sobota, 27 lutego 2010

O golfie, nożach i obłędzie



Przez te już za parę dni dwa lata, przydarzyło mi się na tym blogu już grubo ponad 500 wpisów i już też ponad milion odwiedzin. Odwiedzin, jak rozumiem, mających na celu czytanie, jakieś tam przeżywanie, i wreszcie komentowanie tych wszystkich wpisów. Skoro już wspomniałem o tych komentarzach, nie mogę też nie zauważyć, że większość moich wpisów, szczególnie ostatnio, komentowana jest w sposób bardzo szeroki i aż strach pomyśleć, jakby sytuacja wyglądała, gdybym z zasady nie usuwał stąd tzw. trolli. To przecież przede wszystkim oni, jak już się rozpędzą, nabijają te liczniki. A więc, nie mam najmniejszego powodu, by u progu tego mojego trzeciego roku pobytu w Salonie narzekać, czy tym bardziej martwić się tym, że komuś jest tu nudno. A więc z dumą i radością ogłaszam – jest fantastycznie!
Przy okazji nadchodzącej rocznicy, mam też jednak pewną refleksję bardziej merytoryczną. Kiedy czasem zaglądam do wpisów wcześniejszych, wprawdzie nie widzę najmniejszego powodu, żeby się ich wstydzić, jednak widzę też wyraźnie, jak bardzo przez te wszystkie miesiące moje zainteresowanie przesunęło się ze spraw doraźnych na kwestie bardziej ogólne, i jak bardzo też te wszystkie refleksje stały się niekiedy ciężkie w odbiorze. Jak coraz rzadziej zaczęły się tu pojawiać kolejne nazwiska i proste oceny i jak bardzo ten blog stał się, że tak powiem, prywatny, czy wręcz konfesyjny.
Szczerze powiem, że ta sytuacja bardzo mi odpowiada. A odpowiada do tego stopnia, że – choć oczywiście czasem inspirację nadchodzą z najbardziej plugawych i prostackich rejonów – na samą myśl o tym, że miałbym pisać kolejny tekst o Magdalenie Środzie z jednej strony, czy Sebastianie Karpiniuku z drugiej, z Moniką Olejnik po środku, i po raz kolejny załamywać ręce nad podłością antypolskiej propagandy, czuję szczery niepokój. No ale, jak mówię, niekiedy dzieje się tak, że tego mięsa, które wypełnia przestrzeń tuż przy samej ziemi, nie sposób nie zauważyć, a i też nie jest łatwo zlekceważyć. Jest czasem tak, że choć bardzo chcemy się wznieść ponad to co uważamy za bzdurę i pokazać jak po prostu jesteśmy lepsi od tego życia, wiemy jednocześnie, że w pewnym momencie ta nasza wyniosłość staje się zwykłym pięknoduchostwem, lub – jeszcze gorzej – dowodem poważnego zblazowania.
Za parę więc dni miną te dwa lata, a ja nie widzę żadnej możliwości, żeby ta prawdopodobnie już rocznicowa notka nie została ściągnięta właściwie na samo dno przez temat szczególny i szczególnego tematu tego bohatera. Otóż ona musi być o Mirosławie Drzewieckim. Wszystkich tych, którzy cenią moje pisanie za ten jego prywatny wymiar, mogę zapewnić, że bardzo z tym Drzewieckim walczyłem. Jednak uległem. Proszę mi wybaczyć. Obiecuję, że szczerze postaram się choć trochę tu porozpychać.
Telewizja wciąż pokazuje ten amerykański pałac Drzewieckiego, to pole golfowe, te palmy i wreszcie jego samego, jak siedzi sobie w słońcu na werandzie z co chwilę wyłażącym zza kadru komediantem Drozdą, i mówi, że Polska to dzicz, polityka to gnój, a on i tej Polsce i tej polityce swojej krzywdy nie wybaczy nigdy. Oglądam też dziś rozmowę z rzecznikiem rządu Pawłem Grasiem i dowiaduję się następujących rzeczy: Drzewiecki wprawdzie nie jest już ani ministrem, ani skarbnikiem Platformy Obywatelskiej, ale za to wciąż jest zawodowym posłem, posłem otrzymującym comiesięczną pensję, wciąż otoczonym ciepłą przyjaźnią swoich partyjnych druhów, tyle że już na niemal pięciomiesięcznym urlopie. No i słyszę coś jeszcze. Otóż jak Mirek wróci z urlopu, pan premier przeprowadzi z nim poważna rozmowę. Dlaczego? Za co? Za niepotrzebne słowa. Za nie właśnie. W końcu Mirek już poniósł najbardziej dotkliwą karę. No a poza tym, proszę nie zapominać, że Mirek przeżywa ciężkie chwile, jest rozgoryczony i trzeba Mirka zrozumieć. Ale, tak czy inaczej, na razie jest na urlopie, ale pan premier już wkrótce go do siebie poprosi i zapyta Mirka o to, co on sobie naprawdę myśli. Pan premier musi to zrobić, bo, jak wszystkim świetnie wiadomo, Platforma Obywatelska to partia, dla której nie ma lepszych i gorszych, ważniejszych i mniej ważnych. Tam każdy wie, że litości dla ewentualnego występku nie ma i być nie może. Tylko niech no Mirek wróci z urlopu. Wtedy pan premier mu powie.
Otóż chciałem wszystkich poinformować, że Wasz wierny korespondent zdobył pewne informacje, które całą tę sytuację stawiają w zupełnie nowym świetle. Rozmowa premiera Tuska mianowicie z panem posłem Mirkiem odbyła się już wczoraj drogą telefoniczną i oto jej pełny zapis. Specjalnie dla Salonu 24. Przez wzgląd na wrażliwe ucho Administracji, pewne fragmenty rozmowy zostały wykropkowane.

 — Mihek? Cześć. To ja, Donnie.
 — Czego?
 — Poznajesz mnie?
 — Ci się, k…, pytasz? Przecież mi się, k…, wyświetliłeś, nie?
 — I co tam pohabiasz?
 — A co cię to, k…, obchodzi?
 — Nic. No tak pytam. Bo, wiesz, wszystko mi się wali na głowę…
 — Przyda ci się. Mam nadzieję, że się nie podniesiesz.
 — Nie, no, stahy, nie wygłupiaj się. Musimy pogadać.
 — Sp… . Nie mam czasu. I w ogóle zadzwoń później, bo teraz gram. Jest Drozda i paru kumpli i nie mam czasu sobie jęzora strzępić.
 — Ja wiem. Przephaszam, ale trzeba coś ustalić, boś, no wiesz, tak poleciał z tym, no wiesz, no że ta Polska to dziki khaj…
 — Powiedz im, żeby się odp… .
 — No, jak mam im to powiedzieć? Poza tym to nie ja będę gadał, tylko Paweł.
 — Jaki Paweł?
 — No, Graś.
 — Jaki, k…, Graś? Co ty bredzisz?
 — No wiesz, phoszę cię, zawsze tak mówisz. A on cię uważa za przyjaciela.
 — Powiedz mu, żeby się odp… . Moim kumplem jest Teddie Drozda, a nie jakiś niemiecki cieć. No dobra, ale mów co masz gadać, bo muszę lecieć na pole.
 — No chodzi właśnie o to, co powiedziałeś z tym dzikim khajem. No i w ogóle że cię nie ma.
 — Mam was w d… .
 — No ale zhozum. Mi tu mówią, że mam Cię wyrzucić z pahtii i takie tam.
 — Nawet nie próbuj, bo wam tak przyj…, że się nie pozbieracie.
 — No, pewnie, że nie. Nie bój się…
 — To ty się, k…, nie bój. Ja się nie boję. Ja mam tu, k…, słoneczko.
 — No więc, pewnie, że cię nie wyrzucimy, tylko chodzi o to, żebyś przyjechał i się pokazał. No że wiesz. Że niby muszę, z tobą przephowadzić poważną hozmowę.
 — Tyś chyba oszalał! Nigdzie nie jadę. Gadaj se z kim chcesz. Ja nie mam czasu.
 — No ale, widzisz. Oni tu ci wyliczyli, że cię nie ma już pięć miesięcy, a ta pensja poselska ci cały czas… No wiesz przephaszam, że o tym mówię, ale to tak nie może być. Jeszcze mam na głowie Sikorskiego z Bronkiem. Oni się bez przerwy żrą, i ja nie wiem co robić.
 — Ty wiesz, co ja ci powiem? Odp… się od moich pieniędzy. I nie zawracaj mi głowy.
 — Błagam. Przyjedź choć na jeden dzień. Spotkamy się, potem się da komunikat, żeśmy pogadali i będzie dobrze.
 — Zobaczę. Jak będę miał czas. A wy tam nic nie próbujcie. I jeszcze raz mówię. Odp… się od moich pieniędzy.
 — No to co Paweł ma powiedzieć? Dziś ma być u Piaseckiego w TVN-ie.
 — No to już jest, k…, przesada. Dzwonisz do mnie, przeszkadzasz mi w grze, pier… mi coś o jakimś Pawle, i jeszcze chcesz, żebym ci mówił co masz robić.
 — No nie, chodzi o to, że niby… no… kiedy możesz przyjechać? Żeby o tej poważnej hozmowie coś powiedzieć.
 — Przecież mówię, że nie wiem. Niech mu powie, że za dwa tygodnie. A później się zobaczy.
 — Dobha. Dziękuję ci, stahy. Zobaczysz, że będzie dobrze. To powiemy że za dwa tygodnie, okay? Powiemy jeszcze, że Kaczyńscy ci mamę zamohdowali, dobrze?
 — Może być. A teraz spi…, bo nie mam czasu.

Kiedy już niemal wszystko sobie wyjaśniliśmy, muszę jeszcze wspomnieć o dwóch wydarzeniach. Wczoraj w Szkle Kontaktowym, pokazał się na pasku z esemesami następujący tekst: „Lepiej grać w golfa niż rozwalać wózki golfowe”. Rozumiem. Na froncie wciąż spokój. Mam jednak silne przekonanie, że już niedługo uwagi tego typu zmienia się w ich nową, zmodyfikowaną wersję – Lepiej być gangsterem i złodziejem niż kartoflem. I tego się akurat już nie mogę doczekać. Bo to będzie poziom, który nam wszystkim bardzo pięknie udowodni, że front traci rozum. A z tym rozumem – równowagę. I że dalej już nie ma nic.
I jeszcze jedna informacja. Dziś rano, też w TVN-ie, pokazali rozmowę z Pawłem Moczydłowskim, byłym specem od więziennictwa, i człowiekiem, którego wszyscy znamy z każdej możliwej strony, który stwierdził, że dopóki polska policja nie zadba o odpowiedni pijar (właśnie tak powiedział – pijar), takie historie jak morderstwo na Woli będą się zdarzały, bo młodzi ludzie są sfrustrowani, mają kłopoty emocjonalne i najbardziej im teraz potrzeba zrozumienia. Ja oczywiście nie mam pojęcia, czy Moczydłowski był ostatnio na Florydzie i nie mam też większych powodów, żeby sądzić, że był. Jednak jakoś mi się to wszystko dziwnie pod koniec tych dwóch lat układa.
A skoro tak nam dobrze też się ułożyło z wczorajszym konkursem, to mam już kolejny. Proszę o komentarze na temat tego, co łączy te trzy dzisiejsze zdarzenia. Za najciekawszy komentarz, oczywiście nagroda. I oczywiście kolejne jajo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...