czwartek, 17 listopada 2016

O czarnym libido raz jeszcze


Jak to już zapowiadam od kilku dni, dziś w Opolu na Uniwersytecie będę opowiadał o swojej najnowszej książce „O samotnej wyspie, zapomnianej łodzi i oceanie bez kresu”. Każdego kto może przyjść, serdecznie zapraszam, natomiast tych, którzy mieszkają zbyt daleko, by się pokazać, zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Ponieważ w Opolu zostaję do piątku, jutro kolejnego tekstu nie będzie. Jednym i drugim jednak chciałem dziś przedstawić jeden z zamieszczonych w książce tekstów, który Zycie Gilowskiej bardzo się spodobał i o którym napisała w następujący sposób: „Pana wpis o "Vivie" i obywatelce Katarzynie Glince zrobił mi wielką przyjemność, piękna sprawa. Czytałam mężowi na głos i od razu poczułam się lepiej”. Tekst jest długi, więc można go sobie rozłożyć na raty, a my się spotykamy w sobotę.

Pisałem już o tym w poprzedniej notce, ale ponieważ, jak wiemy, pewne spostrzeżenia są tak intensywne, że nie sposób ich potraktować z lekceważeniem, wychodzi na to, że trzeba będzie się powtórzyć. Otóż, gdy idzie o mnie, odkryłem właśnie, że jeśli mój plan odcięcia się od świata opanowanego przez System zostanie zrealizowany w taki sposób, w jaki sobie to zaplanowałem, ten blog będzie musiał przestać istnieć. A to z tego powodu, że zwyczajnie nie będę miał o czym pisać. I pomyśleć, że tak niewiele trzeba było, by odkryć ten fakt, jak jedno głupie wydanie tygodnika „Wprost”, a konkretnie osoby niejakiego Lejba Fogelmana – Żyda i aspirującego celebryty.
Ciekawa w sumie sprawa z tym Fogelmanem. Rozmawiałem dziś o nim trochę z naszym kolegą Coryllusem i doszliśmy do wniosku, że ów Fogelman prawdopodobnie już niedługo otrzyma w TVN-ie swój talk-show, gdzie będzie rozmawiał ze znanymi gwiazdami – jak powiedzmy Katarzyna Glinka, o której tu jeszcze będzie mowa – w kontekście polskiego antysemityzmu, lub tego, jak to Polska jest widziana z Nowego Jorku, czy z Londynu. Program będzie się nazywał na przykład „Nie-koszerny talk-show”, a Lejb Fogelman będzie popijał sok pomarańczowy i zabawiał publiczność. Ale może być też jeszcze inaczej. Lejb Fogelman nie będzie miał swojego autorskiego programu, natomiast razem z Tomaszem Terlikowskim będą rozmawiać o polskim katolicyzmie lub o aborcji, a wszystko pod tytułem „Żyd i Talib w jednym stali domu”, czy coś w tym kierunku. Wszystko jedno. Obojętne. Ważne jest to, że za swoje najświeższe zasługi dla III RP, Fogelman dostanie tę robotę, a jeśli ktoś jeszcze przy okazji coś zarobi, to tym lepiej.
Pozwoliłem sobie na dygresję, jednak nie da się ukryć, że choć prawdziwy temat dzisiejszej notki nie jest w żaden sposób związany z Fogelmanem, to jest on w pewnym sensie kontynuacją moich refleksji będących bezpośrednim skutkiem owego gwiazdkowego prezentu w postaci paru kolorowych magazynów. Nie będę dłużej utrzymywał czytelników tego bloga w ich niepewnym zawieszeniu i przejdę od razu do Glinki. Jednak najpierw – znów, niestety, dygresja – mały wstęp. Oprócz ostatniego wydania magazynu „Wprost”, w naszym domu pojawił się dwutygodnik „Viva”. Pisałem niedawno dość o „Vivie” a propos bardzo dobrego filmu „Social Network” o Facebooku, w bardzo porządnym dwudyskowym wydaniu, który niespodziewanie dołączony został do owej „Vivy” za zaledwie 30 zł. Wspomniałem o tym filmie, bo w żaden sposób nie potrafiłem zrozumieć, w jaki sposób wydawcy „Vivy” znajdują interes w tym, by rozdawać tę swoją gazetę niemal za darmo. Obiecał mi to wytłumaczyć nasz kolega Lemming, ale ponieważ ostatnio jest bardzo zajęty, wciąż na to objaśnienie cierpliwie czekam. Tym razem „Viva” pojawiła się pod naszą choinką bez filmu, ale za to za jedyne 99 groszy – „Specjalnie na Święta! 0.99 zł.” I problem tej szczególnej dobroczynności odżył na nowo.
Patrzę na tę śliczną kolorową okładkę, a tam jakaś czarnowłosa lalunia w ciąży, w czerwonej sukni i z uwodzicielskim spojrzeniem i tekst: „Synek już w drodze! Katarzyna Glinka o ciąży, macierzyństwie, małżeństwie. I co dalej z jej karierą?” Przyznaję, że nie mam pojęcia, kim jest Katarzyna Glinka. Co jeszcze ciekawsze, kim jest ta Glinka, nie wie nawet moja żona, która wie wszystko, natomiast moja starsza córka, którą mam tu w tej chwili pod ręką, najpierw powiedziała, że ją zna, bo to jest wybitna polska siatkarka, ale następnie zmieniła zdanie, bo sobie przypomniała, że „jej” Glinka ma na imię Małgorzata, a nie Katarzyna, i zostaliśmy z tą okładką i naszymi bardzo już indywidualnymi refleksjami. Gdy chodzi o mnie, patrzę na tę Glinkę, zastanawiam się, kim ona jest – czy piosenkarką, a może aktorką, czy ewentualnie żoną jakiegoś Glinki, a może wnuczką niegdysiejszego Mariana Glinki – a przede wszystkim zastanawiam się nad tą złotówką bez jednego grosza. Co to za biznes? Co to za geszeft? Kto zna odpowiedź? Może Lejb Fogelman?
Pozostaje więc już tylko poszukać jakiegoś bardziej stałego gruntu. Obok mamy zatem Jarosława Wałęsę i Ewelinę, a wyżej Roberta Kozyrę – postać zajmująca swoje zaszczytne miejsce na tym blogu – i jego refleksje na temat Georga Michaela i stanu jego zdrowia. Ponieważ Jarosław Wałęsa jest dla mnie dokładnie tak samo ważny jak jego Ewelina, natomiast Georga Michaela uważam za wielkiego artystę, a jego piosenkę „Last Christmas” za jeden z tak zwanych evergreens, i to w dodatku niemal najbardziej ‘ever’, postanawiam zajrzeć do Kozyry. I proszę uprzejmie. Okazuje się, że George Michael, jako histerycznie nieumiarkowany homoseksualista, zapadł na AIDS, a w ramach tego AIDS na ciężkie zapalenie płuc. Robert Kozyra poświęca temu nieszczęśnikowi cały długi tekst, a w nim informuje, że „nie jest tajemnicą, że George ma duże libido i lubi przygodny seks”. „Nie należy też jednak zapominać”, że George Michael to człowiek, który nawet kiedy się snuje po publicznych ubikacjach, „bez żadnych zahamowań” mówi, co myśli o sprawach ogólnych, w tym również o politykach. „O Margaret Thatcher powiedział: ‘Głupia krowa, która wielu zniszczyła życie’. Tony’ego Blaira sparodiował w teledysku do ‘Shoot The Dog’ jako pieska Busha, który robi wszystko, co każe jego pan. Busha z kolei przedstawił jako idiotę”. Dobra wiadomość jest taka, że mimo ciężkiej choroby George jednak dojdzie do siebie i, na poziomie czysto ludzkim, będzie Kozyrze dalej prezentował swoje libido, a w wymiarze intelektualnym nam wszystkim swoje opinie na temat polityków.
Jeśli jednak ktoś myśli, że za te 99 groszy nic więcej poza Glinką, młodym Wałęsą, Kozyrą i Georgem Michaelem nie dostaliśmy, jest w dużym błędzie. Otóż okazuje się, że 24 listopada w Warszawie odbył się pokaz kolekcji La Mania. Osobiście, podobnie jak nie wiem, kim jest Glinka, nie wiem też, co to jest kolekcja La Mania, ale ze zdjęć zamieszczonych w najnowszej „Vivie” wynika niezbicie, że to jest nie byle co. Przynajmniej jak na polsko-ukraińskie standardy. Proszę posłuchać:
Galeria Zachęta, Arkady Kubickiego. Joanna Przetakiewicz zawsze wybiera ekskluzywne miejsca na pokazy. Teraz właścicielka marki La Mania zaprosiła gości do Sali Marmurowej w Pałacu Kultury i Nauki. ‘Czwarty element’, bo taki tytuł miała kolekcja inspirowana filmem Luca Bensona ‘Piąty element’, oglądały nie tylko panie. W pierwszym rzędzie zasiedli: partner Joanny Przetakiewicz Jan Kulczyk, Jan A.P. Kaczmarek, Waldemar Dąbrowski. Zaśpiewała światowej sławy śpiewaczka Aleksandra Kurzak, a wirtualnym gościem jak zwykle był Karl Lagerfeld. Właścicielka marki Las Mania przyjaźni się z projektantem i na każdym pokazie podkreśla, jak bardzo ją wspiera. Na La Manię – w zwracającym uwagę naszyjniku – przyszła Monika Olejnik, szefowa modowej marki Deni Cler Milano Katarzyna Niezgoda wystąpiła w niezwykle twarzowej krwistej czerwieni, a w beżach, jak zawsze stylowa, Małgorzata Socha. Joanna Przetakiewicz pokazała się w oryginalnym, mocno nasuniętym na oczy toczku – widać właścicielka La Manii lansuje modę a la Philip Treacy. Toczek, tyle że z długimi piórami, włożyła również śpiewająca gwiazda Aleksandra Kurzak. Co do nowej kolekcji – zachwycała feerią barw, zwiewnością i, jak twierdzi Agnieszka Szulim, prezentowana była przez wyjątkowo ładne modelki. A po pokazie goście delektowali się… mrożonymi jogurtami”.
A więc Glinka, Kurzak, Niezgoda, Socha, Szulim, a oprócz nich jeszcze: Eric Stępniewski, Halina Mlynkova, Paulina Sykut, Ada Fijał, Marta Krupa, Marta Grycan i Bogna Sworowska – jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Proszę słuchać uważnie. Obok pokazu La Mania odbyła się w Warszawie inna impreza, zatytułowana Spotkanie Swisslove:
Szczęśliwi czasu nie liczą. Ale ci którzy przyszli na trzecie spotkanie SwissLove, chętnie by go policzyli… na najlepszych zegarkach na świecie. Butiki Swiss mają w portfolio prestiżowe zegarkowe marki. Okazało się, że w nadchodzącym sezonie najmodniejsze będą te w kolorach czekolady i wanilii. Na spotkanie przybyły między innymi projektantka i ambasadorka marki Bulova Izabela Łapińska oraz Justyna Steczkowska (w sukni od Łapińskiej i w zegarku marki Bering na ręce). Goście pospieszyli oglądać jesienno-zimową kolekcję i delektować się waniliowymi i czekoladowymi przysmakami”.
I proszę. Oto przed nami: Agata Załęska, która „zastąpiła Katarzynę Pakosińską w Kabarecie Moralnego Niepokoju”, Waldemar Dąbrowski „z Diageo”, Jolanta Raszyńska, „fanka sukienek od Łapińskiej”, Katarzyna Grochola, która „pracuje nad nowym wizerunkiem”, Jolanta Borowiec z Polsat Cafe i Jarosław Szado – choreograf mody.
I to wszystko za marne 99 groszy!
Ktoś mi powie, że to przede wszystkim nic ciekawego, a poza tym się powtarzam, bo tekst o folklorze polsko-ukraińskim już tu był i sprawa jest zakończona. Otóż możliwe, że to wszystko nie jest zbyt ciekawe, natomiast nie zgadzam się, że sprawa jest zakończona. Nie jest zakończona choćby z tego względu, że wszystko jest w ruchu i wszystko trwa. I wcale niekoniecznie musi chodzić o to, że od czasu, gdy ostatni raz zajmowaliśmy się tym wieśniactwem, pojawił się drugi Waldemar Dąbrowski i jest ich tam teraz dwóch. Chodzi o to, że ostatnio bardzo przyspieszył również świat zewnętrzny i oba te światy zaczynają błyskawicznie odjeżdżać. Jeden reprezentowany przez bandę tych kretynów z jednej strony szyby, a drugi przez tę nędzę, która została z tej strony i z przylepionymi do szkła nosami wpatruje się w te światła. Jak ci Świadkowie Jehowy, co wiedzą, że są i tak poza zbawieniem, ale liczą, że przez tę wiarę przynajmniej zostaną w pamięci owego szczególnego Absolutu.
Czytałem dziś gdzieś pełne radości doniesienie, że jednak kryzys nas nie rusza, bo Polacy jeszcze nigdy nie kupowali tak dużo jak kupują w ostatnich tygodniach. Że produkcja leci pełną parą, sklepy pękają w szwach, pieniądz przechodzi rąk do rąk, i że – jakie to śmieszne! – to pewnie dlatego, że nikt nas nie uprzedził, że jest kryzys i że trzeba oszczędzać. Szczególnie dobrze, jak słyszę, idą telewizory. Nawet brytyjski „The Economist” nie może się nadziwić, jacy my Polacy jesteśmy hardzi. Ale obok tej informacji pojawia się następna – największe sukcesy odnotowują banki. Żaden sektor gospodarki nie dokonał takiego przyspieszenia. W 2010 roku banki zarobiły na nas prawie18 procent więcej niż w roku poprzednim, natomiast w tym roku już niemal 40 procent więcej niż w roku 2010. I to mnie nie dziwi. Wystarczyć rzucić okiem na te kolejki w samych bankach, a później w sklepach. To prawda – Polacy nie dali się zwieść alarmistycznym nastrojom wysyłanym przez głupią opozycję. Nas kryzys nie dotyczy. I bardzo dobrze. Bo, jak wiemy, najgorsza jest panika.
Przepraszam bardzo, ale zanim dostanę cholery i zacznę złorzeczyć, znów spróbuję się poratować cytatem. Tym razem jednak już nie „Viva”, lecz tvn24.pl. I nim też zakończę ten dziwny tekst. I już tylko mam nadzieję, że ktoś kiedyś za to odpowie:
Kryzys - to słowo w mijającym roku odmieniano przez wszystkie przypadki. Jedni twierdzą, że dopiero stuka do naszych drzwi od Zachodu, drudzy, że już u nas jest i w przyszłym roku się zadomowi na dobre. Jest też wielu takich, którzy twierdzą, że Polski się on w ogóle nie ima.
Dowodów na to, że kryzysu w Polsce – przynajmniej na razie – nie ma, jest wiele. Firmy należące do znanego inwestora, Zbigniewa Jakubasa, w ubiegłym roku osiągnęły prawie miliard złotych przychodu i ponad 700 mln. zł zysku. Przez ostatnie dwa kryzysowe lata Jakubas awansował o 23 miejsca w rankingu najbogatszych Polaków, lądując na 15. miejscu.
- Był to rok na pewno bardzo udany i jeden z lepszych w mojej historii biznesu. Ja jestem optymistą co do polskiej gospodarki i na najbliższe dwa lata też przewiduję duże wzrosty w swoich firmach - mówi miliarder. Na potwierdzenie dodaje, że w sytuacji, gdy branża deweloperska zniżkuje - kupił za kilkaset milionów złotych tereny inwestycyjne nad Wisłą za gotówkę, bez kredytu.
Marek Goliszewski z Business Center Club: - Rok 2011 był rokiem dobrym dla przedsiębiorców. Świadczy o tym wzrost gospodarczy i to jest w dużej mierze zasługa zwiększonych obrotów firm, wychodziliśmy też z eksportem na zewnątrz. W sumie był to rok dużo lepszy, niż się spodziewaliśmy.
Jest branża, która wydaje się zyskiwać najwięcej. - Wielkim wygranym w Polsce jest sektor bankowy. Wyniki finansowe banków w 2011 roku są fenomenalne - mówi Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej. Potwierdza to Iwona Sroka, prezes Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych. - Mamy bardzo dobre wyniki banków. W sumie 15 mld zł to rekordowe zyski. Jeśli chodzi o branżę ubezpieczeniową, to również sytuacja jest bardzo korzystna ponieważ nie mieliśmy żadnych większych klęsk żywiołowych - tłumaczy.
- Kryzys europejski nie jest tak głęboki i straszny, jak ludzie sądzą. Są też inne dowody, że Polacy mantrą, w której jedynym członem jest słowo ‘kryzys’, mocno się nie przejęli. - Kryzysu nie ma tak naprawdę. Podoba mi się komentarz ‘The Economist’ sprzed jakiegoś czasu, że znowu Polakom zapomniano powiedzieć, że jest kryzys i w związku z tym konsumują, produkują i dobrze się bawią. To zjawisko bardziej psychologiczne i socjologiczne niż ekonomiczne - mówi Kazimierz Krupa, redaktor naczelny polskiej edycji magazynu ‘Forbes’.
Prof. Stanisław Flejterski, ekonomista z Uniwersytetu Szczecińskiego dodaje: - Jesteśmy jako Polska beneficjantami ‘kryzysu’. Ten nasz optymizm może wziął się z tego, że pamiętamy, jak to było ponad 20 lat temu, a było znacznie gorzej”.
I tak to właśnie się nam plecie. Stępniewski, Goliszewski, Młynkova, Flejterski, Jakubas, Sykut, Fijał, Arendarski, Sroka, Krupa, Grycan, Sworowska. No i sprawa najważniejsza, zapowiedziana na samym początku: dziecko Katarzyny Glinki już w drodze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...