Ponieważ w tych dniach musiałem
napisać kilka kolejnych tekstów na zamówienie, nie starczyło mi już pomysłów na
ten nasz blog. Oczywiście wszystko to do nas za pewien niedługi czas wróci,
tymczasem jednak chciałbym wrócić do wspomnień i przedstawić Państwu dawną
bardzo, bo jeszcze z jesieni 2012 roku, notkę. Notka w sumie nie do końca
poważna, stosunkowo lekka, a jednak zawsze niosąca w sobie coś, nad czym nie
zaszkodzi się zadumać. Bardzo polecam.
Wróciłem dziś rano do domu ze sklepu, i
pani Toyahowa poprosiła mnie, żebym jakoś spróbował otworzyć puszkę z fasolką.
Okazało się, że otwieracz do konserw, który mieliśmy od kilku lat, przerdzewiał
i się połamał, natomiast ten drugi, jaki leżał nieużywany w szufladzie, puszek
nie otwiera. Toyahowej chodziło więc o to, bym wziął nóż i tę fasolkę otworzył
normalnie, nożem.
Jak jeszcze byłem dzieckiem, przez wiele
długich lat – dziś myślę, że to było zawsze – mieliśmy otwieracz, którym się
nie kręciło, ale wbijało się ten ząb w puszkę – zupełnie jak ja dziś nasz nóż –
i po paru szybkich ruchach, każda puszka była otwarta. Kiedy tamten się zgubił,
czy może stępił, nie pamiętam, rodzice kupili nowy, już z takim kółkiem, no i
nim otwieraliśmy puszki. Pamiętam, na początku lat 90. byliśmy w Warszawie i
zaszliśmy do sklepu IKEA, i kupiliśmy piękny żółty kubek do herbaty i szwedzki
otwieracz do konserw. Kubek służył nam długo bardzo długo, do czasu aż moja
naprawdę ukochana, świętej pamięci Teściowa go niechcąco stłukła, natomiast jak
idzie o otwieracz, on był od samego początku kompletnie dysfunkcjonalny, w tym
sensie, że nie otwierał nic. I to był trzeci przypadek w moim życiu, kiedy
zobaczyłem, że z tym kapitalizmem, to jest jednak chyba trochę lewa sprawa.
Trzeci raz, bo pierwszy i drugi przydarzyły
mi się dziesięć lat wcześniej, kiedy to pojechałem do pracy do Frankfurtu nad
Menem. W któryś z pierwszych tam spędzonych dni poszedłem do sklepu zrobić
zakupy, i między innymi kupiłem dziesięć jajek w foremce. Kiedy zaniosłem je do
domu, okazało się, że wszystkie są potłuczone. Byłem bardzo tym zdziwiony, bo
cale życie byłem uczony, że komuna to komuna, natomiast w takich Niemczech
wszystko chodzi jak w szwajcarskim – a kto wie, czy też nie w niemieckim –
zegarku. Później któryś ze znajomych Niemców powiedział mi, że ja na pewno
sięgnąłem po jajka, które stały na wysokości wzroku. I to był mój błąd.
Powinienem był zadać sobie trud i jednak przykucnąć.
Wracając do domu postanowiłem kupić
rodzicom i sobie parę prezentów. A więc sobie kupiłem bardzo ładny, taki trochę
po szwedzku żółto niebieski T-shirt, ojcu elektryczną zapalarkę do gazu, a
mamie bardzo ładny durszlak. Kolory na koszulce po pierwszym praniu puściły tak
że ta żółć z niebieskim się wymieszały, zapalniczka działała może przez tydzień,
natomiast durszlak połamał się natychmiast. Minęły te wszystkie lata,
kapitalizm przyszedł do Polski, no a z nim pojawiły się też te otwieracze do
konserw.
Ktoś się zapyta, co mi strzeliło do
głowy, by dzisiejszy wpis na blogu poświęcać czemuś tak trywialnemu i zapewne w
ogóle nie wartemu uwadze. Nie mam w ogóle pewności, czy to wyjaśnienie
kogokolwiek usatysfakcjonuje, ale było tak, że kiedy wróciłem rano do domu i
dostałem do ręki ten nóż, przyniosłem ze sobą woreczek z tak zwanymi kołeczkami
i pół kilograma kabanosów. Najpierw może powiem, po co mi te kołki. Otóż ja i
pani Toyahowa śpimy od wielu już lat na tapczanie, który kiedyś za ciężkie
pieniądze kupiliśmy we wspomnianej wcześniej IKEI. Tapczan jest duży, bardzo
wygodny, no i rozkładany w ten sposób, że kiedy jest złożony, to się na nim
siedzi, a kiedy się go rozłoży to się na nim śpi. Rozkłada się go w taki
sposób, że jego dolną część się wysuwa, ona się zatrzymuje na takich metalowych
zaczepach, następnie się tę część podciąga do góry i się śpi. Tak się złożyło
jednak, że z jednego z tych zaczepów odpadła śrubka i przez to łóżka się nie da
rozłożyć. Problem jest w tym, że miejsce w które się wkręca śrubę jest tak
skonstruowane, że aby ją tam wkręcić trzeba by było najpierw rozwalić cały element
tapczanu, i tę śrubę od środka przymocować nakrętką. Inaczej się nie da. Po
tygodniu kombinowania, wymyśliłem, że najlepiej będzie kupić kołek, wbić ten
kołek w tę dziurę, i liczyć na to, że się to jakoś utrzyma. Okazuje się jednak,
że dziura, w którą miał wejść mój zakupiony z samego rana kołeczek, jest tak
dziwnie skonstruowana, że tam wchodzi tylko ta jedna jedyna szwedzka śrubka, i
nic ponad to. Ostatecznie w dziurę tę wbiłem kawałek mocnego drewna, w drewno
to wkręciłem zwykłą śrubkę, no i czekam co będzie.
Czekając, podgryzam sobie bardzo dobrego
kabanosa, którego kupiłem dziś razem ze wspomnianymi kołkami. Kabanosy kupiłem
w zaprzyjaźnionym sklepie spożywczym, prowadzonym przez dwóch bardzo sensownych
braci, o których zresztą wspominałem tu już przy okazji rozważań o tym, jak to
znikniecie kapusty kiszonej z rynku zniszczyło zdrowie całych pokoleń.
Zaszedłem do tego sklepu, zapytałem jednego z właścicieli, czy on mógłby mi
polecić kabanosy, które będą smakowały inaczej niż wszystkie inne, na co on mi
coś tam dał, jednak przy okazji zapytał, czy chciałbym może rybkę z puszki o
nazwie sajra. Ja mu powiedziałem, że pierwsze słyszę, a on mi powiedział, że
naprawdę poleca. Że ona jest tak dobra jak to cośmy jedli z komuny. No więc
rybkę też kupiłem. Przy okazji powiedziałem mu, że to jest bardzo zabawna
sytuacja, kiedy to on, aby zachęcić klientów do zakupu, musi używać argumentu:
„Kup pan. Polecam. Jest jak za komuny”. Pośmialiśmy się trochę, ja mu
opowiedziałem moją przygodę z elektroniczną zapalarką do gazu, on mi o
scyzoryku, który kupił też gdzieś za granicą, i-śmy się rozeszli.
Przed chwilą żona moja przysłała mi na
maila – jak wiemy, my też jesteśmy bardzo nowocześni – film umieszczony na
youtubie pod tytułem „Kłamstwa Donalda Tuska”, czy jakoś tak. Chodzi o to, że
Tusk opowiada z poważną miną, jak to on zrobi, żeby w Polsce było dobrze i te
jego zapowiedzi kwitowane są wstawkami ze śmiejącymi się ludźmi. A ja uważam,
że nie ma się z czego śmiać. Tusk wcale nie jest, jak to ładnie kiedyś, w
zupełnie innej sytuacji, sformułował Kazik, „nowotworem na organizmie żywym”.
On, podobnie ja ten otwieracz do konserw, który-śmy dziś wyrzucili, jest
organizmu tego esencją. Nie oszukujmy się. Tu nawet sekretarz Świrgoń był
lepszy. A co gorsza, to tak naprawdę nawet nie o nich dwóch tu chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.