niedziela, 5 marca 2017

O tym jak katolickie siostry zakonne budowały Brytyjskie Imperium

       Kilka dni temu, czy to na portalu tvn24.pl, czy może w Onecie – to akurat jest nieistotne, bo tak naprawdę to równie dobrze mogło być w Telewizji Republika –  znalazłem informację, że oto specjalna irlandzka komisja potwierdziła wreszcie oficjalnie fakt odkrycia jeszcze w roku 2014 w irlandzkiej miejscowości Tuam masowego grobu ze szczątkami małych dzieci. Bardzo dobrze pamiętam ów rok, kiedy to wszystkie znaczące światowe, a za nimi i polskie, media przekazały pierwsze informacje na ten temat i już wtedy nie ulegało dla mnie wątpliwości, że powodem, dla którego owa wiadomość została potraktowana z aż taką uwagą, był fakt, że owe dzieci były mieszkańcami domu samotnej matki, prowadzonego przez katolickie zakonnice. Ja akurat najlepiej zapamiętałem tytuł z tygodnika „Newsweek”: „Jak w irlandzkim Kościele działał mechanizm głodzenia dzieci na śmierć?”, no i następujący fragment:

       „Zakonnice dzieliły dzieci na dwie grupy: te nadające się do adopcji i te słabsze, którym pozwalały umrzeć z głodu i chorób. 70 lat temu irlandzki Kościół katolicki dopuścił się strasznej zbrodni, której ogrom właśnie wychodzi na jaw.
      W pobliżu kościelnego domu dla samotnych kobiet z dziećmi sióstr zgromadzenia Bon Secours w Tuam pogrzebanych jest najprawdopodobniej kilkaset dzieci. Na razie odnaleziono szczątki kilkudziesięciorga, trwają poszukiwania następnych. Arcybiskup Dublina Diarmuid Martin przyznał, że to, co działo się w Tuam, zdarzało się zapewne w sześciu innych podobnych ośrodkach. Zmarłe dzieci zostały w nich pochowane, jak mówił biskup, na ‘poletkach dla aniołków’. W masowych grobach spocząć mogły w sumie zwłoki około czterech tysięcy dzieci”.
      No ale to był komentarz z przed jeszcze trzech lat. Dziś, jak mówię, media do sprawy wróciły, tyle tylko, by potwierdzić, że tamto odkrycie było jak najbardziej autentyczne, no i podać informację, że tych dzieci przez niemal 40 lat zmarło około 800, no i że za ich śmierć oczywiście odpowiadają katolickie siostry zakonne ze zgromadzenia.
      Ktoś powie, że moja sugestia, jakoby za propagowaniem owej informacji stoi bardzo silna w pewnych środowiskach niechęć do Kościoła Katolickiego, jest niestosowna, bo jeśli gdzieś znajduje się grób ze szczątkami 800 dzieci, to nie ma sposobu, by o tym nie poinformować. W tej sytuacji, może dziś przedstawię tekst, który w o wiele bardziej rozszerzonej wersji opublikowałem w dziś już niestety niedostępnym 6 numerze „Szkoły Nawigatorów” na temat tak zwanych „domów pracy”, a więc brytyjskiego wynalazku, stanowiącego zapewne oryginalne źródło owej katastrofy, którą nam przyniósł wiek XX, zarówno pod postacią sowieckiego komunizmu, jak i niemieckiego nazizmu i proszę naprawdę nie mieć do mnie pretensji, że tam nie ma słowa na temat irlandzkich przytułków dla samotnych matek prowadzonych przez siostry zakonne, bo to by dopiero z mojej strony była niestosowność.

      Chciałbym dziś opowiedzieć o pewnym projekcie, który został zaplanowany, opracowany i skutecznie wdrożony w samym sercu współczesnej cywilizacji, a mianowicie na terenie Brytyjskiego Imperium. Chciałbym dziś opowiedzieć o ściśle brytyjskim wynalazku, co ciekawe, dość dobrze opisanym przez samych Brytyjczyków, z którego oni wprawdzie nie są może zbyt dumni, ale z całą pewnością nie wstydzą się go na tyle, by próbować się z nim przed światem chować. A to najpewniej świadczy jedynie o tym, że oni są już z jednej strony tak potężni, a z drugiej tak tyle bezczelni, że nie muszą się doprawdy przejmować tym, co ktoś tam przeciwko nim postanowi sobie wytoczyć. Chciałem zatem opowiedzieć o historii powstania owego wynalazku, o jego kształcie, a nawet o teoretycznych przynajmniej celach jego zastosowania w życiu brytyjskiego społeczeństwa, ale też o faktycznych, jak sądzę, przyczynach, dla których Korona zdecydowała się na jego zastosowanie w praktyce.
       Rozmawiamy więc dziś o czymś, co jest powszechnie znane pod nazwą workhouse, która oczywiście w języku polskim nie występuje, a którą by można chyba najbardziej sensownie przetłumaczyć, jako dom pracy. Otóż początki owych workhouses sięgają jeszcze roku 1388 , kiedy to na Wyspach wprowadzono ustawę pod nazwą Statute of Cambridge, a której oryginalnym celem było zapewnienie Koronie rąk do pracy, tak bardzo potrzebnych od czasu, gdy wielka zaraza znana powszechnie jako „Czarna Śmierć” wybiła niemal połowę mieszkańców kraju. Myśl była taka, by tych którzy wyrwali się z rąk śmierci i z różnych przyczyn, zamiast siedzieć na miejscu, porzucali swój dom, swoją wieś, czy w ogóle swoją okolicę i snuli się po świecie, zatrzymać na miejscu i zmusić do pracy. Niektórzy Brytyjczycy dziś nawet jeszcze uważają, że to właśnie tamta ustawa pomogła zdefiniować coś, co mimo że w owych latach mogło jeszcze takiego akurat wrażenia nie robić, setki lat później przybrało kształt państwa opiekuńczego, a więc państwa, któremu los człowieka nie jest obojętny.
      Pierwsze jednak workhouses pojawiły się dopiero za czasów Elżbiety I. W średniowieczu brytyjska biedota otrzymywała naturalną pomoc ze strony Kościoła, który ową pomoc traktował jako część swojego naturalnego chrześcijańskiego obowiązku. Jednak po tym, jak w latach 30-tych XIV wieku Henryk VIII kazał zburzyć i spalić wszystkie klasztory, a mnichów wymordować, biedni i bezradni zostali wydani na łaskę losu. W odpowiedzi na nową i nie do końca dla rządzących wygodną sytuację, królowa Elżbieta, przy pomocy ustawy o pełnej nazwie Act for the Relief of the Poor, a w skrócie znanej jako Poor Law Act, w roku 1601 zleciła, by każda parafia otworzyła na swoim terenie dom, w którym ludzie starzy i chorzy będą mogli znaleźć schronienie i opiekę. Czemu tak postąpiła? Nie wiadomo. Niektórzy twierdzą, że to wyłącznie z dobrego serca.
        Dopiero jednak gwałtowny wzrost ludności Wysp, jaki nastąpił w XIX wieku, kiedy to liczba mieszkańców Anglii, Walii i Szkocji podskoczyła z 10 do 45 milionów, przy jednoczesnym rozwoju nowych technologii, które przede wszystkim zaczęły zastępować tradycyjne rolnictwo, ale może w głównej mierze dzięki serii tragicznych lat nieurodzaju, doszło do sytuacji, że już w latach 30-tych okazało się, że dotychczasowe formy pomocy ludziom biednym stają się zwyczajnie nieefektywne.
      W odpowiedzi na nowe potrzeby, w roku 1834 wprowadzono nową ustawę, a raczej poprawkę do ustawy wcześniejszej, która zafunkcjonowała pod nazwą New Poor Law, a której podstawowy pomysł sprowadzał się do tego, by każdego, kto nie zgodzi się zamieszkać w workhousie, pozbawić wszelkiej publicznej pomocy.  Pojawił się też pomysł, by owe, jak je tu nazwaliśmy, „domy pracy”, a więc z praktycznego punktu widzenia, jak najbardziej klasyczne obozy koncentracyjne, były prowadzone z bardziej biznesową perspektywą, co oczywiście musiało się sprowadzać do tego, by – użyjmy tego słowa – osadzeni świadczyli pracę jedynie za jedną miskę chudego mleka z minimalną ilością płatków owsianych. Większość z osadzonych zresztą była zatrudniona przy pracach nie wymagających żadnych zdolności, poza odpornością na śmierć z wyczerpania, a więc takich jak rozbijanie kamieni, ekstrakcja pakułów, czy wreszcie kruszenie kości do produkcji nawozu. Ta ostatnia praca została zresztą ostatecznie mieszkańcom workhousów odebrana, kiedy władze dowiedziały się, że podczas kruszenia gnijących kości dochodzi między robotnikami do ciężkich walk o zdobycie choćby szczypty szpiku. Jednak, teoretycznie przynajmniej, założenie było takie, że XIX-wieczny workhouse miał stworzyć ludziom takie warunki pracy, by stała się ona najcięższa z możliwych, a to z kolei po to, by wszyscy ci, którzy są wprawdzie biedni, ale wciąż jeszcze na tyle sprawni, by wykonywać bardziej wymagające prace, jednak się nie zgłaszali, ponieważ jednak w brytyjskich miastach bieda była wówczas tak dojmująca, że ludzie najzwyczajniej w świecie umierali na ulicach, dla części z nich ów workhouse stanowił być może już ostatnią szansą, by żyć.
        Wraz z nadejściem XIX wieku workhouse gromadził już niemal wyłącznie  ludzi starych, słabych i chorych, natomiast ludzie biedni, ale jakoś tam jednak jeszcze sprawni, wciąż przysłowiowymi zębami i pazurami czepiali się zwykłego życia poza murami jego murami, co w roku 1929 doprowadziło do uchwalenia kolejnej ustawy, umożliwiającej miastu przejąć lokalny workhouse i uczynić go częścią państwowego systemu opieki zdrowotnej. 
       Mimo tego jednak, znaczna ich część wciąż funkcjonowała jako osobne jednostki. Dopiero ustawa z roku 1948, wprowadzona pod nazwą National Assistance Act, zastąpiła wcześniejsze Poor Law, i owe przedziwne obozy pracy zostały ostatecznie pozamykane.
       Wciąż pojawia się tu i ówdzie opinia, że faktycznie na klasyczny workhouse należy patrzeć jak na swego rodzaju przytułek, gdzie wszyscy ci, którzy inaczej niechybnie by zmarli z głodu, mogli znaleźć schronienie, a zatem wypada nam je też traktować, jako jednak bardziej wybawienie, niż przekleństwo. Są jednak co najmniej dwa powody, by tę opinie odrzucić, jak najgorszą zarazę. Przede wszystkim, jeśli przyjrzymy się całej historii Brytyjczyków, ostatnią rzeczą, jakiej się po nich można spodziewać, będzie współczucie dla ludzi biednych i bezradnych. Wręcz przeciwnie, oni akurat dali wielokrotnie dowody na to, że dla nich człowiek biedny i bezradny nadaje się wyłącznie do tego, by go wykorzystać do końca, a następnie pozwolić mu zdechnąć gdziekolwiek.
      I to jest pierwszy powód, dla którego sugestię, że projekt pod nazwą workhouse powinniśmy traktować, jako sposób na walkę z biedą. Drugi powód wydaje się być jeszcze bardziej przekonujący, a stoi za nim czysta praktyka w postaci samej metody, zgodnie z którą przeciętny workhouse był zorganizowany. W relacjach historyków powtarza się wielokrotnie uwaga, że życie jakie oferował workhouse było tak ciężkie, aby ci, co żyli jeszcze na ulicy, doskonale wiedzieli, co ich czeka, jeśli się za siebie nie wezmą. Z drugiej jednak strony istnieją wciąż spisane wspomnienia ludzi, żyjących w tamtych czasach i z tego co oni opowiadają, wynika, że było wielu, którzy woleli umrzeć, niż trafić w to straszne miejsce, a jednak trafiali, wyciągani z domów, zbierani z ulic, często w ramach klasycznych łapanek.
       I wcale nie trzeba było być biednym, by się tam znaleźć. Niekiedy wystarczyło, że ktoś stracił pracę, czy się rozchorował i przez to trafił na tę czarna listę. W ten sposób dochodzimy do punktu, w którym wypada nam się zastanowić, w jakim celu – nawet zakładając, że intencje samej Elżbiety I były czyste, w co można wątpić – Imperium uznało za stosowne wprowadzić ów system i to w takiej, a nie innej formie. Do tego jednak potrzebujemy przyjrzeć się bliżej, jak on wyglądał. Otóż o tym, co się tam działo można opowiadać bardzo długo, jednak dziś dla nas najważniejsze są dwie rzeczy. Pierwsza to taka, że w tych czystych i zadbanych celach, czy to z głodu czy z przepracowania, czy wreszcie od ran zadanych przez „opiekunów”, umierało się niemal równie często, jak w kupie ludzkich odchodów na ulicy. Po drugie, każdy workhouse zaprojektowany był w taki sposób, by od samego początku zwożone tam rodziny były rozdzielane i to rozdzielane tak, że mężczyźni, kobiety i dzieci, choćby i niemowlęta, mieszkali w osobnych częściach kompleksu, i nierzadko owo rozdzielnie było tak skuteczne, że wiele z tych rodzin już do śmierci nie miało okazji się spotkać ponownie. No i może przede wszystkim – i to jest również fakt potwierdzony wielokrotnie – należy pamiętać, że wiele z dzieci tam umieszczanych, było następnie wysyłanych za granicę do kolonii, by tam już na służbie Imperium budować jego potęgę, choćby przez pracę na rzecz zwiększenia brytyjskiego eksportu. Choćby tylko dwie instytucje, działające pod nazwami Home Children i Philanthropic Farm School, w latach 1850-1871 wysłały do kolonii ponad 1000 chłopców. Natomiast w roku 1869 dwie bardzo ambitne panny, Maria Rye i Annie Macpherson, podjęły działalność sprowadzającą się do wyciągania z obozów całych grup, czy to zgarniętych z ulic sierot, czy też odebranych rodzicom dzieci, i wysyłania ich do Kanady.  Kanadyjskie władze za każde dostarczone dziecko płacił owym dobrym kobietom drobne honorarium, jednak większość kosztów była pokrywana z funduszów dobroczynnych lub z puli wyznaczanej regularnie przez Poor Law. Ile w sumie było tych dzieci, nie wiadomo, natomiast biorąc pod uwagę fakt, że wedle danych jak najbardziej oficjalnych przez owe obozy przewinęło się w sumie 60 milionów (tak, tak – mówimy o milionach!) ludzi, ich liczba musiałaby z pewnością robić wrażenie.
       I wydaje się, że nie trzeba specjalnej inteligencji, by w tym momencie połączyć trzy zupełnie osobne, lecz znajdujące wspólny punkt, świadectwa, których sami Brytyjczycy wcale nie ukrywają. Pierwsze z nich to szeroko dostępne informacje na temat przyjętego przez Imperium systemu edukacji, który zawsze i przede wszystkim miał służyć Imperium, a to przez zbudowanie bezwzględnego, bezlitosnego i pozbawionego jakichkolwiek skrupułów brytyjskiego pana. Drugie, to choćby intelektualne dzieło wielkiego brytyjskiego myśliciela i twórcy, George’a Bernarda Shaw, którego niezliczone wypowiedzi na temat teoretycznych podstaw owej wielkiej idei, jaką jest Imperium, mogłyby śmiało konkurować z niesławnym „Mein Kampf” Adolfa Hitlera. No i wreszcie owe częściowo już zapomniane, ale wciąż istniejące świadectwa ludzi, którzy widzieli, w jaki to sposób Imperium zbierało z ulic owe śmieci, z których na i tak przeludnionych Wyspach nie było najmniejszego pożytku, a mogli się jak najbardziej przydać na Karaibach, w Indiach, w Afryce, czy gdziekolwiek indziej na świecie. Wszak, jak to wyraźnie swego czasu napisał znany nam skądinąd królewski czarownik John Dee, Imperium nie ma granic.
      A zatem, jeśli w najbliższych dniach, po raz nie wiadomo już który, dowiemy się z prasy włoskiej, skandynawskiej, czy jak najbardziej również brytyjskiej, o tym, jak to Polacy na terenie Polski budowali obozy koncentracyjne, gdzie mordowało się słabych i niepotrzebnych, a tych, którzy mieli szczęście nie urodzić się w Polsce, głodzono na śmierć w katolickich domach samotnej matki w Irlandii, nie spuszczajmy ze wstydem oczu, ale wyciągnijmy wskazujący palec w stronę tych, dla których pozbawić kogoś życia oznaczało zawsze i wręcz systemowo mniej, niż splunięcie.
 
      No i to tyle. A teraz może jeszcze raz zastanówmy się, jak to jest z ową niestosownością, ewentualnie stosownością, informowania, względnie nieinformowania, o tym, czy o owym.

Przypominam, że moje książki są do kupienia w księgarni pod adresem www.coryllus.pl.


26 komentarzy:

  1. Obecna sytuacja wygląda tak: Szkoci jadą na Twickenham, żeby się z nimi rozprawić - po raz pierwszy od AD 1990.

    Wybacz, że brzmi w tym propaganda, ale to najlepsze, co mi przyszło do głowy, żeby skomentować ten felieton.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze raz - w Irlandii Kościół jest zakładnikiem republiki. Po to ta Republika powstała właśnie. Można te Kościół obrzucać błotem, szkalować i robić różne brzydkie rzeczy, bo sami Irlandczycy ni cholery z własnej sytuacji nie rozumieją. Oni chcą i Kościoła i republiki. Nie chcą z całą pewnością tylko Anglików. Te zakłady dla dzieci to były przechowalnie dzieci przygotowanych do adopcji w Ameryce. Dzieci te żywiła i ubierała republika, ale całą rzecz firmował Kościół. Amerykanie jedne dzieci chcieli a innych nie. Te inne, jako niepotrzebne były przez republikę skazane na śmierć. Kościół nie miał ani środków, ani możliwości by tym dzieciom zapewnić cokolwiek. Jeszcze raz powtórzę - sytuacja w Irlandii, pod okupacją brytyjską, a potem w wolnej republice to było piekło na ziemi. Wszelkie nasze opresje, może z wyjątkiem hitlerowskiej to jest bułka z masłem i wesołe przygody Robin Hooda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Lucyna
      I na ten komentarz wszyscyśmy czekali.

      Usuń
    2. Nie ma i nie było żadnej wolnej Republiki Irlandii. To tylko inaczej nazwana kolonia, najpierw brytyjska, później amerykańska. To czego chcą Irlandczycy ma znaczenie drugorzędne. Wcale nie jestem pewny, czy gdyby w 1912 roku ktoś zrobił w Irlandii referendum za lub przeciw republice, to republika by wygrała. W armii brytyjskiej służyło ochotniczo w I wojnie światowej 200 tysięcy Irlandnczyków, w powstaniu z 1916 walczyło z Anglikami tylko 1200. Potem tak nakręcono spiralę przemocy, że powstało wrażenie, że wszyscy poza oranżystami byli za niepodlegością. Z tym porównywaniem polskich i irlandzkich cierpień też byłbym ostrożny, bo to zupełnie inne problemy. Opresja stalinowska czy Wołyń to też była bułka z masłem?

      Usuń
  3. To dlatego jakiś czas temu jeden z najsłynniejszch zawodników mma Connor McGregor oskarżony o rasizm przez równie słynnego najlepszego boksera wszechczasów Floyda Mayweathera odpowiedział mu ,że nie wie co mówi bo jeszcze nie tak dawno za samo nazwisko McGregor można było zostać zabitym jak pies bez żadnych konsekwencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Marart
      I to też jest komentarz, na jakie czekamy.

      Usuń
  4. Po paru latach "podziemnej edukacji historycznej" u Ciebie i Corylusa niby zero zdziwień, ale... "A teraz może jeszcze raz zastanówmy się, jak to jest z ową niestosownością, ewentualnie stosownością, informowania, względnie nieinformowania, o tym, czy o owym." ... aby zobaczyć kontekst (nie)-informowania trzeba dotrzeć do ŹRÓDEŁ/WZORCÓW kształtowania stosunków międzyludzkich w narodach, z którymi utrzymujemy kontakty: dyplomatyczne, gospodarcze, itd., a które czują się godne do recenzowania zachowań i postaw Polaków w różnych - hmmm... dość dyskomfortowych - dziejach historycznych, które ktoś "życzliwy" nam reżyseruje, tak chyba gdzieś od czasów rozpoczęcia masowej wyrzynki chrześcijan przez Henryka VIII, u siebie na wyspie, ale najwyraźniej planowanej z imperialnym rozmachem, na cały świat będący w zasięgu "miłościwie panujących" Brytyjczyków.

    No i krótko (bo na smartfonie - pisząc z przerwami - łatwo zaplątać sens): To ŹRÓDŁO/WZORZEC człowieczeństwa jest wskazane w Słowie z dzisiejszej Ewangelii: na ziemi mamy do wyboru tylko drogę życia z Jezusem, albo pójście za szatanem i tymi trzema pokusami (wszystko tylko dla mnie, mojego samozadowolenia) rujnującymi sedno istnienia nas na tym świecie wśród innych ludzi, czyli dzielenia się sobą, wzajemnego szacunku i wsparcia, co często - biorąc pod uwagę nasz wrodzony egoizm, grzech pierworodny, chęć posiadania władzy i podporządkowanie swojemu "dobru" wszystkiego co nas otacza - jest wręcz ofiarą życia, ... no właśnie... na wzór - choć nieskończenie niedoskonały - Ofiary Jezusa.

    Tak więc jak napisałeś, to: był/jest/będzie niekończący się atak tych co wybrali życie zgodne z kuszeniem szatana, przeciw ludziom/narodom Rzymsko-Katolickiego Kościoła Chrystusowego - najpierw propagandowo-informacyjny, a potem już standardowe procedury satanistycznej=imperialnej masowej eksterminacji Chrześcijan.

    Bo Chrześcijan "robi różnicę" w postrzeganiu zachowania się w społeczeństwie - bardzo wyraźną różnicę, a "potęga" imperium nie jest w stanie tego tolerować, ich idol nie daje w tym przypadku - jak i w każdym innym zachowaniu - żadnej wolności wyboru.

    Tylko śmierć, tylko budowanie antycywilizacji śmierci i pogardy dla człowieka, a "rachunek" koniecznie zapisać na koszt Kościoła Rzymsko-Katolickiego.

    Pozdrawiam

    DJ

    OdpowiedzUsuń
  5. @Anonimowy
    Dziękuję za komentarz, natomiast następnym razem proszę sie rejsetrować pod wybrana nazwą, a nie hasłerm "Aniinimowy". Tu się tak porobiło, że jako anonimowi wpisują sie zwykle trolle, a DJ nic nie znaczy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja bardzo rzadko komentuję.
    Na zdechłym s24 miałem dożywotniego bana u Pana, bo nie jestem zbyt miły i sympatyczny w wymianie poglądów.
    W realu również,... dlatego nie zatrzymuję się, aby porozmawiać (jak choćby wczoraj, kiedy mijaliśmy się... jestem wrogiem właścicieli psów w centrum miasta: 1/1000 sprząta goowna z chodnika po swoim psie), czy na targach.

    DJ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Anonimowy
      Ja nigdy nie zbanowałem nikogo za to, że jest niezbyt miły i sympatyczny.
      Z tymi gównami to mit. Z tego co widzę, zdecydowana większość sprząta.

      Usuń
  7. Dzięki. Bardzo potrzebna notka. Właśnie sobie czytam, jak to "powołano rządową komisję do zbadania sprawy w Tuam". Ciekawe, że to nie prokurator wszczął sprawę. Prokurator musiałby dokonać takiej ekshumacji jak na "Łączce" profesor Szwagrzyk i musiałby udowodnić wiek oraz ilość i tożsamość "ofiar". W sumie oskarżenie nie idzie "po linii zabójstwa" tylko "po linii": 1) rozdzielania matek i dzieci, b) braku pochówku dzieci z nagrobkiem, 3) twierdzenia, że średnia statystyczna roczna liczba zgonów - 20 dzieci rocznie "jest zbyt wysoka". Chętnie się dowiem, gdzie jest pochowany milion zagłodzonych Irlandczyków w tym jakieś 700.000 Dzieci Irlandzkich zagłodzonych w połowie XIX w. To nie jest całkiem dawno i może trzeba poszukać tego miliona nagrobków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @pink panther
      I wzajemnie - to bardzo potrzebny komentarz.

      Usuń
    2. Chętnie się dowiem, gdzie jest pochowany milion zagłodzonych Irlandczyków w tym jakieś 700.000 Dzieci Irlandzkich zagłodzonych w połowie XIX w. To nie jest całkiem dawno i może trzeba poszukać tego miliona nagrobków.
      ----------------------------------
      Chyba trzeba najpierw odświeżyć to wydarzenie w świadomości ludzi, bo zaginęło w czeluściach historii przykrytej brytyjską propagandą imperialną, popkulturową Szerlokami Holmsami itp.

      Usuń
  8. Przypominam i polecam wysłuchanie bardzo ciekawego wykładu Coryllusa m.in. na ww. temat Irlandii sprzed 2 lat z Cafe Niespodzianka. Pytania są nadal aktualne np. gdzie są jakieś zdjęcia tych kilkuset szkieletów? i dlaczego te dzieci nie mogły być pochowane na normalnym cmentarzu?

    https://www.youtube.com/watch?v=EH3Xnh-hclk

    OdpowiedzUsuń
  9. @glicek
    Dziękuję Ci za ten link. To jest lektura obowiązkowa.

    OdpowiedzUsuń
  10. To dobrze, że te "Niemieckie obozy koncentracyjne" pojechały do Niemiec i Brukseli. Ale były podobno też w Anglii. Tam w takim razie mogliby dać jakąś alternatywną wersję typu Work house = death camp... No ale kto zna i chce poznać prawdę?
    To byłoby zbliżenie się do prawdy - niedopuszczalne dla imperium!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Ogrodniczka
      Póki co, ukazuje się, że za organizatorów tej akcji się wzięła jakaś niemiecka kancelaria za bezprawne wykorzystanie wizerunku Adolfa Hitlera.

      Usuń
    2. Czekam z niecierpliwością na proces...
      Wszystko pomału wyjdzie na wierzch. Faktycznie, okładka tej książki (symbol Hitlera) jest identyczny jak na polskim plakacie (tak pokazywali w TVP). Jeśli już, to sensowne byłoby pozwanie o plagiat graficzny (i o to chyba chodzi)!
      Inaczej pozywający zaplączą się - to pewne!

      Usuń
    3. @Ogrodniczka
      Ząbek i wąsik to jest znak równie stary jak gnijące kości Hitlera.

      Usuń
    4. Nie jest wykluczone, że oni użyli skanu tej okładki przy wykonywaniu plakatu. Świadomość, że takie coś jest nielegalne jest u nas zerowa.

      Usuń
  11. Dobrze, niedobrze? Zaraz się dowiemy, bo organizatorzy akcji German Death Camps po powrocie z tego rajdu zastali na swoich biurkach pozwy za bezprawne wykorzystanie wizerunku Adolfa H. !!!

    @lonely wolf

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Adam Er
      No właśnie się tego dowiedzieliśmy.

      Usuń
    2. No, zobaczymy. Wykorzystanie wizerunku (grafika) - to co innego niż wykorzystanie "idei" hitleryzmu. O co chodzi? Okaże się...

      Usuń
    3. Będą bronić się Hitlerem! Zhardziali już Niemcy - skoro tak robią. Uznali, że czas pokuty minął, a z Polakami liczyć się nie muszą...

      Usuń
    4. powyżej to ja Ogrodniczka

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...