wtorek, 23 lutego 2021

Nie martw się, i Ty zostaniesz memem

 

       Czy to przez obserwowaną ostatnio przez cały świat bezczelność, z jaką zaczynają się rozpychać społecznościowe serwisy w rodzaju Facebooka, czy Twittera, czy może uczony doświadczeniem mijających lat, od paru tygodni coraz baczniej przyglądam się intensywności z jaką ogólnie media stają się władzą pierwszą przed pierwszymi. I mógłbym pewnie powiedzieć, że nie ma takiej rzeczy, która by mnie na tym polu do tego stopnia zainteresowała, bym chciał temat ciągnąć ponad to, co już zostało powiedziane. Tymczasem syn mój niespodziewanie przypomniał mi pewne zdarzenie jeszcze z roku 2004, które możemy uznać za zwiastujące to z czym mamy dziś do czynienia w pełnym rozkwicie. Oto, jak pewnie niektórzy z nas jeszcze pamiętają, w efekcie ataku na wieże World Trade Center w Nowym Jorku w roku 2001, traktowany przez cały światowy mainstream jako wróg publiczny nr 1 George Bush młodszy niespodziewanie odzyskał siły i zdobył drugą kadencję, pokonując z przysłowiowym palcem w nosie kandydata Demokratów Johna Kerry'ego. To co jednak było już wtedy, a dziś ze ściśle historycznego względu, może być dla nas powodem do bardzo poważnych refleksji, było to co się wydarzyło w obozie Demokratów podczas prawyborów roku 2003/2004.

        Oto, proszę sobie wyobrazić, przeciwko późniejszemu kandydatowi Johnowi Kerry’emu wystartował ówczesny gubernator stanu Vermont, Howard Dean, określany przez swoich przeciwników jako tzw. lewicowy populista, a więc z punktu widzenia klasycznej lewicy ktoś jeszcze gorszy nie tylko od Busha Jr., ale nawet Richarda Nixona z Donaldem Trumpem w jednym. Na domiar złego, już w pierwszych dniach kampanii okazało się, że popularność Deana jest tak wielka, że w całych Stanach Zjednoczonych nie było sondażu w którym ktokolwiek miał szansę go pokonać. W tym momencie establishment w Waszyngtonie oraz w Nowym Jorku plus oczywiście pozostające na jego usługach media zaczęły wyszydzać Deana jako wiejskiego buraka, który nie nadaje się na to, by rządzić Ameryką. I oto podczas prawyborów w stanie Iowa 19 stycznia 2004 roku Dean niespodziewanie stracił swoją dotychczas bardzo mocną pozycję nie tylko do Kerry’ego, ale również do niejakiego Johna Edwardsa i w reakcji na tę porażkę wystąpił przed tłumem swoich zwolenników z następującym wystąpieniem:


    

        Jak wspominają dziś ci, którzy tam byli obecni, gdy Dean wszedł na scenę, 3 tys. zgromadzonych wznieciło taki tumult, jakby przed sobą mieli nie polityka, lecz gwiazdę rocka. A kiedy ten zdjął marynarkę i podwinął rękawy koszuli, został praktycznie zagłuszony. I wbrew temu co mogli sobie wówczas pomyśleć ludzie na sali, ale również wielu z nas, ów sukces stał się dla Deana początkiem upadku. Oto w jednej chwili ktoś uznał, że to jest idealny moment, by wszystkie dotychczasowe kierowane pod adresem Deana złośliwości skumulować w jedną i uczynić z niej – wtedy jeszcze to słowo w dzisiejszej formie nie istniało – pierwszej klasy mema. W ciągu następnych czterech dni owo „Yeah!” zostało powtórzone z odpowiednim jak najbardziej komentarzem we wszystkich ogólnokrajowych mediach w całych Stanach Zjednoczonych 633 razy, a w ciągu pierwszego tygodnia niemal 1000 razy. Dodatkowo, użyty przez medialnych fachowców zapis dźwiękowy pochodził z mikrofonu Deana, co spowodowało, że jego głos został bardzo mocno wzmocniony, wrzask publiczności natomiast równie mocno stłumiony, co spowodowało, że w publicznym odbiorze Dean pokazał się jako kompletny, odklejony od rzeczywistości wariat.

        Niemal natychmiast popularni artyści zaczęli publikować piosenki z wrzaskiem Deana, a popularny telewizyjny prezenter Jay Leno w swoim programie zażartował: „Widzieliście wczoraj wystąpienie Deana? Matko Boska! Jak słyszę, wśród krów w Iowa wybuchła panika przed chorobą wściekłego Deana. To jest zawsze zły znak, gdy pod koniec przemówienia doradca strzela do ciebie pociskiem uspokajającym”; David Letterman z kolei żartował: „Wiecie co się stało? Mieszkańcy stanu uznali, że nie życzą sobie za prezydenta człowieka o mentalności kibola”; a Dennis Michael Miller, popularny komik i komentator polityczny, w swoim programie używał specjalnego dzwonka z nagranym okrzykiem Deana, jako przerywnika. Na sam koniec do tego grona dołączył nieznany nam gość specjalny, który wymyślił ów wieczny mem, w postaci hasła „I have a scream”, który stanowił nawiązanie do słynnego „I have a dream” Martina Luthera Kinga, a dzięki któremu Dean trafił do historii. I wszyscy bawili się do tego stopnia świetnie, że w ciągu zaledwie paru tygodni Dean został na tyle skompromitowany, że zmuszony został swoją kampanię najpierw zawiesić, a następnie z wyścigu się wycofał.

       Pisałem tu parokrotnie o tym, w jaki sposób media prowadzą swoje kampanie mające na celu niszczenie tych, których zniszczyć należy. Tu nigdy nie chodziło w pierwszej kolejności by ukrywać pewne kwestie, manipulować prawdą, czy wręcz kłamać. Tym co zawsze było najskuteczniejsze to uruchomienie – na tydzień, dwa, czy, jeśli trzeba, na miesiąc – medialnej kampanii, dotyczącej choćby najdrobniejszego zdarzenia, która obejmie wszelkie zakamarki przestrzeni publicznej, od telewizji, przez rozrywkę, kabarety, a w efekcie również ulicę i internet, czyli wszystko to co określamy nazwą pop. Pamiętamy wszyscy jak jeszcze dawno dawno temu prezydent Lech Kaczyński wypowiedział w sposób niezbyt wyraźny nazwisko bramkarza Boruca, ktoś natychmiast uznał, że on zamiast „Boruc”, powiedział „Borubar”, i to wystarczyło, że przez kolejne lata każdy idiota, czy to w górach, czy nad morzem, czy na jeziorach, w sklepie, w pracy, czy na uniwersytecie, uważał za doskonały dowcip przy pierwszej lepszej okazji użyć tego kompletnie absurdalnego nazwiska, by się odpowiednio dobrze znaleźć towarzysko.

        Co ja mówię, „Borubar”? Po co szukać tak daleko? Wystarczy zwykła żółta gumowa kaczuszka kojarząca się bardzo dowcipnie z nazwiskiem Kaczyński, kotem Prezesa, czy, jeśli się tylko postarać, to nawet również z długopisem Dudy. I pewnie można by się było już do tego wszystkiego przyzwyczaić i na wszystkie kolejne ich wybryki wzruszać ramionami. Problem w tym jednak, że jeśli w końcu przyjdzie ten czas, że tak naprawdę głos mediów zagłuszy wszystko co ważne, podobnie jak pamiętny mikrofon kandydata Howarda Deana, zrobi się naprawdę niewesoło.

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...