Od czasu jak opublikowałem dwa teksty w temacie „okołotrynkowiczowym”, paru czytelników poprosiło mnie, bym przypomniał swój bardzo stary tekst o psychologach. A ja z tym nie mam najmniejszego problemu. Czytelnik prosi – czytelnik ma.
Wczoraj
usłyszałem zarzut, że mam obsesję na punkcie nauk… no, nie
wiem, jak one się oficjalnie nazywają, ale chodzi mi o nauki
zajmujące się ludzką duszą. Zdziwiło mnie to nieco, nawet nie
dlatego, że do tego typu obsesji się nie przyznaję, ale z tej
prostej przyczyny, że nie bardzo pamiętam, żebym się tu tematem
tym jakoś szczególnie zajmował. Jednak nie będę się upierał,
bo coś na rzeczy musi być, no a poza tym, mogę przynajmniej mieć
satysfakcję, że te teksty są przynajmniej przez niektórych
czytane bardziej świadomie, niż są pisane.
Na
psychologii (powiedzmy, że będę dla uproszczenia używał tej
nazwy) znam się lepiej niż na fizyce i baseballu, ale w żaden
sposób nie na tyle, żeby się jakoś szczególnie wymądrzać.
Natomiast znam się trochę na świecie i na ludziach, których
spotykam i w związku z tym myślę sobie, że mogę zabierać głos
na najróżniejsze tematy, o ile tylko ów głos nie będzie udawał,
że jest głosem eksperta, lecz jedynie kogoś kto stoi z boku,
patrzy, i po głowie mu chodzą różne myśli. A więc cóż to by
były za myśli, jeśli idzie o mój dzień dzisiejszy? Otóż
przypominam sobie, że kiedy byłem jeszcze młody, psychologów w
telewizji nie pokazywali, a słowo pojęcie psychoanalizy występowało
wyłącznie w zabawnych scenach w filmach Woody Allena. Zarówno w
mojej podstawówce, jak i już w liceum, z lekarzy byli wyłącznie
dentyści, którzy nam wiercili w zębach i panie higienistki, które
nam pobierały z palca krew. Pomysł, żeby gdzieś tam się kręcił
jakiś szkolny psycholog czy pedagog, był w najwyższym stopniu
egzotyczny. Prawdziwych psychologów poznałem dopiero na studiach.
Pierwszym z nich był człowiek, który był tak wybitny, że go
pokazywali w lokalnej telewizji i wszyscy uważaliśmy że on akurat
jest psychicznie niezrównoważony. Do tego przekonania doszliśmy
właściwie już na samym początku naszych z nim kontaktów, ale
ostatecznie ta bomba wybuchła, gdy zmarła mu córeczka, a on na
drugi dzień przyszedł normalnie do pracy i ku naszemu przerażeniu,
zachowywał się, jakby właśnie wrócił z kina. Właśnie wtedy
zaczęliśmy się go bać.
Drugiego
psychologa poznałem też na studiach i była to młoda, prześliczna
kobieta, która prowadziła dla nas odpowiednie zajęcia. Byliśmy w
niej wszyscy zakochani, a ponieważ nie potrafiliśmy naszych uczuć
ukryć, ona też nie była w stanie się skupić na swojej pracy i
siedziała wiecznie zaczerwieniona i zawstydzona, i w tak miłym
nastroju minął nam cały rok. Później znów psychologów przez
kilka dobrych lat nie widziałem, aż wreszcie przyszły lata
dziewięćdziesiąte i tak jak pojawiły się owoce kiwi, demokracja,
pieniądz, windykacja, Internet i sklep, tak samo, jak grzyby po
deszczu, zaczęli pojawiać się psycholodzy.
Moje
dzisiejsze doświadczenia na wspomnianym polu, wbrew pozorom, są
zupełnie nie najgorsze. Znam dziś trzy osoby, które –
przynajmniej z mojego punktu widzenia – reprezentują tę właśnie
branżę. Jedną z nich jest mój dobry kolega, który jest tak
zwanym psychoterapeutą. O ile mi wiadomo, jest on bardzo wybitnym
specjalistą, a wiem to stąd, że mnie kilka razy prosił o pomoc w
tłumaczeniu pewnych materiałów i właśnie z tych materiałów
wynikało, że on musi być zawodowo umocowany wystarczająco wysoko,
żeby mieć tę satysfakcję. Poza tym, nie mam pojęcia, co u niego
słychać, bo kiedy rozmawiamy, on o swojej pracy praktycznie w ogóle
nie wspomina. Zresztą podobnie jak ja o swojej. Raz jeden chyba
zdarzyło się, że wspomniał coś o sprawach związanych z branżą
i poinformował mnie, że gdyby mi słabo szło w nauczycielstwie,
mogę zawsze zostać psychoterapeutą. Przepisy bowiem są takie, że
tu akurat dobre chęci i pasja na ogół zupełnie wystarczają.
Drugą
znajomą mi osobą, której profesja zaczyna się od przedrostka psy-
jest autentyczny psychiatra. Jest to człowiek, z którym w pewnym
momencie wspólnie słuchałem muzyki, a o którego psychiatrycznych
talentach wiem tyle, że osobiście wyleczył jedną moją bardzo
bliską koleżankę z choroby, która – przynajmniej z mojego
punktu widzenia – była absolutnie dewastująca. Ona była chora
tak, że ja czegoś podobnego wcześniej nie mogłem sobie nawet
wyobrazić, a on ją wziął i wyleczył. Ot tak! Więc jest tak, że
jeśli myślę o potędze psychiatrii, wspominam właśnie jego i w
tej już kwestii nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.
Jest
też w moim otoczeniu jedna pani psycholog. I ona akurat, jako że
należy do rodziny, jest mi z nich wszystkich osobą najbliższą..
Nie mam pojęcia, czy z niej jest psycholog dobry, zły, czy
bylejaki. Kiedy też słucham jak ona rozmawia z moją najmłodszą
córką, to odnoszę wrażenie, że w tym całym gadaniu nie ma nic
takiego, czego ja sam bym nie umiał, albo nie wiedział. Z drugiej
jednak strony też wiem, że z jakiegoś powodu moja córka bardzo
lubi z nią rozmawiać. I że może być tak dlatego, że nikt nigdy
i nigdzie jej nie traktował i nie traktuje z taką sympatią, jak ta
moja krewna. I że kiedy one gadają, to ani przez moment nie można
się zorientować kto tam jest ten ważniejszy. Więcej – jeśli
już, to gwiazdą jest w tym duecie moje dziecko. I że z całą
pewnością jest tą gwiazdą nie dlatego, że nią w ogóle jest,
albo dlatego że chce, ale dlatego że została w tej roli ustawiona.
A
więc, jak mówię, jeśli idzie o wszystkich psy-, z którymi mam
do czynienia, radzę sobie zupełnie dobrze. Gorzej jest, kiedy
oglądam ich w telewizji, albo czytam to co mają do powiedzenia w
gazetach. I nawet nie muszę wracać wspomnieniami do zmarłego już
Andrzeja Samsona, ani do wszystkich bardzo elokwentnych jego
oklaskiwaczy, żeby przedstawić swoją tu tezę. Nie muszę, dlatego
że mam bardzo silne przekonanie, że w ciągu ostatnich lat nie było
w naszej przestrzeni publicznej takiego wysypu pustego, niczym nie
podpartego mądrzenia się, jak w przypadku właśnie psychologów. I
również, w ciągu całej tej naszej najnowszej historii, nie udało
mi się zauważyć grupy zawodowej, która miałaby tak
nieprawdopodobne, a jednocześnie niczym nieusprawiedliwione parcie
na ekran. Każdego dnia możemy oglądać co raz to innych
socjologów, politologów, prawników, czy nawet jakichś
trzeciorzędnych artystów. I każdego dnia możemy być świadkami
pustki wręcz nieporównywalnej z niczym innym. Z jednym wyjątkiem.
Zawsze jest szansa, że w tym całym tłumie zaplączą się jacyś
psycholodzy i dopiero oni nas porażą.
Dowiadujemy
się na przykład, że gdzieś w Niemczech, czy w Finlandii jakiś
szaleniec zastrzelił 10 osób. Natychmiast pojawia się jakaś mądra
pani psycholog, którą media poproszą, żeby nam opowiedziała, co
to się stało w głowie tego nieszczęśnika. I oczywiście
natychmiast usłyszymy odpowiednią diagnozę. Gdzieś ktoś
zakatował na śmierć swoje dziecko. Natychmiast przed kamerą siada
jakaś kolejna wystrojona pani i przedstawia analizę i duszy tego
dziecka i duszy tych dziwnych rodziców. Co tam mordercy i sadyści!
Spali się ludziom dom, a już mamy kolejnego psychologa, który nam
opowie, co czują ludzie, którzy stracili dom. Okaże się, że
gdzieś jakiś bank naciągnął kolejną rodzinę. Proszę bardzo –
już mamy kolejkę psychologów chcących wyrazić opinie na temat
stanu psychicznego owej rodziny. Przecież to jest zupełnie tak
samo, jakby do telewizji zaprosili jakiegoś lokalnego kardiologa,
pokazali mu moje zdjęcie i zapytali mnie, jak on by mi pomógł. Ja
wiem, że przede wszystkim żaden porządny kardiolog nie przyszedłby
do telewizyjnego studia, żeby stawiać diagnozy ludziom, których
nawet nie widział na oczy. Ale jest przecież oczywiste, że nawet
gdyby został jakoś w to wmanewrowany i otrzymał tego typu pytanie,
to by się z całą pewnością popukał w czoło. Dlaczego? Bo jest
lekarzem a nie czarownikiem. Tymczasem telewizyjne studia w ostatnich
latach aż gotują się od najróżniejszych psychologów, często –
jeśli wnioskować po wyglądzie – ledwo co po studiach, którzy
mądrzą się na każdy możliwy temat, a biedni ludzie kiwają z
podziwem głowami, że jacy to niektórzy potrafią być mądrzy.
Nie
widziałbym żadnego sensu pisania tego tekstu, gdybym miał
poprzestać tylko na przedstawieniu tego, jak się rzeczy mają.
Musimy się bowiem zastanowić, co to się stało, że wśród tych w
wszystkich przedziwnych zjawisk, jakie 20 lat temu zaczęły wpadać
do Polski tak szeroką falą ze świata, który to co my przechodzimy
ma już dawno za sobą, jest też całe to psychiatryczne szaleństwo.
Mam tu pewną teorię, do której, choć pozostaje ona wyłącznie
teorią i to może aż nazbyt kontrowersyjną, jestem bardzo
przywiązany. Otóż kapitalizm, taki jakim go znamy, jest dokładnie
taką samą bzdurą, jaką był kiedyś socjalizm. Kiedy przed laty
słyszeliśmy bajki o tym prawdziwym socjalizmie – tym prawdziwym i
sprawiedliwym – który dopiero nadejdzie, i bajki o tym, że to co
jest to jeszcze nie to, ale że już za chwilę zza rogu wyłoni się
ten mesjasz, tak samo jest i z dzisiejszym z kapitalizmem. Wciąż
się nam powiada, że wprawdzie tu, w Polsce, my dopiero zaczynamy,
że to jeszcze jest taki kapitalizm dziki i nieokrzesany, ale
przecież wiadomo, że na przykład w Nowej Zelandii, czy gdzieś w
Szwajcarii, czy w cholera wie jakim innym zakątku świata, wszystko
jest git. I że jeśli tylko będziemy mieli dobry, liberalny rząd,
złożony z uczciwych i zdeterminowanych ministrów, i korzystający
z rad porządnych ekonomistów, u nas też zapanuje równowaga.
Tymczasem,
jeśli się przyjrzeć nie teoriom, ale ludziom i tu w Polsce i tam w
tej Nowej Zelandii, to musimy dojść do wniosku, że oni wszędzie
mają dokładnie tyle samo do gadania, co w każdym innym miejscu na
świecie. Mogą oczywiście głosować w wyborach i niekiedy wyrazić
swoją opinię, ale – jak idzie o kwestie podstawowe – to mają
przede wszystkim chodzić do pracy, w tej pracy pracować dokładnie
tak jak im się każe, wieczorem, w większym lub mniejszym stanie
wzburzenia i rozczarowania, wracać do domu, a po tych pięciu dniach
stresu, mogą iść na zakupy. Pisałem już o tym w tym miejscu
wielokrotnie i mogę to powtórzyć parę razy jeszcze. Tak jest
ułożony ten świat, że innej opcji właściwie nie ma. I im
bardziej rozwinięty jest dany kraj, im bogatszy i z im większą
ofertą, tym bardziej dramatycznie układa się ten tydzień, ten
miesiąc, ten rok. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że wielkość
owej oferty jest też wprost proporcjonalna do tego wysiłku. Im
człowiek jest mocniej trzymany za gardło, tym więcej rozrywki,
zabawy i najróżniejszych gadżetów mu się oferuje. A jednocześnie
tym niższego poziomu owa rozrywka i owa zabawa sięgają.
Jak
wiadomo, uczę angielskiego. Przez te wszystkie lata, miałem stałą
możliwość obserwowania poziomu intelektualnego młodzieży zarówno
tej mądrej, jak i tej głupszej. Ale również wielokrotnie miałem
kontakt z dziećmi wręcz wybitnymi. Dziećmi, które mają przed
sobą bardzo jasno określoną przyszłość, dzieci uczące się
języka nie po to by go znać, ale żeby wygrać olimpiady i dostać
się na najlepsze studia. Nikt mi nie chce wierzyć, kiedy opowiadam
ilu z tych wspaniałych, sympatycznych, inteligentnych osób nie
miało na przykład pojęcia co znaczy słowo Bitlesi,
albo kim był Shakespeare. Pamiętam kiedyś, jeszcze z starej
komuny, znalazłem gdzieś informację, że szokująco duży odsetek
amerykańskiej młodzieży uważa, że jajka są robione w fabryce.
Tak jak coca-cola, czekolada, czy buty. To, o ile sobie przypominam,
było mniej więcej w tym samym czasie, kiedy my tu w Polsce
zaśmiewaliśmy się z żartów Allena o psychoanalitykach. No i już
to prawie też mamy.
Trzeba
się uczyć, pracować, mieć dużo pieniędzy i nie zwariować. A
jeśli komuś coś na tym polu nie wychodzi, to powinien skorzystać
z porad czarownika. Czarownik ten może występować w każdej
postaci. Może to być wróżka stawiająca horoskopy, człowiek z
wahadełkiem, telewizyjny teleturniej, dziewczyna z ogłoszenia,
esemesowy konkurs, a jak ktoś jest bardziej ambitny, to nawet
siłownia, lub Towarzystwo
Diamentowej Świadomości,
czy coś podobnego. Dla ludzi stąpających bardziej po ziemi,
pozostają psychiatria, psychologia i psychoanaliza. Psychiatria dla
tych, którzy nie wytrzymali, psychoanaliza dla tych, którzy nie
wytrzymują, a pani psycholog dla tych, którzy się boją, że mogą
nie wytrzymać. Bo żyć trzeba, a skoro – jak mówią nawet ludzie
pobożni i zorientowani bardzo tradycyjnie – nie wiadomo nawet czy
Jezus był autentycznym Zbawicielem, czy wyłącznie symbolem,
okazuje się że to życie to nie lada wyzwanie.
Za
oknem przepiękny śnieg. Wśród tych płatków widzę czary. Ale to
nie są te czary, o kórych uczą na naszych uniwersytetach, lub
opowiadają mi w telewizji.
Zachęcam
wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem www.coryllus.pl.
Tam się dzieja rzeczy niezwykłe, no a przy okazji można znaleźć
i moje książki.
Wie Pan co ja jakoś ostanio chodze myslami wokol tematu "przemocy w rodzinie" (bo jestem jej wielkim zwolnnikiem :) ), i tak sobie mysle o dzieciach, jak to jest ze rodzice uwazaja, ze przysunac, czasem pasem po tylku to niewybrazalne barbazynstwo, a poslac dziecko do psychologa ktory zacznie Bog jeden wie co gmerac w duszy dziecka to najbardziej naturalne i "naukowe" rozwiazanie.
OdpowiedzUsuń@parasolnikov
UsuńMoim zdaniem to nie jest pogląd rodziców. Za tą opinia stoja zwykle ludzie, którzy dzieci nie maja i mieć nie planują.
No nie wiem, widzę jednak trochę rodziców którzy tak myślą niestety.
Usuń"Przysunąć" to też psychologia. Stosowana. Różnica jest tylko w zastosowanym środku, nie metodzie. Ani jedno, ani drugie nie jest potrzebne dopóki relacje rodzic-dziecko nie są postawione na głowie.
OdpowiedzUsuń@Jarosław Zolopa
UsuńNo więc wygląda na to, że u nas relacje rodzic-dziecko na początku również były postawione na głowie, ale dzięki odpowiedniej terapii, po wielu latach, dziś wszyscy są bardzo zadowoleni.
Może wcale nie były postawione na głowie. Stosowaliście jedynie profilaktykę.
OdpowiedzUsuńMój znajomy wprawdzie obraził się na takie porównanie, ale z ludźmi jest jak z psami - jeśli nigdy nie pozwalasz psu, żeby zwątpił w twoją pozycję w stadzie, nie ma potrzeby mu tego udowadniać ;) Oczywiście, jeśli już zwątpił, należy szybko przywrócić mu wiarę - jeśli się to zaniedba, później będzie drogo kosztowało u behawiorysty psiego. Ale to szaleństwo bezstresowego wychowania już i do układania psów dotarło - niezaklinam.pl
Są tacy durnie którzy, żeby pokazać psu kto jest tu ważniejszy, każą mu czekać, aż sami najpierw się najedzą. Głodny pies, do którego docierają wszystkie zapachy zwyczajnie cierpi. W Kanadzie, gdzie psie zaprzęgi nie były zabawką, fakt, że ktoś poszedł do stołu nie nakarmiwszy najpierw psów, uważany był za barbarzyństwo. Coś z Panem jest nie tak, że musi Pan psu pokazać kto tu rządzi. I niech mi Pan nie gada o konieczności tresury itd. Dobrego, logicznie postępującego pana pies się zwyczajnie słucha.
UsuńA czy ja coś powiedziałem o tresurze?
UsuńW połowie lat 90-tych ub.wieku spotkał mnie zaszczytny obowiązek/obowiązkowy zaszczyt uczestniczenia w cyklu szkoleń ISO, jako osobie nie skażonej jakością pracy w PRL-u ( zaczynałam studia za komuny, a skończyłam je w bezrobotnej, ale za to "wolnej" Polsce), żebyśmy się tam po zajęciach zbytnio nie rozbisurmanili zgotowano nam wieczorne spotkania z panią Zuzanną (Z)Celmer i ponieważ jestem genetycznie zaimpregnowana na pomoc, której nie potrzebuję, wyszłam sobie po pierwszym razie i już nie wróciłam, moja siostrzenica w szkole średniej podobno miała jakieś problemy ze sobą, woziliśmy ją na spotkania z fachowcem, ona po kilku razach powiedziała, że oni są głupi, nie generalizuję, ale samochód też wolelibyśmy oddać w dobre ręce, a dziecko w najlepsze, Kaśka sobie sama ze sobą poradziła i uczyniło to nas i nią szczęśliwszymi ludźmi
OdpowiedzUsuńChyba kończyłem podstawówkę w tym samym roku co Ty, ale u mnie psycholodzy grasowali jak dzisiaj.Cały końcowy rocznik wysłali na testy psychologiczne. Co co je zdali nienormalnie dobrze, trafili na rok do poradni zdrowia psychicznego. Dawali nam prochy i leczyli jak umieli. Jakiś czas tam chodziłem, bo zyskiwałem wolny dzień w szkole.
OdpowiedzUsuń@Chlor
UsuńU nas psychologowie się nie pojawiali. Pierwszego poznałem na studiach i tak jak napisałem, on był w sposób oczywisty obłąkany.
Nauka o duszy po polsku: duszosłowie. Może jestem idealistą, ale wyobrażam sobie, że jeśli po polsku, to tylko katolicka.
OdpowiedzUsuńBaez miał taką piosenkę "Glory, glory psychotherapy! Glory, glory sexology!" na melodię "Glory glory aleluja!"
A no właśnie. Nie znałeś jakiś seksuologów? Moja żona w państwowej poradni rodzinnej omsknęła się o jednego. Ja też go widziałem. Robił jakieś nasiadówy dla grona niewiast na materacach. Podobno co chwila przez ściany słychać było salwy śmiechu. Po prostu opowiadał tym paniom jakieś dowcipy. Zgaduję, że seksuologiczne. Genialne w swej prostocie, nieprawdaż?
@Magazynier
UsuńSeksuologów nie. Żadnego. Nigdy. W ogóle, gdy chodzi o seks, ze mną gadać się nie da.
@toyah
UsuńMasz rację. Lepiej od tych typów z materacami trzymać się z daleka. To nigdy nie było normalne.
@Magazynier
UsuńW ogóle uważam, że cały ten seks jest mocno przereklamowany. Chyba się w końcu przełamię i coś na ten temat napiszę.
Napisz, napisz. Zresztą to kwestia bardzo względna. Np. w pewnych przedziałach PESELu porządna defekacja daje więcej satysfakcji niż seks...
Usuń"Wśród tych płatków widzę czary. Ale to nie są te czary, o których uczą na naszych uniwersytetach, lub opowiadają mi w telewizji."
OdpowiedzUsuńPo prostu, Autorze perełek archiwalnych,
twój dowcip jest niereformowalny.
Widać jasno, że próżno tłuką ci katole,
że Jezus Pan jest tylko takim symbolem.
Rzecz jasna, musi, że to jakieś psychole,
no może psycho-katole tradycyjnie postępowe,
bo zwykłe tobie przytakują chyląc głowę.
Może i są jakieś tradycyjne,
co takie snują opowieści,
lecz ich powiastki są nieatrakcyjne,
dla miłośników treściwej treści.
@Magazynier
UsuńZdolna z Ciebie bestia.
@ea
UsuńWiesz co? Magazynier jest tu od lat i od lat współtworzy sukces tego miejsca. A Pan tu przyłazi i apeluje do niego o wyższy poziom? To jest taka bezczelność, że nawet w Rosji by nie przeszła. W tej sytuacji my Panu już podziękujemy.
Bardzo się cieszę, że Cię znam. Piszesz takie genialne teksty, że każdy jest ucztą. I nic się nie starzeją.
OdpowiedzUsuń@Andres Krzysztowski
UsuńI ja jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.