Mija kolejny miesiąc, jak jesteśmy na Waszym garnuszku. A więc kolejny miesiąc, kiedy należy dziękować, i to dziękować nie byle jak. Na poziomie sytuacji i na poziomie świadomości, że co by było gdyby…
A więc za kolejny miesiąc wsparcia dla tej walki i dla tej nędzy.
Cmentarnemu
Edwardowi z Przegędzy
Piotrowi z Warszawy
Naszemu Człowiekowi z Zaczernia
Jakubowi z Warszawy
Radosławowi ze Szczecina
Pawłowi z Warszawy
Antoniemu z Tarnowa
Dance z Warszawy
Grzegorzowi z Warszawy
Witkowi z Warszawy
LEMMINGOWI!
Aplikacjom
Mojemu imiennikowi ze Szczecina
Szymonowi z Warszawy
Joli z Sieprawia
Naszemu Człowiekowi w Bolesławcu
I Tobie Małgosiu z Warszawy
Kozikowi
Michałowi z Piastowa
Tobie z Gdyni
Magdzie i Markowi prosto z Gdańska
No i państwu Wieczorkom, jakże by inaczej
Naszym Ludziom ze Skoczylasa
Tomkowi z Pabianic
Dorocie z Warszawy
Michałowi z Warszawy
Leszkowi z Krakowa
Grabarzowi, jak najbardziej
Annie z Olsztyna
I Tobie, Ginewro
Krystynie z Gdańska
Jackowi z Warszawy
I.. z Melomanów
I Tobie, Wojtku
No i, jak zawsze, Paypalowcom – Ewie gdzieś z Niemiec, Zosi Bóg wie skąd, Arturowi spod Londynu, no i – jakże by inaczej – Piotrowi i Pawłowi.
Nasza koleżanka Latinitas zadręcza się ostatnio troszkę z powodu owego Systemu, który stał się wręcz przewodnim elementem tego, co nasz blog wypełnia. A zatem, Tobie Agnieszko, żebyś wiedziała, ale przede Wams wszystkim i w podzięce, i dla tej drobnej, tak bardzo upragnionej satysfakcji, jeszcze raz stary wpis sprzed lat, o ludziach-numerach. W tamtym czasie, z jakiegoś powodu – może właśnie ze względu na czasy, a może ze względu na pewną niepoważną nutę – został zlekceważony. Dziś możemy widzieć z całą przejrzystością, jak bardzo niesłusznie. Zapraszam. Tekst ten sam, minimalnie przemedytowany.
Niedawno minęła czterdziesta rocznica, jak angielska telewizja wyemitowała pierwszy z siedemnastu odcinków serialu The Prisoner. W Polsce film ten jest kompletnie nieznany, podczas gdy w samej Wielkiej Brytanii i na świecie otoczony jest kultem, który trudno porównać z czymkolwiek podobnym.
Dlaczego nie znamy Uwięzionego tu w Polsce? Częściowo dlatego, że, gdy serial władał umysłami miłośników filmu w krajach Zachodu, w Polsce wyświetlany być nie mógł, a później, gdy już można go było pokazać, to był zbyt archaiczny, a przez to pewnie, z punktu widzenia przeciętnego widza, nieinteresujący.
O czym jest The Prisoner? Utrzymany troszkę w konwencji ówczesnych seriali sensacyjnych, typu Święty, opowiada historię agenta specjalnego, który z jakiegoś powodu postanawia zakończyć swoją działalność. Natychmiast po złożeniu rezygnacji, zostaje porwany przez nieznaną organizację i przeniesiony do miejsca o nazwie The Village.
Całość akcji filmu toczy się właśnie w Wiosce. Były agent, grany przez Patricka McGoohana, zostaje skonfrontowany z sytuacją, której kompletnie nie jest w stanie zrozumieć. Znajduje się w miejscu, które z zewnątrz wygląda, jak pastelowa kraina z bajki, pełna cukierkowo kolorowych ścieżek, domków, pałacyków, fontann.
No i tabliczek z napisami. Napisami, jak żyć, żeby było lepiej. Po Wiosce przechadzają się szczęśliwi na pozór ludzie, uśmiechnięci, życzliwi, spokojni, zamożni. Od czasu do czasu tylko z głośników dobiegają komunikaty o pogodzie, albo o jakichś bardziej ważnych dla lokalnej społeczności wydarzeniach. Komunikaty, z rzadka przerywane są wezwaniem do chwilowego pozostania w bezruchu, bo oto pojawia się tajemnicza ogromna mydlana bańka, która wchłania jednego z obywateli.
Patrick McGoohan nie wie, gdzie się znalazł, dlaczego się tam znalazł, nie wie też do kogo się zwrócić. Kupuje w sklepie mapę, ale piękna, kolorowa mapa pokazuje wyłącznie The Village, a wokół jedynie The Mountains, The Mountains, The Mountains i The Mountains.
W końcu zostaje skonfrontowany z kimś, kto wie więcej, niż zwykli mieszkańcy Wioski, i dowiaduje się, że z Wioski ucieczki nie ma, ale żeby się nie martwił, bo ma tu wszystko, czego może pragnąć: miłych ludzie, przesympatyczne sklepy, a nawet coś w rodzaju domu kultury, gdzie może miło spędzić czas. Co więcej, raz na jakiś czas odbywają się wybory do władz lokalnych, więc jest nawet i demokracja.
No i ma numer. Wcale nie tak niski. Ale o tym za chwilę.
Jeśli idzie o cel jego pobytu w Wiosce, chodzi mianowicie o to, że on ma wielką wiedzę i powinien się tą wiedzą podzielić. Przede wszystkim powinien odpowiedzieć na pierwsze pytanie: Dlaczego zrezygnował?
I teraz kwestia numeru. Otóż Patrick McGoohan dowiaduje się, że każdy obywatel Wioski ma przydzielony numer identyfikacyjny i powinien tego numeru stale używać. On ma też swój jedyny, niepowtarzalny numer.
Człowiek, który wprowadza naszego agenta w życie Wioski, na pytanie "Kim pan jest?” odpowiada "Jestem Numerem Dwa".
McGoohan pyta więc: “A kim jest Numer Jeden?”I wówczas pada odpowiedź: "Pan jest Numerem Sześć".
W pewnym momencie, w świecie, gdzie wszyscy mają tylko numery – numery pozwalające się wzajemnie rozpoznawać pod względem zarówno samej tożsamości, jak i zajmowanej pozycji, Patrick McGoohan krzyczy: „Nie jestem numerem! Jestem wolnym człowiekiem!”
. . .
Oczywiście zdaję sobie sprawę z proporcji i koncentruję się tu jedynie na jednym, bardzo niewielkim, choć uniwersalnym, aspekcie problemu. Pragnę jednak Ci powiedzieć, że gdy obserwuję to, co się dzieje z nami i z innymi, mam smutne przekonanie, że niebezpiecznie znaczna liczba obywateli, po wszystkich stronach barykady, na wszelkich możliwych stanowiskach, bardzo dba o to, żeby nie utracić swojego numeru. Mam głębokie przekonanie, że satysfakcja u wielu naszych rodaków z posiadania mocnego numeru jest tak wielka, że nawet jeśli od czasu do czasu upadnie obok nas wielka mydlana bania, to zdecydowanie bardziej wolimy zawołać “Sorry. Life is brutal”, niż “I am not a number! I am a free man!”
Trochę głupio, nie?
“I am not a number! I am a free man!” i na koniec powinien być jeszcze bardzo donośny śmiech. Żelazna Dziewica ;)
OdpowiedzUsuńPieskom i kotkom już instalujemy czipy.
OdpowiedzUsuńCzekam, kiedy Światowy Mędrzec zdecyduje o wszczepianiu dzieciom po urodzeniu.
Ja nie żartuję!
jakie to będzie proste i wygodne, z czipem będziemy mogli zapomnieć o jakimś bzdurnym dowodzie osobistym, prawie jazdy, karcie kredytowej.
OdpowiedzUsuńNie będzie trzeba używać kluczy itp.
Wszystko będziemy mogli załatwić samą naszą obecnością.... w rejestrach systemu!!!
A kto nie będzie miał czipa lub będzie miał "złego" czipa, ten po prostu nie będzie istniał....
wreszcie będzie można zapomnieć o ... - bo przecież ich nie będzie...
jak to wszystko uprości...
@toyah
OdpowiedzUsuńJa widziałam dzisiaj w panoramie taki jeden niezły numer. Prowadząca roniła łzy z powodu braku zgody wrednego PIS na raport PO dot. Smoleńska. A że prowadząca dobrana trafnie jak nigdy do tej sprawy to i łza słuszna. Mogę sie założyć że ten numer zobaczymy także w serwisie 10.IV. No bo kto nie uwierzy płaczącej skrzywdzonej kobiecie.sawicka z kwaśniewską i pazurą przetarły już dawno jej szlak. Mam propozycję do Autora może tych "lepszych" powinniśmy sobie po prostu ponumerować, zaoszczędzimy miejsca a czasem i nerwów.
Okij. Czyli standard, czyż nie?
OdpowiedzUsuńMam taki fragment, malutki fragmencik na ten temat, a ponieważ tu wszyscy kształceni i szprechają po inglisz, to i ja tu wrzucę, a jakże, ten cytat w oryginalnym po inglisz:
- How shall a man judge what to do in such times?
- As he ever has judged. Good and ill have not changed since yesteryear. It is a man's part to discern them.
Standard.
Pozdro!
@latinitas
OdpowiedzUsuńA więc standard. Ty wciąż oczekujesz od ludzi heroizmu.
A swoją drogą, bardzo proszę, skąd taki piękny cytat.
Ja też mam jeden: "Whenever you find that you are on the side of the majority, it is time to pause and reflect."
Ja? Ja heroizmu?? Od ludzi???
OdpowiedzUsuńNie, nie oczekuję, nawet nie mam prawa. Oczekuję od siebie i to na bardzo podstawowym poziomie. Jestem ostatnią osobą, która mogłaby zgłaszać podobne oczekiwania wobec kogokolwiek poza sobą i wiem, co mówię.
A cytat skąd. No Toyah, a skąd ja mogę cytować, gdy z przejęcia nie podaję autora? Jestem śmiertelnie przewidywalna:
'A great Shadow has departed,' said Gandalf, and then he laughed and the sound was like music, or like water in a parched land; and as he listened the thought came to Sam that he had not heard laughter, the pure sound of merriment, for days upon days without count. It fell upon his ears like the echo of all the joys he had ever known. But he himself burst into tears. Then, as a sweet rain will pass down a wind of spring and the sun will shine out the clearer, his tears ceased, and his laughter welled up, and laughing he sprang from his bed.
Ha. I co? I co?
Właśnie przed chwilą, jak co noc, zrobiłem sobie kawę, usiadłem przed telewizorem i zacząłem pstrykać, żeby jak zwykle upewnić się, że świat ciągle istnieje.
OdpowiedzUsuńTak zanim usiądę do komputera.
I na dwójce oglądałem fragmenty filmu "Warszawa". Nigdy o nim nie słyszałem.
W tym co zobaczyłem, to wszyscy się szukają. A właściwie to szukają kogoś albo czegoś (pracy) dobrzy ludzie z prowincji. A okrutna, chamska Warszawa daje im po prostu kopa w dupę.
I ci, najbardziej chamscy, najmocniej kopiący w dupę, to też ludzie z prowincji. Ale oni się załapali.
Jakżej to pasuje do tego, gdy piszemy o warszawce.
I myślę sobie, że jakbyśmy byli już ponumerowani, to by nie było tej całej beznadziei poszukiwań i wszystkim byłoby łatwiej się znaleźć.
@latinitas
OdpowiedzUsuńTo po co rozgłaszasz wśród bezbronnych ofiar Potwora, że ich psim obowiązkiem było rozróżniać dobro od zła? He? Skąd oni mają to umieć robić? A czemuż oni niby mają być tacy obowiązkowi, kiedy jedyne o co prosili, to o tę chwilę spokoju w tym durnym życiu? A jak już ją dostali, to nie zauważyli, że to był cały pakiet.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńTo fakt. "Warszawa" to jeden z paru (dosłownie paru) tzw. nowych polskich filmów, na których warto zawiesić oko.
Jeszcze jedna uwaga z porannych poszukiwań.
OdpowiedzUsuńZainspirowany tekstem Rybitzky'ego na s24 i naszymi rozważaniami o niedojrzałości, zwróciłem uwagę na postawy rodaków w Egipcie.
Oni tam stale jeszcze wyjeżdżają, a ci co już tam są to wcale nie mają zamiaru wracać.
Tylko słońce, piasek, drink, jeden po drugim i zabawa.
I w dupie mają tą całą rewolucję.
Taka tropikalna odmiana grilla i piwka na świeżym powietrzu.
Rewolucje? Przewroty? Smoleński?
A w dupie to mam i głosuję na grilla i Egipt. A to jest właśnie PO ciulu!
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńNic z tego, mój drogi. To Kaczor kazał im tam jechać. Nie pamiętasz?
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńJuż od pewnego czasu chcę, na marginesie sytuacji w Egipcie, podrzucić Szanownym takie oto spostrzeżenie:
Otóż ja się naszym rodakom ani nie dziwię, ani nie mam najmniejszego zamiaru na nich pomstować, a już pewnością nie włączę się w zaproponowaną przez Kolegę mantrę pt. jacy ci Polacy głupi/niedojrzali/obciachowi. Brakowałoby, żeby się zgodził, że polscy turyści robią nam obciach na cały świat. Non possumus.
Pomijając oczywistą zasadę, iż chcącemu nie dzieje się krzywda, to może te "postawy rodaków w Egipcie" są po prostu o'kay, tzn. są racjonalne? O co bowiem chodzi, o te przekazy medialne? Tłumy na ulicach, jacyś NiewiadomoPrzezKogoInspirowani enutuzjaści zmiany rządzącego klanu na inny, prowadzą negocjacje na ulicach Kairu. A tzw. życie toczy się dalej. I toczy się naprawdę. Ludzie do siebie nie strzelają, czekają na wynik kryterium ulicznego w stolicy, i martwią się, że interesy chwilowo idą gorzej. A turyści, którzy są takim samym, stałym elementem egipskiego pejzażu, jak bazary i piramidy, wypoczywają.
Don esteban do Egiptu nie jeździ z powodów, o których tutaj ani czas, ani miejsce pisać. Ale gdyby jeździł, to wtedy to "słońce, piasek, drink, jeden po drugim i zabawa" byłyby wystarczającym powodem dokończenia pobytu. I nie tylko miałbym w dupie, ale uważam, że miałbym dobre prawo "w dupie mieć tą całą rewolucję." Ichnie rewolucje i przewroty mam w dupie. Nic o tym egipskim przewrocie nie wiem, poza tym, że ten, jak i wiele innych, wygląda na pałacowy, a nie na żadną rewolucję w stylu Sierpnia '80. To przecież zupełnie co innego. Przyczyn jest kilka duzych i mimion małych, nie chce mi się o tym pisać...
Smoleńsk natomiat do tego towarzystwa nie należy, bo to moja wojna.
Nie rozmumiem dlaczego ktoś tak kumaty, jak Kol. jazgdyni, tak swobodnie miesza te rzeczy.
Tak na marginesie to śpieszę Kolegę zawiadomić, że don esteban osobiście lubi "grill i piwko na świeżym powietrzu." Np. w towarzystwie Szanownego toyaha to ja bym się udał nie tylko na tropikalną odmianę grilla, ale i na hinduską. Kolega nie?
Dlatego PO ciulu to jest pomstować na rodaków wespół-wzespół z czosnkową i tefałenem.
Pozdowionka
@Don Esteban
OdpowiedzUsuńNikt inny nie potrafiłby tej prawdy tak pięknie - i skutecznie - przedstawić. W tej sytuacji pozostaje mi tylko zadeklarować, że ja również gotów jestem w towarzystwie Don Estebana przyjąć nawet setkę czystej wódki. Niestety tylko setkę, bo każda dodatkowa ilość mnie zabije. A wtedy, jaka to przyjemność, prawda?
Toyah!
OdpowiedzUsuńE tam.
Ty żeś mi coś zaimputowawszy.
Spośród wszystkich "bezbronnych ofiar Potwora", jakie nosi święta ziemia najlepiej znam siebie samą. Czystym kodem moralnym pod tytułem "psi obowiązek" mógłby operować jeden Pan Jezus, a i On tego, jak wiadomo, nigdy nie robił.
Komunikowanie własnej świadomości/znajomości dobra i zła oraz mnogości ich rozmaitych skutków (oraz świadomości konieczności ich rozróżniania) to nie podsuwanie komuś obowiązków. To po prostu komunikowanie własnej świadomości. Jak to w wolnym kraju wolno.
No, było nie było, idę czytać nastepną notkę.
Obowiązkowo!
@latinitas
OdpowiedzUsuńTym bardziej musimy pogadać. To zawsze jest lepsze. Wyobraź sobie że ile razy ja osobiście rozmawiam z moim kumplem Michałem Dembińskim, on mnie rozumie.
@toyah
OdpowiedzUsuńO, a mnieś tłomaczył, że un żaden Michał jeno Majkel. Dembinsky, czy cóś...
Nie ma sprawiedliwości. Ani logiki. Czas umierać.
Pochowaj me serce w Wounded Knee. Aha, i jeszcze nie zapomnij powiedzieć Sparcie...
@don esteban
OdpowiedzUsuńPrzecież Ci mówiłem, że ja z nim gadam po polsku, bo tak mi jest wygodniej. Mówię na niego "Michał" też z tego samego powodu. Natomiast o że on jest Dembinsky, toś już sobie sam wymyślił.
Swoją drogą, to bardzo ciekawe, żeś Ty się w tej sprawie tak zawziął.
@toyah
OdpowiedzUsuńHm, po kolei.
Po pierwsze primo - bo ja w ogóle zawzięty jestem. Ukraińska dolewka krwi? Może...
Po drugie, nie bez kozery jestem tutej królem przyczynkarstwa. Słowem, czepiam się i tyle. Ale ponieważ nawet czepianko robię z pasją, to może kogoś zmylić. Obecnie Ciebie.
No i ponieważ Boh trojcu ljubit, to po trzecie nie ma w tym nic ciekawego. Ot, dla poddierżenia razgawora.
Nie będę już oczywiście pisał, bo już wcześniej to zrobiłem wystarczająco głośno, że zupełnie nie rozumiem Twojego rozanielenia Kol. Majkelem/Michałem.
No nie będę.