sobota, 19 listopada 2016

Twój pierwszy elementarz, czyli reformujemy edukację

            Spotkanie opolskie mamy za sobą, jeśli ktoś będzie miał ochotę, może sobie obejrzeć na youtubie. Tu. A ja już myślę o dwóch kolejnych weekendach, a więc najpierw o Targach Książki Historycznej w Warszawie, oraz, tydzień później, targach we Wrocławiu – obu zawsze dla nas bardzo, bardzo dobrych. Gdy chodzi o Opole, jednym z efektów owej wizyty jest to, że postanowiłem wrócić do bardziej starannego eksponowania drugiej mojej książki, podpisanej jeszcze imieniem Toyah, a mianowicie tak zwanego „Elementarza”, który zarówno w mojej świadomości, jak i świadomości czytelników, troszkę i bardzo niesłusznie się zatarł. A było tak, że przygotowując się do spotkania, przeglądałem sobie listy od śp. Zyty Gilowskiej i trafiłem na uwagę, jaką ona zechciała poczynić na temat owego właśnie „Elementarza” pisząc co następuje: „’Elementarz’ fantastyczny, słowo. Świetna lektura”. Ponieważ ja do niego od lat już nie zaglądałem i, jak już wspomniałem, niemal już o nim nie pamiętałem, pomyślałem sobie, że wezmę go ze sobą do pociągu i sprawdzę, jak się go czyta po latach.
      I proszę sobie wyobrazić, że, mimo iż zabierałem się do tego z ciężkim sercem, bojąc się, że dziś może być już tylko gorzej, owa konfrontacja wypadła wręcz znakomicie. To wciąż jest moim zdaniem jedna z moich lepszych książek, a gdy chodzi o tak zwaną „przyjemność czytania” pewnie najlepsza. Ja zdaję sobie sprawę z tego, jak fatalnie tego typu słowa mogą brzmieć w ustach autora, a więc kogoś, kto jednak powinien ocenę zostawić czytelnikom, fakt jest jednak taki, że te teksty naprawdę dobrze się czytają, a daję słowo, że o żadnej innej z tych siedmiu pozostałych książek – może poza „Markami, dolarami…” tego bym nie odważył się powiedzieć. Powiem zupełnie szczerze, że nawet moje uwagi o postaciach kompletnie dziś nieważnych i dla wielu czytelników w sposób zupełnie naturalny nieznanych, są napisane ciekawie i często naprawdę zabawnie.
      No i wreszcie pojawia się pytanie bardzo ważne – czy ja, gdybym dziś ją pisał jeszcze raz, cokolwiek bym w niej zmienił? No więc, znów powiem zupełnie szczerze, że właściwie nie. Może jeszcze raz napisałbym ów jeden czy dwa portrety, wyłącznie dlatego, że zwyczajnie odstają od reszty, która, jak mówię, jest napisana tak, że ja lepiej bym ani nie potrafił, ani też nie chciał. A trzeba pamiętać, że ich tam jest niemal pół tysiąca, a to naprawdę nie w kij dmuchał.
     Wracałem do Katowic z Opola, czytałem książkę, którą napisałem już niemal pięć lat temu i pomyślałem sobie, że z miłą chęcią przedstawię tu tym z nas, którzy jej jeszcze nie mieli okazji mieć w ręku, przede wszystkim tekst przedmowy, jaką do niej zgodził się napisać nasz drogi ksiądz Rafał Krakowiak, ale też może parę z tych miniaturek – wybrałem raczej te krótsze – z których jestem naprawdę dumny. Proszę posłuchać najpierw Księdza:

      Żył kiedyś w Polsce człowiek, który się nazywał Józef Zaremba. Dzisiaj jest postacią całkowicie zapomnianą, choć swego czasu był słynnym konfederatem barskim, o którym nawet pieśni układano:

      Drewiczowe oczy
      Drewiczowe oczy
      Już nie będą poglądować,
      Skąd Zaremba kroczy.

      Ów Zaremba był marszałkiem konfederacji w Wielkopolsce i jako rzetelny żołnierz, porządnie zalazł za skórę wojskom rosyjskim (którymi dowodził wspomniany w piosence, osławiony dla swego okrucieństwa pułkownik Iwan Drewicz), oraz koronnym (pod wodzą wówczas generała, późniejszego hetmana i targowiczanina Franciszka Ksawerego Branickiego). Dzielny ten szlachcic, kochając żarliwie Pana Boga, wolność i Ojczyznę, gotów był w ich obronie krew przelewać, a będąc – w odróżnieniu od choćby Kazimierza Pułaskiego –  przeciwnikiem pomysłu detronizacji Stanisława Augusta, do końca miał nadzieję, że król opamięta się i ruską kuratelę odrzuciwszy, do Barskiej Konfederacji przystanie.
      Konfederacja, jak wiadomo poniosła klęskę, konfederackie majątki zostały ograbione, sami zaś konfederaci albo uciekli za granicę, albo zostali zesłani na Syberię, albo też – w nadziei zachowania wolności i środków do życia – poprosili króla o przebaczenie. W gronie tych, którzy o łaskę suplikowali, był też Józef Zaremba i część jego ludzi. Gołębiego serca monarcha, prośbę byłego marszałka wdzięcznie przyjął, przebaczenia nie odmówił, chętnych konfederatów z jego oddziału do służby swojej przyjął, bądź u innych Panów protegował, a samego pana Józefa intratnym starostwem, oraz generalskim patentem uposażył, tudzież w czasie licznych audiencji rękę królewską do ucałowania łaskawie był mu podawał. Był to też czas, kiedy pan Zaremba – zapewne w ramach cywilizowania siebie samego – zdjął kontusz i przywdział frak, zgolił sumiaste wąsy, a podgoloną czuprynę przykrył fikuśną peruką. Minusem całej tej sytuacji było tylko to, że pospólstwo – zwłaszcza pospólstwo warszawskie, dziwnie w owym czasie pro konfederackie – przeklinało Zarembę i nawkładało mu od zdrajców. Oczywiście, od pospólstwa rozsądniejsi, a dużo znaczący stołeczni Panowie, panu Józefowi – jak to ładnie ujął Jędrzej Kitowicz – „winszowali, iż z honorem i ocaleniem partyi swojej, zakończył dzieło niebezpieczne, wkrótce upaść mające.”
      Czy Zaremba był zdrajcą? Oczywiście, że nie! On był tylko zmęczonym żołnierzem, który w pewnym momencie dostrzegł, że dłużej nie można „fanatycznie” opowiadać się, za tzw. imponderabiliami, bo po pierwsze nic to nie daje samym imponderabiliom, a po drugie, jest to osobiście groźne dla niego i dla jego rodziny. Można więc domniemywać, że rozsądkiem powodowany, pan Józef powiedział sobie mniej więcej coś takiego: „Pieprzyć to wszystko! Niech tam nawet diabeł rządzi, byleby było dobrze!” – a potem ucałował królewską rękę i obstalował pudrowaną perukę.
      Napisany przez Toyaha „Twój pierwszy elementarz”, jest książką napisaną właśnie o tym, co się dzieje z krajem i ludźmi ten kraj zasiedlającymi, gdy na sposób Zaremby myśli już nie jeden człowiek, a nawet tysiąc, czy milion spośród tych ludzi, ale po prostu większość z nich. Uprzedzam, że nie dowiemy się tego z poszczególnych, quasi encyklopedycznych haseł, z których ta książka się składa. Dopiero, kiedy przeczytamy całość poczujemy – właśnie tak: poczujemy, a nie zrozumiemy – że jest coś takiego w glebie i powietrzu co sprawia, że jesteśmy jak oblepieni jakąś wstrętną mazią. Toyah mówi o tej mazi jako o tzw. Systemie, t.j. „plazmie niemożliwej do określenia, opisania, a tym bardziej do dotknięcia”.
      Ów System, to efekt, emanacja działania diabła, któremu – powodowani pragnieniem jakiegoś dobra – jak Zaremba pozwoliliśmy i pozwalamy rządzić: bo jesteśmy bezradni, albo leniwi, albo lekkomyślni, albo chciwi, albo... Oczywiście, sposób rozumienia owego dobra może być różny u różnych ludzi, zawsze jednak sednem tego układu jest to, iż władzę sprawuje TenKtóryNigdyNieOpuszczaPodobnychOkazji.
      A my jesteśmy nim zauroczeni: bo taki nowoczesny; i sprawny; i pragmatyczny. Owo zauroczenie powoduje, że w pewnym momencie przestajemy mówić o personaliach, bo ważniejsze wydaje się nam rozwiązywanie problemów (zapominając, że nie da się rozwiązać jakiegokolwiek złożonego problemu, w oderwaniu od personaliów), albo wstydzimy się odwołać do wartości uniwersalnych, bo skuteczniejsze i nowocześniejsze wydaje nam się zastosowanie tzw. standardów demokratycznych bądź europejskich. I ciągle się łudzimy (a Toyah owo złudzenie w niniejszej książce skutecznie rozwiewa), że diabeł i jego emanacja nam coś – jakieś dobro – dają, w postaci np.: świętego spokoju, życiowego komfortu, zawodowego, lub towarzyskiego sukcesu, skutecznej organizacji, czy jeszcze skuteczniejszych procedur. Tak naprawdę, System może nam tylko zabrać, a za to, co nam się wydaje, że nam dał i tak trzeba będzie drogo zapłacić.
      A propos zapłaty: Józef Zaremba, korzystając – dzięki królewskiej łasce – ze spokojnego i dostatniego życia, zapragnął któregoś dnia zażyć kąpieli. A tak się akurat złożyło, że stolarz z jego majątku w Rozprzy, znając upodobania swego pana, wykonał dla niego będącą wówczas w wyższych sferach swego rodzaju przebojem, specjalną wannę, służącą do tzw. kąpieli termicznych. Pan Józef rozradowany, że jest tak bardzo cool, nie zwlekając, kazał sobie w tym olśniewającym wynalazku tęże termiczną przyjemność przygotować. Niestety, albo wanna owa miała jakąś konstrukcyjną wadę, albo – co bardziej prawdopodobne – nieumiejętnie się z nią obchodzono, dość, że pan Zaremba poparzył się w tej kąpieli do tego stopnia, że nawet księdza dobrodzieja z sakramentami nie doczekał i zmarł w wielkich mękach.
      Był to Rok Pański 1774. Jak donosi nieoceniony Jędrzej Kitowicz, król Stanisław August dowiedziawszy się o śmierci Zaremby żałował go bardzo i miał powiedzieć co następuje: „O Boże! Jak niedościgły jesteś w wyrokach swoich; jak wiele masz rodzajów śmierci dla człowieka!”
      Co zrobił król wypowiedziawszy powyższe poruszające zdanie? Wszystko wskazuje na to, że poszedł podziwiać wdzięki jednej ze swych licznych metres – słowem: nie przejął się zbytnio.
      Książka Toyaha jest zaś świadectwem wielkiego przejęcia i równie wielkiego pragnienia, byśmy wiedzieli, przeciwko czemu należy występować i byśmy za nasze błędy nie musieli zbyt drogo płacić.

      No a na koniec parę wybranych fragmentów:

      Agora – Wedle relacji byłego dziennikarza Gazety Wyborczej, Michała Cichego, medialny koncern reprezentujący w Polsce interesy Diaspory. A ja się już tylko zastanawiam, cóż takiego szczególnego jest w Polsce, że oni się postanowili zgłosić właśnie tu. Kościół?

     Borowski, Marek – Człowiek-nikt w większym jeszcze stopniu niż… ja wiem? Pianista z zespołu Mötley Crüe? W roku 2011, w wyborach do Senatu w Warszawie, System wystawił go przeciwko Zbigniewowi Romaszewskiemu. Tylko po to, by pokazać Polakom, że są gównem, a nie narodem. Z pełnym sukcesem.

      Dominikanie – Kiedyś jeden z tradycyjnych katolickich męskich zakonów, dość nawet popularny wśród pobożnej młodzieży z duchowymi ambicjami. Niestety w pewnym momencie, pewna grupa polskich Dominikanów poznała słowo glamour, ktoś im powiedział, że glamour to boskość i, jak to mówi młodzież, odjechali. Najbardziej znanym polskim Dominikaninem jest tak zwany ojciec Zięba. Podobno bardzo fajny facet. Jak każdy zresztą pijak.

      Englaro, Eluana – W roku 2009, decyzją włoskiego sądu została poddana procedurze zagłodzenia ze skutkiem śmiertelnym. Zanim udało się skutecznie doprowadzić do głodowej śmierci, pani Englaro pękło z rozpaczy serce. Osobiście uważam, że gdyby Boże Miłosierdzie nie było nieskończone, świat przestałby istnieć w roku 1999.

      Humanizm – kiedy okazało się, że ateizm słabo się sprzedaje, jako towar na dłużej, na jego miejsce wprowadzono humanizm. Znacznie lepiej. Znacznie lepiej. Choćby przez to, że kompletnie nie wiadomo, co to takiego. Tyle że cuchnie miłością.

      Kopalnia Wujek – Mieszkam zaledwie dwadzieścia minut piechotą od tego świętego miejsca. I uważam to za zaszczyt. Nie każdy tak ma. Chodzę tam czasami, siadam na pobliskim murku i patrzę. I, jak to mawiał sam Lech Wałęsa, ładuję akumulatory.

      Kurski, Jacek – Polityk. Zawsze zastanawiałem się, jak on i jego brat – wicenaczelny Gazety Wyborczej – mogą się ze sobą spotykać przy rodzinnych okazjach. Dziś już wiem. Dla nich to nie musi być jakikolwiek problem. Z Kurskim miałem jedną sytuację. Otóż dowiedział się, że prowadzę blog, i zwrócił się do mnie z prośbą, bym mu zechciał pisać teksty, które on następnie będzie zamieszczał jako swoje na jakimś portalu. Zgodziłem się chętnie, napisałem bardzo porządny tekst, wysłałem mu, wysłuchałem parę jego uwag… i wszystko się skończyło równie interesująco jak zaczęło. Tyle jak idzie o Kurskiego. Ktoś pewnie może być ciekawy, czy to miły człowiek. Taki sobie. Ani miły, ani niemiły. Konkretny.

      Nałęcz, Tomasz – Możliwe, że coś źle zapamiętałem, ale chyba w Szwejku jest postać pewnej dziewczyny, która poszła do spowiedzi i wyznała, że wygrzebuje sobie bród spomiędzy palców u nóg i go wącha. Myślę, że Tomasz Nałęcz też ma taki zwyczaj. Tyle że, jako osoba niereligijna, się z tego nie spowiada. I tyle o nim.

      Oponenci – Nazwa, jakiej Donald Tusk używa w stosunku do politycznej opozycji. Ile razy, któryś z przedstawicieli reżimu powie, ze PiS to banda tępych wieśniaków, durnie, lub faszyści, których  należy bezwzględnie tępić, na to zjawia się Donald Tusk i nieodmiennie ogłasza, by tak nie mówić, bo to jest język „naszych oponentów”. Wszystko oczywiście w ramach polityki miłości.

      Polityka miłości – propagandowy termin ukuty przez System, oznaczający polityczny projekt, mający na celu wzbudzenie w polskim społeczeństwie takiej fali nienawiści, by można było zarządzać państwem obok choćby największych kryzysów. Najbardziej znaczącym sukcesem polityki miłości była Katastrofa Smoleńska.

      Ruch Autonomii Śląska – Ciekawe jest to, że jeśli powiedzieć o nich, że to Ślązacy, obrażą się na nas Ślązacy. Jeśli nazwać ich Niemcami, Ślązacy obrażają się jeszcze bardziej.

      Sowa, Kazimierz – Ksiądz katolicki na usługach reżimu. Kumpel Terlikowskiego. Razem tworzą tandem, dostarczający odpowiedniej rozrywki widowni stacji TVN24. Historia uczy, że skoro na usługach reżimu, to nie można mieć do końca pewności, czy ksiądz, a tym bardziej, czy katolicki. W końcu taki Szymon Niemiec też już jest księdzem. A nawet biskupem. Prawda?

      No i to tyle. Jeśli ktoś ma ochotę na więcej, a, jak mówię, tych notek jest tam niemal 500, polecam. Nakład jest już bliski wyczerpania, natomiast tak się jakoś stało, że kilkanaście egzemplarzy mam tu u siebie. Gdyby ktoś reflektował, to bardzo polecam, również jako bardzo dobry prezent pod choinkę. Cena wraz z przesyłką wynosi zaledwie 25 zł. Dedykacja w cenie. Proszę pisać na adres toyah@toyah.pl.

1 komentarz:

  1. @All
    Jak się okazuje, tym razem film ze spotkania pojawił się błyskawicznie. Tu:
    https://www.youtube.com/watch?v=Plc9lO-muq0

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...