Szczerze przyznam, że przez pewien czas
żyłem bardzo mocnym postanowieniem, by tego tematu tu z różnych względów nie
poruszać, stało się jednak tak że w magazynach Kliniki Języka, czyli
wydawnictwa które przez szereg lat wydawało napisane przeze mnie książki,
odnalazły się cztery zagubione egzemplarze moich refleksji na temat bogactwa
tego i owego, zatytułowanych przeze mnie złośliwie „39 wypraw na dziewiąty
krąg”, a ja je wszystkie cztery zakupiłem po cztery dychy za sztukę plus przesyłkę,
głównie po to, by to nad czym spędziłem jednak nieco czasu nie gniło gdzieś w
oczekiwaniu na ostateczny przemiał, a przy okazji pomyślałem sobie, że
przyszedł czas by pewne rzeczy wyjaśnić.
Zanim jednak zacznę, chciałbym wspomnieć
o czymś co mi się przydarzyło z dwa lata temu. Otóż dostałem propozycje
napisania książki na temat zadany i natychmiastowego odsprzedania praw do niej
za 30 tys. złotych do ręki. Odmówiłem z dwóch względów. Po pierwsze, ja nie
umiem pisać na zamówienie tak, bym z tego co napiszę nie miał jakiejkolwiek satysfakcji
– a owa propozycja nieuchronnie do tego prowadziła – po drugie natomiast, ja
się nie sprzedaję, dopóki mnie ktoś odpowiednio cwany i bezwzględny do tego nie
doprowadzi. Owej książki, podobnie jak tych 30 patyków oczywiście nie ma,
natomiast jest coś innego. Otóż jest tak, że – z tego co słyszę – są osoby,
które zastanawiają się, co się dzieje ze mną jako pisarzem, a przy okazji z
książkami, które czy to już napisałem, czy dopiero planuję napisać i wydać. A ja
chciałbym wszystkich zainteresowanych poinformować, że te co już wydałem, z
wyjątkiem „Rock and rolla” i ostatniej „Mantoli”, się już rozeszły, gdy
natomiast chodzi o wspomniane dwa tytuły, większość „Rock and rolla” Klinika
Języka sprzedała za psi grosz do jakichś internetowych antykwariatów i w
księgarni państwa Maciejewskich owego tytułu zostało zaledwie pięć sztuk, a
praktycznie jedyną poważną ofertę stanowią te smutne 132 egzemplarze „Mantoli”,
o której dziś niemal nikt już ani nie wie, ani się nie dowie, oraz
niespodziewanie zupełnie siedem egzemplarzy mojej pierwszej książki, czyli „Siedmiokilogramowego
liścia”. A ja – znając sposób w jaki
działa rynek – wiem, że one wszystkie prędzej czy później zostaną sprzedane po pięć złotych na Allegro, albo – jeśli uda mi się odpowiednio zdążyć – tutaj, po normalnej cenie, gdzie dziś siedzę
i piszę ten tekst. W jaki sposób? W taki mianowicie, że ja je wszystkie wykupię.
Normalnie. Tak jak się kupuje książki w księgarni. Prosi o spakowanie, płaci i
zabiera ze sobą.
Ktoś mnie pewnie zapyta, co tu się
dzieje, a ja niestety muszę odpowiedzieć, że nie wiem. Wszystko to co w życiu
napisałem, albo zostało sprzedane, albo krąży po rynku, a ja tu już dziś nie
mam nic do gadania. I daję słowo, że nawet bym o tym nie wspominał, gdyby nie
konieczność zwrócenia uwagi wszystkim tym, którzy jakimś cudem dotrą choćby do
owych 132 egzemplarzy moich refleksji na temat angielskiej kultury oraz języka,
książki, moim zdaniem, absolutnie wyjątkowej, wystawianej przez księgarnię
Kliniki Języka, gdyby nie fakt, że ja dziś z owymi egzemplarzami nie mam nic
wspólnego, przynajmniej do czasu aż będzie mnie stać na to by je wszystkie
wykupić i sprzedawać w swoim już
imieniu.
Czemu tak? Otóż ja nie mam
najmniejszych wątpliwości, że to wszystko co jeszcze zalega w magazynie Kliniki
Języka pójdzie na straty i że jedyną osobą, która się tymi tytułami
zainteresuje, jestem ja. A mam akurat zbyt wielki szacunek do swojej pracy, by
pozwolić na to gnicie. Dlatego też, zachęcając oczywiście wszystkich do tego,
by odwiedzali księgarnię pod adresem basnjakniedzwiedz.pl, kupowali wspomniane
książki – nawet jeśli do mnie z tego nie trafi jeden marny grosz – chciałbym
poinformować, że przez jakiś czas można się zgłaszać do mnie i zamawiać
następujące tytuły: „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph”, „Kto
się boi angielskiego listonosza”, „Rock and roll, czyli podwójny nokaut”, oraz
oczywiście te cztery egzemplarze „39 wypraw”, które właśnie przyszły. To są już
naprawdę ostatnie egzemplarze, które leżą tu na stole tuż obok, a każdy z nich
wart swojej ceny, jakakolwiek by ona była. Dedykacje oczywiście w cenie. Jeśli
ktoś jest zainteresowany, proszę o kontakt pod adresem k.osiejuk@gmail.com.
Co do przyszłości, zapewniam że ona
jest wcale nie tak odległa. Proszę o chwilę cierpliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.