poniedziałek, 15 marca 2010

O marionetkach już było, pora na władców



Od czasu gdy gnoiłem tu, na tym blogu, Tomasza Sekielskiego – podobnie zresztą jak i jego kolegę z pracy, Morozowskiego – właściwie nie mam żadnego powodu, żeby się więcej nad nim znęcać. Przede wszystkim, mam wrażenie, że od tamtego czasu nie miałem okazji oglądać jego telewizyjnych popisów ani razu, więc tu mam spokój. Poza tym, co może równie ważne, dał mi tę nagrodę, a to moim zdaniem akurat o nim świadczy jak najlepiej. Dodatkowo jeszcze, okazał się nadzwyczaj miłą osobą, co może najlepiej potwierdzić moja córka, która uczciwie wyznała, że gdyby nie był taki stary, to ona być może choćby za ten jego uśmiech potrafiła się w nim zakochać. A zatem, Sekielski od dłuższego już czasu jest dla mnie wyłącznie miłym w obejściu człowiekiem, o sympatycznym uśmiechu i uczciwych i odważnych gestach. Niestety, wszystko dobre co się dobrze kończy. Pocieszam się tylko tym, że podczas naszej krótkiej rozmowy przy okazji wręczania tamtych nagród, otrzymałem od niego zapewnienie, że on nie ma nic przeciwko temu, żebym mu dokładał. Byle sprawiedliwie. A więc proszę uprzejmie. Będzie sprawiedliwie jak najbardziej.
Od kilku dni, TVN24 na dzisiejszą niedzielę zapowiadał sensacyjny dokument Sekielskiego zrobił o polskich politykach. Z informacji jakie do mnie dochodzą wynika, że zapowiadana sensacja stała się sensacją faktyczną jak najbardziej, i, jak znam życie, to co Tomasz Sekielski pokazał we wspomnianym dokumencie będzie dyskutowane przez najbliższe tygodnie, a nawet pewnie dłużej. Niestety – również uwzględniając dotychczasowe doświadczenia – jestem pewny, że dyskusja będzie szła obok problemu, dokładnie tak samo jak idzie obok problemu już od lat. I niestety z winy samego Sekielskiego.
Trudno jest mi powiedzieć, czy Tomasz Sekielski nakręcił ten film w takim kształcie i z takim przesłaniem, jakie wszyscy właśnie otrzymaliśmy, wiedząc świetnie, że to wszystko jest nic nie znaczącą bzdurą i zwykłym zawracaniem głowy, a jak zwykle chodzi tylko o to, żeby zwykłym ludziom robić wodę z mózgu, czy może naiwnie jak dziecko próbuje się z nami podzielić absolutnie niecodziennym odkryciem, że ta polityka, panie, to bagno. Ponieważ bardzo mi zależy, żeby nie tracić wiary w człowieka, szczególnie człowieka, który z dobrego serca nadał mi tytuł politycznego blogera roku, będę jednak pisał te słowa w założeniu, że Sekielski chciał dobrze, tyle że zadaje się z niewłaściwymi ludźmi i przez to jego spojrzenie na świat jest kompletnie zezowate.
Film jest długi jak cholera. Nie jest to jeden z tych półgodzinnych reportaży, które można oglądać codziennie to tu to tam. To jest solidnie zrobiony, bardzo ciekawy, pełen najprzeróżniejszych informacji, pełnometrażowy film, który można by było wyświetlać w kinach i który niewykluczone, że tak właśnie skończy. A jeśli nawet nie w kinach, to na płytach DVD, które będzie można sobie kupić razem z odpowiednią książką. Film, który równie dobrze mógł się skończyć po godzinie, gdyby nie to, że Sekielski prawdopodobnie sam czuł, że tak jak jest, zostać nie może i gadał, gadał, gadał. Film, którego główną, by nie powiedzieć – jedyną, myślą jest to że politycy to kłamliwe sukinsyny. Dlaczego? Bo lubią kłamać, bo im wszystko jedno, bo prawdy po prostu nie znają, bosą głupi, bo nie mają czasu, bo tak im doradzili medialnie doradcy, bo taka sytuacja, bo taka jest polityka. Bardzo pouczające!
Od wczoraj czytam tu w Salonie, a i słucham w telewizji komentarzy na temat produkcji Sekielskiego, wszystkie w gruncie rzeczy tak zgodne, że aż się zastanawiam, czy w ogóle warto cokolwiek na ten temat jeszcze pisać. Biorąc pod uwagę, że większość z nich jest mocno w stosunku do Sekielskiego krytyczna, myślę sobie, że może nawet przydałoby się go jakoś pochwalić. No ale pochwalić się nie da, bo ten film jest autentycznie bylejaki. Jest o połowę za długi, cała „iracka” sekwencja jest kompletnie bez sensu, kłamstwo jest pokazane niemal (niemal!) wyłącznie jako chaotyczny zbiór pomyłek i zaniedbań, a nie zjawisko systemowe. No i przede wszystkim, kompletnie pominięty jest w nim współudział w tym kłamstwie jego faktycznych budowniczych i propagandzistów, a więc układu (z wyjątkiem sprawy Tylickiego) i mediów. Można się więc przynajmniej zastanowić, czemu ci wszyscy, którzy dotychczas udowodnili wyłącznie jedno: że nie widzą i nie słyszą dokładnie nic, nagle zobaczyli – zgoda, oczywistość – ale jednak zobaczyli. Otóż ja uważam, że wielu z tych, którzy dziś krytykują dokument Sekielskiego, tak naprawdę znalazło w nim jedno – to mianowicie, że Donald Tusk i jego drużyna to najzwyklejsi, pierwszej wody oszuści. I to nie takie drobne kłamczuszki, które coś tam powiedzą o jakiejś pielęgniarce Ewie, lub o tym że są bardzo zajęci, podczas gdy nie są, ale kłamczuchy pierwszej klasy. Kłamczuchy, których cały sukces, cały sens istnienia sprowadza się wyłącznie do kłamania. Zobaczyli to i się zafrasowali. I z tego frasunku oświadczyli, że ten film – owszem taki nienajgorszy, ale w sumie kiepski.
Dlaczego myślę, że tu poszło wyłącznie o urażoną miłość? Właśnie dlatego, że kiedy ten film się kończy, to satysfakcję mogą mieć wyłącznie ci, którzy Platformę Obywatelską podejrzewali o podłość od samego początku. Ci którzy od lat czekali aż TVN, czy jakaś inna poważna telewizja, czy grupa medialna powie to głośno. Głośno i wyraźnie. To co tylu ludzi wiedziało i to czego tym ludziom z taką zawziętością odmawiano. Że to są kłamcy. Mnie osobiście ani trochę nie przeszkadza to, co Sekielski wyprawia w swoim filmie z Ziobro, ani te nieustanne przebitki na Kaczyńskiego, który nie chce z Sekielski rozmawiać. Nie przeszkadzają mi również te ciągłe, wyrwane z kontekstu cytaty z przemówień, czy to Prezydenta, czy prezesa PiS-u. Nie szkodzi mi nawet to, że perspektywa filmu Sekielskiego jest taka, że prezydent Kaczyński powtarzający w kółko, że on chce dbać o zwykłych ludzi, jawi się jako takie samo zło, co ABW, bezwzględnie wykańczająca jednego z tych zwykłych ludzi dla czyichś najbardziej marnych interesów. Ja tego przez ostatnie cztery lata miałem tyle, że naprawdę trudno mi się tu jakoś zaangażować. Zwłaszcza że nie będę przecież od Sekielskiego wymagał, by kręcił film opluwający Platformę z jednoczesnym pokazywaniem prawdy o PiS-ie. Tak się nie da. W końcu nie wszystko na raz i nie od razu.
Natomiast nie da się ukryć, że dla tych, którzy od tych samych czterech lat dają się wyłącznie zaczadzić tą czarną miłością, w filmie Sekielskiego nie ma ani jednej informacji, która by im się do czegoś przydała. O PiS-ie wiedzą dwadzieścia razy więcej, niż im Sekielski łaskawie przypomniał, komuniści ich nie obchodzą, Kwaśniewski ich nudzi, a jakiś piekarz czy inny poseł Gruszka i jego asystent, to już w ogóle czarna dziura. Ale za to informacja prawdziwie porażająca, a więc zniszczenie miliona podpisów, które ci biedni ludzie oddali zwykłym oszustom w dobrej wierze – tego już się znieść nie da. I jestem pewien, że właśnie przez tę informację, nie jakieś głupstwo o pielęgniarce ze Skarżyska, oni wszyscy uznali, że ten film jest do bani. Bo przecież wiadomo, że politycy – zwłaszcza PiS-u – kłamią.
Kiedy już film Sekielskiego się skończył, do studia zaproszono czterech dziennikarzy plus samego Sekielskiego, żeby nam powiedzieli, co o tym filmie sądzą. Dla mnie, przyznam szczerze, właśnie ten obraz był absolutnym hitem. Oni wprawdzie przyłażą tam – często nawet w tym samym zestawie – co tydzień. Ale kiedy obejrzy się taki film, dający dokładnie tyle samo satysfakcji co rozczarowań, widok dziennikarzy siedzących w rządku i robiących mądre miny jest absolutnie bezcenny. Po obejrzeniu filmu, którego podstawową tezą, bardzo zresztą zręcznie udokumentowaną, jest to, że polityka to kłamstwo i chamstwo, wystarczy ten jeden rzut oka na ludzi takich jak Ewa Milewicz z jednej strony, a Piotr Zaremba z drugiej, którzy przez całe lata albo to kłamstwo i chamstwo tworzyli i pieczołowicie podlewali, lub choćby je tylko tolerowali, żeby wiedzieć. Że to nie w polityce leży odpowiedź, ale właśnie tu, w tym telewizyjnym studio i na tej bezczelnej twarzy kogoś kto całe swoje publiczne zaangażowanie w wolnej Polsce postanowił oddać najpodlejszemu kłamstwu, najbardziej bezwzględnej propagandzie i manipulacji.
I to jest towarzystwo w jakim przyszło Sekielskiemu pracować. Biedny Sekielski. Zrobił film – nie wiem, czy sam z siebie, czy w ramach jakiegoś, mam nadzieję, że jednak większego planu – który jako pierwszy pokazał kawałeczek prawdy, taki drobny, niemal nic nie znaczący kawałek prawdy i od razu usłyszał od Ewy Milewicz, że jej się właściwie w tym filmie podobał tylko fragment o tym jak Ziobro zniszczył polską transplantologię i że to czego się dowiedziała o sprawie Tylickiego, to dla niej już wiedza pełna. Siedział tam, w tym – swoim przecież – studio, słuchał tej bandy zakłamanych i bezwzględnych oszustów, i mam szczerą nadzieję, że wiedział. Wiedział więcej niż przed chwilą. Niż jeszcze wczoraj, czy przedwczoraj. I mam nadzieję, że wiedział już świetnie, że to o nich powinien zrobić następny film.
Nie wiem, czy go zrobi. Pewnie nie. Bo raz że nie dostanie na niego pieniędzy, a dwa, że nawet nie wiadomo jak by miał się do niego zabrać, żeby powstało coś choćby minimalnie prawdziwego. Choćby tak prawdziwego jak ten wczorajszy dokument. Choćby tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...