Mój wczorajszy apel o kupowanie „Elementarza” spotkał się z odzewem, którego nawet moje rozdęte do nieprzytomności ego się nie spodziewało. Jakby tego było mało, okazało się, że są też wśród nas i tacy, którzy po obejrzeniu filmu ze spotkania jakie miało miejsce w miniony czwartek w Opolu, postanowiły odszukać w Internecie moje i Coryllusa występy jeszcze sprzed lat, a ja nagle sobie uświadomiłem, że osiem lat od czasu, gdy wspólnie, choć całkowicie od siebie niezależnie, zaczęliśmy udzielać się publicznie, to szmat czasu na tyle wielki, że dziś wszyscy ci, którzy są z nami od początku tej przygody, są w zdecydowanej mniejszości, a wielu z tych, którzy dołączali tu do nas przez te wszystkie lata, często nawet nie rozpoznają owego, kiedyś jedynego przecież, imienia Toyah.
A przecież nie tylko to się zmieniło. Wraz z poszerzaniem się tego niezwykłego kręgu, wraz z kolejnymi książkami, wraz z – co tu dużo mówić – oczywistym sukcesem Kliniki Języka, a przy tym i naszym, nastąpiło coś, co można nazwać swoistym wyrokiem śmierci, jaki na nas wydały przeróżne środowiska skupione po wszystkich kątach publicznej sceny. Jeśli sobie przypomnimy pierwsze lata naszej na niej obecności, aż trudno uwierzyć w siłę tego ataku i determinację, by nas z niej zepchnąć i przykryć dziesięcioma warstwami milczenia. Aż trudno uwierzyć w wielkość tej fali i jej nieprawdopodobny wręcz zasięg. Jeśli porównamy to, co się wokół nas działo przed laty, z tym choćby, co możemy obserwować dziś tu w Salonie24, można się zacząć obawiać, że następnym krokiem będzie już tylko będzie zakaz pokazywania się publicznie.
Skąd te refleksje? Tak jak mówię, wzięło mnie na wspomnienia, kiedy jeden z czytelników po obejrzeniu filmu ze spotkania w Opolu, zaczął grzebać w Internecie i znalazł nasz dawny bardzo występ w Klubie Ronina i napisał: „Chyba się trochę od tego czasu zmieniło, a na pewno goście w klubie Ronina...”. Przeczytałem to zdanie i przypomniałem sobie, jak to wówczas, kiedy Józek Orzeł jeszcze miał te swoje ambicje, by nas umieścić gdzieś choćby i na peryferiach owego obiegu, upychał nas to tu to tam i któregoś dnia w chwili szczerości wyznał, ile go to kosztuje nerwów i użerania się z tymi, co sobie nas oglądać i słuchać zwyczajnie nie życzą. Nigdy i nigdzie.
Przypomniałem też sobie, jak to z myślą o nas „Gazeta Polska” zgodziła się stworzyć cykl zatytułowany „Blogerzy na wizji”, tylko po to, by po wyemitowaniu trzech odcinków interes zwinąć, a sam Józek Orzeł ostatecznie przestał nas zauważać. Pomyślałem sobie, że spróbuję odnaleźć na youtubie jedną z tych rozmów, gdzie Kamiuszek, Coryllus i ja rozmawiamy o obecności Szatana w naszym świecie, i proszę sobie wyobrazić, że choć trwało to zdecydowanie dłużej, niż zwykle to ma miejsce, ostatecznie osiągnąłem sukces i stwierdzam z satysfakcją, że jeszcze tego nie usunęli. Ponieważ czuję niezmienny sentyment do tamtego akurat występu, chciałbym go przypomnieć wszystkim, którzy albo o nim zapomnieli, albo w ogóle nie mieli okazji go obejrzeć. Póki jeszcze wolno. Przy okazji zapraszam wszystkich mieszkających w okolicach Warszawy i Wrocławia do odwiedzenia naszego stoiska najpierw w najbliższą sobotę i niedzielę w Arkadach Kubickiego w Warszawie, a potem w kolejny weekend we Wrocławiu, w tej okropnej Hali Stulecia. Będzie fajnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.