We
wczorajszej notce wspomniałem o zakupach za 2,40 i ktoś mnie poprosił bym
wyjaśnił, o co chodzi z tymi jajkami i ziemniakami. A ja bardzo chętnie
przypomniałbym pewien stary już tekst, gdzie owa kwestia została wybita
wielkimi literami, ale ponieważ wśród tych owych tysięcy dziś już notek, ciężko
mi się jest poruszać, nic z tego nie będzie. Wspomnę może tylko, że było tak,
że pewien mój znajomy, przemieszczając się owego strasznego czasu samochodem
przez Polskę, zatrzymał się w którymś z wiejskich sklepów, by coś tam sobie
zażyczyć i tam trafił na dziecko, które za wspomniane 2,40 poprosiło o kilogram
ziemniaków i dwa jajka. Taka to historia. Ja natomiast, coraz bardziej wpadam w
nastrój, by opowiadać o czasach, które, mam nadzieję, już nigdy do nas nie
wrócą w innej formie, jak owo memento i okazja do refleksji, bez której sobie
zwyczajnie nie poradzimy. Oto zatem mój tekst jeszcze z roku 2010, zaledwie
jeden z wielu, które dziś przed nami.
Wpadło mi dziś w oko coś, co właściwie
nie powinno mieć najmniejszego znaczenia, a jeśli już zdarzy się to coś uznać
za godne pewnego zainteresowania, to ostatnią rzeczą jaką można zrobić, byłoby
wyciąganie jakikolwiek wniosków ogólnych. Mimo to, myślę o tym nieustannie, i
czym dłużej myślę, tym bardziej jestem poruszony. Może to być spowodowane tym,
że w ogóle od pewnego czasu tkwię w nastroju chorobliwie refleksyjnym, i nie
zdziwię się, jeśli nagle któregoś dnia wstanę z łóżka, spojrzę na tę poranną
mgłę i się rozpłaczę. Ale może też być tak, że za tym coś stoi. Jakieś głębsze
znaczenie, które tym bardziej nabiera swojej głębi, im bardziej doświadczamy
tego co nas otacza.
Żeby już dłużej nie utrzymywać tego
zawieszenia, powiem, że mam na myśli list, jaki do premiera Tuska napisała
jakaś dziewczynka z Łodzi i odpowiedź, jaką otrzymała z Tuskowej kancelarii.
Dziś – i jak znam życie tylko dziś – sprawa jest dość szeroko komentowana w
mediach, więc pewnie część z osob, które czytają te słowa, wie o czym mówię. Na
wszelki wypadek jednak opowiem. Otóż najpierw należy powtórzyć to co zostało powiedziane
nieco wyżej: sprawa jest całkowicie prozaiczna. W Łodzi mieszka mama z
dziesięcioletnią córką i z mężem, który odszedł. Mama jest matematyczką i nie
ma pracy. Próbuje szukać jakiegoś zajęcia, ale nic z tego. Zero. Ponieważ
rodzina klepie biedę, dziesięcioletnia córka tej pani, niejaka Natalia –
dziecko uzdolnione, ambitne i jak na swój wiek mądre – wymyśliła, że ona
napisze list do Donalda Tuska i go poprosi, żeby znalazł pracę jej mamie. Skąd
jej taki idiotyzm przyszedł do głowy? Otóż, ponieważ, jak wspomniałem, ona jest
dość wyjątkowa, gdzieś się dowiedziała, że ruski premier Putin dostał podobny
list od jakiegoś dziecka i w try miga wszystko załatwił. A więc w pewnej chyba
desperacji – możliwe, że widząc jak mama płacze – pomyślała, że taka inicjatywa
może przynieść skutek, no i napisała ten list.
My tu na blogu jesteśmy strasznie mądrzy
i naturalnie świetnie wiemy, jak tragicznie bezsensowny był ten jej gest, no
ale raz, że ona nie wiedziała, a dwa, że na jej list nadeszła odpowiedź i zrobiła
się jednodniowa afera. Oto całe sedno tego wpisu, a więc coś, co można by było
za Mrożkiem zatytułować „Dwa listy”, ale sobie tego typu żartów oszczędzimy.
Proszę bardzo:
„Dzień
dobry. Mam na imię Natalia. Mam 10 lat. Moja mama od roku nie może znaleźć
pracy. Możecie jej pomóc? Mieszkamy w Łodzi. Moja mama jest nauczycielem
matematyki i uczy się, aby być nauczycielem maluchów. Mój tata od 7 lat z nami
nie mieszka (...). Moja mamusia się stara szukać pracy, ale jej nie wychodzi.
Może Wam coś się uda. Natalia”
„Droga
Pani!
My nie pośredniczymy w szukaniu pracy. Proszę poszukać na stronach
www.praca.gov.pl.
Kancelaria Premiera”.
Jestem w stu procentach przekonany, że
powyższa wymiana – mimo całej swojej bezsensownej treści, a przede wszystkim zamiaru
– robi wrażenie. Albo inaczej – może robić wrażenie. Ja na przykład zaczynam
tracić głos, kiedy widzę to słowo „mamusia”. Komu innemu może zadrżeć warga,
kiedy przeczyta, że „mój tata od 7 lat z nami nie mieszka”. Jeszcze ktoś może
się autentycznie wzruszyć, kiedy zaledwie przeczyta to „Dzień dobry”, zamiast
zwyczajowego „Witam”. Ten list robi wrażenie. I mam też niewzruszoną pewność,
że jeszcze większe wrażenie robi odpowiedź, jaka jakiś urzędnik z Kancelarii
wklikał w klawiaturę swojego komputera. A może oni korzystali z Poczty
Polskiej? Obojętne.
I znów. Może nie tyle robi wrażenie, ale
z pewnością może wrażenie robić. Ja, na przykład, dostaję jasnej cholery, kiedy
widzę to „Droga Pani!” Kto inny, być może, zaciśnie dłonie w rządzy
mordu, widząc ten internetowy adres www.praca.gov.pl. A jeszcze ktoś inny
zwyczajnie przeczyta całość tej niezwykłej odpowiedzi i zaklnie najgrubiej jak
tylko można sobie wyobrazić.
A ja, choć, jak wspomniałem, sam nie
jestem tu bez winy, uważam wszelkie tego typu reakcje za kompletnie
niesprawiedliwe i pozbawione sensu. W końcu wiemy wszyscy świetnie, że Polska
jest postkolonialnym krajem rządzonym przez bandę pozbawionych najbardziej
podstawowych ludzkich odruchów zaprzańców. Ale wiemy też, że nawet gdyby dziś
rządzili najwybitniejsi, najbardziej charyzmatyczni i najbardziej uczciwi
politycy, to też żaden z nich, poza bezpośrednim politycznym interesem, nie
jest w stanie w tego typu sprawie zrobić nic. Bo premier rządu – każdego i
wszędzie – nie załatwia obcym ludziom pracy. No a urząd to urząd, i trudno się
spodziewać, że tam ktoś w ogóle myśli, a tym bardziej czuje. A mimo to, wciąż –
czytając tę niezwykły dialog dwóch kompletnie obcych światów – czujemy, że tam
jest jeszcze coś. Coś bardzo szczególnego, wręcz egzotycznego, coś kompletnie
wyjątkowego, co sprawia, że to biedne dziecko całkowicie zatraciło swój kompas.
Bo ono ten list powinno była napisać do mnie, a nie do Tuska. Ono mogło go
napisać do mnie, bo ja bym przede wszystkim jej odpisał, adresując swoją
odpowiedź „Droga Natalio”, a nie tym skurwysyńsko-burackim „Droga Pani”, a poza
tym zaapelował na tym blogu, żeby może do czasu aż jej mama nie znajdzie pracy,
pieniądze które łaskawie wpływają na moje konto, wysyłać właśnie dla tych dwóch
biednych kobiet.
Ktoś więc może się spytać, po jasną
cholerę ja próbuję atakować ten rząd, uciekając się do czegoś tak niskiego. Czy
nie mam innych powodów i innych argumentów? Oczywiście że mam. Argumentów i
powodów, żeby gnoić tych kosmitów, mam całe mnóstwo, i nawet gdybym miał pisać
dziesięć takich tekstów dziennie od rana do wieczora, nie zabrakłoby mi
wyobraźni. To jest jednak znak. Ten list, a szczególnie ta odpowiedź, to znak.
Niemal tak samo mocny i dźwięczny, jak niedawna katastrofa dostawczego samochodu
z osiemnastoma niewolnikami w środku, czy też całkiem świeża wiadomość o tym,
jak to prezydent Komorowski zapytany przez studentów o możliwość rządowej
dotacji do mleczno-barowych obiadów, opowiedział wszystkim parę anegdot, jak to
on za studenckich czasów nie chodził do żadnych głupich barów, ale normalnie –
na piwo.
No i jeszcze coś. Gdyby taki numer jak z
tą Natalią przydarzył się cztery lata temu polskiemu premierowi, lub
prezydentowi, nie mam najmniejszej wątpliwości, że obok Irasiada, Borubara i
odwróconego szalika, mielibyśmy jeszcze jeden super-greps do opowiadania przy
stole w dużych polskich miastach, przez niezwykle starannie wykształconych
Europejczyków z aspiracjami. I choćby ze względu na oczywistość tego
przeczucia, warto było rzucić tym kamieniem. Z nadzieją, że trafi prosto w
skroń. Lub przynajmniej w ryj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.