czwartek, 20 maja 2021

Czy politycy Prawa i Sprawiedliwości znają angielskie słowo "presumptiousness"?

Spotkałem dziś pewną znajomą, z którą znamy się od lat, a która o mojej pisarskiej aktywności dowiedziała się swego czasu z „Warszawskiej Gazety” i od tego momentu moje notowania u niej radykalnie wzrosły. Niestety od tego czasu upłynęło juz na tyle dużo czasu, że – jak sądzę głównie przez pandemię koronawirusa – niektórym z nas ostatnio poprzewracało się kompletnie w głowach i również i ona uznała, że Prawo i Sprawiedliwość to klasyczna komuna, no i oczywiście przez to właśnie, jako bezkrytycznemu pisowcowi, mnie się przy okazji oberwało. Próbowałem znajomej tłumaczyć, że ze mnie bezkrytyczny pisowiec jak z koziej dupy trąba, natomiast moje poparcie dla nich wynika z dwóch zaledwie rzeczy: pierwsza to ta, że Jarosław Kaczyński to moim zdaniem jedyny na całej od lewa do prawa politycznej scenie człowiek dobry, porządny i godny zaufania, druga natomiast to ta, że w moim przekonaniu, ktokolwiek zaczyna się bawić w politykę, ma – i powinien mieć – jedno na celu: prowadzić taką politykę, by zatrzymać przy sobie jak największą liczbę wyborców i tym sposobem utrzymać, a być może nawet umocnić władzę. Innego powodu uprawiania polityki nie ma i nigdy nie było. I gdy chodzi o PiS, dopóki oni trzymają przy sobie wystarczającą liczbę ludzi, którzy przy okazji kolejnych wyborów oddadzą na nich swój głos, to dla mnie jest rzeczą oczywistą, że ów głos również będzie należeć do mnie i na tę całą gadke o komunie, będe jedynie wzruszał ramionami. To natomiast co co ja sobie o nich myślę w swoim wyjątkowym sprycie i przenikliwości na co dzień, nie ma najmniejszego znaczenia, bo polityka którą oni prowadzą w żaden sposób  nie jest prowadzona z myślą o mnie.  A rzecz w tym, że ja sobie o nich myślę bardzo różnie i daje temu wyraz nie tylko od zeszłego roku, ale od wielu już lat, choćby od dnia gdy Andrzej Duda zatrudnił u siebie w pałacu tego gnoma Kędrynę. Ale przecież i dużo póżniej. Oto znalazłem właśnie pewien tekst, jeszcze z końca roku 2016, zamieszczony chyba tylko w Salonie24, który pragnę dziś przypomnieć, byśmy pamiętali, że nic się nie zmienia od lat. Zarówno w jedną jak i drugą stronę. A co najważniejsze, również gdy chodzi o naszą ocenę szans dla Polski. I stąd niektórzy nas nazywają zaczadzonymi pisowską propagandą durniami. Zachęcam do refleksji.

 

 

 

 

      Wczoraj nasz kolega Coryllus wyraził troskę z powodu tego, że nasza wspaniała władza, czyniąc pierwszy krok w ramach przygotowań do przypadających na roku 2018 obchodów setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, przedstawiła logo wspomnianego święta, no i że owo logo, zamiast napawać dumą, nas jedynie kompromituje. W tym momencie pod tekstem Coryllusa rozgorzała szalenie specjalistyczna dyskusja, tak jak to zwykle się dzieje, na tematy kompletnie nieistotne, a więc w tym wypadku związane z dylematem, czy praca nad owym projektem trwała 10 minut, czy dłużej, czy ta czerwień bardziej przypomina czerwień polskiej flagi, czy prostokątu w logo „Gazety Wyborczej”, no i czy większą winę za to gówno ponosi ręka, czy głowa. Tak się złożyło, że ja to coś miałem okazję widzieć wcześniej i od początku podejrzewałem, że awantura, jaka z tego powstanie, po raz kolejny potwierdzi ów smutny fakt, że moje problemy zaczynają się tam, gdzie inne się kończą.

     Przede wszystkim, moim zdaniem, to jakie logo będą miały uroczystości setnej rocznicy odzyskania przez nas niepodległości, nie ma dla nas najmniejszego znaczenia, zarówno w skali indywidualnej, jak i ogólnej. Przyjdzie rok 2018, przez kolejne dwanaście miesięcy będą w kraju organizowane różnego rodzaju imprezy, najczęściej na poziomie zbliżonym do owej unoszącej się nad tym wszystkim czerwonej szmaty z jakimś bazgrołem na środku, a zdecydowana większość z nas nie zawiesi na niej nie dość że wzroku, to nawet pojedynczej myśli. Ona będzie miała dokładnie taką samą siłę oddziaływania, jak choćby to coś, co stanowi logo Katowic, jako miasta ogrodów, a pies z kulawą nogą, ani nie wie, co to takiego, ani go to w ogóle nie obchodzi.

      A więc to po pierwsze. Po drugie, ja się nie zgadzam z głosami tych wszystkich, którzy projektowi zarzucają, że jest on tani i głupi, a tym bardziej, że za nim stoi dziesięć minut pracy jakiegoś cwaniaka, który jedyne co potrafi, to liczyć słupki. Problem z tym logo polega na czymś zupełnie odwrotnym, a o co chodzi, przedstawię na przykładzie kampanii Hillary Clinton. Oto w pewnym momencie, ona kilkakrotnie użyła pod adresem Trumpa słowa „presumptuous”, i w jednej chwili co bardziej inteligentni obserwatorzy zwrócili uwagę na to, że mimo że być może celne,  było to wyjątkowo głupie. Rzecz w tym mianowicie, że kiedy Trump nazwał Clinton „crooked Hillary”, to wszyscy tę wiadomość natychmiast odebrali, tu natomiast znaczna większość odbiorców nie wiedziała nawet, co to całe „presumptuous” znaczy. Tu sytuacja jest bardzo podobna. Ten ktoś, kto, jak rozumiem, po ciężkiej i pełnej intelektualnego wysiłku pracy, wpadł na pomysł, żeby setną rocznicę odzyskania niepodległości uczcić czerwoną planszą na której umieszczone zostanie napisane ręką samego Piłsudskiego słowo „niepodległa”, i ani mu do głowy nie przyszło, że przede wszystkim nikt nie będzie sobie zadawał trudu, by to próbować odcyfrowywać, a poza tym, nawet jeśli ktoś mu powie, o co chodzi, cały efekt, dokładnie tak samo, jak objaśniany dowcip, będzie i tak dawno spalony. Problem z owym logo i z jego autorami jest związany z tym samym nieszczęściem, jakie prześladuje czy to polski film, czy polska literaturę, czy polską piosenkę. To w ogóle nie jest dla ludzi, z tej prostej przyczyny, że ludzie, traktując to jako byt obcy, albo nic z tego nie rozumieją, albo nie uważają za powód do wzruszeń. Kiedy patrzę na ten czerwony prostokąt z tymi białymi robaczkami na środku, nie mogę nie podejrzewać, że osoba, która wpadła na ów przedziwny pomysł, to jeden z tych intelektualistów, których patronem już kiedyś tu uczyniłem reżysera Filipa Bajona, który skacowany oddaje poranny mocz gdzieś na skraju szosy, nagle, zachwycony krajobrazem, jaki się przed nim rozciąga, postanawia, że nakręci o tym film, opowiada swoim objawieniu kolegom, a oni wszyscy krzyczą: „Stary, rozwalasz!” I nikomu z tych gagatków nawet do głowy nie przyjdzie, że jeśli nie ma prostej historii z życia, to całą resztę można wsadzić sobie w nos.

      Problem jednak, wbrew pozorom, jest, i to problem niemały. Oto, jak się dowiadujemy, nasz rząd tak zwanej dobrej zmiany, zamiast ogłosić normalny konkurs z zastrzeżeniem, że zawodowe firmy nie biorą w nim udziału, do opracowania tego projektu wytypował coś o nazwie Futu Creative. Aby się dowiedzieć, z kim mamy do czynienia, wchodzimy na ich stronę i co widzimy? Oto po kolei:

* Edwin Bendyk - zajmuje się problematyką cywilizacyjną i wpływem technologii na życie społeczne, kwestiami modernizacji, ekologii i rewolucji cyfrowej. Wykłada w Collegium Civitas, gdzie kieruje Ośrodkiem Badań nad Przyszłością;

* Paula Bialski - prowadzi badania nad infrastrukturą cyfrową, anonimowością i cyfrową komunikacją społeczeństw;

* Grzegorz Boorgo - na co dzień pracuje jako redaktor w magazynie „MaleMEN”, pisze rozprawę doktorską analizującą trend slow journalism;

* Łukasz Drgas – historyk sztuki, promotor dizajnu, założyciel jednego z pierwszych w Polsce concept store Magazyn Praga;

* Noemi Gryczko – trenerka, konsultantka, ambasadorka konferencji 99U i organizatorka jej polskiej edycji 99U Local: Warsaw. Ośmiela firmy i instytucje do eksperymentowania z angażującymi formami spotkań i konferencji;

* Joanna Jeśman - autorka książki Żywa sztuka. Wielowymiarowość bioartu w kontekście posthumanistycznym;

* Dorota Kabała - współwłaścicielka studia projektowego We design for physical culture, które umożliwiło wyjazd do Brazylii, by na miejscu obserwować proces powstawania deski surfingowej;

* Agata Kiedrowicz - oscyluje pomiędzy teorią a praktyką. Autorka tekstów i wywiadów z obszaru mody, dizajnu i sztuki. Szczególnie interesuje ją sensoryczny i krytyczny wymiar projektowania. Zajmuje się również trendami i strategią w obszarze kreatywnej współpracy;

* Jakub Koźniewski - projektant interakcji i artysta nowych mediów, współzałożyciel grupy panGenerator, tworzy obiekty i instalacje interaktywne przekraczające tradycyjne podziały między dizajnem, sztuką, a technologicznym R&D;

* Adam Liwiński - Wymyśla i realizuje projekty uczące efektywnej komunikacji, prowadzi warsztaty z wystąpień publicznych. Prezes Fundacji „Seriatim”, organizacji stojącej m.in. za TEDxWarsaw;

* Anna Mazerant – psycholog, badacz, Qualitative Insights Director w 4P research mix. Specjalizuje się w realizacji badań marketingowych polegających m.in. na poszukiwaniu insightów dla pozycjonowania i komunikacji marek;

* Monika Rosińska – socjolożka, badaczka, zajmuje się rozwijaniem refleksji na temat dizajnu;

* Martyna Rzepecka - związana z tematyką transferu wiedzy i technologii w obszarze nauk kognitywnych oraz projektowaniem produktów.

     Można by było tak ciągnąć, bo ich tam jest znacznie więcej, a każdy inny, ewentualnie zostawić tylko tego Boorgo z magazynu MaleMEN i zapytać go, co mu mówi nazwisko Kędryna, jednak nie o to chodzi. Rzecz w tym, że przedstawiona tu tak obrazowo menażeria to jest zaledwie jeden z wielu punktów na mapie owego cwaniactwa, które jak zaraza oplotła nasz kraj i o którym tu już wielokrotnie pisałem. I teraz nagle się dowiadujemy, że nie dość że, jak wiele na to wskazuje, ono rozrasta się w takim tempie i z taką bezczelnością, że nie ma sposobu, by choćby jednego z nich złapać za kołnierz i wyprowadzić, to na domiar złego, Rząd Dobrej Zmiany traktuje je z pełną atencją, organizując im catering za grube, jak się możemy domyślać, miliony.

      Pisałem tu wielokrotnie, że moje poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości opiera się na jednej skromnej podstawie, w osobie Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli jego zabraknie – a niewykluczone, że on mnie przeżyje i z tym problemu mieć już nie będę – będę pisał wyłącznie o moim parku, moim psie i ewentualnie wnukach. Gdy jednak dziś widzę, jak ministrowie Gliński i Sellin, mając przed sobą ewidentnego oszusta zajętego poszukiwaniem insightów dla pozycjonowania i komunikacji marek, marszczą w zadumie czoło i zaczynają się głaskać po brodzie, to coraz bardziej dochodzę do wniosku, że to zdecydowanie nie jest moje towarzystwo.



 

 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...