W kwestii dziennikarza Mazurka mam
bardzo duży problem, związany z tym że z jednej strony przed laty bardzo
lubiłem czytać jego rozmowy w „Rzeczpospolitej”, a dziś najczęściej dużą
przyjemność sprawia mi słuchanie podobnych rozmów, tym razem prowadzonych w
stacji RMF, z drugiej natomiast, są chwile, kiedy on jest nadzwyczaj irytujący
– by nie powiedzieć wyjątkowo mało inteligentny – i daję słowo, że zupełnie
niezależnie od tego, czy jego rozmówcą jest ktoś z Platformy czy z PiS-u. Mimo
to, nie marudzę, a już z całą pewnością nie przyłączam się do hejtu, jaki na
niego spada z jednej czy z drugiej obrażonej strony. Wiem bowiem, że sytuacja
gdzie człowiek okazuje się mieć, choćby nie wiadomo jak wybitny, to jednak
tylko jeden talent, zdarza się na świecie nader często.
Jakimś dziwnym jednak przypadkiem
trafiłem na rozmowę jaką ów Mazurek przeprowadził z rzecznikiem Prawa i
Sprawiedliwości, Radosławem Foglem, jeszcze w grudniu zeszłego roku i
pomyślałem sobie, że są pewne granice, których nawet ktoś z jednym tylko
talentem przekraczać nie ma prawa. Bez zbędnych wstępów tłumaczę. Otóż z
rozmowy, która trwa niemal pół godziny Mazurek postanowił poświęcić około jedną
trzecią na to, by wydusić od Fogla wyznanie, że gdy chodzi o wykupienie przez
Orlen od Niemców polskiej prasy regionalnej, nie stanowiło to posunięcia
biznesowego, lecz czysto polityczne. Czy ja mam pretensje o to, że takie
pytanie w ogóle padło? Ależ skąd! W końcu każdy normalnie myślący, a
zainteresowany sprawą człowiek wie, że i jedno i drugie. Owa inwestycja
przyniesie korzyści zarówno rządzonej przez PiS Polsce, jak i samej firmie, a
jeśli uznał Mazurek że warto Fogla o to zaczepić, to niech mu będzie. Fogiel
oczywiście odpowie, że polityka nie ma tu nic do rzeczy, Mazurek na to powie,
że wszyscy wiemy że to nieprawda i przejdzie do kolejnego tematu. Tymczasem ten
bałwan uznał, że nie zaszkodzi Fogla przez kolejne 10 minut bez sensu dociskać, tak jakby
wierzył, że w końcu ten – przypominam że rzecznik prasowy partii – przyzna, że
no dobrze, chodziło o to żeby Prawo i Sprawiedliwość odebrało tej bandzie
oszustów lokalne media i pomogło sobie w kolejnych wyborach. No więc dociska i
pyta Fogla, ile on zarabia, a gdy ten mu udziela szczerej odpowiedzi, Mazurek
ripostuje:
„To jest
stanowczo za mało jak na te bzdury które musi pan publicznie wygadywać i bronić
tego własnym imieniem i nazwiskiem. Ludzie mogą zmieniać pracę i ja za takie
pieniądze takich rzeczy bym nie wygadywał... w ogóle takich rzeczy bym nie
opowiadał”.
A ja tu mam dwie uwagi. Pierwsza,
związana z tym co już wspomniałem wcześniej, a mianowicie tym że trzeba mieć
coś z głową, by oczekiwać od rzecznika nie tylko rządzącej partii, ale w ogóle
rzecznika czegokolwiek, że ten nagle powie coś od siebie. Druga jednak jest
znacznie poważniejsza i stanowiąca faktyczny powód, dla którego dzisiejszy
tekst w ogóle powstaje. Rzecz w tym mianowicie, że sytuacja gdzie Robert
Mazurek, jeden z prominentnych dziennikarzy III RP, którego zawodowy, ale też
życiowy los, zależy od tego jak długo mu się uda nie dać wypchnąć z miejsca w
którym się szczęśliwie znalazł, i to z całą pewnością nie tylko dzięki
wspomnianemu wcześniej talentowi, nagle zaczyna zadzierać nosa i pouczać
kogokolwiek na temat osobistej godności, jednocześnie stawiając siebie jako
przykład, przekracza wszelkie granice.
Oto staje Mazurek przed Radosławem
Foglem, człowiekiem, który, jak mi wiadomo, wyłącznie dzięki swoim wielu
talentom, osiągnął publiczny sukces, i oświadcza że on, niezależnie od tego,
ile by mu płacono, aż tak skurwić, by zostać czyimkolwiek rzecznikiem, by się
nie dał. Mazurek!!!
Skoro jednak stało się jak się stało,
nie pozostaje mi nic innego jak opowiedzieć o czymś, co dotychczas planowałem
trzymać dla siebie. Otóż było tak, że kiedy postanowiłem opublikować swoją
korespondencję ze śp. Zytą Gilowską, wysłałem wszystkie te maile do męża Pani
Profesor, pana Andrzeja Gilowskiego, poprosiłem go o zgodę na publikację, a on
mnie z kolei poprosił bym tego nie robił. Jakie były wszystkie powody owej
decyzji, tego nie wiem, natomiast ten który on mi przedstawił wskazywał na
jeden z tych listów, ten mianowicie:
„A teraz
opowiem Panu anegdotkę. W MF zastałam w charakterze rzecznika prasowego
bezczelnego młodziana bez wykształcenia i manier, przyjętego przez moją
poprzedniczkę (‘to brat Roberta Mazurka’) w skład tzw. gabinetu politycznego,
co niebywale ułatwiło szybkie rozstanie, ponieważ owe gabinety rozwiązują się
automatycznie wraz ze zmianą osoby ministra. Otóż ten młodzian najpierw
wpakował mnie na ‘minę’ (miał dużo mniej wyczucia ode mnie) a potem nawet mnie
straszył i groził mi jakimiś bliżej nieokreślonymi retorsjami. Smarkacz groził
wicepremierowi przy świadkach i mimo to (sic!) jeden z ministrów przyjął go na
trochę do swojego działu prasowego, a potem wylądował u Wildsteina w TVP na
jakieś pół roku. Kiedy Wildstein odchodził z TVP, to tym chłopakom (między
innymi owemu ‘bratu’) zapewnił kolosalne odprawy jako kompensatę utraconych
zarobków, ponieważ byli to ‘specjaliści rynkowi’. Wówczas poprosiłam Mariusza
Kamińskiego (CBA) na rozmowę i zapewniłam Go, że to nie żadni fachowcy, a
przykładowo ‘ten mój’ to zwykły miglanc i dyletant, więc ofiarowanie mu pół
miliona złotych (500 000 zł) odprawy z państwowej firmy jest złodziejstwem.
Dałam to na piśmie - na papierze Ministra Finansów -skierowanym do Szefa
CBA. Mariusz Kamiński chyba nie zdążył nic z tym zrobić, ale jego
następca z całą pewnością ten papier znalazł (wcale się nie ukrywałam) i
po-pokazywał. I co? I nico. I to jest obrazek z doliny nicości, prawda?”
O co poszło. Otóż dni kiedy
rozmawialiśmy, były świadkiem dwóch innych wydarzeń. Pierwsze to to, że syn
państwa Gilowskich miał plan powołania do życia Fundacji im. Zyty Gilowskiej i
liczył bardzo na to, że patronat nad tym projektem zgodzi się objąć prezydent
Duda, było nie było człowiek osobiście obecny na pogrzebie Pani Profesor.
Drugie było takie, że oto właśnie bardzo ważny order z rąk Prezydenta otrzymał
Bronisław Wildstein. Jedno i drugie sprawiło, że syn Zyty Gilowskiej wystraszył
się, że jeśli historia opowiedziana przez jego mamę znajdzie światło dzienne, z
projektu wyjdą nici. Trochę o tym z panem Gilowskim porozmawialiśmy, nie zajęło
mi jednak zbyt dużo czasu by go przekonać, że sam fakt że na pogrzebie jego
zmarłej żony stawili się karnie Prezydent, Premier i Prezes, to Ona od tego
momentu jest nietykalna, i to niezależnie od tego jak skorumpowana się okaże
nasza klasa polityczna. Jej pamięć pozostanie idealnie nieskazitelna. No i pan
Gilowski się zgodził, książka się ukazała, a z tego co zdążyłem zauważyć,
Fundacja im. Zyty Gilowskiej nie powstała. Mało tego. Wygląda na to, że owe
listy sprawiły, że nie wydarzyło się wiele innych rzeczy, które zdarzyć się
powinny, w tym i to, że owa książka, jako taka, powinna się stać ogólnopolska
sensacją, a dziś jest sprzedana do ostatniego egzemplarza i nie ma
najmniejszych szans na jej wznowienie.
Ktoś zapyta, dlaczego ja uznałem, że
gra jest warta świeczki, podczas gdy ową świeczką jest ujawnianie było nie było
swego rodzaju tajemnic. Czy reputacja Roberta Mazurka jest warta tego, co
Andrzej Gilowski wstępnie planował zachować wyłącznie dla siebie? Pewności nie
mam, ale mam za to bardzo mocne przekonanie, że ujawnienie tych mechanizmów pozwoli
nam zorientować się w systemie, jaki nas oplata z każdej strony zarówno dziś,
jak i chyba już na zawsze. I słowo daję, że ten bałwan Mazurek, jeden i drugi,
jest tu najmniej istotny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.