wtorek, 2 lutego 2021

O lądowaniu najtwardszym

 

       Wiele lat temu, kiedy mieliśmy jeszcze tylko jedno dziecko, naszą Hankę, a miała ona wówczas pewnie dwa lata z kawałkiem, szliśmy sobie po katowickim Osiedlu Paderewskiego i gdy mijaliśmy ów ogromny pomnik, Hanka zapytała: „Jak robi pomnik?”, ja jej odpowiedziałem najlepiej jak potrafiłem, w taki sposób by była zadowolona, no i taka to historia. Niedługo później urodził się nam syn, o wówczas jeszcze całkowicie egzotycznym imieniu Antoni, no i kiedy i on osiągnął odpowiedni wiek, zdarzyło nam się mijać wysoki komin, i dziecko nasze zapytało... proszę sobie wyobrazić, że nie „Jak robi komin”, ale „Jak się na to włazi?” Mijały lata, a ja te dwa pytania miałem zawsze w pamięci, jako naukę i swego rodzaju symbol. Ani na chwilę bowiem nie opuszczała mnie owa kwestia, że jakimś niezbadanym wyrokiem natury, nasza córka nie miała najmniejszej ochoty włazić na Pomnik Żołnierza Polskiego, a synowi ani w głowie było zastanawiać się, jak robi komin.

       Po kolejnych latach urodziła się nam Zosia i któregoś dnia zaszedłem do sklepu z dziecięcą konfekcją, który tu kiedyś był i nam pięknie służył, by po latach zastąpił go Eurobank,  po  kolejnych latach ustąpić Millennium. Oglądałem jakieś ciuchy dla naszej córki, szukając oczywiście czegoś różowego i podeszła do mnie pewna uderzająco elokwentna kobieta i ku mojemu zaskoczeniu zaczęła mi tłumaczyć, że jest ogromnym błędem narzucać dziecku kolory w oparciu o jego płeć. Nie pamiętam dziś co dokładnie mi mówiła, ale generalnie chodziło o to, że wcale nie jest tak, że chłopcy w sposób naturalny wolą kolor niebieski, a dziewczynki różowy, bo gdyby im pozwolić wybierać, mogłoby się okazać, że im albo jest wszystko jedno, albo wręcz wybierali odwrotnie. Wprawdzie ja od zawsze unikałem wdawania się w spory – a zwłaszcza ideologiczne – z ludźmi sobie nieznajomymi, tym razem jednak pomyślałem, że opowiem owej pani historię z pomnikiem i kominem i poproszę ją o wydanie fachowej ekspertyzy. Niestety i tego co mi odpowiedziała nie pamiętam, ale myślę, że nie mogło to być nic szczególnie poruszającego, bo w przeciwnym wypadku pewnie bym jednak coś zapamiętał. Myślę również, że ponieważ od tamtego czasu minęły tysiąclecia, gdyby do tego rodzaju konfrontacji doszło dziś, ja mógłbym jej nie przeżyć. Przede wszystkim dlatego, że z całą pewnością nie skończyłoby się jedynie na rozmowie o kolorach dziecięcych ubrań, ale kto wie, czy nie pojawiłaby się również kwestia taka oto na przykład, że skąd ja mam w ogóle pewność, że Zosia to nie chłopczyk, względnie osoba z macicą. Mało tego. Gdybym dziś opowiedział tamtą historię dziś już zapewne dorosłemu niebinarnemu dziecku tamtej kobiety, mogłoby dojść nawet do rozmowy na temat zabijania poczętych dzieci i dobijania broniących się przed śmiercią ludzi chorych i bezradnych. Kto wie, czy nie usłyszałbym nawet słowa „Wypierdalaj!”

       Spotkanie z tamtą kobietą miało miejsce, jak sądzę, w roku 1993, a więc niemal 28 lat temu. Wiele się zmieniło od tego czasu, ale myślę sobie, że ów rok 1993 to pod wieloma względami czas wyjątkowy, a wśród owych tropów, które nawet jeśli wówczas zauważaliśmy, ale nie potrafiliśmy odpowiednio docenić był pamiętny list, jaki do redakcji „Tygodnika Powszechnego” z okazji 50-lecia istnienia pisma, w roku 1995 skierował święty papież Jan Paweł II, i zawarte w nim między innymi następujące słowa:

Rok 1989 przyniósł w Polsce głębokie zmiany związane z upadkiem systemu komunistycznego. Odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na Papieża. Wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin w Polsce w roku 1991. Chodziło o to, ażeby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym Kościół był w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła, czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa. Pan daruje jeżeli powiem, iż oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w ‘Tygodniku Powszechnym’. W tym trudnym momencie Kościół w ‘Tygodniku’ nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać; ‘nie czuł się dość miłowany’ – jak kiedyś powiedziałem. Dzisiaj piszę o tym z bólem, gdyż los ‘Tygodnika Powszechnego’ i jego przyszłość bardzo leżą mi na sercu”.

       A to dopiero życzenia urodzinowe, prawda?

       A zatem mieliśmy ów rok 1993, lata nieco wcześniejsze, potem lata kolejne, no a potem, jak już wiemy, wszystko potoczyło się bardzo, bardzo szybko. Wczoraj na Facebooku trafiłem na pewnego posługującego jak rozumiem w Londynie księdza, a podpisującego się „Bartek Rajewski”. I proszę sobie wyobrazić, że ów ksiądz ogłosił, że oglądanie telewizji publicznej stanowi „grzech ciężki, wołający o pomstę do nieba”.

       Wylądowaliśmy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...