Dzisiejsza notka ma źródło podwójne.
Przede wszystkim, ja już od pewnego czasu, a więc od dnia, w którym kościół do
którego zwykle uczęszczamy objął nowy proboszcz, myślę o tym, by przypomnieć tu
pewne, obawiam się, że jak wiele innych, wydarzenie na zawsze zapomniane. Druga
rzecz to ta, że, jak się dowiadujemy, na scenę próbuje się nagle wdrapać
Bronisław Komorowski i z tymi jego ruchami część mediów łączy swoje nadzieje na
powstanie projektu, który wreszcie rozsadzi od lat już zabetonowaną scenę. No a
ja w tej sytuacji wprawdzie mogę milczeć, ale mi się nie chce. Najpierw zatem
wspomnę o naszym nowym proboszczu. Otóż jest nim od niedawna wyjątkowo
pozytywny człowiek nazwiskiem Zenon Pawelak. Ponieważ dał się on niemal od
pierwszej chwili polubić, posprawdzałem go tu i ówdzie w Sieci i doszedłem do
wręcz fascynujących informacji. Tu muszę wrócić do roku 2010 i wspomnianego na
początku Bronisława Komorowskiego i przypomnieć ową zapomnianą historię. Otóż
kiedy Komorowski został przez System wybrany na urząd Prezydenta RP, pojawiła
się kwestia powołania po zamordowanym w Smoleńsku bp. Tadeuszu Płoskim nowego
biskupa polowego i naturalnym kandydatem do objęcia tej funkcji wydawał się
być, pełniący wówczas funkcję administratora Ordynatu Polowego, ksiądz Sławomir
Żarski. Tak się jednak stało, że niemal w przeddzień swojej nominacji ksiądz
Żarski podczas Mszy z okazji Święta Niepodległości odprawianej w Bazylice
Świętego Krzyża wygłosił bardzo płomienne patriotyczne kazanie skierowane
bezpośrednio do obecnego na miejscu Komorowskiego, Prezydent dostał na słowa
Księdza ciężkiej cholery i ogłosił, że on sobie Żarskiego nie życzy więcej
oglądać. W efekcie, nowym biskupem polowym papież Benedykt XVI mianował
posługującego żołnierzom do dziś óczesnego biskupa pomocniczego archidiecezji
krakowskiej Józefa Guzdka i w tej samej niemal chwili Minister Obrony Narodowej
odwołał Żarskiego z fukcji administratora i zgodnie ze swoimi kompetencjami wydał
komunikat stwierdzający, że ksiądz Żarski zostaje przeniesiony do rezerwy
kadrowej. Jednak już na początku roku 2011 decyzją biskupa Guzdka objął
stanowisko proboszcza w cywilno-wojskowej parafii w Legionowie i tam posługiwał przez kolejne
niemal dwa lata, zastąpiony z kolei przez mojego aktualnego proboszcza, wspomnianego
księdza Pawelaka.
Wróćmy więc może teraz na chwilę do
Komorowskiego i dnia 11 listopada 2010 roku. Gdzieś w tamtym czasie
opublikowałem tu na blogu następujący tekst:
Sprawa jest wcale nie taka nowa, ale w
świecie, gdzie wolny głos opinii publicznej nie istnieje, nie można się niczemu
dziwić. 11 listopada, jak co roku, odbyły się odpowiednie uroczystości związane
ze Świętem Niepodległości, a ich w pewnym sensie kulminacją była Msza Święta w
warszawskiej Bazylice Św. Krzyża z udziałem Prezydenta RP. No i jest tak, że ja
od wczoraj myślę o tej godzinie, czy może półtorej, próbuję sobie wyobrazić ten
obraz, tę atmosferę, tę podniosłość, te twarze, te oczy, ten nastrój… no i te
grozę. Bo tam jest też groza. Autentyczna groza.
A więc wyobrażam sobie, jak zbliża się
moment rozpoczęcia Mszy i do Bazyliki wchodzi On z tą kobietą i z całą świtą. I
siadają w pierwszym rzędzie, w specjalnie na tę okazję przygotowanych
miejscach. I siedzą. A później widzę, jak On wstaje, mruczy coś pod nosem,
później siada, znów wstaje, znów coś mruczy, niby śpiewa, później znów siada… I
widzę świetnie tę jego twarz, tak dobrze nam wszystkim dziś już znaną. Tę
twarz. I te oczy. A więc oni znów siadają, a On owe oczy przymyka. Raz,
ponieważ tak właśnie robi pewien typ ludzi w kościele w czasie mszy, kiedy chce
pokazać wszystkim, jaki jest zadumany, czy może tylko pogrążony w modlitwie, a
dwa, że po prostu się nudzi. No i spać się chce. No więc przymyka te oczy i
głowa mu opada, bo już rzeczywiście zasnął. Widzę ten obraz tak bardzo
wyraźnie, bo przede wszystkim umiem sobie pewne rzeczy wyobrazić, a poza tym,
to nie jest wcale nic tak bardzo nowego. I obok widzę tę kobietę. I Ona też ma
zamknięte oczy. I też śpi. I tak siedzą oboje, a wokół zwykłe odgłosy kościoła
podczas nabożeństwa.
W komentarzu pod wczorajszą notką
zauważyłem, że to co się wydarzyło 11 listopada w czasie tej mszy i po niej,
bardzo zdecydowanie przywołuje w mojej pamięci wydarzenia sprzed ponad już 40
lat, kiedy to w Warszawie odbywało się uroczyste przedstawienie
mickiewiczowskich „Dziadów”, na sali, w pierwszym rzędzie siedział, wedle
legendy, sowiecki ambasador, a faktycznie podobno jakiś człowiek od Gomułki – a
więc tak czy inaczej Sowiet – a na scenie stał aktor, i w pewnym momencie okazało
się, że wszystko co ów aktor mówi, mówi już tylko do niego. Do tego Rosjanina.
I w pewnym momencie Rosjanin się zorientował…
Ja oczywiście tamtej sceny nie widziałem,
podobnie jak nie widziałem tego, co się działo w czasie, gdy ks. Żarski głosił
swoją homilię. Wszystko znam albo z opowiadań ludzi, albo z tego co potrafię
sobie wyobrazić. A więc wyobrażam sobie jego i ją, jak siedzą w tych pięknych
wnętrzach warszawskiego kościoła, i wiedzą tak bardzo świetnie, On – że jest
Prezydentem RP, a Ona – że jest Pierwszą Damą… i się zaczyna kazanie. I wtedy
On się nagle budzi. Ciekawy jestem bardzo, co go zbudziło. Które słowo z tej
homilii powiedziało mu po raz pierwszy, że dziś już spać nie będzie. Myślę, że
– tak jak to zwykle bywa – musiał na sekundę oprzytomnieć na samym początku,
ale już chwilę później, też zgodnie ze znanym wszystkim standardem, głowa
ponownie mu opadła. Może tylko Ona spała cały czas. Ale to bym chciał wiedzieć.
Czytam po raz kolejny słowa księdza Żarskiego i chcę wiedzieć, w którym to
dokładnie momencie On zrozumiał, co się dzieje. Czy to było może słowo „patriotyzm”,
wypowiedziane po raz czwarty? Myślę że nie. On zapewne cały początek przegapił.
W końcu, czym jest patriotyzm? No czym? Ludzie święci! Dajcie normalnemu
człowiekowi żyć!
Więc myślę, że pierwsze minuty kazania
wyglądały tak, ze kościół był kościołem, wokół czuć było ten piękny, jedyny,
niepowtarzalny spokój, może czuć było zapach kadzidła i świec, no i głos
księdza. A On siedział z przymkniętymi oczami i w skupieniu przyczesanym wąsem,
a obok niego Ona… no, jak to ona. Po prostu, znękana życiem kobieta, o
plastikowej twarzy Karla Lagerfelda. I płynęły te słowa o grobach i
patriotyzmie, a oni nie słyszeli nic. I myślę sobie, że jego obudzić mogło albo
jednak to wciąż powtarzane słowo „patriotyzm” – nie dlatego, że coś go nim
nagle wystraszyło, ale przez swoją natarczywość i powtarzalność – albo któraś z
kolejnych sekund:
„U
podstaw III Rzeczpospolitej miejsce patriotyzmu, zajęło stwierdzenie jednego z
pierwszych premierów nowej Polski, który powiedział, że aby zostać bogaczem, to
pierwszy milion trzeba ukraść. Propagowanie podobnych haseł zaowocowało tym, że
wartość została zastąpiona anty-wartością. Patriotyzm zastąpiono promowanym
kosmopolityzmem, miejsce uczciwości zajęła nieuczciwość, prawdę zastąpiono
kłamstwem i pomówieniem, ofiarność i poświęcenie chciwością i pazernością,
miłość nienawiścią. Natomiast z dziejowego doświadczenia Kościoła i Narodu
wiemy, że prawdziwym bogactwem jest stan ducha i umysłu ludzkiego, a nie
grubość portfela. Każda społeczność, która swe prawa opiera na
anty-wartościach, napełnia się bólem i krzywdą”.
I myślę dziś bardzo o tej scenie, i
wyobrażam sobie, jak nagle we wnętrzach tego kościoła rozbrzmiewa ten „pierwszy
milion”, lub może „promowany kosmopolityzm” to „pomówienie i
ofiarność”, a On otwiera oczy i czuje niepokój. To musiało być gdzieś
wtedy, że On nagle się ocknął i poczuł ten swąd spalonych ciał. Kolejny
fragment już mu z całą pewnością uprzytomnił wyraźnie, co się dzieje:
„Czy w
czasie zeszłorocznych uroczystości Święta Niepodległości, ktokolwiek z nas
przypuszczał, że prawo do własnej, niepodległej Ojczyzny oraz obowiązek ochrony
i obrony jej niepodległości zostanie nam przypomniane krwią Prezydenta
Rzeczypospolitej, Lecha Kaczyńskiego i 95 towarzyszących mu osób? Kolejny raz
potwierdziła się prawda, że drogę do wolności i niepodległości, krzyżami się
mierzy. Czy ktokolwiek przypuszczał u progu III Rzeczpospolitej, że aby Polska
nie zginęła za naszego życia, to koniecznie trzeba nam uczyć się miłości do
Polski i Polaków?”
I w tym momencie on już wiedział na
pewno, że już nie zaśnie. A dalej mogło być już tylko gorzej. Jakoś mi się
przypomniała ta historia z „Dziadami” sprzed lat, a przecież tych podobieństw
wcale nie jest tak dużo. Poza ową opozycją „On i Słowo”, cała reszta jest inna.
Przede wszystkim ówczesna inscenizacja, razem z tym ich Dejmkiem i tamtymi
aktorami, nie miała żadnego szczególnego politycznego podtekstu. W dodatku, jak
mówią źródła, całość przedstawienia podobała się nawet miejscowym Ruskim. I
tylko ten jeden moment, kiedy ze sceny popłynęła ta fraza: „’Nie dziw, że
nas tu przeklinają/ Wszak to już mija wiek/ jak z Moskwy w Polskę nasyłają/
Samych łajdaków stek’”, a po drugiej stronie okazało się, że siedzi ktoś,
kto okazał się akurat w tym jednym momencie być tą własnie osobą, do której w
gruncie rzeczy owe słowa były skierowane sprawił, że wszystko już nigdy nie
było takie same.
A więc mamy te dwie strony przekazu, ale
poza tym jednak wszystko pozostałe jest już inne. Kiedy próbuję sobie wyobrazić
to co tam, w tym warszawskim kościele, się wtedy działo, wydaje mi się, że
Ksiądz Pułkownik nawet nie patrzył w stronę Bronisława Komorowskiego. Tak
naprawdę, to była zwykła Msza Święta, tyle że ze względu na okazję bardziej
udekorowana, i może jeszcze zamiast wiernych było więcej publiczności. No i
tych dwoje. Mogę się oczywiście mylić, ale sądzę, że dla księdza Żarskiego to
kto tam siedział, mogło nawet nie mieć specjalnego znaczenia. On miał wygłosić
Słowo Boże na Święto Niepodległości i je wygłosił. Gdzieś w Sieci czytam, że po
skończonej mszy, Bronisław Komorowski podszedł do Księdza i go zwymyślał,
mówiąc między innymi, że: „jest zawiedziony i zaskoczony fragmentem kazania
dotyczącym antywartości. - Jest ksiądz pułkownikiem, wojskowym, jak tak można -
że Polska jest budowana na antywartościach!” krzyczał podobno Komorowski. I
na to ksiądz Żarski miał Komorowskiemu powiedzieć, że on najwidoczniej nie
zrozumiał kazania.
A zatem możliwe że moje skojarzenia z
rokiem 1968 są nie do końca uprawnione, ale są – i na to nic nie poradzimy. Ja
widzę tamtego, nazwijmy go umownie, Ambasadora, który zabłąkał się na tamto
przedstawienie i pewnie przez większą jego część przysypiał, a później nagle
się obudził, i dziś znów widzę kogoś z pozoru kompletnie innego, a jednak
dokładnie takiego samego, może nawet podobnego do tamtego kogoś z wyglądu,
który też zgubił drogę i znalazł się w miejscu sobie kompletnie obcym, gdzie
otaczają go ludzie i rzeczy, których on ani nie rozumie, ani nie nawet nie
czuje, a przy okazji oczywiście w ogóle nie potrzebuje. I ja chcę dziś tylko
sobie wyobrazić, jak to musiało wyglądać; jak wyglądał ten moment, kiedy
Bronisław Komorowski nagle zrozumiał, że coś się dzieje i ogarnęło go tak
straszne szaleństwo. Czy on siedział nieruchomo, czy zaczął się nerwowo
rozglądać, czy obudził żonę? No i jak on to w ogóle wytrzymał? Przecież słowa,
które musiały go dotknąć jako pierwsze, stanowiły wciąż dopiero początek kazania.
A ile ono mogło trwać? 20 minut? Może więcej? Próbuję sięgnąć w najgłębsze
miejsca swojej wyobraźni i ujrzeć te oczy, kiedy przestrzeń Bazyliki wypełniają
słowa o tym, jak to „nadchodzi bowiem czas, kiedy trzeba zdać sprawę ze
swego włodarzowania przed Bogiem i Narodem”, a tu zwyczajnie nie ma jak
uciec. Nie ma jak i nie ma dokąd.
Bardzo przejmująca jest ta chwila. Nawet
kiedy widzimy ją tylko oczami naszej wyobraźni. Ona jest tak przejmująca, że
jedyne co można zrobić, to w tym momencie przerwać tę historię i zakończyć cały
wpis trzema kropkami…
Skoro już zatem wiemy, gdzie obecnie
przebywa i jak się miewa ksiądz Pawelak i jak sobie radzi, pragnę poinformować,
że wbrew naszym obawom rok 2012 nie był dla księdza Żarskiego początkiem
ostatecznej zsyłki, ale wręcz przeciwnie. Jak czytamy choćby w zawsze pomocnej
w tego typu sytuacjach Wikipedii, Ksiądz „1 lutego 2013 został mianowany
administratorem parafii św. Jana Chrzciciela w Józefowie-Michalinie,
funkcję tę pełnił do 6 października tego samego roku. 1 lipca 2015 został
mianowany administratorem parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła w
Dębem Wielkim. 7 października 2016
został inkardynowany do diecezji warszawsko-praskiej. 12
października 2016 przestał być administratorem parafii Świętych Apostołów
Piotra i Pawła, obejmując urząd proboszcza tejże parafii. Od 20 czerwca
2017 pełnił obowiązki dziekana dekanatu mińskiego-św. Antoniego
z Padwy, do czasu wyboru nowego dziekana. 1 listopada 2017 został
mianowany dziekanem tego dekanatu”.
A teraz uwaga! „6 marca 2018, na
wniosek ministra obrony narodowej, prezydent Andrzej Duda mianował go
na stopień generała brygady. Akt mianowania odebrał 17 grudnia 2018 z rąk
szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Pawła Solocha”.
Ktoś być może zwróci uwagę na to, że
tekst dzisiejszy jest, jak na nasze standardy, wyjątkowo długi i zapyta, jaki
ważny powód widzę w jego przedstawianiu, no i jaki przede wszystkim z niego
mamy pożytek. Otóż powodem jest właśnie ów, moim zdaniem, niewątpliwy pożytek,
a więc płynąca z niego nauka, że Kościół to niezmiennie skała, którego żadni
szatani nie przemogą. Aby to wiedzieć, wystarczy zauważyć gdzie dziś znajdują
się wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń. A zwłaszcza tych dwóch, czyli ten
który mówił i ten drugi, który słuchał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.