Pierwszym moim zamiarem było
skomentowanie tego co się właśnie przydarzyło pewnemu białoruskiemu działaczowi
o nazwisku Pratasiewicz działającemu na rzecz usunięcia prezydenta Łukaszenki
ze stanowiska i zaprowadzenia na Białorusi tak zwanego „demokratycznego ładu”,
jednak po dłuższym przymierzaniu się do tego zadania, zdecydowałem, że to nie
ma sensu i zmieniłem plany. W czym rzecz? Oczywiście, zmuszenie do lądowania, pod
groźbą zestrzelenia, cywilnego samolotu z kupą ludzi na pokładzie, tylko po to,
by spośród nich wydłubać owego działacza i go posadzić, to jest gest na który,
o ile się nie mylę nawet Mosad w całej swojej historii nie pozwolił. Kiedy oni
chcieli przewieźć do siebie Eichmanna, to wysłali do Argentyny paru agentów,
tego szkopa zgarnęli i po krzyku. Ale czegoś takiego to ani cywilizowany, ani
mniej cywilizowany świat nie widział. I pewnie bym ten gest skomentował dokładnie
w taki sam sposób, w jaki to robi dziś niemal cały świat, gdyby nie to, że w
tym całym zgiełku pojawiła się dawno nie widziana Swietłana Cichanouska i, jak
gdyby nigdy nic, po długich miesiącach korzystania z życia, wlazła na barykady
i zaczęła zadawać szyku. Nie zacząłbym też marudzić, gdyby przy okazji nie
okazało się, że wspomniany Pratasiewicz, zamiast siedzieć grzecznie w Polsce,
która swego czasu udzieliła mu politycznego azylu, i korzystać z opieki
polskich służb, postanowił wraz świeżo zapoznaną dziunią pojechać na wakacje do
Grecji, tam się zabawić, no i przy okazji dać się wystawić tym którzy od dawna ostrzyli sobie na
niego zęby. No i wreszcie zachowałbym też pewnie do końca poważny nastrój,
gdyby nie pamiętne zdjęcie ze spacerniaka w Białołęce, zatytułowane po latach „Pięciu
Wspaniałych”, na którym widzimy Onyszkiewicza, Rulewskiego, Wujca, Kuronia i
Dymarskiego, jak niczym owi wspaniali idą jedną ławą przeciwko komunie.
Tak się jednak nieszczęśliwie złożyło, że
te wszystkie trzy obrazki, a więc z Cichanouską na barykadzie, Pratasiewiczem i
tą cizią pod greckim słońcem, oraz z ową nieustraszoną piątką w komunistycznych
kazamatach stanęły mi przed oczyma i pomyślałem sobie: A idźcie sobie wy wszyscy,
z całą tą waszą walką o wolność, i demokrację w diabły! Jeśli dwa niemal
symbole walki Białorusinów z rzekomo znienawidzonym przez siebie reżimem, zanim
udało im się wykonać choćby jeden, najmniejszy krok do sukcesu, to już się nie
mogą powstrzymać i zaczynają żyć jak nie przymierzając ci cwaniacy w Białołęce,
to mi na to by komentować to co się tam dzieje miedzy nimi, a Łukaszenką
brakuje sił i chęci. Czemu? Bo ja już dziś znakomicie sobie wyobrażam, dzień
kiedy oni obejmą władzę i, podobnie jak przed laty zrobili to Onyszkiewicz, Wujec,
czy Kuroń, pokażą co oni tak naprawdę od początku mieli na myśli.
A zatem, jak już wspomniałem, dość o tej
nędzy, porozmawiajmy lepiej o tym co realne. Otóż mieliśmy wczoraj bardzo
piękny i ważny dzień. Bob Dylan obchodził swoje 80 urodziny, a ja sobie myślę,
że tak jak kończy się wiele innych rzeczy, które trwały przez wieki i wydawało
się, że nic im nie zagraża, tak też powoli przemija pokolenie – a mam tu na
myśli nie tylko muzyków, takich jak Dylan, Clapton, czy Jagger – którego odejście
świat ogłosi nie Eliotowskim skomleniem, lecz hukiem nie do wytrzymania. Posłuchajmy
owego huku zaledwie zapowiedzi. Niestety, nie mam możliwości wklejenia tu gotowej
prezentacji, a więc zachęcam do skorzystania z linku.
Jak piszesz o Dylanie to oczywiście jestem tu natychmiast.
OdpowiedzUsuńMiałem wczoraj podobne myśli, coś się kończy i już nie wróci w żadnej postaci.Zostaniemy z naszym Dylanem jak Himilsbach.
Jeśli o mnie chodzi to najlepszym coverem jest ' Seven Curses' Joan Baez.Nie mogę przestać tego słuchać.
Pieprzyć bojowników o wolność i demokrację, gdziekolwiek, niech żyje muzyka.
@Tobiasz11
UsuńŁadnie to ująłeś. A tak na marginesie, zwróciłeś uwagę na to, że ten zalinkowany klip jest interaktywny? Tam po lewej stronie są strzałki.