Mam wrażenie, że już kiedyś o tym opowiadałem, ale ponieważ jest ku temu dobra okazja, opowiem raz jeszcze. Otóż pamiętam, jak swego czasu, jeszcze na początku lat 90. prowadziłem kurs językowy, na który przychodziła głównie młodzież licealna. Młodzież jak to młodzież. Nic szczególnego, ani w jedną, ani w drugą stronę, choć przyznam, że dziś, z perspektywy czasu, mam wrażenie, że oni akurat byli lepsi. I było też tak, że zgodnie z przyjętą metodyką uczenia, lubiłem od czasu do czasu puszczać tym dzieciom piosenki. I znów, piosenki, jak to piosenki – nic szczególnego, z tym zastrzeżeniem, że trzeba było zadbać o to, by tekst był przejrzysty i językowo w miarę poprawny. To co zaobserwowałem, to to, że młodzież, która była mi powierzona – w większości bardzo zdecydowani miłośnicy współczesnej muzyki rockowej – za każdym razem, kiedy akurat nie śpiewał Kurt Cobein lub Eddie Veder, demonstracyjnie dawała mi – i sobie nawzajem – do zrozumienia, że taką muzykę, to oni mają w pogardzie. Jak ta demonstracja wyglądała w praktyce? Otóż ja na przykład puszczałem im Beatlesów, Rolling Stonesów, czy Boba Dylana, albo nawet coś współczesnego, tyle że bardziej alternatywnego, a oni natychmiast zaczynali klaskać i szyderczo się kołysać, tak jak to się dzieje na jakichś lokalnych festynach. Pamiętam nawet, jak oni któregoś dnia zaczęli się głupio kołysać przy Lidii Lunch. Po co? Normalnie. Żeby zademonstrować, że oni świetnie wiedzą, że to co akurat leci, to pop. W odróżnieniu od wyższej sztuki, a więc Nirvany i Pearl Jam.
To zachowanie stało się tak obsesyjne, że w pewnym momencie w ogóle przestałem im puszczać piosenki, uznając, że to kompletnie nie ma sensu. Gdyby jeszcze ich muzyka w ogóle nie interesowała, to można by było na coś liczyć. Jest piosenka, jest tekst, trzeba go zrozumieć i coś tam z nim zrobić. Natomiast większość z nich stanowili autentyczni fani. Gdyby im dać do wypełnienia jakąś w tym temacie ankietę, oni by prawdopodobnie odpowiedzieliby, że muzyka jest ich pasją. Oni muzyki słuchają, na muzyce się znają, przy muzyce odrabiają lekcje, noszą wciąż ze sobą te odtwarzacze, jak jest jakiś koncert, to oszczędzają pieniądze i rzucają wszystko, żeby w nim wziąć udział… tyle że pod warunkiem, że to nie będzie pop. Pop, czyli co? Pop, czyli wszystko, z wyjątkiem tego, co oni akurat lubią słuchać, a więc Kurt Cobein i Eddie Veder.
Wspomniałem sobie tamte czasy przy okazji ślubu księcia Williama i Kate Middleton, a raczej może nie samego ślubu, lecz reakcji, jakie ów ślub – i cała jego oprawa – wywołał wśród gwiazd naszego życia publicznego. O co poszło? Otóż – o ile się zdążyłem zorientować – rozpoczęło się wszystko wczoraj, kiedy to Józef Oleksy w programie Kropka nad i oświadczył, że jego całe to zamieszanie nie interesuje i on, gdyby nawet został zaproszony, to jeśli by pojechał, to niechętnie. Dziś z samego rana dotarła do mnie informacja, że Aleksander Kwaśniewski nie ma żalu do brytyjskiej królowej, że go nie zaprosiła na ślub swojego wnuka, bo gdyby na przykład za mąż wychodziła jego Ola, to on Królowej też by nie zapraszał. A później już tylko miałem okazję obserwować, jak pogarda dla tego wydarzenia i wszystkiego co ono symbolizuje, nie obejmuje już tylko środowisk post-komunistycznych, lecz przekracza wszystkie możliwe bariery polityczne, kulturowe i cywilizacyjne. Już nie jest tak, że jest sobie jakiś młody komuch Kalita i kiedy widzi gdziekolwiek ślad monarchii, czy w ogóle porządku choćby minimalnie opartego na tradycji, czuje wyłącznie pełne wstrętu rozbawienie, i rozgląda się za naganem. Okazuje się bowiem, że akurat jeśli idzie o królewski ślub, nasza społeczno-polityczna śmietanka ma poglądy identyczne. Oni są wszyscy bardzo kulturowo zaawansowali i popu nie lubią. Popu, czyli czego? No, wszystkiego, o czym na przykład wspomina prasa kolorowa.
Kto mi wypełnia moje emocje, kiedy piszę ten tekst i się oburzam – bo istotnie się oburzam – że właśnie to wydarzenie, wydarzenie, które jak chyba żadne inne symbolizuje wielkość świata, który nieuchronnie odchodzi w niebyt, jest w stanie wywoływać w niektórych umysłach wyłącznie pogardę i szyderstwo? Jak zwykle w takich chwilach, myślę o tak zwanych „naszych”. Dziś otóż właśnie, razem z komunistami Oleksym, Kalitą i Kwaśniewskim i jakimś niedorobionym pajacem z Platformy Orzechowskim, w sprawie ślubu postanowili zabrać głos dwaj politycy Prawa i Sprawiedliwości, Hofman i Czarnecki. No i wpasowali się w to towarzystwo idealnie. Oto bowiem Wielka Brytania na te kilka absolutnie wyjątkowych dni pokazuje światu piękno i przepych być może najbardziej autentycznego w historii świata obyczaju, a więc czegoś co nazywamy historią i dziedzictwem, i w dodatku robi to z taką pieczołowitością i jednocześnie pogardą dla tak zwanego postępu, ci wszyscy ludzie, czekający na to wydarzenie dzień i noc w namiotach, obleczeni w narodowe flagi, przez te kilka dni, jakby zupełnie zapominają o tym, co ich w gruncie rzeczy zdeprawowało i pozbawiło moralnej i kulturowej bazy, a tych dwóch durniów opowiada nam o tym, co właśnie przeczytali w jakiejś niemieckiej kolorowej prasie, i jakie ta wiedza wzbudziła w nich refleksje.
Ja oczywiście świetnie zdaję sobie sprawę z tego, co się wokół mnie dzieje i jak fatalnie zmienia się świat. Ja patrzę na te królewskie uroczystości, słyszę potężne dźwięki ‘Jeruzalem’i naturalnie oprócz tego kościoła, tych powozów, tych żołnierzy, tych flag, widzę tego Beckhama z żoną, tych dwóch pedałów, z których jeden udaje męża, a drugi żonę, widzę tę dziwną kobietę odstawiającą tam biskupa, ten tak zwany anglikanizm… widzę wszystko, co świadczy jednak nie o podłości świata, który odchodzi, ale o podłości świata, który najwidoczniej zarówno Hofmanowi jak i Czarneckiemu świetnie pasuje. Ale ja też doskonale wiem, skąd się ten cały rytuał wziął. Wiem, jak bardzo za nim się ciągnie zbrodnia i okrucieństwo czasów minionych. Ja to wszystko wiem. Natomiast, kiedy widzę Davida Beckhama w cylindrze, to wiem, że ktoś – albo może coś – kazał mu ten cylinder założyć. Że on w żadnym wypadku nie mógł sobie pozwolić na to, by pojawić się tam w stroju jaki uznali za stosowne nasi gwiazdorzy, gdy im wręczano jakieś Telekamery, czy jak się ta smutna impreza nazywa. Kiedy widzę Eltona Johna z tym drugim pedałem, wiem oczywiście, że nie jest dobrze, ale zauważam też i fakt, że on tam nie przyszedł w różowym staniku i damskich majtkach, lecz w cylindrze. Bo inaczej by go tam nie wpuścili. Bo tam się odbywał poważny, tradycyjny rytuał, a nie nowoczesna bibka.
Mnie nie obchodzi ani Oleksy, ani Kwaśniewski, ani Kalita, ani też to coś z Platformy Obywatelskiej, co nagle odnalazło swoją być może jedyną szansę na medialny debiut. To są wszystko spadkobiercy tych, którzy w chwili wybuchu Rewolucji Październikowej uznali, że przede wszystkim należy zamordować całą rodzinę carską, bo to jest przesąd i bzdura, a poza tym diabli wiedzą, co oni w przyszłości jeszcze wymyślą. Oni, kiedy słyszą słowa ‘monarchia’, ‘król’, ‘królowa’, ‘książe’ myślą tylko o jednym – żeby z tym całym tałatajstwem zrobić prawdziwie bolszewicki porządek. Natomiast, przyznaję, że jestem autentycznie wstrząśnięty tym, co zaprezentowali posłowie Hofman i Czarnecki. Stan umysłu jaki udało im się zaprezentować, świadczy bowiem o dwóch rzeczach, z których tak naprawdę nie wiadomo, która jest bardziej tragiczna. Otóż przede wszystkim oni pokazali, że są zwyczajnie emocjonalnie prymitywni. Oglądać to co się w tych dniach dzieje w Wielkiej Brytanii i umieć w sobie odnaleźć tylko tę jedną refleksję, że to jest jakiś pop-show, świadczy o tym, że oni nie mają pojęcia o niczym. To że oni nie są w stanie w tym wydarzeniu i całej jego oprawie dostrzec znaku czasów minionych jednocześnie, i nadchodzących, świadczy o tym, że oni są całkowicie obok.
Ale jest w tym coś jeszcze równie porażającego. Jeśli oni widzą to wydarzenie wyłącznie w takiej formie, w jakiej im je pokazała prasa kolorowa, to znaczy, że oni mentalnie są właśnie po tamtej stronie. Hofman i Czarnecki tak naprawdę są wychowankami kolorowej prasy dla kobiet. Oni są dokładnie jak tamte moje dzieci sprzed lat, które śmiały się z Beatlesów, bo to pop. Ja się już nie zdziwię, jeśli któryś z nich nagle dojdzie do wniosku, że całe to gadanie o Smoleńsku to obciach, bo ta szachownica, to błoto, te koła sterczące ku niebu to okropny kicz, natomiast prawdziwa sztuka to na przykład Paweł Huelle albo Gaba Kulka. A więc, jak idzie o naszą walkę, ich możemy z niej ostatecznie i na dobre wyłączyć. Bo oni nie mają najmniejszego pojęcia, o co w niej chodzi. Podobnie jak nie mają pojęcia, o co chodzi w ogóle. To są zwyczajni uzurpatorzy.
Nie mogliśmy wczoraj oglądać transmisji z Londynu, bo to i pani Toyahowa była w szkole, dzieci podobnie, a ja musiałem – jak zwykle zostawiłem ten paskudny obowiązek na sam koniec – wypełniać PIT-y. Wszystko jednak nagraliśmy i kto akurat mógł, wchodził na tę chwilę przed telewizor, żeby zobaczyć co się tam dzieje. I to co widzieliśmy, było absolutnie nie z tego świata. Dosłownie nie z tego świata. Świadomość, że wszystko co widzimy – nawet nie zapominając o Beckhamie i tych dwóch, a kto wie, czy nie więcej, pedałach – odtwarza tak bardzo dokładnie minione wieki i tysiąclecia, była autentycznie porażająca. Jest coś w Anglii takiego, że każdy kto się w niej zakocha, nie jest w stanie tej miłości utracić nawet jeśli każdego dnia widzi, jak bardzo Anglicy i to ich państwo gnije. Nie ma tu miejsca i czasu, by opisywać ten fenomen, ale kto wie, ten wie. Anglia jest wielka właśnie przez to, że mimo wszystko, wbrew wszystkiemu, jest w stanie świętować w ten sposób, z szacunkiem dla tego rytuału, coś takiego jak ślub księcia i jakiejś dziewczyny. Że w tym całym szaleństwie nowego, wspaniałego świata, jakie Anglię ogarnęło, oni wciąż mają choćby tę swoją flagę, umieszczaną – i z sukcesem sprzedawaną – na parasolach, skarpetkach, rajstopach, majtkach, kapeluszach i długopisach. I tego funta. Grubego, ciężkiego i błyszczącego swoją mocą.
I tak to jakoś się stało, że my wszyscy to piękno przeżywamy. Najmłodsza Toyahówna uwielbia Anglię w sposób histeryczny, a wczorajszy ślub oglądała w stanie pełnego uniesienia. Nie dlatego, że ją zachwyca historia tej miłości, lub dlatego, że ona sama by chciała być żoną Williama, lub choćby Harrego. Nie dlatego też, że ona w ogóle lubi takie okazje i jej się bardzo podobały te stroje, te kapelusze, te limuzyny i to wszystko, co w swoich kolorowych gazetach znaleźli posłowie Hofman i Czarnecki. Ona jest od niech tysiące razy mądrzejsza. Ona oglądała te uroczystości z zapartym tchem, bo świetnie wie, że to jest świat, który własnie przy takich okazjach – być może już jednych z ostatnich – daje choćby pozorne, ale jednak poczucie porządku. A jej, w odróżnieniu od tych dwóch dziwaków, na nim jeszcze zależy.
I na to przychodzi poseł Hofman z tym swoim idiotycznym komentarzem na temat tego, co go brzydzi i czego on już ma dość, a zaraz po nim europoseł Czarnecki z jeszcze głupszym komentarzem na temat tego, co on by zrobił, gdyby jego akurat na ten ślub zaprosili. A mnie się przypominają tamci moi uczniowie sprzed lat, którzy słuchali Beatlesów i jedyne co z tego rozumieli, to to, że to jest jakieś disco polo. Niestety dziś jest akurat nawet gorzej. Bo przede wszystkim tamto były dzieci, które miały jeszcze mnóstwo okazji, żeby się z tego otępienia wywinąć. No a poza tym zarówno Pearl Jam jak i Nirvana, to jednak było coś. Dziś mamy takiego Hoffmana i Czarneckiego i jestem pewien, że oni ani nie słuchają Nirvany, ani Pearl Jamu, ani Beatlesów. Ich interesuje tylko polityczna kariera, która polega na tym, żeby znaleźć najbardziej dogodny punkt startowy, a jak idzie o tak zwaną kulturę, to wiedzą tylko tyle że wszystko co nie jest z tupolewem w tle, to pop. Przynajmniej na dziś. Bo jutro, jak wiemy, może być różnie.
Oczywiście piszę co muszę i co czuję, ale to wszystko byłoby tylko pustą wściekłością, gdybym nie powiedział jeszcze czegoś więcej. Otóż proszę zwrócić uwagę na fakt, o którym już wspomniałem wcześniej. Szydzenie z tego ślubu jest powszechne i całkowicie ponadpartyjne. Jedyna różnica, jaką widać między takim na przykład Kalitą, a Hofmanem jest taka, że Kalita rżąc, rży jednocześnie z Kaczyńskiego, a Hoffman, kiedy rży – rży z TVN-u. Ale poza tym, oni wszyscy stoją tu w pełnym zgody chórze, którym dyryguje nowa światowa kultura. Niektórzy może pamiętają naszą niedawna dyskusję na temat tego co powinna, a czego nie powinna w swoim życiu robić córka zamordowanego w Smoleńsku Prezydenta, Marta Kaczyńska. Pisałem wtedy, że jest czymś bardzo bolesnym i przykrym, że zaczadzeni tą dzisiejszą niby-demokracją, a wcześniej całymi dziesięcioleciami ruskiego komunizmu, nie jesteśmy w stanie przyjąć do wiadomości, że jakiś niezbadany porządek rzeczy na tym świecie niektórych z nas predestynuje do wielkości bardziej niż innych. Że właśnie choćby taka Marta Kaczyńska, zaledwie – a może i aż – przez to, że była Jego córką, zasługuje na wszelkie możliwe honory. I pisałem też, że jest czymś tym bardziej przykrym, że również wśród nas pojawiają się głosy kwestionujące tę wielkość, jeśli za nią ma stać tylko pochodzenie. Dziś jestem bardziej pewien niż kiedykolwiek wcześniej, że akurat posłowie Hofman i Czarnecki należą do tych, co są głęboko przekonani, że taka Marta Kaczyńska ma albo siedzieć w domu i bawić córeczki, albo – jeśli ma jakieś ambicje – udzielać się w kolorowej prasie. I tyle. Nic więcej. Dlaczego? Bo poważne sprawy są zarezerwowane dla poważnych ludzi. Choćby takich jak oni.
Naturalnie, zdaję sobie sprawę z tego, że dzieci mają swoje fobie. W dodatku jeszcze bardzo lubią wpadać w nastroje radykalne i ostateczne. Jednak myślę, że jeśli którykolwiek z tych klaunów czyta tego bloga, dobrze będzie jeśli się dowie, że wspomniana już moja najmłodsza córka właśnie skończyła 18 lat i tej jesieni szykowała się do swoich pierwszych wyborów. Właśnie mi powiedziała, że ona to pieprzy. Ma w dupie. Nie idzie na żadne wybory. Nie będzie głosować na bandę jakiś durniów, których umysł nie sięga ani milimetra wyżej od tego, co im przekaże najbardziej żałosny pop. A ja tu ją akurat świetnie rozumiem.
@Toyah
OdpowiedzUsuńMoże oni tak bardzo ucieszyli się, że rozmowa nie dotyczy ich szefa, że wyluzowali się i zapomnieli kompletnie, że są konserwatystami?
Toyahu, trafiłeś dokładnie w moje myśli. Ja wypełniałam pit i tylko zerknęłam parę razy w telewizor, ale cały czas było mi przyjemnie, źe właśnie nie szopka i pop się odbywa, ale Ceremoniał. Coś, co przywraca poczucie ładu, hierarchii, bezpieczeństwa, sacrum. I nie pomimo tej ludyczności, jaką widać na fotografii, ale w zgodzie z nią.
@Toyah
OdpowiedzUsuńZajrzyj do poczty.
Jakie ładne zdjęcie. Jak tym dzieciom dobrze - nikt nie mówi na nie: faszyści.
OdpowiedzUsuńBardzo piękny, bardzo ważny tekst.
Zgadzam się z Panem dogłębnie.
OdpowiedzUsuńWobec powyższego ci dwaj "nasi" to pętaki.
Pomyśleć,że nasz Pan śp.Pan Prezydent tak wiele uwagi przywiązywał do Tradycji.
Pętaki!!!.
Kłaniam się
@Marylka
OdpowiedzUsuńPewnie zapomnieli. I to jest problem.
@latinitas
OdpowiedzUsuńCieszę się, że to zauważyłaś. Dziękuję.
@ask
OdpowiedzUsuńDziękuję. I pozdrawiam.
@toyah
OdpowiedzUsuńExcellent photo. Od razu się uśmiechnąłem i uśmiecham się za każdym razem jak na nie patrze. Oj jak mi brak trochę kultury ducha i tradycji.
Toyahu!
OdpowiedzUsuńDzisiaj, na blogu Dorci Blee, którą być może pamiętasz z S24 napisałem dziś rano:
W kontekście tego wszystkiego co się dzieje w UK i na całym tym najlepszym ze światów, jakże się trzeba cieszyć, że przysięgą małżeńską złączyli się mężczyzna z kobietą a miliardy ludzi to wzrusza i zachwyca. To dobrze.
Ponieważ nie oglądam już TV wcale i radia niemal też nie słucham, reakcji tych bęcwałów nie znam, choć nie dziwi mnie - ten Hoffman to mi najbardziej przypomina Grzesia Napieralskiego.
A obrazki oraz krótkie filmy ze Ślubu oglądałem wieczorem w necie, zresztą na stronie TVN-u.
No i 1maud ładnie napisała na nE.
Piękny Twój dzisiejszy tekst, Toyahów wszystkich serdecznie pozdrawiam!
@atthelad
OdpowiedzUsuńTeż mi się podoba. Tu masz ich więcej: http://www.boston.com/bigpicture/2011/04/the_royal_wedding.html
@Kozik
OdpowiedzUsuńPamiętam nick, a więc musieliśmy mieć jakiś kontakt. Jednak zupełnie nie pamiętam, o co poszło.
Toyahu, ogladając ceremonię, miałam identyczne jak Ty odczucia.
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc w ogóle nie miałam zamiaru tego ogladać, ale gdy tylko zerknęłam, od razu mnie wciągnęło. Byłam pod wrażeniem, gdy słyszałam słowa, zdawałoby się, zupełnie normalne - o tym czym jest małżeństwo, po co zawiera ten związek kobieta z mężczyzną itd. Doprawdy żałośnie wygladali ci dwaj pajace, o których wspominasz, czy też , chowająca się za czyimiś plecami
(ubrana- i owszem - na czarno)śmieszna Wiktoria B.
Myślę, że Brytyjczycy czuli się dumni tego dnia.
Cały świat może ględzić o tym co postępowe, co jest obciachem, a co nim nie jest, ale w tej pięknej katedrze zobaczyliśmy co jest najważniejsze.
I jeszcze jedno- mam nadzieję, że do jesieni Twoja Córa zmieni zdanie(zadanie dla Ojca!). Jestem pewna, że na liście, z której będzie startować m.in pan Hofman, znajdzie się też jakiś mądry i poczciwy, który na wczorajszej uroczystości dostrzegł to, co zobaczyła Twoja mądra Córka.
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę kalendarz liturgiczny, rocznica początku bezprzykładnego ataku ruskich buców na to, co stanowi o naszej cywilizacyjnej tożsamości, przypada właśnie dzisiaj: Tu 154 zderzył się ze smoleńską mgłą w sobotę (dzień Matki Bożej), w Oktawie Zmartwychwstania Pańskiego, w wigilię uroczystości Bożego Miłosierdzia. I właśnie w tak rozumianą pierwszą rocznicę, te wszystkie liturgiczne wątki spina beatyfikacja Jana Pawła II (który do wieczności też odszedł w sobotę, w Oktawie Zmartwychwstania, w wigilię uroczystości Bożego Miłosierdzia).
OdpowiedzUsuńI tak sobie myślę, że z punktu widzenia tych ruskich buców, o których w niniejszej notce uprzejmie Toyah wspomina, ten metafizyczny kontekst tragedii smoleńskiej jest znacznie bardziej pop-owy, aniżeli wiadomy ślub. Co prawda, w kolorowej prasie ostał się jedynie Jan Paweł II z kremówkami i nartami (klaszczemy i szyderczo się kołyszemy), ale jeśli bardzo się postarać, to i Matce Bożej coś z oklasków i kołysań się dostanie („jest naszą patronką i królową, ale zbyt dobrze na tym Polska nie wychodzi”). Chrystus Zmartwychwstały jest zdecydowanie passe („posłucham o tym innym razem; a teraz jeśli nie włożę mego palca w miejsce gwoździ – nie uwierzę!”), a Boże Miłosierdzie to jedna wielka obraza boska, skoro świat doświadczył/doświadcza holokaustu, globalnego ocieplenia, elektrowni jądrowej Fukushima, oraz Jarosława Kaczyńskiego.
W tej sytuacji kojarzyć cały ten pobożny, acz pop-owy entourage (nieustannie klaszczemy i szyderczo się kołyszemy) z jakimś lotniczym wypadkiem (a takich wypadków są setki), to tym samym tworzyć kolejny bogoojczyźniany mit (jeszcze głośniej klaszczemy i jeszcze bardziej szyderczo się kołyszemy), który jest do tego stopnia populistycznym popem, że co bardziej wrażliwi z obrzydzenia dostaną ataku nudności.
(W tym momencie Toyach pewnie by chętnie dodał: „Mam nadzieję, że rzygając zdechną!”
Niniejszym wyjaśniam, że nie mam nic przeciwko tego rodzaju toyahowemu wtrętowi. A dlaczego nie mam „nic przeciwko” wyjaśnię – jeśli Szanowny Gospodarz pozwoli – za jakiś czas.)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie. Niech towarzyszy nam orędownictwo Matki zmartwychwstałego Pana, oraz wstawiennictwo bł. Jana Pawła II - byśmy ufając mocy Bożego Miłosierdzia, skutecznie zwalczyli w sobie i wokół nas niewiarę, niewierność i skarlenie ducha.
@Don Paddington
OdpowiedzUsuńBędę bardzo wdzięczny. Już nie mogę się doczekać.
@toyah
OdpowiedzUsuńJa tego slubu nie ogladalem w ogole, bo znow wciagnela mnie praca. O rodzinie krolewskiej mysle glownie ze wspolczyciem - o tym ich ciaglym zyciu na swieczniku. Jak sie musial czuc ten mlody chlopak kiedy media ciagle wywlekaly kazdy szczegol nieszczesliwego pozycia jego rodzicow? Jak sie musial czuc kiedy ujawniono jak jego ojciec mowi jego macosze ze chce byc jej tampaksem?
Mam duzy szacunek dla wartosci i tradycji, ktorych wyrazem byl piatkowy slub. A zarazem, wlasnie, wcale nie zazdroszcze tym, ktorzy musza niesc ten ciezar.
Co do tych dwoch "naszych" idiotow: moja teoria jest taka, ze wielu z tych tak zwanych naszych bardzo zaluje ze nie moze glosno szczekac razem z calym stadem. Wiecie o co mi chodzi - oni zawsze w tych mediach musza mowic cos innego niz cala reszta. I chyba im (niektorym) podswiadomie to ciazy. Wroce tu do dyskutowanej przeze mnie z Toyahem (niestety off-line) historii z zaproszeniem Moniki Olejnik na prywatne modly przy trumnie Prezydenta w dwa dni po katastrofie. A wiec udala sie MO do kaplicy, pomodlila (o rly?!), a potem wszyscy razem poszli do knajpy na kolacje, i radzili gdzie pochowac Pare Prezydencka. Wszyscy razem, czyli MO, Bielan, Kaminski, Kowal...
Przywoluje tu te relacje (podana przez niewiarygone pismo Wprost, ale nie pamietam zadnego dementi, wiec domniemuje jako prawdziwa) bo widze podobny mechanizm. Mechanizm, zwiezle mowiac, podlizywania sie naszym przesladowcom.
Wiec ten pacan Czarnecki (co do tego nie mialem watpliwosci od czasu AWS) i ten Hoffman (tu mialem gorsze rozeznanie) nagle zlapali, ze to jest ich jedyna szansa. Ze oto jest temam, przy ktorym, przynajmniej tak im sie zdawalo, mozna bezpiecznie go with the flow. Przez chwile poczuc sie czescia stada. Chwila slabosci, i tak pieknie sie odslonili. Jak to powiedzial Abraham Lincoln mozna oszukac mala grupke na wiecznosc, albo wszystkich przez chwile, ale nie da sie oszukac wszystkich na wiecznosc.
Serdecznosci w ten piekny dzien!
@LEMMING
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa jest ta sprawa spotkania. Dziś udało mi się wysłuchać niemal w całości rozmowy Igora Janke z Kowalem dla tej telewizji Salonu24. Otóż cała rozmowa jest w ogóle bardzo ciekawa, Kowal niemal od początku do końca rewelacyjny, natomiast fragment dotyczący tego spotkania jest całkowicie porażający.
O co mi chodzi? Otóż oni gadają przez niemal godzinę, kwestia spotkania zajmuje zaledwie parę minut i to są te jedyne chwile, kiedy Kowal się kompletnie sypie. Gdyby on był jakimś durniem, to ja bym to rozumiał, ale on durniem nie jest - wręcz przeciwnie - a przez te kilka minut odstawia tak żenujące krętactwo, że w pewnym momencie sam robi wrażenie, jakby się miał zaraz z żalu nad sobą pobeczeć.
Ja wiem że nie ma czasu, ale warto, choćby dla tego fragmentu. To jest tak mniej więcej chyba w 50 minucie.