozycji. Uważam, że ta informacja zdecydowanie szkaluje dobre imię Jerzego Skoczylasa. Na ile rozumiem życie, ta informacja może Jerzemu Skoczylasowi nawet zniszczyć wszystko co on dotychczas dzięki swoim zdolnościom, uczciwości i dobremu sercu osiągnął. Nie przypominam sobie jednak, żebym gdzieś słyszał, żeby Jerzy Skoczylas się tą okropną plotą przejął tak, by ludzi, którzy ją powtarzają w Internecie ganiać po sądach. Może się mylę. Może czegoś nie wiem. Może faktycznie otwartych jest kilka spraw, które Jerzy Skoczylas przeciwko tym kłamcom uruchomił, choćby tylko po to, żeby inni porządni ludzie wciąż się do niego zwracali per „Jurku”, a nie tak brzydko jak mu się ostatnio przydarzyło tu w Salonie. Jednak nic mi na ten temat nie wiadomo.
Byłbym tu nawet skłonny przypuszczać, że to akurat świadczy o Skoczylasie jak najlepiej. Że on jest tak głęboko pewien swojej tu uczciwości, że angażowanie się w takie głupstwo uznałby za zwykłą dziecinadę. Tyle że skoro on jest taki wyniosły i nietykalny, to czemu zaczyna na mnie wrzeszczeć, kiedy ja mu w gruncie rzeczy nie zrobiłem nic złego? Czemu w stosunku do blogera, który nawet nie potrafił na rzecz swojego bloga przyciągnąć połowy głosów jakiegoś przyuperewskiego nudziarza, wytacza Skoczylas takie działa? W jaki sposób ja mu zaszkodziłem w jego pięknym życiu, żeby on mnie aż tak nienawidził? Skoro już chce mnie jakoś wyróżnić, niech za mną splunie i powie coś w rodzaju „ot swołocz!” Ale po co tracić czas?
Właściwie od samego początku jak tu piszę, różni życzliwi mi ludzie mówią mi, że ten blog jest bardzo dobrze pisany. Że pod względem zawodowym jest znacznie lepszy, niż większość tego, co można znaleźć w publicznej przestrzeni. I że to budzi w różnych zawodowcach zawiść. Mówią mi ci moi przyjaciele, że jeśli dziś nienawidzi mnie i Leski i Warzecha i Ziemkiewicz i Semka, to wyłącznie dlatego, że oni nie mogą znieść tego, że ja jestem od nich lepszy. Myślę że to nieprawda. Nie jestem od nich lepszy. Jednak jeśli miałoby się okazać, że to oni mają rację, a nie ja, a w dodatku jeszcze wyszłoby na to, że prawdziwym powodem złości Jerzego Skoczylasa na mnie jest to, że ja pisze lepiej od niego, to chciałem przede wszystkim go bardzo za to przeprosić i jak najbardziej szczerze zapewnić, że nie musi się martwić. Ja mu pod względem publicystycznym nie dorastam do pięt. Zresztą nie tylko pod tym względem i nie tylko do pięt. A jeśli go nie lubię, to z czystej zawiści amatora wobec prawdziwego profesjonalisty.
I jeszcze jedno. Jeśli można, ja tu będę sobie dalej skrobał. Dokładnie tak jak dotychczas. Przynajmniej do czasu jak mnie stąd wyciągną po schodach na pysk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...