sobota, 16 stycznia 2021

Parę uwag na temat tak zwanego pisarstwa

 

       Szczerze przyznam, że przez pewien czas żyłem bardzo mocnym postanowieniem, by tego tematu tu z różnych względów nie poruszać, stało się jednak tak że w magazynach Kliniki Języka, czyli wydawnictwa które przez szereg lat wydawało napisane przeze mnie książki, odnalazły się cztery zagubione egzemplarze moich refleksji na temat bogactwa tego i owego, zatytułowanych przeze mnie złośliwie „39 wypraw na dziewiąty krąg”, a ja je wszystkie cztery zakupiłem po cztery dychy za sztukę plus przesyłkę, głównie po to, by to nad czym spędziłem jednak nieco czasu nie gniło gdzieś w oczekiwaniu na ostateczny przemiał, a przy okazji pomyślałem sobie, że przyszedł czas by pewne rzeczy wyjaśnić.

       Zanim jednak zacznę, chciałbym wspomnieć o czymś co mi się przydarzyło z dwa lata temu. Otóż dostałem propozycje napisania książki na temat zadany i natychmiastowego odsprzedania praw do niej za 30 tys. złotych do ręki. Odmówiłem z dwóch względów. Po pierwsze, ja nie umiem pisać na zamówienie tak, bym z tego co napiszę nie miał jakiejkolwiek satysfakcji – a owa propozycja nieuchronnie do tego prowadziła – po drugie natomiast, ja się nie sprzedaję, dopóki mnie ktoś odpowiednio cwany i bezwzględny do tego nie doprowadzi. Owej książki, podobnie jak tych 30 patyków oczywiście nie ma, natomiast jest coś innego. Otóż jest tak, że – z tego co słyszę – są osoby, które zastanawiają się, co się dzieje ze mną jako pisarzem, a przy okazji z książkami, które czy to już napisałem, czy dopiero planuję napisać i wydać. A ja chciałbym wszystkich zainteresowanych poinformować, że te co już wydałem, z wyjątkiem „Rock and rolla” i ostatniej „Mantoli”, się już rozeszły, gdy natomiast chodzi o wspomniane dwa tytuły, większość „Rock and rolla” Klinika Języka sprzedała za psi grosz do jakichś internetowych antykwariatów i w księgarni państwa Maciejewskich owego tytułu zostało zaledwie pięć sztuk, a praktycznie jedyną poważną ofertę stanowią te smutne 132 egzemplarze „Mantoli”, o której dziś niemal nikt już ani nie wie, ani się nie dowie, oraz niespodziewanie zupełnie siedem egzemplarzy mojej pierwszej książki, czyli „Siedmiokilogramowego liścia”. A  ja – znając sposób w jaki działa rynek – wiem, że one wszystkie prędzej czy później zostaną sprzedane po pięć złotych na Allegro, albo – jeśli uda mi się odpowiednio zdążyć – tutaj, po normalnej cenie, gdzie dziś siedzę i piszę ten tekst. W jaki sposób? W taki mianowicie, że ja je wszystkie wykupię. Normalnie. Tak jak się kupuje książki w księgarni. Prosi o spakowanie, płaci i zabiera ze sobą.

       Ktoś mnie pewnie zapyta, co tu się dzieje, a ja niestety muszę odpowiedzieć, że nie wiem. Wszystko to co w życiu napisałem, albo zostało sprzedane, albo krąży po rynku, a ja tu już dziś nie mam nic do gadania. I daję słowo, że nawet bym o tym nie wspominał, gdyby nie konieczność zwrócenia uwagi wszystkim tym, którzy jakimś cudem dotrą choćby do owych 132 egzemplarzy moich refleksji na temat angielskiej kultury oraz języka, książki, moim zdaniem, absolutnie wyjątkowej, wystawianej przez księgarnię Kliniki Języka, gdyby nie fakt, że ja dziś z owymi egzemplarzami nie mam nic wspólnego, przynajmniej do czasu aż będzie mnie stać na to by je wszystkie wykupić i sprzedawać  w swoim już imieniu.

        Czemu tak? Otóż ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że to wszystko co jeszcze zalega w magazynie Kliniki Języka pójdzie na straty i że jedyną osobą, która się tymi tytułami zainteresuje, jestem ja. A mam akurat zbyt wielki szacunek do swojej pracy, by pozwolić na to gnicie. Dlatego też, zachęcając oczywiście wszystkich do tego, by odwiedzali księgarnię pod adresem basnjakniedzwiedz.pl, kupowali wspomniane książki – nawet jeśli do mnie z tego nie trafi jeden marny grosz – chciałbym poinformować, że przez jakiś czas można się zgłaszać do mnie i zamawiać następujące tytuły: „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph”, „Kto się boi angielskiego listonosza”, „Rock and roll, czyli podwójny nokaut”, oraz oczywiście te cztery egzemplarze „39 wypraw”, które właśnie przyszły. To są już naprawdę ostatnie egzemplarze, które leżą tu na stole tuż obok, a każdy z nich wart swojej ceny, jakakolwiek by ona była. Dedykacje oczywiście w cenie. Jeśli ktoś jest zainteresowany, proszę o kontakt pod adresem k.osiejuk@gmail.com.

         Co do przyszłości, zapewniam że ona jest wcale nie tak odległa. Proszę o chwilę cierpliwości.




 

       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...