Dziś chciałbym
przedstawić swój najnowszy felieton z „Warszawskiej Gazety”, interesujący sam w
sobie, ale tu dla nas stanowiący pewne istotne uzupełnienie do pewnej notki
sprzed tygodnia. Bardzo zachęcam.
Podczas
jednej z niedawnych debat prowadzonych tu i ówdzie, zwróciłem uwagę na fakt, że
w publicznej przestrzeni, zamiast tradycyjnych określeń „kobieta” czy
„mężczyzna”, pojawiła się forma „osoba” i w związku z tym spostrzeżeniem
najpierw dokonałem pewnego procesu myślowego, a następnie wyjaśniłem, że owa
„osoba” to skutek coraz silniejszego w pewnych przestrzeniach przekonania, że
tradycyjne określanie płci jest już passé, a w związku z tym, tak naprawdę
osoby znane nam dotychczas jako kobiety lub mężczyni są zaledwie nic nie
znaczącym odpryskiem czegoś co stanowi dziś pełen wachlarz przeróżnych
manifestacji ludzkiej seksualności. Dokonawszy owej konstatacji uznałem że
choćby czytelnicy „Warszawskiej Gazety” należą do owego wymierającego już
gatunku mężczyzn i kobiet, wypierani przez jakieś dziwadła przedstawiające się
jako „transgender”, „osoby niebinarne”, „queer”, czy diabli wiedzą co jeszcze.
Tymczasem, jak się okazuje, oceniając aktualny stan rzeczy nie przewidziałem,
że ja sam już wedle najnowszej nomenklatury nie jestem mężczyzną, ale kimś, kto
jest określany jako „mężczyzna cis”, a moja żona już nie jako „kobieta”, jak
dotychczas, lecz jako „kobieta cis”.
Kim
jest ów „mężczyzna cis”? Wedle zebranych przeze mnie informacji, „mężczyzna
cis” to zwyczajnie ktoś kto urodził się jako mężczyzna, jako mężczyzna został
zakwalifikowany przez opresyjny system, i mimo lat, jakie upłynęły od jego
narodzin, wciąż się uważa za mężczyznę. Podobna oczywiście sytuacja występuje w
przypadku „kobiet cis” i to jest kierunek, w którym sprawy się dziś jednoznacznie
rozwijają.
Ktoś
więc zapyta czy w tym gąszczą politycznej poprawności jest jeszcze miejsce dla
mężczyzn i kobiet w kształcie, że tak to określę, klasycznym. Otóż, jak się
okazuje, kobiety i mężczyźni bez jakichkolwiek dodatków przetrwali, tyle że w
nadzwyczaj szczególnym wydaniu. Jak się okazuje, na miano kobiety, ewentualnie
mężczyzny jak najbardziej zasługują mężczyźni, którzy w pewnym momencie swojego
życia uznali, że są kobietami, oraz, jak najbardziej naturalnie, kobiety, które
zapragnęły nagle zostać mężczyznami. Jedni i drudzy, wedle obecnie
obowiązujących reguł, są kobietami i mężczyznami bez jakichkolwiek zbędnych
uzupełnień. Ludziom takim jak my natomiast przysługuje określenie „mężczyzna
cis”, oraz „kobieta cis”.
Wszystko
co dotychczas napisałem brzmi jak jakaś ponura ironia, jednak w rzeczywistości
stanowi coś jak najbardziej realnego. Wedle nowych ustaleń, podjętych wcale nie
tylko u nas w Polsce, ale obowiązujących w szerokim świecie, mianem kobiety lub
mężczyzny mogą się określać – jeśli oczywiście tylko wyrażą takie pragnienie –
jedynie osoby do niedawna w cywilizowanym świecie określane mianem
transwestytów, ewentualnie, gdy uwzględnimy tak zwany głos ludu, zboczeńców. A
zatem, wedle wszelkich znaków na niebie i Ziemi, tak zwana Cywilizacja staje
wobec zupełnie wyjątkowego wyzwania: czy uda się nam zachować porządek rzeczy,
do którego zostaliśmy przyuczeni i przyzwyczajeni? Ktoś może powiedzieć, że
dzisiejszy felieton to zaledwie żart, więc nie ma się czym przejmować.
Przepraszam bardzo za to że przynoszę złe wieści, ale dziś nie żartujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.