Ponieważ ostatnio, w tych i tak bardzo ciekawych
czasach, jak ów zaćpany Filip, wyskoczył nam na scenę niegdysiejszy Artur
Zawisza, uważam, że wszystkie informacje na jego temat, jakie przy okazji tych
jego wybryków już uzyskaliśmy, a niewykluczone, że jeszcze uzyskamy, powinienem
uzupełnić swoim tekstem jeszcze sprzed ośmiu lat, a dotyczącym czegoś co
nigdy nie przestaje być aktualne. Podkreślam: nigdy. I uważam, że nie zaszkodzi
też zaapelować do każdego z nas, byśmy to co się wtedy stało mieli zawsze na
uwadze, ile razy będziemy dumać nad różnymi wydarzeniami, które nas jeszcze nie
raz zaciekawią. Przed nami Zielony Artur we własnej osobie.
Historia którą chciałbym dziś opisać, na
tle tego, czym się ostatnio musimy zajmować, nie jest ani szczególnie
interesująca, ani też – co przyznaję z bólem – ja sam nie mam dość kompetencji,
żeby cokolwiek stwierdzać tu autorytatywnie. Mimo to czuję się zmotywowany do
tego, by się sprawą zająć z dwóch powodów. Pierwszy nazywa się Artur Zawisza, a
jak wiemy, wszystko co z tą akurat postacią się wiąże, bardzo nas interesuje.
Drugi natomiast z nich to niejaki Michał Maciejewski, człowiek, którego w ogóle
nie znam, ale który za to opowiedział mi ową historię i prosił, by nią siebie i
innych w miarę możności zainteresować. Artura Zawiszę zostawię na sam koniec,
natomiast teraz o Maciejewskim.
Otóż w Lublinie działała sobie swego
czasu firma o nazwie Tempo, założona przez wspomnianego Michała Maciejewskiego
i kilku jeszcze innych Maciejewskich, jako rodzinny interes. Jakie to były
rodzinne powiązania, nie wiem i nie wydaje mi się, żeby to dla nas w ogóle było
istotne, natomiast należy stwierdzić, że Maciejewscy mieli ambicję, dla swego
dobra i dobra wspólnego, otworzyć lokalnie parę metanowych bioelektrowni.
Zarejestrowali więc to Tempo, uzyskali właściwe zezwolenia, dobrą opinię
środowiskową, przedstawili odpowiednie wnioski do Narodowego Funduszu Ochrony
Środowiska i Gospodarki Wodnej o dofinansowanie, uzyskali z owego Funduszu
bardzo wysoką ocenę dla swojego projektu, i wreszcie – co najważniejsze –
obietnicę gwarancji finansowych. Kiedy jednak dla tak zwanego „domknięcia”
pozostało już tylko znalezienie inwestora, otwarte już linie kredytowe nagle
się zamknęły. Mimo zagwarantowanych środków z NFOŚ, nikt nie chciał już
udzielić Maciejewskim ani kredytu, ani pożyczki, ani w jakikolwiek inny sposób
wesprzeć ich projektu.
I wtedy u Maciejewskiego zjawił się
przedstawiciel warszawskiej grupy Green Energy Europe Sp. z o.o. i, informując
o swoim bardzo poważnym politycznym umocowaniu, zaoferował spółce pozyskanie
inwestora dla domknięcia finansowania planowanych budów dwóch bioelektrowni.
Jednocześnie jednak przedstawił warunek. Finansowanie będzie możliwe tylko w
przypadku sprzedaży spółki, wraz oczywiście z gwarancjami NFOŚiGW w wysokości
20 mln zł. owemu inwestorowi i samej spółce Green Energy Europe. Ponieważ
jedynym warunkiem, żeby dotacja z NFOŚiGW nie przepadła, było przedstawienie
domknięcia finansowania, i ponieważ w wyznaczonym przez NFOŚiGW terminie, z niewiadomych
przyczyn Maciejewskiemu nie udało się dla swojego projektu pozyskać innego
inwestora poza Green Energy, zmuszony on został do skorzystania z warszawskiej
propozycji, i podjął decyzję o potencjalnej sprzedaży spółki, z taką
perspektywą, że uzyskane w ten sposób pieniądze przeznaczy na realizację innych
ekologicznych projektów.
Z informacji, jakie
przekazał mi Michał Maciejewski, wynika, że dalej wszystko poszło już bardzo
szybko. Najpierw więc sprawy zaczęły się nagle posuwać do przodu, do tego stopnia
szybko, że rozpisano już nawet przetargi na budowę owych bioelektrowni. Jednak
już po kilku biznesowych spotkaniach między właścicielami Tempa, a
przedstawicielami Green Energy Europe, okazało się, że tajemniczy inwestor na
razie się z interesu wycofał, natomiast przedstawił taki oto plan, że najpierw
całość kupią warszawianie, a później warszawian spłaci ów dziwny podmiot. Kiedy
po chwili wyszło dodatkowo na jaw, że Green Energy nie ma ani ochoty płacić,
ani też nie ma za bardzo czym, a co gorsza, nie jest w stanie przedstawić nawet
jakichkolwiek gwarancji, Maciejewski nabrał przekonania, że tak naprawdę, nie
ma z kim handlować.
Niestety, było już za późno. Opierając
się wyłącznie na obietnicy sprzedaży, Green Energy Europe po pierwsze
bezprawnie zwołało NWZ Tempo, na którym dokonali zmian w składzie Zarządu,
zawiesili Maciejewskiego z funkcji prezesa, następnie dokonali zmian w KRS,
dane adresowe przenieśli do Warszawy, zabezpieczyli konta, na których
znajdowało się około 4 mln zł., a nawet przejęli internetową stronę firmy, i jako
nowi właściciele zaczęli prowadzić już dalsze interesy. Gdy idzie o stronę
prawną całego przedsięwzięcia, tu również wszystko odbyło się błyskawicznie.
Wedle relacji Michała Maciejewskiego, wniosek o wykreślenie dotychczasowych
udziałowców, wpisanie nowych, zawieszenie prezesa, wykreślenie prokury i
przeniesienie siedziby z Lublina do Warszawy otrzymał sędzia w dniu
18.11.2010 r., czyli w czwartek, natomiast już 24.11.2010 r., a więc w środę,
referendarz wydał odpowiednie zarządzenie. W dodatku jeszcze ktoś włamał się do
lubelskiej siedziby Tempa, skradł całą dokumentację, a na koniec wymienił zamki
w drzwiach. Po jakimś czasie w KRS pojawił się nowy wpis, z nową nazwą: Green
Energy Europe została zastąpiona przez czyściutkie Green Energy. Tym sposobem,
Michał Maciejewski w ciągu zaledwie paru tygodni stracił dosłownie wszystko.
Dziś sytuacja jest taka,
że z jednej strony Green Energy podpisuje umowy, zaciąga kredyty i szykuje się
do realizacji projektów zaplanowanych i rozpoczętych przez interes
Maciejewskich, natomiast sam Maciejewski stara się dochodzić swoich praw przed
sądem, skarżąc warszawskich biznesmenów o wrogie przejęcie. Jak to się skończy?
Nie mam pojęcia. Z dotychczasowych doświadczeń wynika, że walka może być długa
i bez gwarancji sukcesu. Co gorsza jednak, nie umiem nawet powiedzieć, czy
informacje, jakie posiadam, i którymi się tu dzielę, są prawdziwe w całości,
czy tylko częściowo, czy może w większości bzdurne i fałszywe. W końcu, jak
mówię, Maciejewskiego nie znam, a i na sprawach związanych z biznesami i ich –
wrogimi, czy przyjaznymi – przejęciami się nie znam. Wiem natomiast z całą
pewnością, że Michał Maciejewski jest człowiekiem bardzo zdeterminowanym i
zdesperowanym, żeby wygrać tę walkę. Nie tylko odnalazł moje teksty w „Warszawskiej
Gazecie” i zgłosił się do mnie z prośbą o pomoc, nie tylko – jak mnie informuje
– zwrócił się o pomoc pod wszystkimi możliwymi adresami, ale, jak wynika z
otrzymanych przeze mnie dokumentów, prowadzi nieustanny bój o swoją sprawę w
lubelskich sądach i w prokuraturze.
I wiem coś jeszcze. Bez względu na to,
czy przygoda, która spotkała Michała Maciejewskiego jest skutkiem jego
nieroztropności, naiwności, czy głupoty, czy też może tego, że postanowił wejść
w interesy z ludźmi bezwzględnymi i podłymi, dla których ktoś taki jak on, to
tylko byle jaka stacja na drodze do jeszcze większych pieniędzy, fakt jest
oczywisty. On i jego rodzina mieli interes, a dziś go nie mają. Ktoś im ten
interes zabrał i wszystko wskazuje na to, że nie zapłacił za niego ani grosza.
On i jego rodzina zostali zrujnowani w taki sposób, że ktoś – jak dotychczas,
najwidoczniej całkowicie zgodnie z prawem – przejął ich firmę i nie dał im za
to nic. Mało tego. Przejmując majątek Maciejewskiego, przejął również nieruchomości,
jakie Maciejewscy zdążyli zakupić pod budowę bioelektrowni, płacąc za nie
zarówno z własnych oszczędności, jak i z zaciągniętych kredytów. A więc, doszło
do czegoś, co dotychczas znaliśmy tylko z mrocznej bardzo literatury i filmu.
Człowiek któregoś dnia się budzi, stwierdza, ze nie ma nic, a kiedy się pyta,
co się stało, System mu odpowiada, że nie rozumie pytania, bo z jego punktu
widzenia nic szczególnego się nie dzieje.
Ja oczywiście jestem pewien, że ci,
którzy postanowili robić interesy na biznesie Maciejewskich mają bardzo dużo na
swoje usprawiedliwienie. Nie wykluczam nawet, że jakimś niezrozumiałym dla mnie
i budzącym moje oburzenie, lecz całkowicie legalnym ruchem, doszło do
przejęcia, jakich w dzisiejszych czasach są setki, jeśli nie tysiące. Jednak to
co mnie tu interesuje to nie obyczaj, ale fakt. Maciejewscy mieli biznes i
mieli majątek, a dziś go nie mają, bo dali go sobie odebrać. I im ten majątek i
ten biznes odebrała nie powódź, nie wiatr, nie ogień, ale ktoś bardzo
konkretny.
I ja się z tym czuję
fatalnie, kiedy nagle dochodzi do tego, że ten film staje się tak realny, że ów
człowiek zgłasza się do mnie – zwykłego, biednego blogera, bez wpływów, bez
pieniędzy i z bardzo niepewną przyszłością – i prosi o pomoc, a prosząc o nią
wpada w taki ton: „Oczywiście dysponuję pełną dokumentacją i chętnie ją
udostępnię, bo należy zrzucić maskę pana Zawiszy, który posługując się
patetycznymi sloganami, chowając za parawanem patriotyzmu i katolicyzmu, w
rzeczywistości bez żadnych skrupułów, posługując się antydatowanymi,
sfałszowanymi dokumentami odebrał mi i mojej rodzinie majątek”.
I w ten sposób oto doszliśmy do
najważniejszej tu kwestii, czyli do samego Zawiszy. Bo tak, to właśnie on – jak
twierdzi Maciejewski – sam Artur Zawisza przyszedł do niego na samym początku i
zaproponował ten deal. Jako ówczesny dyrektor Green Energy Europe, a dziś
udziałowiec Green Europe. Bo niewykluczone, że to właśnie przez to, że miał do
czynienia z Arturem Zawiszą – a więc człowiekiem, z którego postawą polityczną
się utożsamiał, polskim patriotą i konserwatystą – postanowił Maciejewski w ten
deal wejść. Bo uznał, że kto jak kto, ale Artur Zawisza i jego koledzy go nie
oszukają. Bo wreszcie, opisana sytuacja dawałaby nam odpowiedź na niekiedy
nurtujące nas pytanie, o jakiej to „wielopłaszczyznowej działalności
biznesowej” mówił w pewnym wywiadzie Zawisza, po tym, jak postanowił się
pożegnać z polityką, ale jeszcze zanim z tą polityką zaczął się na nowo witać.
Owa sytuacja daje nam też być może odpowiedź na pytanie, co to się takiego
stało, że Artur Zawisza, ni stąd ni zowąd, postanowił zostać blogerem, i do
czego to blogowanie ma go prowadzić.
No i jeszcze coś. Możemy się spróbować
zastanawiać, o co Zawiszy chodziło, kiedy w swoim wpisie na Nowym Ekranie,
pisał tak: „Mamy dżunglę prawną, w której giną nawet najsilniejsi i
najwytrwalsi. Co robić, będąc przedsiębiorcą, który ryzykuje własny majątek,
dobrą reputację i los rodziny? Innymi słowy: obywatel chce zbudować garaż obok
domu? Otwiera zakładkę: Jak doprowadzić do budowy garażu?, gdzie znajduje
wyciąg z przepisów administracyjnych, budowlanych, środowiskowych i Bóg wie
jakich pokazujących właściwą drogę krok po krok, kazus po kazusie, pułapka po
pułapce. Przedsiębiorca chce zbudować biogazownię? To samo. Rodzic chce zmienić
dziecku szkołę? To samo. Firma chce przyjąć do pracy niepełnosprawnego? To
samo. Obywatel chce ubezpieczyć samochód kupiony w kredycie? To samo. Tenże sam
obywatel chce sprzedać ów już ubezpieczony, a kupiony w kredycie samochód? To
samo. Świadek wzywany jest na policję w celu przesłuchania? To samo”.
Maciejewski w liście do mnie twierdzi, że
ta „bioelektrownia” i „przesłuchanie przez policję” sugerować może, że Zawisza
szykuje się na jakąś pyskówkę, kiedy to niezawisły sąd jednak uzna oczywistość
tego przekrętu i Zawiszę odpowiednio pogoni. A to by świadczyło o Zawiszy nie
najgorzej. Że on akurat świetnie wie, że blogi to siła i przyszłość. Zobaczymy.
SUPLEMENT
Stało się tak, że dla uniknięcia zarzutów o brak staranności, redakcja „Warszawskiej Gazety”, do której ten tekst wysłałem, przed jego publikacją, jeszcze parę tygodni temu, najpierw sprawę zbadała, następnie zwróciła się do Artura Zawiszy o przedstawienie swojego stanowiska, i dopiero wtedy zdecydowała się tekst opublikować. Artur Zawisza wyjaśnień udzielił w formie wywiadu, który z kolei – jak można wnioskować z tego co zostało opublikowane w „Warszawskiej Gazecie” – został przeprowadzony w suchej formie pytań i odpowiedzi. A z nich wynika, co następuje:
1. Artur Zawisza jest
człowiekiem uczciwym, i wszelkie prowadzone przez niego działania biznesowe są
również uczciwe;
2. Pan Maciejewski jest
osobą niepoważną, i wszelkie jego problemy są wyłącznie jego problemami;
3. Pan Maciejewski to
znany w lubelskich sądach „pieniacz”. Patrz punkt drugi.
Wprawdzie w samym wywiadzie tego już
akurat nie ma, natomiast we wpisie na swoim blogu Artur Zawisza powyższe
wyjaśnienia uzupełnia następującą deklaracją:
„Tymczasem papista każe
zarabiać ("Bóg, pieniądze i ojczyzna - trafne hasło, każdy przyzna")
i rozdawać od serca, gdy wyżywimy rodzinę."
I tym optymistycznym akcentem, kończę
powyższe rozważania, a Artura Zawiszę z towarzystwa, na którym zdarza mi się
niekiedy zawiesić oko i ucho, pozwolę sobie wyłączyć, przynajmniej do czasu, gdy
zainteresuje się losami rodziny swojego biznesowego partnera. Albo nie. Wyłączę
go w ogóle.
No i nie wyłączyłem. Na swoje usprawiedliwienie mam
tylko to, że chciałbym bardzo dziś wyrazić nadzieję, że on w końcu pójdzie
siedzieć. Jeśli nie za wspomniany przekręt, to za tę rowerzystkę. Nic nie
szkodzi, w końcu Al Capone też wsadzili pod pretekstem przestępstw podatkowych.
Ja trafiłem na A.Zawiszę szukając źródeł Ruchu Narodowego i jeżeli to prawda z jego machlojkami to przerażenie człowieka ogarnia na tych naszych patriotów katolików. Jednym słowem im kto ma gembę pełniejszą patriotycznych haseł tym bardziej trzeba uważać... a z RN idziemy po sznureczku do Konfederatów. Dobrze, że jednak przełamałem ogólne zwątpienie i oddałem głos jak to kolega mówi "na Jarka".
OdpowiedzUsuń@Janosik
UsuńNie tylko patriotycznych. Wystarczą hasła.
w sumie racja, ja się nawet nie przyglądam co tam za ścianą się dzieje u zielonych, peowców, lewaków, do tego piekła szkoda mi czasu zaglądać, wystarczy że tutaj na blogu przeczytam artykuł w temacie :).
UsuńMam 53 lata na karku, a rzeczywistość wciąż mnie zadziwia...
OdpowiedzUsuń@DittoAC
OdpowiedzUsuńZachęcam do czytania tego bloga. Wtedy ryzyko, że rzeczywistość wyskoczy na nas zza węgła będzie zdecydowanie mniejsze.
Dodam tylko, że w firmie Green Energy (Europe albo bez Europy) działa bądź działało wielu młodych (tak koło pięćdziesiątki) zdolnych patriotów - katolików.
OdpowiedzUsuńCzyli oni ich hodują w jakimś matrixie, co ciekawe większość z nich nie pokończyła studiów a ręce pracą nie skalane...
Usuń"Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że chciałbym bardzo dziś wyrazić nadzieję, że on w końcu pójdzie siedzieć. Jeśli nie za wspomniany przekręt, to za tę rowerzystkę."
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu panskiego tekstu poczatkowo bylem w stanie sie z panem zgodzic, panie Krzysztofie.
Ale cos mnie tknelo.
Otoz przypomnialem sobie jak kilka miesiecy temu prasa poinformowala opinie publiczna w Polsce, ze pani sedzia (sedzina?) po trzech bodajze miesiacach, zakonczyla zmudne odczytywanie wyroku skazujacego "glownego sprawce" afery Amber Gold - Marcina Plichte.
I teraz, gdy juz ten zloczynca z Gdanska zostal ukarany prawomocnym wyrokiem, to ja tak sobie mysle, ze polski sad skaze Artura Zawisze za to co zrobil tej rowerzystce [a zrobil sporo] gdzies kolo roku 2025 na grzywne w wysokosci 200 zlotych.