Wypowiedź jezuity Wacława Oszajcy dla Gazety Wyborczej znam jedynie z omówienia, jakie przedstawiła nam Wirtualna Polska. Nie wykluczam więc, że, gdybym miał odwagę i chęć, by zapoznać się z całością oszajcowych refleksji, byłbym i bardziej mądry i być może też bardziej wyrozumiały. Zwłaszcza, że, jak informuje wspomniana przez mnie notka, wywiad z Oszajcą jest „obszerny”. Mimo to, postanowiłem zatrzymać się na etapie na którym znalazłem się już po przeczytaniu tego na co rynek pozwala, a więc zaledwie głównego hitu, w postaci stwierdzenia, że z tym papieskim uzdrowieniem, to najpewniej zwykł zawracanie głowy.
Dlaczego nie chcę czytać całego wywiadu? Mam tu kilka powodów. Przede wszystkim nie chce mi się. Nawet gdyby mi tę Gazetę Wyborczą ktoś przyniósł w zębach i do niej dołączył batonik sneakers, też bym też Oszajcy nie czytał. Zwyczajnie nie chce mi się czytać mądrości jakiegoś upadłego księdza – na dodatek relacjonowanych przez topiarzy z Agory – z którego ust wyszła informacja, że ponieważ medycyna zna przypadki uzdrowienia, on nie widzi powodu, by emocjonować się jakimś tam „uleczeniem” zakonnicy. Drugi powód jest może jeszcze istotniejszy. Jestem mianowicie szczerze przekonany, ze skoro Gazeta Wyborcza tuż przed beatyfikacją publikuje „obszerny” wywiad z Oszajcą, to z całą pewnością nie jest tak, że Oszajca najpierw oświadcza, że z tymi cudami, to jakaś lipa, a później bardzo solidnie z tą tezą dyskutuje. Jak lipa, to lipa, a jak geszeft, to geszeft. I nie ma o czym gadać. Jest jeszcze powód trzeci. Otóż ja ostatnio, jak idzie o kapłanów mojego Kościoła, mam tak paskudny nastrój, że przed samymi Świętami Męki Pańskiej i Zmartwychwstania nie mam życzenia dokładać sobie kolejnych grzechów, a doświadczenie mi mówi, że wystawianie się na kontakt z Wacławem Oszajcą może być równie niebezpieczne, jak próba resocjalizacji ekskluzywnej kurwy. A taki święty, to ja jednak nie jestem.
A zatem, chciałem – opierając się tylko na informacji podstawowej, o tym, że Oszajca woli nie wiedzieć nic – powiedzieć, co dziś czuję w tym szczególnym temacie. Jest zatem tak, że w związku ze zbliżającą się beatyfikacją Ojca Świętego Jana Pawła II, Wacław Oszajca, jezuita i kapłan Kościoła, powiedział publicznie, co następuje: „Nie muszę wierzyć, że francuska zakonnica została uzdrowiona za przyczyną Jana Pawła II, tak samo jak nie muszę wierzyć w objawienia w Lourdes”. I dalej: „Kto chce, niech wierzy. Ja nie muszę (...). I to nie znaczy, że przestaję być księdzem, katolikiem. Medycyna zna przypadki samouzdrowienia. Czy zakonnica została uzdrowiona za przyczyną Jana Pawła II, czy ma to jakikolwiek charakter nadzwyczajny, czy też nie - nie ma dla mnie znaczenia. Ważne, że stała się rzecz niecodzienna, niespotykana i może warto przy tej okazji pomyśleć, w jaki sposób mierzyć się ze złożonością świata.”. I wreszcie: „W całym mechanizmie ‘zatwierdzania’ cudów widać z jednej strony jurydyzm rzymski, a z drugiej - pośredniowieczne przekonanie, że świat jest poznawalny. Jeżeli coś tam nie pasuje do schematu, wtedy od razu krzyczymy, że to cud. Byłoby dobrze, gdyby nie tylko naukowcy, ale i teologowie wyzbyli się pychy, przekonania, że uprawiając jakąś dziedzinę wiedzy, mogą wszystko o świecie powiedzieć, i to w sposób niepodważalny. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Być może jutro okaże się, że to, co my dzisiaj uważamy za cud, jest zjawiskiem naturalnym, mającym swoje naturalne przyczyny”.
A ja sobie na to wszystko myślę tak. Oszajca z całą pewnością ma rację. Przede wszystkim nie ma wątpliwości, że on, jak tylko sobie zażyczy, może uznać, że cudów nie ma. Więcej. On może nawet uznać, że cudów może nie ma, a może są. On – wprawdzie sam tego nie mówi, ale pozwolę sobie to dodać od siebie – może nawet uznać, że to czy cuda są, czy ich nie ma, jest w ogóle nieinteresujące, bo to co się liczy to sobie zapalić i podupczyć. Jeśli tylko ma ochotę, nikt mu tej wiary nie odmówi. Ale Oszajca ma rację jeszcze w innym miejscu. Otóż współczesna nauka – a w tym medycyna – tak naprawdę o niczym nie ma pojęcia. I akurat uzdrowienie francuskiej zakonnicy jest tu wcale nie najciekawszym przykładem. Weźmy choćby opisany bardzo dokładnie i jeszcze dokładniej udokumentowany tzw. cud z Calandy, kiedy to niejakiemu Miguelowi Pellicerowi odrosła noga. My dziś jesteśmy przekonani, że stało się to za sprawą Maryi, i pewnie za naszego życia, a nawet jeszcze za zycia Oszajcy, to dziwne przekonanie będzie dominować. Ale kto wie, co będzie za sto, dwieście, czy tysiąc lat? Może się na przykład okazać, że Pfeizer wymyśli pastylkę, czy maść, po zastosowaniu której będzie odrastać nie tylko głupia noga, ale wręcz wszystko. Nawet mózg jezuity. Co tam mózg! Nawet jego dusza.
Albo weźmy takie UFO. Dziś nikt tak naprawdę nie wie, czy oni są, czy ich nie ma. Podobno są trzymane przez Amerykanów w piwnicach Pentagonu, czy może NASA. Ale kto wie, jak jest naprawdę? No ale, co będzie, jak się okaże, że są? I co my możemy dziś wiedzieć o ich umiejętnościach? Jaką mamy gwarancję, że dla nich wyleczenie jakiejś zakonnicy z choroby Parkinsona nie stanowi czegoś równie prostego, jak dla ojca Oszajcy udzielenie rozgrzeszenia swoim kumplom z Wyborczej? A przecież jest tyle dziwnych rzeczy wokoło już teraz, że osoba prawdziwie ciekawa świata nie musi czekać na UFO. Czy ktoś – choćby i sam biskup – jest w stanie wytłumaczyć, jak to się dzieje, że człowiek na przykład gubi duże pieniądze i kiedy już myśli, że już po nich, okazuje się, że one leżą bezpiecznie na stoliku obok telewizora. I często się tak dzieje bez modlitwy, czy jakichś innych czarów. Jak więc widzimy, świat jest pełen zagadek.
A zatem, ojciec Oszajca ma zdecydowanie rację, kiedy mówi, że powinniśmy być znacznie skromniejsi wobec tajemnic tego świata. Ale jest coś jeszcze, w czym Wacław Oszajca się nie myli. On może mówić to co mówi, i jednocześnie wcale nie przestaje być księdzem. Nawet księdzem katolickim. Chyba się nie mylę? Przecież to jest najbardziej oczywisty fakt. Oszajca, mimo tego, że mówi co mówi i myśli co myśli, jest nadal katolickim księdzem. Ja nie przypominam sobie, żeby on kiedykolwiek tym księdzem przestał być. On jest nim nadal. Chyba nawet nie dostał żadnej kary. Karę dostał taki na przykład ksiądz Stanisław Małkowski. To wiem na pewno. Ale Oszajca? W życiu!
A mogę dodać do tego coś więcej. Nawet gdyby się okazało, że Oszajca ma na boku jakąś sympatyczną panienkę, albo tłuściutkiego kawalera, albo gdyby się miało wyjść na jaw, że on, kiedy nikt nie patrzy, robi jakieś bardzo brzydkie rzeczy, albo gdyby – co oczywiście jest już sytuacją zupełnie absurdalną –okazało się, że ojciec Oszajca uważa że Bóg nie istnieje, ale za to bycie ważnym księdzem to super interes pod każdym możliwym względem, to on dalej jest księdzem. I to księdzem katolickim. A może nie? Gugluję, gugluję i nie znajduję najmniejszej informacji, która by ten fakt kwestionowała.
A mimo to, jest wciąż coś, co wydaje mi się, że powiedzieć trzeba. Otóż sytuacja, w której ojciec Wacław Oszajca, jak się dowiadujemy, „wykładowca homiletyki na Papieskim Wydziale Teologicznym oraz w jezuickim Kolegium Bobolanum” – cokolwiek by to miało oznaczać – pojawia się tuż przed Świętami Wielkanocnymi i niemal w przeddzień beatyfikacji Ojca Świętego, i autorytatywnie nas informuje, że tak naprawdę gówno wiadomo, jest dość szczególna. No bo jeśli uznać, że za tą informacją stoi jakakolwiek myśl choć minimalnie uporządkowana, to należałoby się też zgodzić, że cała nasza wiara, to jedynie trening intelektualny, którego sensu ani nie znamy, ani – co ciekawsze – znać nie musimy. A podstawy tej wiary, zapisane w Ewangeliach, są również o tyle istotne, o ile dają nam jakieś poczucie komfortu. Łazarz nie Łazarz, Kana nie Kana, jakiś tam trędowaty, kogoś tam gdzieś sparaliżowało, no i wreszcie ta Śmierć i ten Krzyż. A diabli wiedzą, jak to naprawdę było? Mówią, że Chrystus cudownie rozmnożył chleb. Jeśli za słowami Oszajcy stoi coś bardziej trwałego, niż chwilowe zamroczenie, to – bardzo przepraszam – ale taki David Copperfield tego typu sztuczki robi między zupą, a papieroskiem.
Jeśli to co mówi Oszajca, wyszło z jego duszy w sposób choćby minimalnie przemyślany, to ja z tego rozumiem tyle, że kiedy Oszajca patrzy na ludzi przychodzących do kościoła na niedzielną mszę, i tam się modlących, przyjmujących Komunię Św., kiedy patrzy na te pierwszokomunijne dzieci, jak przerażone idą do swojej Pierwszej Spowiedzi, a później wyznają, że wspomnę tu słowa naszego Księdza, że „nadepłam mysz”, to, jeśli on ma do tych zachowań choćby podstawowe zrozumienie, to wyłącznie na zasadzie takiej, jak on rozumie zachowania osób żegnających się na widok czarnego kota. No bo wedle logiki, którą on prezentuje w swojej wypowiedzi dla Wyborczej, w jednym i w drugim zachowaniu jest dokładnie tyle samo pychy co prostactwa.
Ale jest jeszcze coś. Oszajca twierdzi, że świat realny jest bardzo skomplikowany. Ze wcale nie jest tak, że to jest prawda, to jest zło, to jest cud, a to grzech. Tyle że my tego nie wiemy, bo jesteśmy z jednej strony otumanieni przez tak zwane Prawo, a z drugiej przez tak zwaną Prawdę. Oczywiście, niewykluczone, że Oszajcy udało się z tych więzów jakoś oswobodzić i dzięki temu ujrzał owo piękno chaosu. Ale, jeśli on jest poważny i skupiony na tym co mówi, to musi się też zgodzić, że za jakiś czas może się okazać, że jest wręcz przeciwnie, niż mu się dziś wydaje. Może wszystko jest jednak dramatycznie proste i oczywiste. Jak owe święte słowa Szatana: „To wszystko tylko wygląda jak coś trudnego. Wystarczy się nam uwolnić od zabobonów i zobaczycie, że droga jest prosta, wygodna i baaaardzo przyjemna. Tam dostaniecie wszystko, co chcecie. Wystarczy tylko powiedzieć: ‘Proszę. Daj mi to. Bardzo proszę’. I już. Jest.”
A może Oszajca, ksiądz i ojciec naszego Kościoła, to już wie? Może on nas tylko tak wrabia, tłumacząc nam, że ‘rzeczywistość jest skomplikowana’? On wie, że dla wybranych wszystko jest elegancko podane na talerzu. Tylko nie chce się tymi zdobyczami swojej czarnej duszy z nami podzielić? Bo jest chciwy jak sto diabłów. I zazdrosny. Kto wie? Kto wie? Pomódlmy się za ojca Oszajcę. Jak posłyszymy wrzask, będziemy wiedzieli, że trafiliśmy w samą dziesiątkę.
Ja zdaję sobie sprawę, że gnoić kapłanów mojego Kościoła, to niezbyt ładny gest. Tym bardziej, nie jest dobrze, kiedy robi się to za pieniądze. Ponieważ tak się jednak składa, że ma bardzo mocne przeczucie, że jedną z przyczyn tego przykrego stanu rzeczy jest również - owszem, niekoniecznie pośrednio - sam Wacław Oszajca, jakoś mi lżej. A więc, proszę, wspierajcie to miejsce. Numer konta jest tuż obok.
Gazeta Judaszowa tradycyjnie przed Wielka Nocą stara sie napluć na wiarę i zburzyć nastój zadumy i modlitwy. A tu jeszcze niedługo beatyfikacja.
OdpowiedzUsuńMożna się spodziewać, że to jeszcze nie koniec desantu z Czerkiej.
Podchodzę do tego ze spokojem.
@kazef
OdpowiedzUsuńTo że oni mają swoje interesy, słabo mnie dziwi. Ciekawe jest natomiast to, że potrafili nimi zainteresować innych. I to innych nie byle jakich.
kto ci do cholery dał ten skalpel byś machał nim jak małpa kalecząc i odsłaniając przy okazji najbardziej prywatne i intymne zakątki ludzkich tajemnic? KOMU ty do diabła służysz?
OdpowiedzUsuń@krzychoppp
OdpowiedzUsuńNie wiem. Może diabłu? Skoro Oszajca Bogu, to ja pewnie diabłu.
@krzychoppp
OdpowiedzUsuńNie ma nic takiego jak "ludzkie tajemnice".
Są tylko tajemnice poszczególnych ludzi. Nie wszystkie zasługują na ochronę.
Kategoria "prywatności" jest tu znacznie węższa niż w świecie własności. Nie może być prywatną tajemnica dotycząca innego człowieka, czy innych ludzi. Ci mają prawo domagać się dostępu.
Natomiast nie wiadomo, co masz na myśli pod pojęciem "intymnej" tajemnicy. Może jakiś jej szczególny przedmiot związany ze wstydem?
W każdym razie, może zechcesz poszerzyć swój wybuch o jakąś treść?
Ks. Oszajca choć zamiast koloratki wybrał krawat, też zabrał głos w różowo-czerwonej „Trujce”, gdzie poproszony o wyrażenie zdania w jednej z audycji, o nadchodzącą rocznice katastrofy smoleńskiej: „podkreślił, że w tym dniu trzeba uważać, by nie brać udziału w czymkolwiek, co będzie grą partyjną, albo wykorzystywaniem tragedii do innych celów. – 10 kwietnia będzie dla nas dniem ogromnej próby, a zarazem ujawnienia prawdy o nas samych”.
OdpowiedzUsuńTo tak tylko z obowiązku kronikarskiego jak już padało o tym kapłanie. W zasadzie dyżur mądrości tego człowieka jest znany i powielany od dekady. Ujawnia nam prawdę o sobie nie od dziś.
@orjan
OdpowiedzUsuńObstawiałbym jednak ironię. No ale ja go chyba lepiej znam.
Swoją drogą, Ty nie wiesz, co się ostatnio porobiło? Czy oni wszyscy wyjechali na weekend. Ja sądziłem, że my mohery siedzimy w domu.
@JSW
OdpowiedzUsuńTo już mamy pełny obraz. Prawie. Jeszcze powinien nam pokazać się na jakimś fajnym marszu i wystarczy.
No właśnie, coś cicho tu mamy...
OdpowiedzUsuńKs. Oszajca wpisuje się w artykuł Ściosa "Droga do cerkwi", który niedawno nam tu linkował Orjan.
Wszystko to bardzo przykre.
Przed 1989 opcja patriotyczna miała jakieś oparcie w Kościele. Miała poważne oparcie. A dziś został ks. Małkowski i czasem Radio Maryja.
A brylują ci, co smarują swoimi bredniami machinę topiarzy fryty.
@Kozik
OdpowiedzUsuńŻeby tylko cicho. Gorzej że pusto. Chyba jednak weekend.
No dobra jeszcze coś dorzucę. Jak mnie Don Estaban opierdoli, że bez sensu będzie na was ;) Możemy się pocieszać, że siła rażenia ks. pod krawatem Oszajcy i mu bliskich maleję. Ja tu zaraz chcę się wytłumaczyć i przyznać do swojego chyba opętania? Bo mam coś takiego, takie dziwne natręctwo, że każdego miesiąca chce jak najwcześniej się dowiedzieć i zaglądam na ZKDP, jak tam spadł nakład GW. Bo to systematyczna tendencja, miesiąc do miesiąca zawsze w dół. Najnowszy wynik za luty to minus 23 tys do stycznia, tj 313 tyś ogólnego nakładu rozprowadzonego. W marcu myślę będzie symboliczne wydarzenie, kiedy GW zejdzie poniżej 300 tys. Może za to wypiję lampkę szampana?
OdpowiedzUsuń@Kozik
Dziś u mnie w kościele, ks. mówił, że krzyż ( nie tylko Zbawienia ale i symbol) jest ważny i odnosił to do gorszących scen z Warszawy. Nie wiem, Ty może jesteś z diecezji warszawskiej i tam tak nie można, bo kard. Nycz może zabronił? U mnie można. Co więcej za każdym razem jakoś mam to szczęście, że różni kapłani (nie odnoszę to do jednej parafii) jakoś nawiązując do krzyża z Krakowskiego Przedmieścia występowali w jego obronie, jako znaku w przestrzeni publicznej. Poza tym, chyba tak nie jest jeszcze jednolicie źle jak przypuszczasz. Bp. Gadecki też miał ładną homilie, a to były przecież te uroczystości państwowe. A tu zabawne, bo ja to na youtubie później obejrzałem, a wcześniej, ktoś mi zdradził, że podobno po tej tv relacji, w studiu zagościł Kuczyński i tłumaczył, ze Gądecki się myli i, że Polska taka nie jest jak on mówił ;) To chyba musiało być bardzo zabawne. Nie wiem gdzie to było, chyba w tvn? Abp Głódź coś ukryli, pewnie też coś mówi.
Dobra to operdoli za don estaban, najmocniej przepraszam.
OdpowiedzUsuń@toyah
OdpowiedzUsuńja jestem ale ostatnio tak nagrzeszyłem na temat hierarchów, że nie bardzo mam ochotę, przywalać jeszcze Oszajcy.
Tak się składa, że mój kościół parafialny jest kościołem jezuickim.
Nie znam pełnej wypowiedzi O. Oszajcy, więc trudno mi wypowiedzieć się więcej , natomiast tylko te przytoczone słowa są porażające i w zasadzie nic więcej nie trzeba czytać. Tu nawet trudno tłumaczyć go ewentualnym "wyrwaniem z kontekstu".
Miałem okazję uczestniczyć dwa lub trzy lata temu w rekolekcjach akademickich O. Oszajcy w moim parafialnym kościele.
Nie były porywające, wiernych niedużo, każdego następnego dnia coraz mniej. Ja odniosłem wrażenie, że nie był w najwyższej formie. Mimo tego, że przecież nie jest specjalnie wiekowy (rocznik 1947) to odniosłem wrażenie, że jest starszy niż wynika to z metryki, jakby lat grubo ponad siedemdziesiąt.
Czy może zdrowie mu nie domaga? Nie wiem.
Ja bym go określił mianem podstarzałego księdza, celebryty, poety, dziennikarza, byłego redaktora naczelnego Przeglądu Powszechnego a przy tym jakby naiwnego. Przeglądając dziś w sieci jego wypowiedzi nie zauważyłem specjalnie czegoś niepokojącego.
Może on z dziennikarzami GieWu nie potrafi już rozmawiać? Cóż wygląda na to, że niektórzy starzeją się szybciej.
A tak w ogóle - może jego wiara jest tak głęboka, że on cudów do wiary nie potrzebuje?
Tylko co mamy uczynić ze zmartwychpowstaniem Łazarza?
I znowu sprowokowałeś mnie do osądzania innych...
@Toyah
OdpowiedzUsuńWeekend też jest dla moherów, a tu czas najwyższy wysiewać warzywa na działkach, bo za co się to później kupi?
Jak się spytają Oszajcy, skąd wziąć na jedzenie, to im powie, że to skomplikowane.
@JSW
OdpowiedzUsuńAbp Głódź miał piękne kazanie.
@JSW
OdpowiedzUsuńhttp://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110415&typ=my&id=my02.txt
Homilia Abp Głódzia
@Marylka
OdpowiedzUsuńAlbo proste. Obojętne. Jedno i drugie znaczy dokładnie tyle samo.
A z tym Głodziem, i w ogóle z biskupami, mamy prawdziwy cul-de-sac. Oni już tylko lawirują. Jeden powie to, drugi co innego, a później wydadzą wspólny komunikat, z którego będzie wynikało tyko tyle, że jak ktoś chce uciekać się do Kościoła, to niech sobie ucieka, a jak nie chce, to Bóg z nim. I tyle.
@Toyah
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się, dlaczego wszyscy się podpisują, choć na pewno są tacy, którzy robią to wbrew sumieniu. Wychodzi mi na to, że gdyby doszło do lustracji, okazałoby się, że jest tylko kilku nieumoczonych. I dla tych nieumoczonych to byłby za duży ciężar, wejść w konflikt z większością. Mechanizm być może jest taki: trudno, podpiszę, w końcu u siebie mam mnóstwo okazji do głoszenia prawdy.
@Marylka
OdpowiedzUsuńObawiam się, że jest gorzej. Sytuacja w Episkopacie musi jakoś odbijać sytuację w społeczeństwie. Oni się najpewniej tak samo nienawidzą, jak my z naszymi braćmi i naszymi ojcami. Albo jeszcze bardziej. A jednocześnie wiedzą, że mają obowiązek dbać o Kościół. A zatem - klincz.
Czasem sobie myślę, że gdyby żył Jan Paweł II, to by ich ustawił. Albo gdybyśmy zamiast Nycza mieli kogoś takiego jak Wyszyński. Ale to wszystko i tak na nic. Oni by jednego i drugiego rozdeptali w jednej sekundzie. To szaleństwo jest gorsze od stu wściekłych ubowców.
@toyah
OdpowiedzUsuńW ostatnim akapicie popadasz w niekonsekwencje.
Teraz, zamiast Wyszyńskiego mamy Nycza i właśnie to zawdzięczamy Janowi Pawłowi II.
Siłą polskiego kościoła i gwarancją trwania były nie tylko osobiste zalety jej prymasów, ale przede wszystkim sam, konsekwentnie monarchiczny ustrój prymasury.
Może nawet i było w Polsce biskupów wielu, ale żaden nawet nie śmiał zagrać przy Wyszyńskim.
Za Wyszyńskiego żaden Oszajca nie miałby racji bytu większej, niż mieli owi, ówcześni "księża postępowi". Gdyby jakiś biskup filozof takiego poparł, to sam by się zdegradował. Wierni zwróciliby się zaś w stronę prymasa.
Teraz jest demokracja, każdy biskup na swój strój, to i każde możliwe "kapłaństwo inaczej" gdzieś tam w końcu znajdzie poparcie. W dodatku ponad granicami diecezji.
No, to wierni miotają się i beczą, jak te owieczki: "ani pasterza, ani wyraźnego pastwiska".
Z nauczaniem też nietęgo. Różne wersje są. Nie ma komu tupnąć nogą, że dość tego!
Czy jeszcze zmartwychwstanie jednolitość Polskiego Kościoła?
Zdaje się, ostatni raz tak było za Abp. Jakuba Świnki. Posługując się Łokietkiem doprowadził do pozrastania się Kościoła, a tym samym państwa prowadząc je do świetności.
Teraz właśnie taka ma być kolejność. Inaczej nic nie wyjdzie.
@Toyah
OdpowiedzUsuńZa obu naszych wielkich panowała dyscyplina. Po śmierci Papieża wszystko się posypało. Ilu z nich musiało odczuć ulgę! Mam na myśli nie tylko hierarchów. Nie zapomnę, jak po informacji, że Jan Paweł II umarł, natychmiast, odruchowo, poszliśmy do kościoła. I całe tłumy tam szły w tym samym czasie. A w kościele ciemno, cicho, nie pojawił się żaden ksiądz, ludzie sami się modlili, płakali i wracali do domów. Wtedy poczułam, że zostaliśmy sami.
@Marylka
OdpowiedzUsuńTak, masz rację. W tym sensie, że wszystko wymagało wieloletniego rozruchu.
Likwidacja monarchicznego ustroju Kościoła Polskiego organizacyjnie i personalnie rozłożona była na lata. Te lata akurat pokrywają się z czasem prymasowskiej posługi Kard. Glempa.
Te lata jednocześnie dały czas na przeorientowanie się wszystkich "zainteresowanych" do nowego, już demokratycznego ustroju w Kościele. Ten czas, to okres circa ćwierćwiecza, więc było go dość na uformowanie się całego, nowego pokolenia biskupów, a także na ewentualne dokonanie w tym gronie "potrzebnych instalacji i montaży".
Nierozsądne jest zakładać, że te instalacje i montaże w ogóle nie były podejmowane, ani że żaden się nie powiódł. Coś im się na pewno udało. To widać, słychać i czuć.
Czyli dzisiejszy stan jest efektem jakiejś ćwierćwiecznej erozji. Rzeczywiście, póki żył Jan Paweł II, jeszcze szło to dyskretnie, ale szło. Po prostu Jego się tu jeszcze nieco krępowano. Benedykta już nie.
Wszystko to pewnie z czasem doprowadzi do rozbicia jedności diecezji polskich na podobieństwo tego, do którego doszło w rozbiciu dzielnicowym. Dlatego wspomniałem o Jakubie Śwince.
Istnieje też dziwna paralela z podejmowanym akurat teraz rozbijaniem państwa na różne "autonomie".
@orjan
OdpowiedzUsuńZ całą pewnością w instalacje w Kościele włożono największy wysiłek. To wynikało z właściwego rozpoznania, w czym tkwi problem z Polakami. I trud ten przyniósł bogate owoce.
Ale ludzie to ludzie, natomiast za znacznie gorsze uważam zmiany ustrojowe. Nie mamy już prymasa w dawnym znaczeniu tej funkcji w Polsce, Kościół pozbawił się głowy, my nie mamy interrexa. To było szczególnie bolesne - takie lekkie zerwanie Kościoła z tradycją Rzeczypospolitej. To umożliwiło powrót do epoki "przedświnkowej".
@Marylka
OdpowiedzUsuńNo, ale to osobista ręka JPII pozbawiła nas Prymasa (czyt. głowy, Interrexa), a zostawiła czysto tytularną funkcję).
@orjan
OdpowiedzUsuńZdaje sobie z tego sprawę. Mogę tylko powiedzieć, ze świętość osoby nie wyklucza jej z popełniania błędów. A może to z jakichś nieznanych nam jeszcze przyczyn było konieczne?
@orjan
OdpowiedzUsuńChyba w ostatnim komentarzu, bo ostatni akapit to zwykła prośba o wsparcie.
Ale i tak nie bardzo wiem, o jakiej niekonsekwencji mówisz. Mnie się wydaje, że jestem konsekwentny jak cholera. Cały czas.
Poważnie. Powiedz mi to jeszcze raz, to może mi się uda wytłumaczyć.
@toyah
OdpowiedzUsuńta niekonsekwencja:
"Czasem sobie myślę, że gdyby żył Jan Paweł II, to by ich ustawił."
Może, ale to właśnie Jan Paweł II osobiście "ustawił" dzisiejszą, zdecentralizowaną organizację Polskiego Kościoła. I już nie ma komu "ich ustawiać".
Począwszy - jak mi się wydaje - od papieskiej homilii w Skoczowie, "oni" już nawet przestali go posłusznie słuchać, a od tego czasu tylko słuchali ze zdawkowej tylko uprzejmości.
W dodatku, po zmarginalizowaniu prymasury słyszą tylko, co któremu wygodnie.
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/skoczowh_22051995.html
Pojawiła się zaś nowa jakość: "biskup sobiepanek"; konkretne nazwiska zamilczę.
I własnie tacy uzyskali przewagę w trybie napompowania ich medialną promocją.
W ostateczności, to jakiś tefałen decyduje, który biskup ma "skuteczniejszy przekaz". Jak tak dalej pójdzie, to taki tefałen będzie rozstrzygał demokratyczne spory w episkopacie metodą wskazywania prymusów.
To ja bym wolał prawdziwego Prymasa, zamiast łże-prymusów.
PS.: piszę pod dawniejszą notką, bo w sumie wolałbym, aby tego nikt nie czytał. To takie przykre...