Wygląda na to, ze źle robię, nie śledząc tego sabatu, który odprawiany jest nade mną na obcych blogach. Przede wszystkim, nie musiałbym angażować moich przyjaciół w działania, na które oni przecież też nie mają czasu, no a przede wszystkim reagowałbym wcześniej na te przejawy ludzkiej histerii, które dotykają mnie już bardzo bezpośrednio, a w perspektywie mogą mnie dotknąć wręcz fizycznie. A zatem, doniesiono mi właśnie, że oprócz gróźb, które skierowały do mnie… no właśnie nie wiem, jakiego określenia użyć, żeby nie pogorszyć swojej i tak już trudnej sytuacji…
Dobra, muszę na chwilę się zatrzymać, żeby tę sprawę wyjaśnić, i to wyjaśnić tak, by nie powoływać się na Pana Cogito, bo zostanę oskarżony o profanację, a jednocześnie powiedzieć dokładnie to co dotychczas tylko tam, u Herberta, zostało powiedziane jak należy. Ten strach jest mianowicie kompletnie bezkształtny, nieokreślony i niemal tak nierealny jak widmo. A przez to, nie ma nawet sposobu, żeby go nazwać, a co dopiero wskazać. A więc, jak ja mogę powiedzieć, kogo ja się boję? Kto na mnie się zasadził? Kto zatruwa moje powietrze? Więc nie wiem, jak ich nazwać i, właśnie przez to o czym tu pisze, nie wiem nawet, czy jeśli już się zdecyduję wypowiedzieć to słowo, to czy trafię choćby w okolicę tarczy. No ale jest jak jest, więc właśnie mi doniesiono, że oprócz gróźb ze strony tego czegoś, pojawiły się też groźby ze strony projektu określonego już bardzo ściśle, a mianowicie Konfederacji Polski Niepodległej. I to jest poważny kłopot.
Pisząc o kłopocie, nie mam na myśli tego, ze niegdysiejsi chłopcy i dziewczęta od Moczulskiego przyjdą pod mój dom i narysują mi coś na drzwiach, albo po prostu mi wleją. Nie. Myślę, że to są już dziś spokojni ludzie, więc co najwyżej – jak już idzie o akcję bezpośrednią – zaśpiewają mi jakąś piosenkę, lub popatrzą na mnie krzywo. Tak samo zresztą, jak ja stosunkowo niedawno popatrzyłem na przechodzącego ulicą Adama Słomkę. Nawet nie myślę tu o tym, że oni faktycznie, jak podobno już tam kombinują, pójdą w mojej sprawie do prokuratora. Chodzi mi o coś zupełnie innego. O kłopot wynikający z tego, że to właśnie KPN, czy może dawni bohaterowie KPN-u, postanowili obrazić się właśnie na mnie. Mam na myśli kłopot natury absolutnie i wyłącznie tylko filozoficznej. Że to właśnie KPN.
Jak tu już mi wielokrotnie wytknięto, nigdy, przenigdy nie dostałem pałą od milicjanta. Nigdy, przenigdy nie zostałem zatrzymany… no, powiedzmy raz i skończyło tylko na tym, że pan milicjant, powiedział do mnie: „co się, k…, patrzysz?” No i dodał jeszcze, że będzie miał na mnie oko. Natomiast tak się złożyło, że miałem dość dużo bardzo bliskich znajomych, którzy właśnie nieustannie od tych milicjantów obrywali i którzy najczęściej byli związani właśnie z KPN-em.. Wspomniałem tu parę dni temu o pewnym moim uczniu. Miał on dziewczynę, obaj byli bardzo mocno zaangażowani w gonienie się z milicją i oboje należeli naturalnie do KPN-u. No bo gdzie mieli należeć, skoro byli dzielnymi Polakami? Pamiętam, jak kiedyś poszli składać kwiatki i palić świeczki pod Wujkiem i skończyło się to dla nich, a szczególnie dla niej, bo on był dzielny chłopak, upokorzeniem, o którym nawet nie chcę tu pisać. Bo się pobęczę. A zatem KPN dla mnie zawsze kojarzył się właśnie z nimi. Tymi niezwykłymi dziećmi. KPN, właśnie przez te dzieci i te skojarzenia, był dla mnie jedyną autentyczną, prawdziwie bojową organizacją antykomunistyczną. Ja oczywiście już wtedy byłem od nich znacznie starszy, a więc też czasami patrzyłem na nich z tą okropną nauczycielską pobłażliwością, ale zawsze wiedziałem, że to właśnie dzieci z KPN-u są bezpośrednimi spadkobiercami tamtych dzieci sprzed jeszcze dawniejszych lat.
Dziś nie lubię KPN-u. Dlaczego? Właściwie za wiele rzeczy, za całe ich polityczne zaangażowanie po roku 1989. Za to, że nie mając nic poza tym swoim bohaterstwem i gorącymi sercami postanowili, że oni w polityce sobie poradzą równie dobrze jak inni. Że tak jak potrafili pokonać komunę, tak samo pokonają post-komunę i w ogóle wszystko co będzie trzeba pokonać. Ale największe pretensje, te które mnie ustawiły tu gdzie jestem, mam do nich oczywiście za czerwiec. Wszyscy wiedzą który. To wtedy zobaczyłem po raz pierwszy, do czego prowadzi polityka oparta wyłącznie na kalkulacji i grzesznym przekonaniu, że kto jak kto, ale my sobie poradzimy zawsze. To właśnie wtedy, po raz pierwszy zobaczyłem najważniejszych działaczy KPN-u nie jako tych nieugiętych, bezkompromisowych rycerzy, ale zwykłych polityków, dla których wszystko co się dzieje teraz to wyłącznie doraźność i bzdura. I dziś ich widzę na filmie Kurskiego Lewy czerwcowy, czytam po raz kolejny wystąpienie sejmowe z tamtego czasu Adama Słomki, tak okropnie wtedy rozczarowujące, a dziś tak w pewnym sensie już oczywiste, i wiem, że to się skończyło właśnie wtedy, w tamtą noc. I już się nigdy nie odbudowało. Dlaczego? Bo w międzyczasie wszyscyśmy się postarzeli.
Kiedy w jednym krótkim komentarzu, w odpowiedzi zresztą na przypomniany przez kogoś bon mot Moczulskiego „Płatni Zdrajcy Pachołki Rosji”, napisałem, że niech oni się już dziś zamkną, bo sami są zdrajcami i pachołkami, tyle że ani świadomymi ani płatnymi… ot takimi, których to silne przekonanie o tym, że sobie zawsze poradzą zawieje gdzie bądź. Zwykłymi codziennymi zdrajcami i pachołkami, którymi każdy z nas czasem się staje, kiedy tylko zapomni na chwilę, że trzeba zawsze uważać, że trzeba zawsze być wiernym i trzeba iść. Że nic nie jest doraźne. W kolejnym zresztą komentarzu zaznaczyłem, że jeśli mamy mówić o KPN-ie, to dobrze by było wiedzieć, kogo mamy na myśli. Tego chłopca ze swoją dziewczyną, upodlonych na komendzie w Katowicach, czy może Leszka Moczulskiego, jego zięcia Króla i ich kumpla Słomkę? Zrobiłem to zastrzeżenie, bo ono ma tu znacznie podstawowe. To bowiem ich, a nie tamtych licealistów, widziałem na własne oczy, jak obalali – cóż że w głębokim przekonaniu, że za ich działaniem nie stoi zdrada – pierwszy polski rząd. Ja ich tam widzę i słyszę jeszcze dziś. Jak zdradzają Polskę. Nieświadomie, za darmo, na niczyje zlecenie. Ze zwykłej głupoty.
Bo to jest polska polityka. To jest właśnie to, co nas doprowadziło w to miejsce, w którym dziś musimy się męczyć. Polityka prowadzona przez ludzi, którzy zawsze mają rację, a nawet jak jej nie mają, to też nic nie szkodzi, bo najważniejszy jest cel. Cel i gra. A gra, jak wiemy, zawsze jest ukryta przed świadomością tych, którzy nic nie rozumieją. Nawet najprostszego tekstu, zwykłego blogowego tekstu, napisanego przez kogoś, kto ma swoje wspomnienia, swoje emocje i swoje prawa. I za to też już nie lubię KPN-u. Za to że tak wychował swoich zwolenników, że nic nie rozumieją. Za to że tak się zapętlił w swoich kalkulacjach, tak się ślepo rzucił w wir polityki, że się w niej kompletnie zagubił i że ostatecznie doprowadził do tego, że sam przestał – skompromitowany w oczach wielu – praktycznie istnieć, a po sobie zostawił tylko to, że już naprawdę nie wiadomo, kto jest panem, kto sługą, kto zdrajcą, kto bratem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.