W tych dniach trafiłem gdzieś w Sieci,
czy to na Facebooku, czy na Twitterze – nieważne – na krótki, moze dwuminutowy
filmik, pokazujący na jednym nieprzerwanym ujęciu obraz paryskiej dzielnicy.
Oto widzimy drogę, po której przejeżdzają samochody, po obu stronach drogi mamy
chodnik, po którym na rowerach jeżdżą sobie Paryżanie, w tle widać wysoki biurowiec,
normalnie Zachód. W pewnym momencie jednak kamera skręca nieco w bok i –
przypominam, że tu nie ma mowy o jakiejkolwiek manipulacji, bo ujęcie jest
prowadzone równo i bez cięć – nagle przed naszymi oczami pojawia się ogromne
wysypisko śmieci, po którym buszują setki szczurów. Następuje odpowiednie
zbliżenie, a potem kamera przesuwa się w drugą stronę i znów ulica i eleganccy
jak jasna cholera Paryżanie.
Obejrzałem ów filmik i wpadłem oczywiście
w szampański nastrój, który natychmiast zainspirował mnie do tego by od razu
pomyśleć sobie, że u nas w Polsce takich widoków nie ma i to zapewne sprawi, że
znów cały świat – włącznie z Gabonem – będzie się z nas śmiał, a w reakcji na
owe szyderstwa natychmiast pojawią się obywatelskie inicjatywy pod hasłami typu
„Szczur w każdym domu”, czy „Wszyscy jesteśmy szczurami”, by z kolei w
odpowiedzi na nie, prezydent Trzaskowski podjął odpowiednie starania, aby również
w zarządzanym przez niego mieście było jak w Paryżu, co konsekwentnie
doprowadzi do tego, że w następnych wyborach mieszkańcy Warszawy oczywiście
wybiorą go na kolejną kadencję.
Pożartowałem więc sobie co nieco i kiedy
już myślałem, że w ten sposób zamknę swój dzień, dowiedziałem się, że wprawdzie
na szczury w Warszawie póki co się nie zanosi, ale za to prezydent Warszawiaków
najpierw zadeklarował zwężenie Alei Jerozolimskich i obsadzenie jej drzewami
oraz ścieżkami rowerowymi, a w dalszej kolejności taką przebudowę tak zwanego
Placu Pięciu Kątów u zbiegu ulic Brackiej, Chmielnej, Kruczej, Zgody i
Szpitalnej, tak by ulica Krucza została zaślepiona i w ten sposób ruch
samochodów w okolicy został zlikwidowany przy pomocy wielkiego, dwumetrowego
jaja, które będzie emitowało dźwięki wykluwającego się pisklęcia, ale przy tym
też odczuwalne przez wdzięcznych Warszawiaków drgania.
Nie muszę w tym momencie nikogo
zapewniać, że los Warszawy i jej mieszkańców nie obchodzi mnie w najmniejszym
stopniu, a gdy chodzi o mieszkające tam bliskie mi osoby, to polecam
przeprowadzkę do Katowic, jeśli jednak o Warszawie dziś piszę, to wyłącznie z
powodu owego jaja, a dokładnie osoby, która przez władze miasta do stworzenia
go została wynajęta, czyli niejakiej Joanny Rajkowskiej. Otóż ja akurat nie
pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej słyszał to nazwisko, natomiast tym razem
usłyszałem, zapamiętałem i oto czego się dowiedziałem. Uwaga - będzie długo i
przeciągle, ale inaczej się nie dało. Poza tym, skoro ja to już przeczytałem,
to teraz niech się Państwo męczą.
„Rajkowska jest artystką
wszechstronną, posługuje się różnorodnymi mediami, dostosowując język
wypowiedzi artystycznej do potrzeb komunikatu, który kieruje do odbiorcy. Jej
prace odznaczają się sporą dozą ironii i dystansu do podejmowanych tematów.
Bardzo ważnym problemem, wokół
którego powstało wiele prac Rajkowskiej, jest ciało i wzajemne relacje między
cielesnością a psychiką człowieka, samopoznaniem w sferze fizycznej i
zmysłowej. Artystka często wykorzystuje w sztuce własne ciało i jego wizerunek.
W 1994 roku sformułowała teorię ‘ciała jako rzeźby’. Niedługo potem zwróciła na
siebie uwagę krytyki i publiczności rzeźbami – manekinami naturalnej
wielkości człowieka, na poły fantastycznymi, na poły realistycznymi.
Estetycznie wykonane, lśniły wypolerowaną powierzchnią żywicy epoksydowej,
wabiły wzrok czystym kolorem, ale przedstawiały okaleczone, zdeformowane lub
zmutowane ciała, androgyny, hybrydy, postaci o niezdefiniowanej tożsamości
seksualnej.
Rajkowska korzystała z nietypowych
technik – figury produkowane były na zamówienie w fabrykach
manekinów, elementem niektórych z nich stawały się martwe zwierzęta i owady,
artystka wykonywała także odlewy własnego ciała. W pracach tych estetyka
materiału przeciwstawiona została fizycznym wynaturzeniom, które sygnalizowały
zaburzenia świadomości ludzkiej wywołane m.in. patologiami zmysłów (‘Ucho,
które słyszy. Ucho, które nie słyszy’, 1996), lęki przed własną seksualnością (‘White
Spirits. Sans Odour’, 1996; ‘Miłość człowieka zwanego Psem’, 1997/1998) czy
funkcjonowanie ciała w ekstremalnej sytuacji (‘Wieża Ciśnień. Ból głowy’,
1996).
W 2000 roku powstała ‘Satysfakcja
gwarantowana’, w której artystka przedstawiła serię produktów
konsumpcyjnych – napojów i kosmetyków – wytworzonych na
bazie własnego ciała. Radykalizm tego projektu i zawarty w nim ładunek
prowokacji intelektualnej przewyższył wszystkie dotychczasowe dokonania
Rajkowskiej. To przedsięwzięcie było jedną z najbardziej ekscentrycznych i
przewrotnych propozycji artystycznych, jaka w tym czasie pojawiała się w
polskiej sztuce.
Na pierwszy rzut oka kojarzy się
bardziej z operacją marketingową niż ze sztuką. Rajkowska wyprodukowała swoje
prace metodami przemysłowymi, w setkach i tysiącach egzemplarzy. W skład
projektu wchodziła seria puszkowanych napojów chłodzących w sześciu smakach,
dwa gatunki mydeł, wazelina i perfumy. Towary zostały przygotowane według zasad
obowiązujących na rynku: miały swój brand (‘Satysfakcja gwarantowana’), logo,
starannie zaprojektowane opakowania. Nadawały się do użytku: napoje można było
wypić, mydło się mydliło, perfumy pachniały. Jednak produkcja masowa jest z
zasady bezosobowa, anonimowa, tymczasem towary Rajkowskiej przekazywały treści
niezwykle osobiste. Puszki, perfumy, wazelina i mydło składały się na rodzaj
intymnego autoportretu, i to intymnego do granic możliwości, bo ich surowcem
była... sama artystka. Na liście substancji wykorzystanych do produkcji
napojów, oprócz wody, dwutlenku węgla i konserwantów, pojawiły się tak
niecodzienne ingrediencje, jak DNA, szara substancja mózgu, wyciąg z gruczołu
piersi, śluz z pochwy, rogówka, endorfina – wszystko pobrane z Joanny
Rajkowskiej. Podobnie z kosmetykami. Wazelina była zrobiona na bazie śliny
artystki, perfumy z dodatkiem jej feromonów, a mydło - tłuszczu.
Równie osobiste w charakterze były ‘handlowe’
nazwy produktów oraz design opakowań. Artystka wykorzystała na nich fotografie
z rodzinnego albumu, wizerunki najbliższych, zdjęcia fragmentów własnego ciała,
w tym tych, które uważane są powszechnie za intymne. Artykuły z serii ‘Satysfakcja
gwarantowana’ miały nie tylko niezwykłe składy, lecz także ich działanie
wykraczało daleko poza to, czego spodziewamy się po ‘soft drinku’ czy
wazelinie. Informacja o tym, co stanie się z nami po użyciu danego towaru, jest
wyraźnie podana na opakowaniu. Napoje mają właściwości odświeżające, stymulują
doznania erotyczne, uśmierzają ból, ale można się spodziewać także zacznie
poważniejszych efektów: koją uczucie braku i przeciążenie nudą, a nawet
transformują genotyp. Jeszcze bardziej niecodzienne konsekwencje wynikają z
używania kosmetyków. Mydło ‘Życie rodzinne’ powoduje ‘lęk przed życiem
rodzinnym i wspólnym oglądaniem telewizji’, zaś skutkiem ubocznym może być
samogwałt. Użytkownicy wazeliny odczują ‘natychmiastową ulg’" lecz jednocześnie
muszą liczyć się z ‘zanikiem instynktu rozmnażania się’. Skutkiem ubocznym jest
w tym wypadku ‘odraza wobec zwierząt’ oraz uczucie ‘stałego zażenowania’.
Zapach perfum ‘likwiduje związki krwi i daje poczucie zupełniej pojedynczości’,
z efektem ubocznym w postaci ‘nagłego wsiadania do autobusu, aby gdzieś
pojechać i z kimś się spotkać’.
Cały projekt skonstruowany został
według zasad artystycznej fikcji. Jest to jednak fikcja niezwykle realistyczna.
Naprawdę istnieją towary, istnieje idea przerobienia człowieka w zestaw
produktów oraz techniczne możliwości zrealizowania tego pomysłu. Rajkowska
zgromadziła wszystko, co najintymniejsze i najdroższe: swoje dzieciństwo,
bliskich, życie codzienne, adres, lęki i przeżycia, wreszcie swoje ciało.
Następnie przerobiła to na towar, artykuł konsumpcyjny do szybkiego zużycia.
W 2001 roku w projekcie
zatytułowanym ‘Dziennik snów’ Joanna Rajkowska po raz
kolejny podjęła problem komunikacji pomiędzy artystą a widzem. W ciągu sześciu
dni około 300 młodych osób spało rotacyjnie w dzień w Galerii XXI, a po przebudzeniu każdy z nich zapisywał swoje sny. ‘Dziennik snów’ był
odpowiedzią artystki na pogłębiające się osamotnienie i próby radzenia sobie z
tym stanem. To doświadczenie zostało przeniesione na grupę obcych, przypadkowo
zebranych osób, które zdecydowały się na bycie razem podczas tak intymnej
czynności jak spanie.
Chciałam żeby ludzie odcięli sobie
cały obszar świadomości, tak by kontakt oparł się na tolerowaniu jednego ciała
obok drugiego.
W 2002 roku, po dwuletnim okresie
przygotowań, Rajkowska zrealizowała projekt publiczny zatytułowany ‘Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich’. W samym centrum
Warszawy, na rondzie de Gaulle'a stanęła sztuczna palma daktylowa o wysokości
15 metrów. Początkowo palma miała stać w tym miejscu tylko przez dwanaście
miesięcy, jednak później władze miasta zgodziły się przedłużyć termin jej
zdemontowania. Pomysł ustawienia w Warszawie sztucznej palmy powstał po podróży
artystki do Izraela, wyniknął z chęci przeniesienia tego, co zachowało się w
jej wspomnieniach, do warszawskich Alej Jerozolimskich, których nazwa z kolei
odsyłała do Izraela. Absurdalność tego pomysłu odpowiada w warstwie pojęciowej
polskiemu powiedzeniu ‘palma odbiła’, którym kwituje się coś wyjątkowo
zwariowanego, nie mieszczącego się w granicach zdrowego rozsądku. Jeszcze w
fazie realizacji projekt wywoływał wiele kontrowersji, ale po sfinalizowaniu
stał się jedną z wizytówek Warszawy, symbolem wiary w to, że rzeczy z pozoru
niemożliwe okazują się jednak możliwe.
W 2003 Rajkowska przeprowadziła w
Berlinie akcję pt. ’Artysta do wynajęcia’, która była
kolejnym rozwinięciem tematu wzajemnych relacji między ludźmi, bycia z kimś na
ściśle określonych zasadach. Przez 25 dni artystka wykonywała na zlecenie osób,
które zgłosiły się za pośrednictwem ogłoszenia, proste prace: nadawała
przesyłki pocztą, odnawiała meble, dekorowała wnętrza przed balem, pomagała ‘odczarować’
mieszkanie.
Studiowałam u malarza, mistyka i
znawcy teologii prawosławnej, profesora Jerzego Nowosielskiego. Profesor często
powtarzał, że aby namalować dobrze jakiś przedmiot, trzeba się stać tym
przedmiotem, utożsamić się z nim. Za jego słowami stała długa tradycja
malarstwa ikon, tradycja w której przedmiot nie jest reprezentowany lecz jest
obecny poprzez malarstwo. W ten sposób malowanie stało się dla mnie
doświadczeniem żywego, intensywnego kontaktu z rzeczywistością, sposobem komunikowania
się.
Doświadczenie to, przeniesione w
sferę relacji międzyludzkich stało się bodźcem do tworzenia sytuacji i
wydarzeń, w której najistotniejszy jest intensywny, pozawerbalny kontakt
człowieka z człowiekiem – opowiadała artystka.
Rajkowska kontynuowała berliński
projekt ‘Artysta do wynajęcia’ także w Łodzi. Relację z obu wydarzeń
przedstawiła na przełomie 2004 i 2005 roku w warszawskiej Galerii Program na wystawie ‘Dwadzieścia dwa zlecenia’. Prezentacja w formie pokazu
slajdów, wideo i obszernych komentarzy tekstowych była niezależnym
przedsięwzięciem artystycznym ukazującym artystkę w szczególny sposób służącą
społeczeństwu.
Bardziej kameralną akcję o podobnym
wydźwięku (‘Tylko miłość’) wykonała Rajkowska w marcu 2004 w Warszawie: stanęła
za ladą baru ‘Smaczek’ w Szpitalu Wolskim, gdzie na kilka godzin zastąpiła
pracującą tam bufetową. Akcję rejestrowaną niewielką kamerą zamocowaną na
obroży jamnika artystki, Tofiego, można było obejrzeć na telewizorze ustawionym
na barze”...
Cytowany tekst – który, co ciekawe, nie został stworzony przez
komputerowy program, ale został przez kogoś napisany – wcale się tu nie kończy,
ale prezentacja zasług owej dziwnej kobiety dla polskiej kultury jest o wiele,
wiele dłuższa, ja jednak, nawet gdybym był chorobliwie złośliwy, to bym tego
Czytelnikom nie uczynił. Zwłaszcza ze to co nas najbardziej tu zajmuje, to ani
Trzaskowski ze swoimi szczurami, ani nawet ta bezczelna wariatka, ale Polska.
Otóż, jak się dowiadujemy, częścią oto właśnie przedstawionego programu „Polski
Ład” jest również propozycja wsparcia polskich artystów, w taki sposób by każdy
z nich uzyskał status artysty zawodowego i od tego momentu był traktowany jak
lekarz, nauczyciel, czy pani listonoszka. W tej chwili zapewne część z
Czytelników pomyśli, że oto nadszedł moment gdy ja zadeklaruję, że dopóki oni
się nie ogarną, to ja na nich w życiu już nie zagłosuję. Otóż nic z tego, są
dla nas bowiem rzeczy ważniejsze niż los choćby takiej Rajkowskiej i jej
piszczącego jaja. Natomiast, owszem, mogę tu zadeklarować, że jeśli jakimś
cudem sam prezes Kaczyński zorientuje się, że ja napisałem i sprzedałem osiem
książek i przyjdzie tu do mnie osobiście z nominacją na artystę zawodowego oraz ofertą stałego stypendium, to ja
mu z całym szacunkiem powiem, żeby wypierniczał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.