niedziela, 30 maja 2021

Otchłań no.3

 

Kiedy wczoraj przedstawiałem tu kolejny odcinek refleksji na temat biedy, z którą najwyraźniej już się skutecznie żegnamy, a która nas jeszcze tak niedawno tak strasznie dojmująco oplatywała, napisałem że nie jestem w stanie odnaleźć tekstu, w którym wspomniałem o dwóch jajkach i kilogramie ziemniaków za dwa czterdzieści i oto udało się. Mamy go, z tym zastrzeżeniem że, jak się okazuje, aż tak źle nie było. To dziecko ściskało w swojej dłoni całe 2,60. Zapraszam więc do kolejnego odcinka owego strasznego powrotu do przeszłości. Mamy rok 2010 i wciąż pierwsza kadencja rządu Donalda Tuska.

 

 

 

       Symboliczna moc tego co się wczoraj wydarzyło pod Nowym Miastem i co się wokół tej katastrofy wciąż dzieje, poraża w stopniu trudnym do opisania. Dla przypomnienia. Właśnie wczoraj, kiedy dla wielu z nas dzień jeszcze nie zdążył się na dobre zacząć, samochód wiozący okolicznych mieszkańców do sezonowej pracy przy zbieraniu jabłek zderzył się z ciężarówką i wszyscy pasażerowie samochodu zginęli. W sumie 18 osób. 18 biednych ludzi, którzy z samego rana zapakowali się do tego ni to busa, ni to samochodu osobowego, stłoczyli się w środku, przysiadając gdzie się dało, na swoich pustych skrzynkach, i w porannej mgle zginęło zgniecionych w tym smutnym wnętrzu. Ci którzy zbierają tego typu informacje twierdzą, że była to największa drogowa katastrofa w najnowszej historii Polski.

      Wbrew temu co można wczoraj i dziś usłyszeć w mediach, bardzo łatwo jest się tu – właśnie ze względu na wspomnianą symbolikę zdarzenia – pokusić o zbyt łatwe refleksje i wyjątkowo oczywiste wnioski. Piszę „wbrew” dlatego, że gdybyśmy mieli podejść do medialnego przekazu w sposób zupełnie świeży, możnaby było sądzić, że stało się zaledwie coś co jest tylko jeszcze jednym smutnym przypadkiem z całej serii niefortunnych katastrof drogowych. Tu gdzieś nie zmieści się w zakręcie autokar, tu gdzieś zaśnie zmęczony kierowca, gdzie indziej znowu jakiś zaćpany mądrala wjedzie z przystanek pełen ludzi. Tak samo też było i w tym Nowym Mieście. Nie do końca wprawdzie wiadomo, czy to zawinił kierowca samochodu, czy może kierowca ciężarówki, czy może tylko mgła, a może całe nieszczęście spowodował fakt, że ci ludzie byli nie przypięci pasami, lub że ich było tam dużo za dużo. Fakt jest taki, że znów dostaliśmy kolejną lekcję tak zwanej kultury jazdy i miejmy dziś tylko nadzieję, że następnym razem wszyscy będziemy mądrzejsi. Tak choćby jak Szwedzi, gdzie za nadmierną prędkość można pójść do pudła.

      Od wczoraj cały niemal publiczny przekaz dokonuje najbardziej chorych piruetów, żeby coś co jest śmiertelnie proste i właściwie może być albo relacjonowane bez żadnego komentarza na okrągło od rana do nocy, albo pokazywane jako przerażająco surrealistyczny portret Polski i Polaków w dobie rozpasanego postępu, pokazać jako kolejną nauczkę adresowaną do tych, którzy wciąż się nie potrafią przystosować. Ja oczywiście rozumiem, że zupełnie przypadkowa czasowa zbieżność wydarzenia tak medialnie nośnego jak wydobycie uwięzionych w Chile górników z tym co się stało na tamtej drodze, stanowi dla współczesnych mediów nie lada kłopot, jednak to co mnie w tym wszystkim zadziwia i poraża – mimo wszystko – to to, jak łatwo one sobie z tym kłopotem poradziły. Oglądałem wczoraj wieczorem telewizję i z prawdziwym przerażeniem zobaczyłem, jak ten świat sparszywiał. Pytanie pozostaje tylko – dlaczego?

      Wczoraj, w komentarzach pod poprzednim wpisem na tym blogu, pojawiło się wspomnienie refleksji jakimi dość niedawno podzielił się ze mną i jeszcze paroma osobami pewien nasz kolega. Opowiadał on, jak to jechał samochodem z Warszawy do Katowic i na całej swojej drodze widział nieustannie albo grzybiarzy, albo prostytutki. I mówił też nam, jak to ten obraz przypomniał mu Afrykę, którą jako człowiek szczęśliwie zamożny, miał okazję jakiś czas temu zwiedzać. Opowiadał nam nasz kolega jak dla niego, kiedy on od czasu do czasu przejeżdża swoim samochodem przez nasza Polskę, nie może się oprzeć wrażeniu, że widzi kraj ludzi biednych, żyjących z tego co im da słońce i deszcz, niekiedy niewolników, często kompletnych nędzarzy – opuszczonych przez państwo i zapomnianych przez świat. Pamiętam jak opowiadał mi jeszcze wcześniej, jak w czasie urlopu gdzieś w Polsce podjechał swoim samochodem pod miejscowy sklep, zaparkował go pośród innych, równie szykownych samochodów, wszedł do środka i akurat trafił na dwoje dzieci, które miały ze sobą 2, 60 zł i kupowały kilogram kartofli i dwa jajka.

      Musiało być tak jak on mi mówił. Ziemniaki po dwa złote za kilogram i jajka po 30 gr. za sztukę. Akurat. W sam raz.

      Ale wspominał on też Afrykę, gdzie wszędzie się widzi te busy wożące ludzi tam i z powrotem. Busy wypełnione ludźmi do nieprzyzwoitości, ale tanie, więc dla wielu stanowiące podstawowy środek transportu. Tu zresztą niepotrzebny nam przyjaciel i jego afrykańskie refleksje. Busy, autobusy, pociągi i cholera wie co tam akurat mają, z ludźmi stłoczonymi w środku, lub jeżdżącymi na dachach znamy z pięknych, geograficznych filmów dokumentalnych, które nam serwują lepsze i bardziej ambitne kanały telewizyjne, czy to o Afryce, czy o Indiach, czy może o Ameryce Południowej. Wczoraj, pod Nowym Miastem – tu w samym środku nowoczesnej i niezwykle aspirującej Europy – rozbił się jeden z tych pojazdów. Przez straszny zbieg okoliczności – obok tego szczęśliwego wydobycia górników w Chile – w zupełnie innym wypadku zginęły, mniej więcej w tym samym czasie, dziesiątki osob w zaprzyjaźnionej z nami już na wszelkie możliwe sposoby Ukrainie. Euro 2012 już w przyszłym roku. Będzie pięknie!

      Wczoraj w programie Bogdana Rymanowskiego przez ułamek chwili, zanim przeszliśmy do spraw znacznie poważniejszych, i zanim nadeszła godzina 23 i rozpoczął się czas spraw już poważniejszych najbardziej i przy tym jak najbardziej międzynarodowych, pojawiła się ta katastrofa. Nie mam słów, by opisać wysiłek, jaki zarówno sam Rymanowski jak i zaproszony do udziału w programie Jarosław Gowin włożyli, by nie wspominać, lub wspominać w zakresie minimalnym, ów kulturowy aspekt całej tej tragedii. Gadano coś o drogach, o prędkościach, o busach, o przepisach i ich egzekwowaniu, a kiedy któryś komunistyczny poseł próbował coś wspomnieć o naszej pięknej polskiej nędzy, został natychmiast uspokojony przez prowadzącego redaktora, bo to akurat jest jasne dla wszystkich – że w Polsce jeszcze są miejsca biedniejsze – natomiast dobrze by było się zastanowić, dlaczego u nas nie jest jak w Szwecji. Albo gdzieś.

       Dziś jechałem busem do Mysłowic. Mam tam dwa razy w tygodniu pracę i sobie jeżdżę. Busem, dlatego, że one jeżdżą częściej i są tańsze, no i szybsze. Bus, jak zwykle był zatłoczony, a więc z ludźmi również stojącymi, i naturalnie nikt nie był przypięty pasami, których tam nawet chyba nie ma. Kiedy zbliżaliśmy się już do Mysłowic, zobaczyliśmy jak po przeciwnej stronie drogi patrol policyjny zatrzymuje samochody jadące w stronę Katowic. Nic dziwnego. W końcu jest akcja. Policzyliśmy się z dopalaczami, teraz się weźmiemy za busy. Jak idzie o mnie, być może, kiedy już rząd uzna, że trzeba ten rodzaj transportu zlikwidować, będę tam jeździł dalej, tyle że już publicznymi autobusami. Dalej często na stojąco, a jeśli uda mi się usiąść, to też bez pasów. A jak któregoś dnia zmęczony kierowca, albo mojego autobusu, albo jakiejś nadjeżdżającej ciężarówki zaśnie i dojdzie do katastrofy, to będzie mi już to czy jechałem busem, czy autobusem, czy – tak jak to było w Nowym Mieście – tym nie wiadomo czym, kompletnie obojętne. I to akurat chyba jest jasne nawet dla Jarosława Gowina.

      Bo tu w ogóle chodzi o coś zupełnie innego, niż jakieś idiotyczne bezpieczeństwo jazdy. Akurat w tym wypadku mgła, prędkość, bezmyślność kierowców, zły stan dróg jest na dziesiątym miejscu. Nie chodzi ani o to, ani nawet o ten kapitalizm, do którego Gowin, Rymanowski i ich kumple tak tęsknią. To co się liczy najbardziej, to te 18 osób, ten senny poranek i te skrzynki. I te rodziny czekające na te 2,60, żeby można było kupić dwa jajka i kilogram ziemniaków. Te rodziny, które dziś już wiedza, że tych pieniędzy przynajmniej na razie nie będzie. I że nie będzie jeszcze czegoś. I, przepraszam bardzo, ale ja nie mówię o autostradach na Euro2012.

      I myślę, ze oni też to wiedzą. Chyba jednak to wiedzą. Że tu chodzi o coś zupełnie innego, niż o bezpieczeństwo jazdy i wolną przedsiębiorczość. W końcu nie codziennie rozbijają się samochody dostawcze, które zamiast kapusty i buraków wożą ludzi, a gdy chodzi o wolną przedsiębiorczość, to właśnie z czymś mniej więcej tego rodzaju mieliśmy wczoraj akurat do czynienia, czyż nie? Więc oni, kiedy zamiast wzruszać nas losem tych biedaków, postanawiają poświęcić czas na akcję ratunkową w San Jose, doskonale wiedzą co robią i po co. Oni muszą na sto procent wiedzieć, że każda kolejna chwila poświęcona temu samochodowi wiozącemu przez sam środek Europy tych nieszczęsnych biedaków w poszukiwaniu kolejnej złotówki na kartofle i dwa jajka, to gwóźdź do ich trumny. Ich trumny. Skoro jednak tak zdecydowali, to mam nadzieję, że wezmą też pod uwagę fakt, że nazwa tej chilijskiej miejscowości oznacza imię pewnego świętego, a wyciągani po kolei górnicy, pierwsze co robią po wyjściu na powierzchnię, padają na kolana i się modlą do Boga Najwyższego. I że jeśli oni od wczorajszego wieczora postanowili być tacy światowi i pokazują tych bogobojnych ludzi, to tez kopią sobie grób. Sobie. Grób. Bo to są naczynia połączone.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...