Dziwnie się czuję zabierając się do tej
notki, a to z tego mianowicie powodu, że niemal wszystko, o czym tu mam zamiar
pisać, jest oparte z jednej strony na zasłyszanych plotkach, a z drugiej, na
mojej intuicji. Zostaliśmy jednak w tych dniach postawieni w takiej sytuacji,
że nie widzę innej możliwości, jak tylko zdać się na to, co albo podejrzewam,
albo ktoś, komu wierzę, mi opowiedział.
Otóż jakiś czas
temu miałem okazję rozmawiać z pewnym niższej rangi działaczem Prawa i
Sprawiedliwości, który dostąpił tego zaszczytu, że od czasu do czasu ma okazję
przebywać w najbliższym towarzystwie Prezesa. Przy którejś z okazji zapytałem
mojego znajomego, czy Prezes go na co dzień rozpoznaje, na co „mój” działacz
opowiedział mi, że co do tego on nie ma pewności, ale faktycznie raz się
zdarzyło, że ten w przelocie wykonał w stosunku do niego gest, świadczący o
tym, że może jednak tak. Przy okazji, znajomy mój opowiedział mi, jak to
zdarzyło mu się brać udział w tak zwanym „grillu z prezesem Kaczyńskim”
zorganizowanym przez Kluby „Gazety Polskiej” i układ był taki, że przy samym
grillu siedział Prezes z Tomaszem Sakiewiczem i z paroma najważniejszymi
członkami Redakcji, natomiast wokół organizowały się odpowiednio większe lub
mniejsze kręgi złożone z tych, co mieli nadzieję na to, że przyjdzie taki
moment, że uda się do prezesa podejść i zagadać. Najczęściej bez rezultatu.
Zapytałem więc
znajomego, czy to znaczy, że Sakiewicz należy do najbardziej zaufanych
znajomych Prezesa i na to usłyszałem odpowiedź, której się w sumie
spodziewałem, a mianowicie, że Prezes nie ufa nikomu. Nikomu. Jest dla
wszystkich uprzejmy, z każdym jest gotów pogadać, a nawet współpracować,
natomiast nikt nie może liczyć na to, że potrafi go sobie na zawsze zdobyć.
Włącznie z Sakiewiczem, który, jeśli nawet przeżywa aktualnie swój dobry okres,
to wcale nie ze względu na swoje osobiste walory, lecz na polityczny interes,
który Jarosław Kaczyński zawsze znakomicie rozpoznaje.
Ponieważ znam
jeszcze parę osób, które są zdecydowanie lepiej poinformowane od każdego z nas,
przy innej okazji dowiedziałem się, że Jarosław Kaczyński jest odgrodzony od
świata przy pomocy pewnej pani, która jeszcze w głębokim PRL-u była sekretarką
u samego Przewodniczącego Rady Państwa Henryka Jabłońskiego, a dziś pozostaje w
stosunku do Prezesa osobą bezgranicznie oddaną i lojalną. Jeśli ktokolwiek z
nas zapragnie kontaktu z Prezesem, nie może nie przejść wcześniej przez barierę
w osobie tej kobiety. To ona bowiem i nikt inny decyduje o tym, kto dostanie
upragniony karnet. Ona, podobnie jak Prezes, jest osobą niezwykle uprzejmą,
kontaktową, inteligentną, jednak przez to, że ten ją obdarzył pełnymi
kompetencjami odnośnie organizacji jego spotkań, dzierżącą władzę całkowitą.
Słuchałem owej historii i jednocześnie
myślałem sobie, że przede mną wiadomość wręcz fantastyczna. Oto, z jednej
strony, Jarosław Kaczyński, a więc człowiek, który w swoim ręku trzyma
wszystkie klucze do przyszłości Polski, na osobę sobie najbliższą wybrał nie
któregoś z bohaterów tak zwanej „rewolucji Solidarności”, a więc z towarzystwa
wręcz przesiąkniętego różnorakimi zobowiązaniami, a tym samym niemal z automatu
agenturą, lecz kogoś, kto poza lojalnością wobec swojego szefa nie ma nic, a na
tym, jak działa System zna się, jak nikt inny. I to jest coś niezwykle
pięknego. Z drugiej natomiast strony, owa historia potwierdziła moje
podejrzenia i nadzieje, że nawet jeśli System przejrzy na wylot wszystkie nasze
przedsięwzięcia, to do Jarosława Kaczyńskiego nie zbliży się nawet na
centymetr. Z tego powodu, że on, jak już wspomnieliśmy, nie jest niczyim
przyjacielem, a w ten sposób całą odpowiedzialność za wynik swojej misji bierze
na siebie i tylko na siebie. A to, jak oni szydzą choćby z jego kota, słuszność
mojej tezy jedynie potwierdza.
Skoro już plotkujemy, to chciałbym
wspomnieć rozmowę z człowiekiem, który od wielu lat mieszka poza Polską, ale
swego czasu miał okazję znać wszystkich bardziej wyróżniających się członków
trójmiejskiej socjety i wedle jego relacji śp. Lech Kaczyński od pierwszego
dnia, jak stał się postacią wystarczająco publiczną, by budzić zainteresowanie
Systemu, został objęty pełną inwigilacją w postaci całej sieci towarzyskich
relacji, z których przyjaźń ze znanym nam aż nazbyt dobrze Januszem Kaczmarkiem
była zaledwie drobnym elementem. Z opowieści, jaką usłyszałem od mojego
znajomego, wynika, że ponieważ Lech Kaczyński, w odróżnieniu od swego brata,
był osobą bardzo towarzyską, miał do ludzi większe zaufanie, znacznie łatwiej
przechodził z ludźmi na ty, no i oczywiście miał też znacznie więcej przyjaciół,
System nie miał najmniejszego problemu, by zbliżyć się do niego na wyciągnięcie
choćby i noża. To wszystko są oczywiście niepotwierdzone plotki, ale ja
osobiście jestem bardzo chętny, by je traktować poważnie, pamiętając choćby
czas, kiedy to w różnych latach jednymi z najważniejszych ludzi przy Lechu Kaczyńskim
były tak fantastyczne osoby, jak Michał Kamiński, Elżbieta Jakubiak, Joanna Kluzik-Rostkowska,
Piotr Kownacki, czy Ewa Ziomecka.
Dziś Lech Kaczyński, przygnieciony
smoleńską mgłą, oczywiście już nie żyje, natomiast my znów mamy swojego
prezydenta, cudownego wręcz Andrzeja Dudę i, jak niestety wiele na to wskazuje,
stoimy wobec dokładnie tego samego problemu, co przed laty. A ja go mogę opisać
tylko w jeden sposób. Otóż od paru dni mam bardzo silne wrażenie, że pierwszy
błąd, jaki Prezydent popełnił kompletując swój gabinet, był taki, że, skoro już
tak trudno było mu zawieść przyjaciół i musiał im dać im po stanowisku, osobą
sobie najbliższą nie uczynił Leszka Millera. Jestem pewien, że Miller, jako
aktualnie na bezrobociu, byłby po pierwsze lojalny, po drugie wybitnie kompetentny,
no a przede wszystkim zadbałby o to, by do jego szefa nie miała dostępu
post-solidarnościowa agentura. I jeśli ktoś myśli, że to żart, niech się puknie
w czoło.
Jutro jadę do Warszawy, gdzie od wczoraj trwają targi
książki Historycznej. Od godziny 10 rano będę obecny na stoisku nr 11,
podpisując książki i służąc rozmową na każdy temat, może z wyjątkiem ponadczasowych
wartości współczesnej polskiej powieści. Jeśli ktoś nie jest w stanie przjść,
zapraszam na mój blog www.toyah.pl, gdzie
znajdują się linki do moich wszystkich książek. Dziękuję.
Ciekawa hipoteza Panie Kszysztofie. Ale bardziej realne wydają się założenia Pana Michalkiewicza, o tym że Leszek Miller ma już oficera prowadzącego i to prawdopiodobnie z Waszyngtonu... pozdrawiam
OdpowiedzUsuń@maciej kociola
OdpowiedzUsuńJaka hipotezę ma Pan na mysli?