Poniższe refleksje muszą jeszcze czekać ponad dwa
tygodnie aż wraz z najnowszym numerem „Polski Niepodległęj” trafią do kiosków,
ponieważ jednak główny ich temat już dziś nawet wydaje się być mocno zwiędły,
nie ma co czekać i rzutem na taśmę zachęcić do chwili gorzkiego, bo
gorzkiego, ale jednak uśmiechu.
Nie wiem czy Państwo zauważyli, ale w ostatnim czasie
zdecydowanie zamilkli tak zwani artyści. Oto mam wrażenie, że niemal cała
dyskusja na tematy bieżące prowadzona jest między politykami oraz wynajętymi
przez polityków dziennikarzami, gdy natomiast chodzi o głos wspomnianych
artystów, na placu boju pozostała właściwie już tylko, wraz ze swoim
facebookowym kontem, Manuela Gretkowska, no a poza tym to już chyba tylko ledwo
zipie jeszcze jeden pisarz, Andrzej Stasiuk. Gdy chodzi natomiast o
przedstawicieli branży aktorskiej, czy muzycznej, które dotychczas zadawały
szyku na scenie społeczno-politycznej, mamy dramatyczną posuchę. Człowiek
rozgląda się oraz nastawia ucha, by usłyszeć co na interesujące nas tematy mają
do powiedzenia Daniel Olbrychski, Agnieszka Holland, Maja Komorowska, stary
Stuhr wraz z synem, że już nie wspomnę o Januszu Gajosie, czy muzyku Zbigniewie
Hołdysie, a tu kompletna cisza. Przepraszam bardzo za sianie defetystycznych
klimatów, ale czy to przypadkiem nie oznacza, że oni już się tylko czają aż
minister Gliński raczy im sypnąć jakimś choćby najskromniejszym groszem?
„Więc u nas zjawy mają się dobrze. Zawsze znajdą
ciało, w którym mogą zamieszkać. To są nasze narodowe zaświaty, ale absolutnie
pogańskie. Bo nie ma z nich wyjścia, nie ma zbawienia ani odkupienia. W
chrześcijaństwie śmierć jednak miała czemuś służyć, miała być bramą. My się w
śmierci tylko babramy. To jest nawet ciekawe, ten horror. Tylko nie opowiadajmy
bzdur, że jesteśmy chrześcijańscy czy katoliccy. Czcimy zjawy, wielbimy zombi. Wystarczy
się przyjrzeć postsmoleńskiej nekrofilii tych wszystkich odkopywań, zakopywań i
znowu odkopywań. To już nawet nie jest rekonstrukcja, tak modna dziedzina
sztuki narodowej, to ekstremalne jeden do jeden. Smród rozłożonej tkanki, mięso
odłazi od kości, trzeba to robić w lateksowych rękawiczkach, w maskach, bo
przecież dech zapiera. Przekładanie, dopasowywanie tej pramaterii, bo już w
zasadzie niczego ludzkiego nie przypomina, tylko kości mają jeszcze formę.
Kości i czaszki w trupim prosektoryjnym świetle, no to jest danse macabre
odarte z jakiejkolwiek estetyki. W ten taniec śmierci wpisują się relacje z
Marszów Niepodległości: w ciemnościach listopada czerwony ogień, płomienie,
dym, piekło jakieś zimne, deszczowe, ciemne. Breughlowski obraz, prawda? I
zieje tym ogniem gdzieś spod ziemi, z zaświatów na wieki, bo żaden Zbawiciel
tam nie zejdzie, bo przecież jak to tak? A co my w tej Polsce będziemy robić,
jak Zbawiciel przyjdzie i te trupy nam powskrzesza?”
Jeśli Czytelnik pragnie bym ja ten bełkot jakoś skomentował, bo o analizie mowy być oczywiście już nie może, to, przepraszam bardzo, ale nic z tego. To się już wyłącznie nadaje do wdeptania w piach. Jest jednak coś co wypada powiedzieć. Może akurat nie o samym tekście, ale o jego autorze i pewnym zjawisku. Mamy oto takiego Andrzeja Stasiuka, jednego z uznanych polskich współczesny pisarzy, i prosimy go o wyrażenie opinii na jakikolwiek temat i okazuje się, że on nie potrafiąc tego co mu siedzi w głowie wyrazić w paru krótkich, precyzyjnych słowach, zaczyna się popisywać swoją niby erudycja, tak jakby chciał zakomunikować światu, że w tej dokładnie chwili ów świat powinien paść na kolana i zamknąć się w niemym podziwie, bo oto pojawiła się ostateczna mądrość. A to co tu robi wrażenie szczególne to to, że przed sobą mamy jedynie jakiegoś przybłędę, który najprawdopodobniej gdy chce w swoim lokalnym sklepie kupić flaszkę, jedyne co potrafi powiedzieć to: „Pani Lusiu kurwa pić mi się kurwa chce”.
„No więc niczego specjalnego nie mamy, to w obronnym
odruchu odwracamy się tyłem do świata i zaczynamy sycić się przeszłością i
wsobnością. Ja to rozumiem. Tutaj od setek lat wszystko było z importu. I
dobre, i złe. I wolność, i niewola. Byliśmy kolonizowani przez armie, idee i
ustroje. Tego można mieć dość i to się czkawką w końcu odbiło. A spryciarze w
rodzaju Rydzyka i Kaczyńskiego tylko na to czekali”.
I w momencie gdy pojawia się nadzieja w postaci wyrażonej
przez pracownicy „Wyborczej” sugestii, że „większość tych od Rydzyka i
Kaczyńskiego wymrze niebawem, bo demografia jest nieprzejednana”, Stasiuk
nie pozostawia żadnej nadziei:
„A teraz to pani jest naiwna, bo nawet ci, co ten
wysiłek próbowali podjąć na serio, ci, którzy zgodzili się na kolejną, tym
razem soft kolonizację, po prostu małpili i się przebierali. Zaczęli się
częściej myć, coraz dalej wyjeżdżać na wakacje, gapić się w coraz większe
telewizory i po angielsku narzekać, że naród ciemny, zabużański i z wolności
nie potrafi korzystać. To jest jak z tymi obejściami, z których zniknęły kacze
wygony, rogacizna i psy na łańcuchach i teraz jakieś miniwersale po wsiach za
kutymi ogrodzeniami widać. I od razu można poznać, kto gdzie na gastarbajt
jeździł: jak sadystycznie poprzystrzygane, to raczej do Austrii, jak lwy z
betonu, to raczej do Włoch. I tak sobie hula ta polska udręczona dusza
transformacyjna”.
Będziemy już na dziś kończyć, ale dobrze by było jeszcze zwrócić uwagę na jedno. Andrzej Stasiuk to jest zaledwie pionek w ich grze, któremu oni, gdy przyjdzie mu wreszcie opuścić ten padół, nie poświecą nawet jednej szpalty w tym swoim szmatławcu. Problemem bowiem nie jest on, ale ci, którzy przez minione lata mu o owych „kaczych wygonach, rogaciźnie i psach na łańcuchu” śpiewali do snu. A my znamy ich nazwiska i starajmy się ich nie zapomnieć.
***
Przecież dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, jak więc rozumieć te pogłoski? Utracili wiarę w kolektury!?
OdpowiedzUsuń