Szczerze powiedziawszy, rozczarowany
fatalnym wręcz zlekceważeniem mojej poprzedniej notki, którą ja akurat uważam
nie tylko za jeden z ważniejszych tu przekazów, ale też w ogóle za coś
nadzwyczaj istotnego gdy chodzi o to, z czym mamy dziś w Polsce do czynienia,
uznałem za stosowne, by ów tekst zostawić tu na kolejne dni i przez ten czas
nie wrzucać nic nowego aż wreszcie on trafi tam gdzie trafić ma, czyli do
ludzkich głów. Jest też jednak tak, że to co akurat ja uważam za istotne,
często ma się nijak do tego, czego oczekują inni, a zatem pomyślałem sobie, że
wrócę do starych tekstów i wrzucę tu coś co dokładnie tak jak kiedyś, może być
aktualne wciąż dziś, a więc fenomen tak zwanego „Bartosza Węglarczyka”. Bardzo
proszę.
Pamiętam że kiedyś, zanim jeszcze Polska
na dobre została podłączona do Sieci, a dzieci i młodzież starsza nawiązywała
przyjaźnie drogą klasyczną, czyli za pośrednictwem Poczty Polskiej, w
najróżniejszych czasopismach właśnie dla młodzieży ukazywały się profile osób chcących
się zaprzyjaźnić. Młodszym blogerom powiem tylko, że klasyczny profil wyglądał
tak, że pod zdjęciem przedstawiającym jakąś sympatyczną buzię, widniał podpis:
„Kasia z Sopotu, lat 16, lubię czytać,
słuchać polskiej muzyki rockowej, uwielbiam Oddział Zamknięty, nienawidzę
głupoty i faszyzmu”. O ile ten faszyzm nigdy mnie nie dziwił, no bo czego
mógł nienawidzić wrażliwy chłopak, lub jego szkolna koleżanka? Jeśli nie
faszyzmu, no to już tylko nienawiści, ale że głupio było pisać: „Nienawidzę
nienawiści”, a pisać „Nienawidzę komuny” już zupełnie nie wypadało, to
pozostawał tylko ten faszyzm. Więc, jak mówię, to rozumiałem.
Nigdy jednak nie potrafiłem zrozumieć, o
co chodzi z tą głupotą. Ja na przykład w życiu bym nie powiedział, że
najbardziej na świecie nienawidzę głupoty, no bo zawsze się może znaleźć ktoś,
kto powie, że ja właśnie jestem głupi, a od czasu do czasu znajdzie się ktoś
autentycznie ode mnie mądrzejszy i mi to na domiar złego udowodni. Powiem
więcej. Nawet jeśli miałoby się okazać, że jestem na tyle mądry, że mogę z
czystym sumieniem powiedzieć, że najbardziej ze wszystkiego nienawidzę głupoty,
to jakoś nie wypada tak wyjść do ludzi i się pochwalić, że ja akurat owszem,
jestem dość mądry. No ale i to próbowałem jakoś zrozumieć. Pomyślałem sobie, że
gdy jest jeszcze dzieckiem, człowiek potrzebuje czegoś w miarę stałego, na czym
można się oprzeć, więc jak widzi, że czegoś nie rozumie, to się złości, mówi,
że to coś jest głupie, no a później, że najbardziej na świecie nie lubi
głupoty. Dziś, w TVN24 wystąpił dziennikarz nazwiskiem Bartosz (kiedyś. gdy
jeszcze zajmował się przyznawaniem gwiazdek wyświetlanych aktualnie w
warszawskich kinach filmom, Bartek) Węglarczyk i powiedział, że on już nie może
wytrzymać, jak patrzy na tych naszych głupich polityków. Może zresztą użył
innych słów, ale sens był dokładnie taki sam, że red. Węglarczyk z tą
powszechną głupotą już nie wytrzymuje.
Zdziwiło mnie to wystąpienie o tyle, że
jego autorem nie był, jak już wspomniałem, Bartek, ale Bartosz. Ale to nie
wszystko. Dzieci sprzed lat, gdy mówiły, że nienawidzą głupoty, to nie
dodawały, że chodzi im o polską głupotę. Bartosz Węglarczyk natomiast, zupełnie
poważnie, powiedział, że on się bardzo cieszy, że nie musi się już zadawać z
polskimi politykami i w ogóle uczestniczyć w tej polskiej głupocie, bo głównie
spędza czas z politykami zagranicznymi. Zupełnie niezrażony tym swoim
początkowym wyskokiem, po chwili, komentując sytuację w polskim lotnictwie
wojskowym, rozsiadł się w TVN-owskim fotelu z takim ruskim uśmiechem i
powiedział, że on już nie może wytrzymać, jak patrzy na tandetę i amatorstwo,
które opanowało polską przestrzeń publiczną.
Gdyby Bartosz Węglarczyk do owej zdegenerowanej
grupy dorzucił dziennikarzy, to może bym mu wybaczył, choć niechętnie. On
jednak, na sto procent o dziennikarzach nie myślał. Z jego światłej wypowiedzi
wynikało jednoznacznie, że dziennikarze polscy trzymają, jako jedyni, poziom
światowy. I to mnie prowadzi do głównej części mojej refleksji. Głównej, i w
gruncie rzeczy stanowiącej jej epilog. Otóż z jakiegoś powodu, utarła się
opinia, że najgłupsi w Polsce są politycy. Politycy i – co swoją drogą bardzo
ciekawe – też policjanci. Cała reszta jest mniej lub bardziej głupia lub mądra,
ale nikt nie jest tak głupi, jak politycy i policjanci. Jednocześnie,
najmądrzejsi są dziennikarze i to oni mają największe prawo, żeby przedstawiać
społeczeństwu dzieje głupoty w Polsce.
Proszę zwrócić uwagę, jak reaguje na
przykład red. Morozowski, albo jakiś inny Sekielski, kiedy któryś z gości w ich
programie zagapi się i zwróci się do niego per „panie pośle”. Reakcja jest
niezmienna; „Ha, ha, ha. Panie ministrze, pan mi chyba źle życzy!” Zupełnie,
jakby ktoś zaproponował Morozowskiemu czy Sekielskiemu, żeby na przykład
zatrudnił się jako kelner w domu publicznym. Podczas gdy on jest przecież aż
dziennikarzem.
Wczoraj wieczorem, jeszcze jeden z
nich, a więc redaktor Rymanowski, rozmawiając z ministrem Zdrojewskim, zapytał:
„Czy to prawda, że pan ma dzisiaj urodziny”. Okazało się, że nie. Nieprawda.
Zdrojewski „dziś” urodzin nie ma. Powstaje w tym momencie problem, dlaczego
Rymanowski zadał to pytanie. Skąd mu przyszło do głowy, że Zdrojewski ma „dziś”
urodziny? Czy ktoś mu powiedział? Czy coś mu się pomyliło?
Oczywiście jest to drobiazg, jednak z
punktu widzenia roboty, za którą Rymanowskiemu płacą, równie dobrze mógł pan
redaktor zapytać: Czy to prawda, że jest pan bratem tego słynnego piosenkarza
Zbigniewa Ziobry? Na przykład. Mniej więcej tak samo bez mądrze i jednocześnie
kompletnie bez sensu.
A Rymanowski nie jest tu wcale postacią
symboliczną, choć wystarczy obejrzeć sobie dowolny występ pana reaktora w
programie „Kawa na ławę”, by widzieć, że i on akurat jedynie potrafi uśmiechać
się jak dziecko i od czasu do czasu przerywać rozmowę, bo do słuchawki mu
powiedzieli, że trzeba zmienić temat, albo, że czas na reklamy. Ja choćby odnoszę
nieodparte wrażenie, że choćby Kolenda-Zaleska, albo niejaki Grzegorz
Kajdanowicz, są bez porównania bardziej od Rymanowskiego niekompetentni i że
każdy najgłupszy, najbardziej tandetny polityk jest po stokroć lepszy,
sprawniejszy i inteligentniejszy od większości dziennikarzy. Każdy, pierwszy
lepszy polityk, mówi płynniej, poprawniej, inteligentniej od większości podobno
wybitnych dziennikarzy. I odwrotnie: nie trzeba być szczególnie czujnym
obserwatorem, wystarczy tylko pooglądać jakąkolwiek telewizję – wcale nie
koniecznie Superstację – w jakikolwiek dzień, żeby obejrzeć sobie wszystkie
najbardziej drastyczne przykłady niekompetencji dziennikarskiej na każdym
możliwym poziomie: języka, logicznego myślenia, inteligencji, czy zwykłego
sprytu.
Skąd ta cała sytuacja? Choćby stąd, że
kiedyś, w swoim życiu, według najbardziej obiektywnych standardów, każdy
dowolny polityk okazał się lepszy od wszystkich pozostałych konkurentów. Każdy
z nich kiedyś wygrał i odniósł autentyczny sukces. W swojej dzielnicy, w swojej
wsi, w swoim mieście. Wszystko jedno gdzie, ale zawsze gdzieś. Czy to ktoś tak
wyjątkowy, jak Jadwiga Wiśniewska, czy też ktoś tak nędzny, jak Dominik
Tarczyński. O tamtej stronie dziś nie wspominam, by móc skutecznie utrzymać
podstawowy sens notki.
Co mi tam jednak – lepsi od innych okazali się nawet poseł Wenderlich, posłanka Senyszyn, czy nawet Donald Tusk. Możemy ich nie znosić, nie zgadzać się z nimi, uważać, że jako ludzie są głupi i niscy, ale w swojej branży, czyli w polityce, o niebo lepiej wykorzystali ten swój ewangeliczny „talent”, niż ktoś taki, jak na przykład Mikołaj Lizut w dziennikarstwie. A jeśli są teraz ogólnie znani i – jak mówię – często nawet znienawidzeni, to wyłącznie w związku ze swoimi osobistymi zaletami. Dzięki osobistemu wysiłkowi i osobistej skuteczności, a nie przez to, że kolega taty, albo brat kumpla coś obiecał, a później pomógł i załatwił. Ani też nie przez to, że człowiek znał trochę język włoski (dla przypomnienia, Boniek po włosku tez „wymiata”) i w momencie, jak umierał Papież, przebywał akurat w Rzymie. Albo wreszcie też nie przez to, że kiedyś pisał beznadziejne recenzje filmowe w „Gazecie Wyborczej”, później wyjechał z niewiadomych przyczyn do Ameryki, a po paru latach wrócił i został przez któregoś ze swoich szefów wyznaczony do wypowiadania się na tematy międzynarodowe, i w ten sposób wszedł również i na niemieckie salony.
Gdzieś (kiedyś ...) czytałem, że zaufanie do polityków jest odwrotnie skorelowane z wiarygodnością mediów. A co byłoby z wiarygodnością mediów, gdyby politycy konsekwentnie twierdzili, że dziennikarze są głupi?
OdpowiedzUsuń@SilentiumUniversi
OdpowiedzUsuńKażdy który by się na to poważył, zostałby w jednej chwili zniszczony.