wtorek, 1 listopada 2016

Tajemniczy jeździec z wojewódzkiego miasta na literkę "R"

    W życiu bym nie przypuszczał, że w tych dniach bohaterem mojej notki zostanie blogerka Kataryna, a jednak, jak widzimy słowo stało się ciałem. Skąd taki obrót rzeczy? Otóż, jak niektórzy z nas wiedzą, reżimowa TVP prowadzi – zresztą moim zdaniem jak najsłuszniej – propagandowy atak przeciwko tak zwanym fundacjom, które od wielu lat żerują na polskim państwie. No i wczoraj jako główny news pojawiła się osoba oraz biznesowa działalność niejakiej Katarzyny Sadło, czyli powszechnie znanej blogerki Kataryny. I można by unieść ręce w geście zwycięstwa, gdyby nie fakt, że TVP dopuściła się przy tym szczególnego rodzaju manipulacji. Otóż przekazując informację o kolejnych przekrętach, TVP o Katarynie informowała, jako o zwykłej blogerce, która coś tam wie, ale nie chce powiedzieć, natomiast gdy dochodziło do konkretów, pojawiała się Katarzyna Sadło, jeden z mocnych elementów owej sieci fundacji, tyle że bez jednego słowa odnośnie tego, że Sadło i Kataryna to jedna osoba. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Póki co, Sadło to już System, natomiast Kataryna jeszcze resztkami sił ciągnie jako nasza.
      Ktoś się spyta, czemu tak? Gdy chodzi o mnie, to jestem bezradny. Ja oczywiście tego wszystkiego nie rozumiem, ale wygląda na to, że z jakiegoś powodu naszym zależy na tym, by nawet jeśli ta Sadło pójdzie siedzieć, to żeby Kataryna ową burzę przetrwała. Że bez sensu? A cóż to szkodzi? W kwestii bezczelnego łgarstwa, oni wszyscy mają wieloletnią praktykę. W tej sytuacji, proszę o zapoznanie się z moim bardzo już starym, a dziś nieco tylko przeedytowanym, tekstem, jeszcze z roku 2011, kiedy tę Katarynę tu zwyczajnie rozwałkowaliśmy.


 Kiedy po raz pierwszy odkryłem blogi i sam zacząłem pisać, uznałem, że najważniejszymi polskim blogerami są Matka Kurka, Azrael i Kataryna. Kataryna była nasza, a ci dwaj pozostali, to zwykłe onetowskie ścierwo. Jednocześnie nie mogłem nie zauważyć, że pozycja i sława owej Kataryny już właściwie przekraczała to, co można było sobie, jeśli o owe blogi chodzi wyobrazić. O czym mówię? Otóż, weźmy takiego Matkę Kurkę. Gdy idzie o jakość literacką jego tekstów, to one, moim zdaniem, są zwyczajnie bez zarzutu. Podobnie ma się sprawa z ich jakością ideową i intelektualną. A zatem Matka Kurka, jako przedstawiciel sił, które uważam za czarne, był z mojego punktu widzenia ich bardzo cennym nabytkiem. Nabytkiem najcenniejszym. Gdy chodzi o Azraela, sytuacja już była znacznie mniej poruszająca, ale wciąż mieliśmy do czynienia z bardzo istotną siłą owego czarnego rażenia.
I tu muszę się przyznać, że już co do Kataryny, od pierwszego mojego z jej tekstami kontaktu, miałem poczucie, że obcuję z jakąś całkowitą fikcją i zjawiskiem dla mnie całkowicie niepojętym. Ja nie sugeruję tu, że Kataryna nie umiała nigdy pisać. Co to, to nie. Ona, owszem, pisała zawsze czysto i zgrabnie, tyle że gdyby ją postawić obok jakiejkolwiek – powtarzam, jakiejkolwiek – dziennikarki „Gazety Wyborczej”, „Wprostu”, czy „Rzeczpospolitej” – trudno by było zaobserwować jakąkolwiek jakościową różnicę. Powiem więcej. Jeśli chodzi o czysto dziennikarską jakość jej pisania, ona nie wyróżniała się niczym szczególnym ponad zwykłych blogerów jak ‘maud1’, czy ‘ŚpiEwka’. Żeby już nie wspominać o Roleksie, czy choćby wspomnianym tu już wyżej Pietraszu. A mimo to, kiedy pierwszy raz zrozumiałem, że blogi to coś więcej, niż jedna z tych rzeczy, która mnie każdego dnia omija, powszechna opinia była taka, że Kataryna to ho-ho! Zjawisko. Wręcz symbol.
Ale zdziwiło mnie jeszcze coś więcej. Mam tu na myśli opinię, że Kataryna to nasz (NASZ!) głos w internetowej przestrzeni. Mam dziś wspomnienie – nie do końca wiem, na ile to wspomnienie jest prawdziwe – że w pewnym momencie nawet Jarosław Kaczyński w jednym z wywiadów wspomniał, że on by chciał poznać „tę słynną Katarynę”. I to było coś, czego nie rozumiałem i wtedy i tym bardziej nie rozumiem dziś, po latach, kiedy to tu to tam słyszę opinię, że Kataryna to nasza broń i nasza nadzieja.
Wbrew pozorom, nie jest mi wcale łatwo pisać dziś o Katarynie. Z dwóch mianowicie powodów. Pierwszy to taki, że ja świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że każde moje słowo skierowane przeciwko tej kobiecie i temu, co ona robi, przez wielu zostanie odebrane jako intryga uknuta przez kogoś, kto ma ambicje zająć w publicznej przestrzeni jej miejsce, lub że w najlepszym wypadku, jest to wybuch zwykłej, długo skrywanej zawiści. Pewnie więc i nie pisałbym bym o niej ani dziś, ani już nigdy, gdyby nie to, że właśnie Kataryna, na swoim blogu, właśnie przedstawiła wpis, w którym zachęca mnie, i wielu innych ludzi wiernych projektowi o nazwie Prawo i Sprawiedliwość, do głosowania na Platformę Obywatelską, tak by pozwolić tym ludziom jeszcze przez może dwa lata kończyć swoje dzieło niszczenia tego kraju i tego narodu, a później przyjść na te ruiny wziąć to wszystko, jak swoje.
  Drugi powód jest już bardziej techniczny. W końcu co można pisać o takiej Katarynie? Żeby ona chociaż pisała szczególnie głupio, lub szczególnie nieporadnie i dzierżyła przy tym tę swoją palmę. Ale o tym akurat nie ma mowy. Ona, jak już wspomnieliśmy, jest dokładnie taka sama, jak dziesiątki mniej lub bardziej znanych dziennikarzy z głównego nurtu. Ani gorsza, ani lepsza. A pisanie o tym, o czym bym chciał napisać, to zadanie niezwykle ciężkie. Musiałbym przede wszystkim zacząć przeszukiwać jej stare teksty, wywiady, jakich udzielała różnym gazetom, śledzić te wszystkie przedziwne ruchy, jakich dokonała przez minione lata, by wciąż funkcjonować jako „ta Kataryna”. No i sam ten mój tekst musiałby być jeszcze dłuższy od tego, pełen cytatów i to w dodatku cytatów z Kataryny. A kto, założywszy nawet, że sam temat uznałby za interesujący, coś takiego chciałby czytać? A więc pewnie i z tego powodu nie brałbym się dziś za Katarynę. No ale stało się tak, że ona przedstawiła ów manifest na temat tego, jak zwyciężać mamy, a ja nagle zrozumiałem, że w ogóle nie trzeba z Kataryną dyskutować, niczego jej udowadniać, ale tylko zrobić coś, co już każdy z nas robił wielokrotnie. Zajrzeć do Wikipedii, i jeśli będzie trzeba, to choćby przekleić tu odpowiednią notkę.
Zabieg ten działał i tu, w naszym przypadku, kiedy dyskutowaliśmy o różnych podejrzanych typach z pogranicza biznesu i polityki. Bardzo niedawno przedstawiłem tu choćby życiorys komunistycznego działacza Jana Mitręgi. Nasz kolega Coryllus z kolei ładnie pokazał nam, właśnie korzystając z informacji w Wikipedii, kim był wychowawca polskiej prawicy Henryk Rzeczkowski. A skoro kultowa blogerka Kataryna wydrapała sobie taką pozycję, że informacja o niej znalazła się aż w Wikipedii, to czemu tego nie wykorzystać?
Otóż to co wydaje się być tu rzeczą najbardziej interesującą i chyba najistotniejszą, to fakt, że, jeśli zapoznać się z tą notką nawet bardzo, bardzo dokładnie, to musimy zauważyć, że tam nie ma śladu sugestii, że pozycja Kataryny jest związana z jej dziennikarskim kunsztem – o czym już tu wspominaliśmy – lub też z jakimiś śledczymi, czy tworzącymi historię tekstami. Całość tego mitu oparta jest właśnie tylko i wyłącznie na micie. Od pierwszej informacji, a więc tej, że ona urodziła się „około” roku 1971, aż po ostatnią, że „w pozwie Kataryna ujawniła, że się nazywa…”. Obojętne. A zatem mamy do czynienia wyłącznie z kreacją na użytek tworzenia mitu. No ale zobaczmy, kim jest ów ktoś, kto został wyznaczony do tej roboty.
„Aktywność Kataryny jako politycznej komentatorki w Internecie datuje się od czasów afery Rywina; pojawiła się wtedy na forum Kraj portalu Gazeta.pl. Jej okres największej świetności związany jest z okresem kampanii wyborczej Włodzimierza Cimoszewicza; była oponentką jego kandydatury. Po zwycięstwie Lecha Kaczyńskiego zamilkła na kilka miesięcy, powracając równie nieoczekiwanie jak znikła.
Kataryna publikuje równolegle w Salonie24.pl oraz w blox.pl. Na pewien czas wycofała się z publikacji w Salonie24, w związku ze sporem na tle jej odmowy ujawnienia tożsamości.
W komentarzach politycznych Kataryna często zajmuje stanowisko krytyczne wobec Gazety Wyborczej: Zmieniły się radykalnie moje poglądy na III RP, w ciągu trzech lat przeszłam ewolucję z ‘człowieka rozumnego’ do ‘oszołoma’. Krytycy Kataryny uważają, że z zasady nie podejmuje ona tematów i nie demaskuje złych działań szeroko rozumianej prawicy (PiS), koncentrując się w swoich tematach na – jej zdaniem – manipulatorskich działaniach szeroko rozumianej lewicy liberalnej (wliczając w to sprzyjające jej media)”.
A dalej już jest tylko lepiej:
„Do maja 2009 roku tożsamość Kataryny nie była powszechnie znana i stanowiła przedmiot bezskutecznych spekulacji i żartów internautów. O bycie Kataryną podejrzewano kilkoro dziennikarzy i polityków. Z prawdziwą Kataryną rozmawiał telefonicznie Igor Janke. ‘To był zdecydowanie damski głos, interesujący, trochę tajemniczy... Więcej nie powiem’ - relacjonował potem. Kilkakrotnie z blogerką spotkał się z kolei Robert Mazurek. W maju 2008 w ‘Dzienniku’ ukazał się jego wywiad z Kataryną. W rozmowie blogerka przyznała, że pochodzi z południa Polski (z kontekstu rozmowy wynikało, że z Rzeszowa - miasto wojewódzkie na ‘R’), jest po 30., studiowała na dwóch kierunkach w Warszawie, gdzie także mieszka. Jest członkiem stowarzyszenia Mensa. W pracy ‘spotyka osoby publiczne’, ale nigdy nie była dziennikarką. Z kolei w sierpniu 2008 Kataryna przeprowadziła w ‘Dzienniku’ wywiad z Mazurkiem”.
Czy Państwo widzą, co tu się wyprawia? „To był zdecydowanie damski głos, interesujący, trochę tajemniczy... Więcej nie powiem”. Przecież to jest jakiś obłęd. O kim my w ogóle rozmawiamy? Ale nawet i to nie jest jeszcze najciekawsze. Otóż ja wszystko bym rozumiał, gdyby rzeczywiście okazało się, że Kataryna to Justyna Pochanke, lub Włodzimierz Cimoszewicz. Rozumiałbym to dzisiejsze poruszenie, ale też wcześniejszą konspirację i plotki. Natomiast tu nie ma nic. Kataryna to rzeczywiście jakaś pani z „wojewódzkiego miasta na ‘R’”, która prowadzi bloga, a poza tym robi to, co cała kupa nowych drobnych kombinatorów działających na współczesnej mapie Polski, czyli prezesuje jakiejś organizacji pozarządowej, zajmującej się „wspieraniem różnorodnych form aktywności społecznej, wzmacnianiem u obywateli umiejętności współdziałania w kształtowaniu demokratycznego społeczeństwa”. Tyle że, zamiast, tak jak jej koleżanki i koledzy po fachu, określić się jako ktoś, kto na dźwięk nazwiska ‘Kaczyński’ potrafi się na gwizdnięcie porzygać, ona akurat – z powodów, które nawet mnie nie do końca interesują – postanowiła lawirować między Agorą a Salonem24.
Ktoś mi powie, że skoro ta Kataryna jest dla mnie taka nieinteresująca, to po cholerę ja łamię daną sobie jeszcze przed laty obietnicę i jednak się nią zajmuję. W tej sytuacji więc, zamiast kończyć, muszę jeszcze parę słów napisać. Chodzi o to, że od samego niemal początku jak prowadzę ten blog, dostaję ze wszystkich stron informacje, że jak to dobrze, że są blogerzy, którzy tak pięknie walczą o naszą Polskę, a później czytam że wśród tych nosicieli dobrej nowiny jestem ja, FYM, Ścios, a obok nas Kataryna. Bardzo przepraszam, ale proszę mnie zrozumieć. Jej towarzystwo jest dla mnie nie do wytrzymania z tego powodu, że ja w żaden sposób nie czuję się godny zajmowania tak wybitnej pozycji, ale też dlatego, że jeśli ktoś lubi moje teksty, a jednocześnie lubi teksty Kataryny, to znaczy, że ten ktoś moich tekstów nie rozumie. A ja okropnie cierpię, kiedy się dowiaduję, że piszę nie wiadomo dla kogo i nie wiadomo po co. A zatem, ten tekst powstaje w dużym stopniu po to, bym mógł w nim zaapelować o to, by wszyscy miłośnicy blogerskiego kunsztu Kataryny przestali się emocjonować tym, co powstaje tu, w tym miejscu. A skoro wciąż mają ochotę tu siedzieć, to niech przynajmniej przestaną mi słodzić. Bo mnie te ich słodkości obrażają.
Ale jest też jeszcze jeden powód, dla którego piszę dziś o Katarynie. Otóż powszechna opinia jest taka, że Kataryna reprezentuje w swojej działalności na blogach Prawo i Sprawiedliwość. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja nie mówię, że ona reprezentuje Prawo i Sprawiedliwość. Ja tylko stwierdzam fakt, że w popularnym przekazie, ona funkcjonuje jako PiS. I oto na blogach ukazują się dwa teksty, jeden, wcześniejszy, w którym bloger Łażący Łazarz właściwie jednoznacznie sugeruje, że objęcie władzy przez Jarosława Kaczyńskiego musi doprowadzić do śmierci – śmierci fizycznej – Donalda Tuska, w drugim natomiast zabiera głos Kataryna i już nie niemal jednoznacznie, ale zupełnie otwartym tekstem pisze, że ona będzie kibicować w nadchodzących wyborach Platformie Obywatelskiej, bo ma nadzieję, że jeśli Platforma wygra, to Polskę szlag trafi i będziemy mogli sobie parę fajnych rzeczy po niej pozbierać.
No dobra. Ktoś na to powie, że Łazarz to jednak Nowy Ekran, a więc medialny fakt, natomiast Kataryna to nadmuchana fikcja, do tego fikcja nadmuchana tak, że normalni ludzie z tego się mogą już tylko śmiać. Tyle że, niestety, się nie śmieją. Wręcz przeciwnie. Czytają te brednie i kiwają w zadumie głowami. Przecież to nawet nie ja sam trafiłem na jej blog, lecz informację o nim otrzymałem od ludzi, którzy tam bywają.
A więc piszę o Katarynie i myślę sobie, że jest całkiem możliwe, że ona została tym kim dziś jest, wyłącznie w jednym celu. Żeby napisać swój tekst o tym geszefcie, jaki Jarosław Kaczyński powinien zrobić, żeby za kilka lat już móc rządzić tym śmietnikiem o nazwie ‘Polska’, jak jakiejś ruskie panisko. No i żebym ja mógł ją za to kopnąć w tyłek. Co z satysfakcją czynię.

Przypominam, że moje książki są do kupienia w księgarni na stronie www.coryllus.pl. Zapraszam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...