No i stało się, a ja tylko jednego nie przewidziałem, że oni zanim zostaną zmuszeni do podjęcia decyzji, której podjąć nie mogli, nie będą głupio czekać, tylko zwyczajnie naszego udręczonego w brytyjskim szpitalu rodaka zabiją. No i stało się. Kończąc ów ponury temat, chciałbym przedstawić swój najnowszy felieton z „Warszawskiej Gazety”, pisany jeszcze wtedy gdy było źle, ale wciąż jeszcze iskrzyła się nutka nadziei.
Peggy Noonan, popularna dziennikarka dziennika „Wall Street Journal”, a może przede wszystkim autorka kultowych dziś już przemówień prezydenta Ronalda Reagana, w tym może przede wszystkim pamiętnego wystąpienia po tragedii promu kosmicznego Challenger, pragnąc skomentować zamordowanie w marcu 1995 roku przez lekarzy i sądy będącej w stanie śpiączki kobiety nazwiskiem Terri Schiavo, napisała felieton zatytułowany „Zakochani w śmierci”. Główną myślą wspomnianego tekstu było to, że jest czymś autentycznie niepojętym że są ludzie dla których pragnienie śmierci Schiavo stanowi nieomal sens życia. Noonan jest w stanie zrozumieć ludzi zaangażowanych całym sercem w ratowanie życia konającej kobiety, niezależnie od tego jak bardzo ich wiara w to, że ona ma szanse na wyzdrowienie jest słuszna, czy naiwna. Ona ich rozumie, mając świadomość że są to najczęściej ludzie głęboko wierzący w to, że życie jest unikalnym darem od Boga i tylko On ma prawo je przerwać. Wiara obrońców życia i ich czasem wręcz przesadne zaangażowanie w walkę o jego ocalenie jest jak najbardziej do zrozumienia, bo jest zwyczajnie logiczne. Co innego z ludźmi, którzy z równym, a niekiedy nawet większym poświęceniem czasu i energii żądają odłączenia Terri Schiavo od podtrzymujących jej życie urządzeń. Dla ich poświęcenia na rzecz jej śmierci nie ma zdaniem Noonan innego wyjaśnienia jak przyjęcie, że oni zwyczajnie są zakochani w śmierci jako takiej. Ich śmierć z jakiegoś powodu fascynuje, a zatem, konsekwentnie, fascynuje ich obserwowanie tego jak ona zbiera swoje ponure żniwo. Felieton swój kończy Peggy Noonan uwagą, że droga którą oni wybrali to droga prowadząca prosto do Auschwitz, a ja sobie przypominam o tamtych tak poruszających refleksjach, gdy obserwuję niektóre reakcje na działania podjęte przez polskie władze, mające doprowadzić do sprowadzenia skazanego przez brytyjski system na śmierć Polaka do kraju. Myślę o tym jak bardzo niektórzy z nas marzą o tym, by albo brytyjski sąd odrzucił prośbę o przekazanie owego człowieka Polsce, albo żeby on może zanim owa decyzja zapadnie, umarł, ewentualnie – i choć wiem, że to brzmi już może zbyt absurdalnie – żeby on nie wyzdrowiał przynajmniej do czasu aż Prawo i Sprawiedliwość straci władzę. Potem – proszę bardzo. Jednak dopiero potem.
I tu chciałbym przejść do sedna dzisiejszych refleksji. Otóż, moim zdaniem, ludzie tacy jak na przykład Borys Budka, Tomasz Terlikowski, czy popularny w Internecie jezuita Krzysztof Mądel, wcale nie muszą kochać śmierci. Ja nie wykluczam, że każdy z nich w gruncie rzeczy współczuje owemu cierpiącemu z głodu i pragnienia w angielskim szpitalu człowiekowi, oni może nawet tak w głębi serca woleliby żeby on żył... jednak nie teraz, nie dziś. Dziś oni drżą ze strachu, że jeśli on przeżyje, to stanie się coś absolutnie najstraszniejszego: oni znów przegrają. A to dla nich jest czymś jeszcze gorszym od śmierci. I tu zawiązali swój czarny sojusz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.