czwartek, 18 lutego 2021

Gdzie się podział kokos, czyli o socjalistach bez przydziału (repryza)

 

       Właśnie się dowiedziałem, że estradowy artysta Maciej Maleńczuk nagrał nowa płytę, którą promuje piosenką zatytułowaną „Klauzula sumienia” i następującym tekstem:

Nowi Polacy, skąd wzięli się tacy
Nagle na tacy coś dostał pod nos
I choć kołaczy nie ma bez pracy
Kołacze Polaczek i zasila trzos
Brzuch swój za darmo napełnia złą karmą
Pcha się w kolejce po tani los
Za całą tą egzystencję marną
Jak psu każą dać mu głos
”.

         Ktoś mi powie, że Maleńczuk to zniszczony alkoholem i narkotykami przygłup, w dodatku z modelowo wręcz zmarnowanym talentem, więc nie za bardzo jest sens zajmować się jego przemyśleniami na temat świata, ja jednak sobie myślę, że fakt iż on nawet dziś aż tak przeżywa ową frazę, że „bez pracy nie ma kołaczy” i nie potrafi znieść myśli o tym, że ludzie żrą za darmo, świadczyć musi o tym, że istnieją miejsca, gdzie tego typu refleksje wypełniają ludzkie myśli, a skoro tak, to warto by było się zastanowić, ilu z nas wciąż tkwi mentalnie w owej histerii, która na początku lat 90. eksplodowała na widok ananasa, czy orzecha kokosowego. A może przypadkiem jest tak, że owe 30 procent młodych ludzi, którzy wedle ostatnich badań wykazuje wrażliwość lewicową, w gruncie rzeczy zaledwie reagują – tak jak to oni, głupio i okropnie chaotycznie – na występy tak zwanych liberałów, których my tu aż tak bardzo nie widzimy, ale którzy przecież gdzieś tam od czasu do czasu się produkują i mają wystarczająco dużo miejsca dla owej produkcji?     

        Chodzi mi po głowie wspomniany kokos i przypominam sobie, jak w dawnych komunistycznych czasach oglądałem film, który dla nas, dzieci PRL-u, był filmem wręcz kultowym, a dziś jest już bardzo zapomniany, a nosił tytuł „Midnight Cowboy”, z młodym Jonem Voightem – który wtedy jeszcze nawet nie śnił, że będzie kiedyś grał polskiego papieża – i Dustinem Hoffmanem. Oglądałem ten film wielokrotnie i z niezmiennym zachwytem, bo to był – i wciąż jest – znakomity film i jakoś nie potrafiłem nigdy przegapić sceny z kokosem. Jeśli ktoś nie wie, o czym mówię, to przypomnę. Dustin Hoffman jest straszliwie biednym nowojorskim menelem. Chorym, kulawym, wiecznie walczącym o to, żeby przeżyć kolejny dzień. Nowy Jork jest oczywiście taki, jak należy. Bogaty, wspaniały, kolorowy, pełny – jakby to zaśpiewał Michael Stipes – „shiny people”, raz bogatych, raz biednych, raz wyrelaksowanych, raz zapracowanych, wariatów, biznesmenów, dziwek, sutenerów, a w tym wszystkim, ten Hoffman, podskakujący, jak leśmianowski „skoczek” i jego nowy przyjaciel – chłopak ze wsi, który przyjechał do Nowego Jorku licząc na to, że on, piękny, przystojny, wysoki kowboj, znajdzie tam swoje szczęście. Ale jest tak, że ani jego,  kowboja ze wsi, ani Hoffmana, kuternogi z miasta nikt nie potrzebuje. Któregoś dnia, Hoffman kradnie ze straganu orzech kokosowy, ale ponieważ nie ma go czym otworzyć, próbuje go jakoś przytrzasnąć oknem w swoim mieszkaniu, które zajmuje w jakiejś opuszczonej kamienicy. Orzech niestety spada i rozbija się na chodniku.

       Scena ta zawsze budziła we mnie dziwne uczucia. Ja oczywiście bardzo przejmowałem się światem przedstawionym w filmie, oraz losem tych dwóch nieudaczników, jednocześnie jednak nie mogłem przestać myśleć, że ja w życiu nie dość że nie miałem w ręku orzecha kokosowego, to nawet go nie widziałem. Więc ten orzech wciąż mi psuł efekt filmu. Wiedziałem, że nędza, że syf, że kłamstwo, zbrodnia i upadek – tylko ten orzech kokosowy nie dawał mi spokoju. I w takich sytuacjach mówiłem sam do siebie: „Dobra, dobra. Ja się powzruszam, jak już w sklepie na rogu pojawią się orzechy kokosowe”.

      Jest tam jeszcze jedna scena, która, podobnie jak ten orzech, drażniła moją wrażliwość. John Voight trafia do pokoju kobiety, która – według jego planów – zapłaci mu za seks, a która sama w końcu okazuje się prostytutką i go skubie z reszty pieniędzy. Uprawiają więc seks na tym jej wielkim łóżku, tarzając się po pilocie, który nieustannie przełącza kanały w telewizorze. I pamiętam tego pilota i te niezliczone kanały i moje zdziwienie, że gdzieś, daleko w Ameryce, może i pod pewnymi względami jest nie najlepiej, ale kanałów w telewizorze, to oni mają naprawdę bardzo dużo.

       Też w tamtych latach, oglądałem inny już film, „Taxi Driver” Scorsesego. Robert De Niro siedzi z rewolwerem przed telewizorem, a w telewizorze leci jakiś kompletnie idiotyczny program, typu „Taniec z gwiazdami”, czy może jakaś idiotyczną opera mydlana w stylu „M jak miłość”. De Niro siedzi, w kompletnej rozpaczy i szaleństwie, i popycha ten straszny telewizor nogą, nie mogąc się zdecydować, czy go ostatecznie popchnąć tak, żeby spadł ze stolika. Ostatecznie go zrzuca, telewizor eksploduje i wtedy już wiemy, że za chwilę rozpocznie się piekło. I to, przyznam szczerze, rozumiałem.

      I tu przypomina mi się pewien stary felieton Stefana Kisielewskiego w dawnym „Tygodniku Powszechnym”, gdzie Kisiel wspominał swój pobyt w Stanach Zjednoczonych i wrażenie, jakie na nim zrobiło wydanie „New York Timesa”, grube na jakieś 200 stron. Trzymał Kisiel tę gazetę, gapił się na nią jak sroka w gnat, i nagle coś go podkusiło, by spytać swojego amerykańskiego znajomego, skąd oni mają tyle papieru, żeby wydawać tak grube gazety. Znajomy spojrzał na Kisielewskiego jak na idiotę i odpowiedział, że „z fabryki”. Wspomnienie tamtego felietonu sprawia, że przychodzi mi nagle do głowy taka oto ewentualność, że kiedy Kisiel oglądał „Nocnego Kowboja”, czy „Taksówkarza”, jest bardzo prawdopodobnie, że on, podobnie jak ja, myślał sobie o tym kokosie i o pilocie na łóżku tamtej dziwki. O tej mnogości kanałów, ale też niewykluczone, że i o tym, co na tych kanałach na nas czyha. I tu, na ile znam Kisiela, jest też bardzo możliwe, że on mógł sobie myśleć, że ten program, który doprowadza De Niro do takiej desperacji, jest w gruncie rzeczy świetny, a sam film jest głupi i nieprawdziwy. Kisiel kochał kapitalizm z całym jego bagażem nieszczęść. Zupełnie też jest przy tym prawdopodobne, że on tych nieszczęść nawet za bardzo nie dostrzegał.

      A ja się zastanawiam, co on by powiedział teraz, gdyby żył i gdyby nie był jeszcze takim staruszkiem, który jest tak przywiązany do swoich racji, że w gruncie rzeczy nie powie nam już nic ciekawego. Ciekawy jestem, czy Kisiel byłby liberałem w naszym polskim, nowoczesnym ujęciu, czy liberałem w ujęciu bardziej sensownym, amerykańskim, czy może byłby człowiekiem o wrażliwości społecznej, jakim jest Jarosław Kaczyński, o którym część dawnych przyjaciół Kisiela mówi, że to socjalistyczna szmata.

     Ciekaw jestem, czy Kisiel, gdyby żył dziś, w tej nowej, przedziwnej Polsce, która nie jest ani kapitalistyczna, ani komunistyczna, ani bogata, ani biedna, ani wolna, ani okupowana, ale w której orzechów kokosowych jest co nie miara, podobnie jak kanałów w Cyfrze, Polsacie, czy w satelitarnej ofercie Orange. Czy Kisiel lubiłby jadać w McDonaldzie i czy cieszyłby się, że w Auchanie jest tak strasznie dużo kas. Bardzo chciałbym wiedzieć, czy Kisiel umiałby korzystać z Internetu, i czy gdyby nie umiał, to uważałby to za wstyd, czy za powód do dumy.

       Chciałbym to wszystko wiedzieć, bo przez wiele, wiele lat, które przeżyłem w komunie, Kisielewski był dla mnie bardzo ważną osobą, może i autorytetem. Myślę, że gdyby Kisiel mi dziś powiedział, że mam się od tego świata odczepić, bo ten świat jest okay, to bym się odczepił. Mam jednak nadzieję, że by tak nie powiedział.



 

1 komentarz:

  1. Chciałbym, żeby do skłanianie się młodych w kierunku lewicy było wyrazem kontry do tzw. liberalizmu, ale wygląda na to, że niestety jest odwrotnie - razem z tzw. liberalizmem idą w kontrze do Kościoła.

    Ładnie określiłeś to zjawisko "polskiego kapitalizmu" - histeria lat 90 eksplodująca na widok ananasa. Nie ma nic bardziej wkurzającego niż ta gadka o "wędce i rybie" i o tym jak "nas objadają ci na zasiłkach".

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...