Wiele lat temu, kiedy mieliśmy jeszcze
tylko jedno dziecko, naszą Hankę, a miała ona wówczas pewnie dwa lata z
kawałkiem, szliśmy sobie po katowickim Osiedlu Paderewskiego i gdy mijaliśmy
ów ogromny pomnik, Hanka zapytała: „Jak robi pomnik?”, ja jej odpowiedziałem
najlepiej jak potrafiłem, w taki sposób by była zadowolona, no i taka to
historia. Niedługo później urodził się nam syn, o wówczas jeszcze całkowicie
egzotycznym imieniu Antoni, no i kiedy i on osiągnął odpowiedni wiek, zdarzyło
nam się mijać wysoki komin, i dziecko nasze zapytało... proszę sobie wyobrazić,
że nie „Jak robi komin”, ale „Jak się na to włazi?” Mijały lata, a ja te dwa
pytania miałem zawsze w pamięci, jako naukę i swego rodzaju symbol. Ani na
chwilę bowiem nie opuszczała mnie owa kwestia, że jakimś niezbadanym wyrokiem
natury, nasza córka nie miała najmniejszej ochoty włazić na Pomnik Żołnierza
Polskiego, a synowi ani w głowie było zastanawiać się, jak robi komin.
Po kolejnych latach urodziła się nam
Zosia i któregoś dnia zaszedłem do sklepu z dziecięcą konfekcją, który tu
kiedyś był i nam pięknie służył, by po latach zastąpił go Eurobank, po
kolejnych latach ustąpić Millennium. Oglądałem jakieś ciuchy dla naszej
córki, szukając oczywiście czegoś różowego i podeszła do mnie pewna uderzająco
elokwentna kobieta i ku mojemu zaskoczeniu zaczęła mi tłumaczyć, że jest
ogromnym błędem narzucać dziecku kolory w oparciu o jego płeć. Nie pamiętam
dziś co dokładnie mi mówiła, ale generalnie chodziło o to, że wcale nie jest
tak, że chłopcy w sposób naturalny wolą kolor niebieski, a dziewczynki różowy,
bo gdyby im pozwolić wybierać, mogłoby się okazać, że im albo jest wszystko
jedno, albo wręcz wybierali odwrotnie. Wprawdzie ja od zawsze unikałem
wdawania się w spory – a zwłaszcza ideologiczne – z ludźmi sobie nieznajomymi,
tym razem jednak pomyślałem, że opowiem owej pani historię z pomnikiem i
kominem i poproszę ją o wydanie fachowej ekspertyzy. Niestety i tego co mi
odpowiedziała nie pamiętam, ale myślę, że nie mogło to być nic szczególnie
poruszającego, bo w przeciwnym wypadku pewnie bym jednak coś zapamiętał. Myślę
również, że ponieważ od tamtego czasu minęły tysiąclecia, gdyby do tego rodzaju
konfrontacji doszło dziś, ja mógłbym jej nie przeżyć. Przede wszystkim dlatego,
że z całą pewnością nie skończyłoby się jedynie na rozmowie o kolorach
dziecięcych ubrań, ale kto wie, czy nie pojawiłaby się również kwestia taka oto
na przykład, że skąd ja mam w ogóle pewność, że Zosia to nie chłopczyk, względnie
osoba z macicą. Mało tego. Gdybym dziś opowiedział tamtą historię dziś już
zapewne dorosłemu niebinarnemu dziecku tamtej kobiety, mogłoby dojść nawet do
rozmowy na temat zabijania poczętych dzieci i dobijania broniących się przed
śmiercią ludzi chorych i bezradnych. Kto wie, czy nie usłyszałbym nawet słowa
„Wypierdalaj!”
Spotkanie z tamtą kobietą miało miejsce,
jak sądzę, w roku 1993, a więc niemal 28 lat temu. Wiele się zmieniło od tego
czasu, ale myślę sobie, że ów rok 1993 to pod wieloma względami czas wyjątkowy,
a wśród owych tropów, które nawet jeśli wówczas zauważaliśmy, ale nie
potrafiliśmy odpowiednio docenić był pamiętny list, jaki do redakcji „Tygodnika
Powszechnego” z okazji 50-lecia istnienia pisma, w roku 1995 skierował święty
papież Jan Paweł II, i zawarte w nim między innymi następujące słowa:
„Rok 1989 przyniósł w Polsce głębokie zmiany związane z upadkiem systemu
komunistycznego. Odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym
atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a
także na Papieża. Wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin
w Polsce w roku 1991. Chodziło o to, ażeby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to,
czym Kościół był w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się
oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze
strony Kościoła, czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego
społeczeństwa. Pan daruje jeżeli powiem, iż oddziaływanie tych wpływów
odczuwało się jakoś także w ‘Tygodniku Powszechnym’. W tym trudnym momencie
Kościół w ‘Tygodniku’ nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego
miał poniekąd prawo oczekiwać; ‘nie czuł się dość miłowany’ – jak kiedyś
powiedziałem. Dzisiaj piszę o tym z bólem, gdyż los ‘Tygodnika Powszechnego’ i
jego przyszłość bardzo leżą mi na sercu”.
A to dopiero życzenia urodzinowe,
prawda?
A zatem mieliśmy ów rok 1993, lata nieco
wcześniejsze, potem lata kolejne, no a potem, jak już wiemy, wszystko potoczyło
się bardzo, bardzo szybko. Wczoraj na Facebooku trafiłem na pewnego
posługującego jak rozumiem w Londynie księdza, a podpisującego się „Bartek
Rajewski”. I proszę sobie wyobrazić, że ów ksiądz ogłosił, że oglądanie
telewizji publicznej stanowi „grzech
ciężki, wołający o pomstę do nieba”.
Wylądowaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.