Do dziś bardzo dobrze pamiętam kampanię
przed wyborami prezydenckimi w roku 1990, kiedy to w pewnym momencie napięcie
urosło tak, że gdy Wałęsa jeździł po Polsce, a na spotkania z nim ściągały
tysiące ludzi, którzy wpatrywali się w niego jak w obrazek, wedle popularnego
przekazu, Mazowiecki miał wygraną, i to w pierwszej turze, w kieszeni. I nie
było tak, że, jak za PRL-u, telewizja i gazety bezczelnie kłamały, natomiast
tak zwana ulica się z nich śmiała. Oczywiście, telewizja i gazety kłamały,
natomiast gdy chodzi o wspomnianą ulicę, o Wałęsie, jeśli się w ogóle
wspominało, to wyłącznie z szyderstwem i najwyższą pogardą. No i oczywiście,
gdyby gdzieś jakimś cudem ukazał się desperat i ujawnił wiarę w to, że Wałęsa
zostanie prezydentem, a tym bardziej, że powinien nim zostać, byłby przez
wszystkich dookoła wyśmiany.
Jak wiemy dziś wszyscy, do drugiej tury
wspomnianych wyborów przeszli Wałęsa z Tymińskim, natomiast Mazowiecki z jakimiś
17 procentami odpadł, a jeśli do polityki wróci, to tylko jako kapiszon na
różnego rodzaju okazje. Podobnie jak pamiętam atmosferę kampanii, tym bardziej
też pamiętam szok, a potem już tylko wściekłość i rozpacz, jakie się ujawniły w
publicznej przestrzeni, a więc w mediach i na ulicy, na wieść o tym, że
Mazowiecki przegrał nawet z Tymińskim. Atmosfera była taka, że można było pomyśleć,
że to co się stało, nie było wynikiem demokratycznego głosowania, lecz
wyjątkowo brutalnego wyborczego oszustwa, ewentualnie ogólnej hipnozy, której przywódcy
„Solidarności” poddali znaczną część społeczeństwa.
Gdyby ktoś mnie spytał, jak się to zatem
stało, że Wałęsa został prezydentem wbrew oczywistej woli nawet nie większości,
ale praktycznie całego społeczeństwa, nie potrafiłbym na to pytanie
odpowiedzieć inaczej, jak tylko przypuszczeniem, że widocznie wola większości
prezentowała się mocno inaczej, niż wielu z nas się wydawało. Widocznie, część
z nas tych, którzy milczeli, w dyskusjach politycznych nie brali udziału,
czasem wręcz politykę uznawali za temat nie wart publicznego roztrząsania, a
dla których to, że to Lech Wałęsa, a nie Tadeusz Mazowiecki powinien zostać
prezydentem, było czymś zupełnie naturalnym, uznali za ludzi, którzy polityką
się nie interesują i w konsekwencji w wyborach udziału nie biorą. Widocznie,
dla nas było oczywiste, że jeśli dziś spotkaliśmy kolejnych pięć osób, które
czuły potrzebę pogadania o polityce i żaden z nich nie lubił Wałęsy, to znaczy,
że wyborcy Wałęsy zamieszkują wyłącznie jakieś zapadłe dziury we wschodniej
Polsce i to wszystko. A owo przekonanie było tym mocniejsze im częściej i
bardziej zdecydowanie potwierdzały je media.
Jak się pewnie domyślamy, przypomniał mi
się tamten czas, kiedy przez cały wczorajszy dzień obserwowałem ów szok, z
jakim zostało przyjęte na całym świecie zwycięstwo Donalda Trumpa. Obserwowałem
te zapłakane twarze wyborców Hillary Clinton, te skamieniałe ze zdumienia oczy
dziennikarzy CNN, wsłuchiwałem się w te przerażone głosy komentatorów już nie
tylko nawet w Ameryce, ale we Francji, czy w Niemczech, a dziś czytam o
demonstracjach i strzelaninach, i nagle sobie uświadamiam, że to jest coś, co
trwa od wielu już lat, a przynajmniej od czasu, gdy wojna ideologiczna
zastąpiła wojnę polityczną, a tym samym nasze poglądy polityczne stały się
gwarantem naszego człowieczeństwa i w istocie rzeczy jego poświadczeniem.
Oczywiście, trudno mi powiedzieć, jak się sprawy dokładnie miały we wspomnianej
Francji, Niemczech, no i Ameryce w latach 70-tych, ale z pewnością pamiętam,
jak pewna moja znajoma z Niemiec, w żaden sposób nie reprezentująca postaw
konserwatywnych, o jak najbardziej demokratycznym prezydencie Carterze, nie
mówiła inaczej, jak „ten idiota”. Wydaje mi się, że gdyby to było dziś, ona by
go traktowała dokładnie z tym samym nabożeństwem, z jakim dziś zapewne traktuje
Hillary Clinton, czy Baraka Obamę. Dlaczego? Bo on był Demokratą, a my dziś,
kiedy polityka wszędzie mniej więcej jest taka sama, toczymy spór na poziomie
znacznie wyższym i znacznie bardziej wrażliwym. To z czym dziś mamy do
czynienia, to nie debata na temat globalnych kryzysów, konfliktów zbrojnych, czy
projektów gospodarczych, lecz klasyczna wojna religijna, gdzie z jednej strony
światło niesie Bóg, a z drugiej po oczach nam świeci ten drugi.
Proszę zwrócić uwagę, że wojnę w
Wietnamie prowadziło dwóch amerykańskich prezydentów, czyli Johnson i Nixon. Johnson
był Demokratą, natomiast Nixon Republikaninem. I tak, jeśli ktoś nie lubił
wojen, nienawidził zarówno Republikanina Nixona, jak i Demokraty Johnson, a jeśli
kochał Kennedyego, który oczywiście wszystko to zaczął, to tylko za to że był
rzekomo ładniejszy, no i za to, że go zabiło CIA. Jeśli ktoś obstawał za tym,
by Ameryka trzymała twardy kurs wobec Sowietów, to tolerował ich wszystkich, z
wyjątkiem może Nixona, bo miał wielki nochal i się pocił. Nikt nikogo nie pytał
o jego opinie na temat wiary, praw kobiet, czy małżeństw jednopłciowych, z tego
względu, że te kwestię były zwyczajnie poza tematem. Dziś jest tak, że czy
Ameryka będzie wysyłała żołnierzy do Afryki, czy ich stamtąd odwoływała, czy
podatki będą wyższe, czy niższe, czy deficyt przekroczy 15 bilionów dolarów,
czy jeszcze nie, w żadnym stopniu nie zależy od tego, czy prezydent zadeklaruje
się, jako Demokrata, czy Republikanin. Kto się zresztą w tym wszystkim jest w
stanie rozeznać? To dopiero takie tematy jak aborcja, eutanazja, prawa homoseksualistów,
czy tak zwana nietolerancja, szczególnie gdy zaczną być przedstawiane nas
kolorowych obrazkach, potrafią obudzić w człowieku diabła. I stąd właśnie się
biorą ci wszyscy, którzy na wiadomość o zwycięstwie Donalda Trumpa, wpadają w
autentyczny strach przed terrorem i chcą emigrować do Kanady, zabijając po
drodze kilka przypadkowych osób. To u nic. U nas wychodzą na ulicę z portretem
Kaczyńskiego ucharakteryzowanego na Hitlera i krzyczą: „Mam pizdę”.
Wczoraj na Facebooku ktoś pokazał
zdjęcie, jakie u siebie zamieściła jakaś pani, która na wieść o tym, że
prezydentem został Trump, już nie wie jak ona będzie w stanie dalej żyć.
Zdjęcie przedstawia jej małą córeczkę, która śpi w swoim łóżeczku i tuli do
policzka figurkę przedstawiającą sekretarz Clinton, i nagle okazuje się, że
problem jest jeszcze większy. Otóż wspomniana pani przez ostatnie tygodnie
tłumaczyła swojemu dziecku, że Hillary to najwspanialsza osoba na świecie,
która kocha wszystkich ludzi, a szczególnie tych najbardziej prześladowanych i
samotnych i która już niedługo zostanie prezydentem Ameryki. Kiedy w Ameryce
zakończyło się głosowanie, ona ułożyła swoją córeczkę w łóżeczku, położyła jej
na poduszeczce lalkę Clinton i zapewniła, że kiedy się obudzi rankiem, to świat
będzie piękny i tolerancyjny wobec gejów, lesbijek i osób transseksualnych, a
źli ludzie przepadną na zawsze jak zły sen. No i teraz ona nie wie, jak dziecku
powiedzieć, że się nie udało i co ma zrobić, gdy jej córeczka zapłacze się z
rozpaczy.
Wczoraj na internetowej stronie polskiego
wydania „Forbesa” ukazał się tekst niejakiego Pawła Strawińskiego, komentujący
zwycięstwo Trumpa w amerykańskich wyborach. Oto jego fragment:
„Sfrustrowani,
biali, niewykształceni Amerykanie, siedzący całymi dniami przed telewizorami w
swoich przyczepach, w dużej mierze zdecydowali o losie USA i świata. Przez lata
ignorowani, marginalizowani i pogardzani wreszcie dali o sobie usłyszeć.
Znajdziesz go w obdartej przyczepie za miastem. Pewnie ogląda teraz ‘The Jerry
Springer Show’, kołtuński talk-show z dziko ryczącą publicznością, w którym
rozmówcy bez żenady piorą na wizji swoje brudy i okładają się po twarzach ku
nieskrywanej satysfakcji prowadzącego. Raczej nie czyta gazet. Nie chodził do
szkoły średniej. Jest białym mężczyzną w wieku produkcyjnym, ale pracy nie ma,
bo nikogo nie interesują jego kwalifikacje. Czy może raczej ich brak. Kiedyś pracował
przy taśmie produkcyjnej. Ale ta jego taśma się zatrzymała lata temu. A może mu
się po prostu nie chce nic robić? Gdy go zapytasz, skąd pochodzili jego
przodkowie, nie odpowie, że z Niemiec czy z Anglii. O nie, oni byli z Ameryki.
Z Ameryki! Może mieszka w Ohio, Michigan, Pensylwanii, a może jeszcze gdzieś
indziej. Nazwij go, jak chcesz. Johnson, Williams, Brown. A może to pan Moore?”
Jestem pewien, że ci którzy pamiętają
słynny tekst z „Newsweeka” o polskiej białej nędzy zasrywającej plaże w
Darłówku i Ustce, wiedzą o co tu chodzi. To są właśnie wszyscy ci, którzy są
dziś w ciężkim szoku i już tylko żyją satysfakcją, że to nie ja, to nie my. My
nie mieszkamy w przyczepach, oglądamy „Szkło Kontaktowe” oraz Jimmy Kimmel Show
i czytamy gazety, a jeśli jedziemy nad morze, to za ciężko zarobione pieniądze,
a nie jakieś 500 zł, za które można sobie najwyżej kupić rybę usmażoną na
starym oleju i się nią wyrzygać na wydmach. No a przede wszystkim my głosujemy i
to głosujemy dobrze, tak jak wszyscy nasi wykształceni i kulturalni znajomi.
I pomyśleć tylko, że przez tyle długich
lat tak fantastycznie to działało i oto nagle okazuje się jacyś obcy wylądowali
w ich ogródkach i zachowują się, jakby byli u siebie. Stąd właśnie ten szok, to
niedowierzanie, ta rozpacz i te łzy. I oblewana łzami figurka św. Hillary. I
bardzo dobrze. Może się wreszcie opamiętają. I nauczą. I tu i tam. I wszędzie.
Już za tydzień, 17 listopada o
godzinie 18.00 na Uniwersytecie Opolskim, będę się spotykał z czytelnikami,
opowiadał o Zycie Gilowskiej i podpisywał książki. Zapraszam wszystkich, którzy
nie mają zbyt daleko.
Prosze znowu nie wprowadzac mlodszych czytelnikow w blad
OdpowiedzUsuń", a jeśli kochał Kennedyego, który oczywiście wszystko to zaczął, to tylko za to że był rzekomo ładniejszy, no i za to, że go zabiło CIA."
Wojne w wietnamie rozpetali Francuzi to po primo.
Po secundo Kennedy staral sie zalatwiac sprawy malym nakladem ofiar chocby wtopa w zatoce swin. Wyslal tam komandosow a jak sie zrobila wtopa to nie wyslal calej armii..
Po tertio Kennedy byl jedynym katolickim prezydentem w historii USA.
Po quarto nie CIA tylko FED zabil Kennedego nie dlatego ze byl ladny, wspieral badz nie wspieral wojny tylko dlatego ze chcial ludzi uwolnic od wladzy bankserki FED wypuszczajac greenbacki - dlatego tez pozniej wszystkie lewackie mendnia dorobily mu "gebe" lalusia i kurwiarza..
1. Wojnę w Wietnamie rozpętali Sowieci. Nie pisałem, że Amerykanie.
OdpowiedzUsuń2. Nie pisałem nic na temat temperamentu Kennedyego.
3. To że Kennedy był katolikiem nie ma nic do rzeczy. Komorowski też jest katolikiem.
4. Nie pisałem, że CIA zabiło Kennedyego, bo był ładny.
W tej sytuacji muszę do Pana apelować, by Pan tu komentował z sensem, albo w ogóle.
ad 1
OdpowiedzUsuń"Wojnę w Wietnamie rozpętali Sowieci. Nie pisałem, że Amerykanie."
A czy ja napisalem ze Amerykanie? Ja napisalem ze Francuzi jak pan nie zna historii to prosze przynajmniej uwaznie czytac komentarze. A temat prosze zaczac od Indochin a nie jak zwykle jak cos zele to Sovieci albo "ukrainscy satanisci". Prosze sobie lepiej poczytac dokladnie historie USA od roku AD 1910 siegajac zrodel napisanych w czasach o ktorych to traktuje a nie czerpanie wiedzy z filmow hollywoodu.
ad 2.
"Nie pisałem nic na temat temperamentu Kennedyego"
Ja tez nie napisalem nic na temat jego temperamentu ale sposobu rozwiazywania konfliktow i faktu ze on wojny w Wietnamie nie zaczal ani jej nie eskalowal w jak jego poprzednicy..
ad 3.
"To że Kennedy był katolikiem nie ma nic do rzeczy. Komorowski też jest katolikiem"
Otoz ma do rzeczy bo w Polsce wszyscy prezydneci byli katolikami i wsrod nich byly wieksi badz mniejsi sqr..ni.
A w USA byl tylko jeden katolik ktory chcial ludzi wyrwac z niewoli banksterki i otwarcie prowadzil wojne z "organizacjami tajnymi" za co przyszlo mu zaplacic najwyzsza cene.
Porywnywanie Kennedego do Komorowskiego.. jest na poziomie K.Wojewodzkiego - ciezko mi wymyslic cos "nizszego".
Ad.4
"Nie pisałem, że CIA zabiło Kennedyego, bo był ładny."
Prosze przeczytac raz jeszcze moje obydwa komentarze. I dyskutowac z konkretami a nie z soba samym. Chyba ze Pan znowu zredaguje tekst w stylu Orwellowskim zeby nie bylo widac glupot..
@dragonball
OdpowiedzUsuńJa też nie napisałem, że Amerykanie, w związku z czym nie wiem, po ciężka cholerę postanowił się Pan tu wtrynić. Konsekwentnie, każde pańskie kolejne słowo nie zasługuje na polemikę.