Niedawno na Twitterze pewien ksiądz
zwrócił się do pojawiających się tam od czasu do czasu osób, przedstawiających
się tam jako ateiści, z pytaniem czemu oni, deklarując swoją niewiarę w
Ewangelię, tak strasznie wciąż chcą na jej temat dyskutować. Nie ogłosić swój
brak wiary, nie zadać pytanie, nie prosić o wyjaśnienie jakiejś zagadki, ale
dyskutować. I też nie dyskutować na temat prawdopodobieństwa tego co jest w
Ewangeliach przedstawione, braku naukowych podstaw dla owych przedstawień, ale przedstawiać
egzegezę zawartych tam treści, czy wręcz kwestionować sam zawarty w nich przekaz.
Nie muszę chyba mówić, że na apel Księdza zareagowały dziesiątki chętnych do
dalszej dyskusji osób, tyle że niemal każda z nich albo uznała za stosowne
poinformować kogo się tylko da, że Kościół Katolicki w Polsce to gniazdo żmij
gwałcących małe dzieci i terroryzujących społeczeństwa swoimi fobiami, albo jak
najbardziej zarzucić księżom zdradę wypełniającego Ewangelię przesłania
miłości. I znów, nie mogłem nie zauważyć, by ktokolwiek stanął z podniesioną
głową i powiedział na przykład, że potrzebuje dyskutować na temat tego, co jest
napisane w Piśmie Świętym, bo nie może znieść tego jak świat oszalał i
bezsensownie przyjął kłamstwo, na którym owo Słowo jest oparte.
Czytałem przez dwa ostatnie dni znaczną
część wspomnianych wystąpień, niekiedy próbując nawet temu czy owemu z ich
autorów zwrócić uwagę na szaleństwo w jakim oni są pogrążeni i w pewnym
momencie któryś z nich poinformował mnie, że on, wbrew temu, co mi się zdaje,
znakomicie się orientuje zarówno w tym co jest napisane w Piśmie Świętym, jaki
i w Katechizmie Kościoła Katolickiego i że jeśli chcę, mogę go przeegzaminować.
A ja najpierw zwróciłem uwagę, że żaden porządny egzamin nie wchodzi w grę, w
sytuacji gdy egzaminowany ma nieograniczoną ilość czasu na odpowiedź, a w
dodatku jest uzbrojony w internetowe wyszukiwarki, po chwili jednak pomyślałem
sobie, że go jakoś tam sprawdzę i poproszę o odpowiedź na jedno pytanie: Czy
żona Hioba była ateistką? I proszę sobie wyobrazić, że on mi wprawdzie na to
pytanie nie odpowiedział, natomiast,
owszem, pokazał, że chyba pewną wiedzę posiada, bo zareagował jednym zdaniem:
„Fajne”.
A ja bym chciał dziś krótko opowiedzieć,
co w moim pytaniu owemu „ateiście” się spodobało. Otóż jest tak, że ja miałem
okazję wielokrotnie rozmawiać z ludźmi deklarującymi brak wiary w Boga i w
pewnym momencie uderzyło mnie u nich to, że im niemal nigdy nie zdarzyło się
oświadczyć że Bóg to fikcja, zamiast tego natomiast albo mówią, że On już dawno
umarł, lub nas zdradził, ewentualnie został pokonany przez Szatana, czy że może
ma stworzony przez Siebie świat w Swojej wyniosłej pogardzie. Rozmawiałem
kiedyś ze znajomym, który miał to okropne doświadczenie, kiedy to przez dłuższy
czas spędzał czas w szpitalu na oddziale onkologicznym i w pewnym momencie postąpił
on dokładnie tak jak oni wszyscy: nie powiedział, że tam w tych korytarzach nie
było żadnego Jezusa, tylko ludzkie cierpienie, ale z ironicznym uśmiechem
stwierdził, że Jezus może i tam kiedyś wpadł, ale rozejrzał się i jak to
wszystko co się tam dzieje zobaczył, to – tu będzie cytat – „spierdolił za
róg”.
I
oto mamy w tym momencie naszego Hioba, który zostaje doświadczony wszelkimi
możliwymi nieszczęściami. Najpierw zostaje pozbawiony majątku, następnie domu,
wreszcie zostaje dotknięty trądem, co siłą rzeczy skazuje go na samotne
cierpienie i kiedy już nie ma nic poza owym cierpieniem, przychodzi do niego
żona i wzywa go, by przestał wreszcie wielbić tego swojego Boga i Mu
złorzeczył. I to w tym właśnie momencie pojawia się kwestia owego ewentualnego
ateizmu, o którym oczywiście mowy być nie może. Żona Hioba bowiem ani przez
chwilę nie próbuje gnijącego we własnych odchodach męża przekonywać, że żadnego
Boga nie ma, a zamiast Niego jest już tylko wieczne cierpienie i śmierć; wręcz
odwrotnie, Bóg ani nie umarł, ani też od zawsze nie stanowił jedynie bajki dla
naiwnych – On jest jak najbardziej, tyle że Hioba zdradził i kiedy ten cierpi,
to się z niego już tylko złośliwie śmieje.
I tu, moim zdaniem, tkwi całe sedno
owego rzekomego ateizmu. Pomijając naprawdę nielicznych dziwaków, oni wszyscy
doskonale wiedzą, że Bóg stworzył nas i cały nasz świat, że wszystko kontroluje i trzyma na wszystkim
Swoje oko, tyle że jest to oko kogoś nieskończenie złego i okrutnego, kto nie
zasługuje na nic więcej jak na nasz gniew. Owi „ateiści” to ludzie, którzy w
pewnym momencie stracili wiarę nie w Boga, ale w Jego nieskończone dobro i
miłosierdzie, i z czystego już tylko strachu, od czasu do czasu, gdy nikt nie
słucha, powtarzają sobie w sercu, że Go nie ma i nigdy nie było. I też z tego
strachu o wiele chętniej próbują wciąż z nami rozmawiać o księżach pedofilach,
księżach złodziejach i księżach pijakach, i również od czasu do czasu zniszczyć
nawet jakiś święty wizerunek, czy choćby drzwi od kościoła.
A ja sobie przypominam swój stary tekst
o tym, co nam Kościół daje nawet gdy Go szczerze nienawidzimy i chętnie to co
tam napisałem powtórzę. On nam mianowicie daje to, że nawet gdy umieramy z
twarzą wykrzywioną złością i strachem, jeśli tylko chcemy, Kościół do nas
przyjdzie i pomodli się o Boże miłosierdzie i zbawienie naszej duszy, bo nikt z
nas równie dobrze jak ci co odeszli nie poznał tego światła, które w pewnym
momencie każdy musi ujrzeć, i nikt z nas nigdy nie poczuł tego żalu, który
czują ci, co na niego postanowili czekać całe życie. I Kościół jest w dużej
mierze też dla nich.
Rozmawiałem kiedyś z zaprzyjaźnionym księdzem i opowiedziałem, jak to mój przyjaciel stracił wiarę w dzieciństwie jak mu ojciec umarł. Ksiądz tylko powiedział, że to jest właśnie największe zwycięstwo diabła .
OdpowiedzUsuń@Pavel
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ją odzyskał, jak mu się urodziło dziecko.
Ja mam nadzieję , ze on ją cały czas miał i ma. Dziecko sie urodziło .
Usuń