niedziela, 23 maja 2021

Czy szczury wykluwają się z jajek?

 

      W tych dniach trafiłem gdzieś w Sieci, czy to na Facebooku, czy na Twitterze – nieważne – na krótki, moze dwuminutowy filmik, pokazujący na jednym nieprzerwanym ujęciu obraz paryskiej dzielnicy. Oto widzimy drogę, po której przejeżdzają samochody, po obu stronach drogi mamy chodnik, po którym na rowerach jeżdżą sobie Paryżanie, w tle widać wysoki biurowiec, normalnie Zachód. W pewnym momencie jednak kamera skręca nieco w bok i – przypominam, że tu nie ma mowy o jakiejkolwiek manipulacji, bo ujęcie jest prowadzone równo i bez cięć – nagle przed naszymi oczami pojawia się ogromne wysypisko śmieci, po którym buszują setki szczurów. Następuje odpowiednie zbliżenie, a potem kamera przesuwa się w drugą stronę i znów ulica i eleganccy jak jasna cholera Paryżanie.

      Obejrzałem ów filmik i wpadłem oczywiście w szampański nastrój, który natychmiast zainspirował mnie do tego by od razu pomyśleć sobie, że u nas w Polsce takich widoków nie ma i to zapewne sprawi, że znów cały świat – włącznie z Gabonem – będzie się z nas śmiał, a w reakcji na owe szyderstwa natychmiast pojawią się obywatelskie inicjatywy pod hasłami typu „Szczur w każdym domu”, czy „Wszyscy jesteśmy szczurami”, by z kolei w odpowiedzi na nie, prezydent Trzaskowski podjął odpowiednie starania, aby również w zarządzanym przez niego mieście było jak w Paryżu, co konsekwentnie doprowadzi do tego, że w następnych wyborach mieszkańcy Warszawy oczywiście wybiorą go na kolejną kadencję.

      Pożartowałem więc sobie co nieco i kiedy już myślałem, że w ten sposób zamknę swój dzień, dowiedziałem się, że wprawdzie na szczury w Warszawie póki co się nie zanosi, ale za to prezydent Warszawiaków najpierw zadeklarował zwężenie Alei Jerozolimskich i obsadzenie jej drzewami oraz ścieżkami rowerowymi, a w dalszej kolejności taką przebudowę tak zwanego Placu Pięciu Kątów u zbiegu ulic Brackiej, Chmielnej, Kruczej, Zgody i Szpitalnej, tak by ulica Krucza została zaślepiona i w ten sposób ruch samochodów w okolicy został zlikwidowany przy pomocy wielkiego, dwumetrowego jaja, które będzie emitowało dźwięki wykluwającego się pisklęcia, ale przy tym też odczuwalne przez wdzięcznych Warszawiaków drgania.

       Nie muszę w tym momencie nikogo zapewniać, że los Warszawy i jej mieszkańców nie obchodzi mnie w najmniejszym stopniu, a gdy chodzi o mieszkające tam bliskie mi osoby, to polecam przeprowadzkę do Katowic, jeśli jednak o Warszawie dziś piszę, to wyłącznie z powodu owego jaja, a dokładnie osoby, która przez władze miasta do stworzenia go została wynajęta, czyli niejakiej Joanny Rajkowskiej. Otóż ja akurat nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej słyszał to nazwisko, natomiast tym razem usłyszałem, zapamiętałem i oto czego się dowiedziałem. Uwaga - będzie długo i przeciągle, ale inaczej się nie dało. Poza tym, skoro ja to już przeczytałem, to teraz niech się Państwo męczą.

 

Rajkowska jest artystką wszechstronną, posługuje się różnorodnymi mediami, dostosowując język wypowiedzi artystycznej do potrzeb komunikatu, który kieruje do odbiorcy. Jej prace odznaczają się sporą dozą ironii i dystansu do podejmowanych tematów.

Bardzo ważnym problemem, wokół którego powstało wiele prac Rajkowskiej, jest ciało i wzajemne relacje między cielesnością a psychiką człowieka, samopoznaniem w sferze fizycznej i zmysłowej. Artystka często wykorzystuje w sztuce własne ciało i jego wizerunek. W 1994 roku sformułowała teorię ‘ciała jako rzeźby’. Niedługo potem zwróciła na siebie uwagę krytyki i publiczności rzeźbami – manekinami naturalnej wielkości człowieka, na poły fantastycznymi, na poły realistycznymi. Estetycznie wykonane, lśniły wypolerowaną powierzchnią żywicy epoksydowej, wabiły wzrok czystym kolorem, ale przedstawiały okaleczone, zdeformowane lub zmutowane ciała, androgyny, hybrydy, postaci o niezdefiniowanej tożsamości seksualnej.

Rajkowska korzystała z nietypowych technik – figury produkowane były na zamówienie w fabrykach manekinów, elementem niektórych z nich stawały się martwe zwierzęta i owady, artystka wykonywała także odlewy własnego ciała. W pracach tych estetyka materiału przeciwstawiona została fizycznym wynaturzeniom, które sygnalizowały zaburzenia świadomości ludzkiej wywołane m.in. patologiami zmysłów (‘Ucho, które słyszy. Ucho, które nie słyszy’, 1996), lęki przed własną seksualnością (‘White Spirits. Sans Odour’, 1996; ‘Miłość człowieka zwanego Psem’, 1997/1998) czy funkcjonowanie ciała w ekstremalnej sytuacji (‘Wieża Ciśnień. Ból głowy’, 1996).

W 2000 roku powstała ‘Satysfakcja gwarantowana’, w której artystka przedstawiła serię produktów konsumpcyjnych – napojów i kosmetyków – wytworzonych na bazie własnego ciała. Radykalizm tego projektu i zawarty w nim ładunek prowokacji intelektualnej przewyższył wszystkie dotychczasowe dokonania Rajkowskiej. To przedsięwzięcie było jedną z najbardziej ekscentrycznych i przewrotnych propozycji artystycznych, jaka w tym czasie pojawiała się w polskiej sztuce.

Na pierwszy rzut oka kojarzy się bardziej z operacją marketingową niż ze sztuką. Rajkowska wyprodukowała swoje prace metodami przemysłowymi, w setkach i tysiącach egzemplarzy. W skład projektu wchodziła seria puszkowanych napojów chłodzących w sześciu smakach, dwa gatunki mydeł, wazelina i perfumy. Towary zostały przygotowane według zasad obowiązujących na rynku: miały swój brand (‘Satysfakcja gwarantowana’), logo, starannie zaprojektowane opakowania. Nadawały się do użytku: napoje można było wypić, mydło się mydliło, perfumy pachniały. Jednak produkcja masowa jest z zasady bezosobowa, anonimowa, tymczasem towary Rajkowskiej przekazywały treści niezwykle osobiste. Puszki, perfumy, wazelina i mydło składały się na rodzaj intymnego autoportretu, i to intymnego do granic możliwości, bo ich surowcem była... sama artystka. Na liście substancji wykorzystanych do produkcji napojów, oprócz wody, dwutlenku węgla i konserwantów, pojawiły się tak niecodzienne ingrediencje, jak DNA, szara substancja mózgu, wyciąg z gruczołu piersi, śluz z pochwy, rogówka, endorfina – wszystko pobrane z Joanny Rajkowskiej. Podobnie z kosmetykami. Wazelina była zrobiona na bazie śliny artystki, perfumy z dodatkiem jej feromonów, a mydło - tłuszczu.

Równie osobiste w charakterze były ‘handlowe’ nazwy produktów oraz design opakowań. Artystka wykorzystała na nich fotografie z rodzinnego albumu, wizerunki najbliższych, zdjęcia fragmentów własnego ciała, w tym tych, które uważane są powszechnie za intymne. Artykuły z serii ‘Satysfakcja gwarantowana’ miały nie tylko niezwykłe składy, lecz także ich działanie wykraczało daleko poza to, czego spodziewamy się po ‘soft drinku’ czy wazelinie. Informacja o tym, co stanie się z nami po użyciu danego towaru, jest wyraźnie podana na opakowaniu. Napoje mają właściwości odświeżające, stymulują doznania erotyczne, uśmierzają ból, ale można się spodziewać także zacznie poważniejszych efektów: koją uczucie braku i przeciążenie nudą, a nawet transformują genotyp. Jeszcze bardziej niecodzienne konsekwencje wynikają z używania kosmetyków. Mydło ‘Życie rodzinne’ powoduje ‘lęk przed życiem rodzinnym i wspólnym oglądaniem telewizji’, zaś skutkiem ubocznym może być samogwałt. Użytkownicy wazeliny odczują ‘natychmiastową ulg’" lecz jednocześnie muszą liczyć się z ‘zanikiem instynktu rozmnażania się’. Skutkiem ubocznym jest w tym wypadku ‘odraza wobec zwierząt’ oraz uczucie ‘stałego zażenowania’. Zapach perfum ‘likwiduje związki krwi i daje poczucie zupełniej pojedynczości’, z efektem ubocznym w postaci ‘nagłego wsiadania do autobusu, aby gdzieś pojechać i z kimś się spotkać’.

Cały projekt skonstruowany został według zasad artystycznej fikcji. Jest to jednak fikcja niezwykle realistyczna. Naprawdę istnieją towary, istnieje idea przerobienia człowieka w zestaw produktów oraz techniczne możliwości zrealizowania tego pomysłu. Rajkowska zgromadziła wszystko, co najintymniejsze i najdroższe: swoje dzieciństwo, bliskich, życie codzienne, adres, lęki i przeżycia, wreszcie swoje ciało. Następnie przerobiła to na towar, artykuł konsumpcyjny do szybkiego zużycia.

W 2001 roku w projekcie zatytułowanym ‘Dziennik snów’ Joanna Rajkowska po raz kolejny podjęła problem komunikacji pomiędzy artystą a widzem. W ciągu sześciu dni około 300 młodych osób spało rotacyjnie w dzień w Galerii XXI, a po przebudzeniu każdy z nich zapisywał swoje sny. ‘Dziennik snów’ był odpowiedzią artystki na pogłębiające się osamotnienie i próby radzenia sobie z tym stanem. To doświadczenie zostało przeniesione na grupę obcych, przypadkowo zebranych osób, które zdecydowały się na bycie razem podczas tak intymnej czynności jak spanie.

Chciałam żeby ludzie odcięli sobie cały obszar świadomości, tak by kontakt oparł się na tolerowaniu jednego ciała obok drugiego.

W 2002 roku, po dwuletnim okresie przygotowań, Rajkowska zrealizowała projekt publiczny zatytułowany ‘Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich’. W samym centrum Warszawy, na rondzie de Gaulle'a stanęła sztuczna palma daktylowa o wysokości 15 metrów. Początkowo palma miała stać w tym miejscu tylko przez dwanaście miesięcy, jednak później władze miasta zgodziły się przedłużyć termin jej zdemontowania. Pomysł ustawienia w Warszawie sztucznej palmy powstał po podróży artystki do Izraela, wyniknął z chęci przeniesienia tego, co zachowało się w jej wspomnieniach, do warszawskich Alej Jerozolimskich, których nazwa z kolei odsyłała do Izraela. Absurdalność tego pomysłu odpowiada w warstwie pojęciowej polskiemu powiedzeniu ‘palma odbiła’, którym kwituje się coś wyjątkowo zwariowanego, nie mieszczącego się w granicach zdrowego rozsądku. Jeszcze w fazie realizacji projekt wywoływał wiele kontrowersji, ale po sfinalizowaniu stał się jedną z wizytówek Warszawy, symbolem wiary w to, że rzeczy z pozoru niemożliwe okazują się jednak możliwe.

W 2003 Rajkowska przeprowadziła w Berlinie akcję pt. ’Artysta do wynajęcia’, która była kolejnym rozwinięciem tematu wzajemnych relacji między ludźmi, bycia z kimś na ściśle określonych zasadach. Przez 25 dni artystka wykonywała na zlecenie osób, które zgłosiły się za pośrednictwem ogłoszenia, proste prace: nadawała przesyłki pocztą, odnawiała meble, dekorowała wnętrza przed balem, pomagała ‘odczarować’ mieszkanie.

Studiowałam u malarza, mistyka i znawcy teologii prawosławnej, profesora Jerzego Nowosielskiego. Profesor często powtarzał, że aby namalować dobrze jakiś przedmiot, trzeba się stać tym przedmiotem, utożsamić się z nim. Za jego słowami stała długa tradycja malarstwa ikon, tradycja w której przedmiot nie jest reprezentowany lecz jest obecny poprzez malarstwo. W ten sposób malowanie stało się dla mnie doświadczeniem żywego, intensywnego kontaktu z rzeczywistością, sposobem komunikowania się.

Doświadczenie to, przeniesione w sferę relacji międzyludzkich stało się bodźcem do tworzenia sytuacji i wydarzeń, w której najistotniejszy jest intensywny, pozawerbalny kontakt człowieka z człowiekiem – opowiadała artystka.

Rajkowska kontynuowała berliński projekt ‘Artysta do wynajęcia’ także w Łodzi. Relację z obu wydarzeń przedstawiła na przełomie 2004 i 2005 roku w warszawskiej Galerii Program na wystawie ‘Dwadzieścia dwa zlecenia’. Prezentacja w formie pokazu slajdów, wideo i obszernych komentarzy tekstowych była niezależnym przedsięwzięciem artystycznym ukazującym artystkę w szczególny sposób służącą społeczeństwu.

Bardziej kameralną akcję o podobnym wydźwięku (‘Tylko miłość’) wykonała Rajkowska w marcu 2004 w Warszawie: stanęła za ladą baru ‘Smaczek’ w Szpitalu Wolskim, gdzie na kilka godzin zastąpiła pracującą tam bufetową. Akcję rejestrowaną niewielką kamerą zamocowaną na obroży jamnika artystki, Tofiego, można było obejrzeć na telewizorze ustawionym na barze”...

      Cytowany tekst – który, co ciekawe, nie został stworzony przez komputerowy program, ale został przez kogoś napisany – wcale się tu nie kończy, ale prezentacja zasług owej dziwnej kobiety dla polskiej kultury jest o wiele, wiele dłuższa, ja jednak, nawet gdybym był chorobliwie złośliwy, to bym tego Czytelnikom nie uczynił. Zwłaszcza ze to co nas najbardziej tu zajmuje, to ani Trzaskowski ze swoimi szczurami, ani nawet ta bezczelna wariatka, ale Polska. Otóż, jak się dowiadujemy, częścią oto właśnie przedstawionego programu „Polski Ład” jest również propozycja wsparcia polskich artystów, w taki sposób by każdy z nich uzyskał status artysty zawodowego i od tego momentu był traktowany jak lekarz, nauczyciel, czy pani listonoszka. W tej chwili zapewne część z Czytelników pomyśli, że oto nadszedł moment gdy ja zadeklaruję, że dopóki oni się nie ogarną, to ja na nich w życiu już nie zagłosuję. Otóż nic z tego, są dla nas bowiem rzeczy ważniejsze niż los choćby takiej Rajkowskiej i jej piszczącego jaja. Natomiast, owszem, mogę tu zadeklarować, że jeśli jakimś cudem sam prezes Kaczyński zorientuje się, że ja napisałem i sprzedałem osiem książek i przyjdzie tu do mnie osobiście z nominacją na artystę zawodowego oraz ofertą stałego stypendium, to ja mu z całym szacunkiem powiem, żeby wypierniczał.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...