Jeśli ktoś z nas jeszcze od czasu do
czasu ogląda Wiadomości TVP, z całą pewnością miał okazję obejrzeć krótką scenę
z jednego z brytyjskich szpitali, gdzie w chwili gdy piszę ten tekst jest z
zimną krwią zabijany przez tamtejszy wymiar sprawiedliwości pewien człowiek,
tak się tym razem składa że nasz rodak. Kto miał okazję widzieć tę scenę, podobnie
jak ja musiał przeżyć widok owej zalanej łzami twarzy człowieka, który, jak
wiele na to wskazuje, przynajmniej czuje że jest prowadzony na egzekucję i nie
ma już żadnej nadziei, że – tak jak to wielokrotnie zdarzało się skazanym na
śmierć okrutnym mordercom – w ostatniej chwili przyjdzie rozkaz wstrzymania owej
fatalnej procedury. Większość z nas wreszcie zapewne wie, że choćby nasz rząd –
tak dzielnie interweniujący u brytyjskich władz w kwestii wstrzymania tej
egzekucji i zgody na powrót naszego rodaka do Polski – zagroził w odwecie Wielkiej
Brytanii wymordowaniem wszystkich przebywających na terenie naszego kraju
Brytyjczyków, oni tu akurat nie ustąpią. Dlaczego? Bo z jednej strony, zdają
sobie znakomicie sprawę z tego, że gdy chodzi o stan w jakim znajduje się ów
człowiek, a z drugiej, że gdyby to się miało okazać, to w ten sposób nie dość,
że owa kultura obozu koncentracyjnego, jakiej oni od lat hołdują, uległaby pełnej
kompromitacji i za wiele wcześniejszych, podobnych aktów, trzeba by było
odpowiedzieć. Módlmy się więc za pana Sławomira, by Miłosierny Bóg zechciał
przyjąć go do Siebie, a ja tymczasem jedyne co mogę zrobić, to przypomnieć
pewien swój tekst jeszcze z lutego 2009 roku.
Miałem bardzo szczery zamiar nie odezwać
się słowem ani na temat planowanego zabójstwa, ani też ostatecznej egzekucji
Eluany Englaro. Z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że ja po prostu – i zupełnie
dosłownie – nie mam siły wchodzić w dyskusję z ludźmi, dla których okazja
przyłożenia ręki do pozbawienia życia człowieka chorego, czy jedynie słabego,
jest tak atrakcyjna, że na tym poziomie oni po prostu ze swoim człowieczeństwem
sobie nie radzą. Drugi powód to ten, że nie mam najmniejszych wątpliwości, że
wśród ludzi wrażliwych na świętość ludzkiego życia jest wystarczająco dużo osób
bardziej kompetentnych i wymownych ode mnie. I że oni o wiele bardziej
przekonująco wyrażą to wszystko, co w tych smutnych czasach chodzi po mojej biednej
głowie.
I pewnie miałem rację. Przez minione dni
bardzo uważnie słuchałem i czytałem wypowiedzi ideowo bliskich mi osób,
najpierw proszących o litość dla dziś już zmarłej kobiety, a ostatnio już tylko
apelujących o opamiętanie na przyszłość. A przyszłość ta nie rysuje się bardzo
jasno. Jeszcze kilka lat temu, zwolennicy teorii mówiącej, że to zdrowi i silni
mają pierwszeństwo w kolejce do uroków życia, prowadzili bardzo energiczną
akcję na rzecz aborcji na początku tego życia i eutanazji na jego końcu, z tym
zastrzeżeniem, że im chodzi zaledwie o jakość życia osób poddawanych
eliminacji. Obecnie obserwujemy sekwencję prowadzącą raczej do poprawiania
jakości życia tych, którzy pozostają.
Proszę zwrócić uwagę. Eluana Englaro nie
musiała być sztucznie podtrzymywana przy życiu. Ona nie musiała być stymulowana
zewnętrzną aparaturą, która nie pozwalała jej umrzeć. Jej nie podawano
specjalnych środków, które umożliwiały jej oddychanie, trawienie, czy
jakiekolwiek inne życiowe czynności. Ją tylko trzeba było nakarmić, gdy była
głodna i dać pić, kiedy była spragniona. Bo sama tego robić nie potrafiła. No i
trzeba pewnie było do niej czasem mówić, licząc na to, że uda nam się do niej
dotrzeć. Bo to że myśmy nie słyszeli, co ona mówi do nas, to już wiemy. Okazało
się, że i to było dla świata zadaniem zbyt obciążającym. Więc umarła.
Dlaczego postanowiłem, mimo
wcześniejszych postanowień, napisać ten tekst? Otóż zainspirowały mnie tu trzy
zdarzenia. Pierwsze, to wczorajsze wystąpienie Kazimiery Szczuki, którą
powiedziała, że na wieść o śmierci Włoszki, ona jest „szczęśliwa”. Drugie, to
dzisiejszy wstęp do pewnego wpisu w Salonie i słowo „ulga”. Trzecie zdarzenie,
to dzisiejszy tytuł na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” – „Kościół nie chce grać w spektaklu
Berlusconiego” i wyjaśnienie, że – szczęśliwie – sprawa zabójstwa Eluany
Englaro jest już powoli wyciszana, bo właśnie Kościół nie chce brać udziału w
czymś – z punktu widzenia „Gazety” – brudnym i nieszczerym.
Te trzy przesłania nagle mi uświadomiły,
jak dalekośmy już przez całe te nowoczesne czasy doszli. Jesteśmy tak samo
źli, jak byliśmy tysiące lat temu, tak samo okrutni i tak samo samolubni, tyle
że chwalimy się już czymś zupełnie innym. Nasze zło i nasza bezwzględność już
nie są powodem do chwały. I to już wiemy. Więc o tym już nie mówimy. Teraz
zabijamy i prosimy ciszę. Jesteśmy źli i nawet jeśli dzięki temu złu, czujemy
radość i ulgę, to wolimy się z tym za bardzo nie wynosić. Nasze szczęście
wolimy konsumować w milczeniu. I to jest coś zupełnie świeżego. Na to warto
zwrócić uwagę. Warto przysłuchać się tej ciszy.
Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego
jeszcze raz postanowiłem zabrać na ten temat głos. Uczennica szkoły, w której
pracuje moja żona zmarła niedawno w wypadku na snowboardzie. Miała 18 lat, w
tym roku miała zdawać maturę i zginęła. Oglądamy sobie właśnie jej zdjęcia ze
studniówki i jest nam okropnie przykro. A ja sobie myślę, że gdyby ten wypadek
był mniej tragiczny, to może ona by żyła. Może by żyła tak jak przez 17 lat
żyła, zamordowana przez cywilizowany świat, Włoszka. Wszyscy my, którzy wciąż
jesteśmy pod tak okropnie przejmującym wrażeniem tej młodej śmierci, byśmy z
nią byli. Najpierw byśmy próbowali ją uzdrowić, a gdyby okazało się, że
współczesna medycyna wciąż nie jest wystarczająco gotowa, dawalibyśmy jej jeść
i pić, gdybyśmy tylko się domyślali, że tego od nas chce. I dalej byśmy z nią
byli, mówilibyśmy do niej, spędzalibyśmy z nią czas i żałowalibyśmy tylko, że
jesteśmy zbyt głupi, żeby zrozumieć co ona do nas mówi. Aż wreszcie, za ileś
tam lat, przyszedłby ktoś, kto by powiedział, że już ma dość tego czekania, a
za nim przyszedłby ktoś inny i powiedział, że on już nie może się doczekać tego
szczęścia i tej ulgi, a na końcu przyszedłby jeszcze ktoś i powiedział, że on
nam wszystkim może to, czego nam potrzeba, załatwić. I by załatwił. Tak sobie
właśnie pomyślałem.
I już na sam koniec, pomyślałem sobie
jeszcze o jednym. Nie wiem, czy się to bardzo niektórym z Was spodoba, ale
jednak to powiem. Wczoraj usłyszałem, że Eluana Englaro nie umarła z głodu. Ona
umarła na zawał serca. A wszystko zaczęło się tak. Przyszli dobrzy ludzie i
zwilżyli jej usta, żeby jej za bardzo nie spierzchły z pragnienia. I dali jej
środki przeciwbólowe, gdyby – umierając – miała poczuć jakiś dyskomfort. I tak,
przez parę dni, zwilżali jej te usta i znieczulali ten ból umierania z głodu i
pragnienia. I w pewnym momencie pękło jej serce…
Przejmujacy tekst sprzed tylu lat, dzieki za przypomnienie.
OdpowiedzUsuńTu juz niczego nie trzeba dodawac, zachodniakurwamacdemokracja.
@Tobiasz11
UsuńWłaśnie przeczytałem, że pojawił się plan, by temu człowiekowi w Plymouth Polska nadała status dyplomatyczny i w ten sposób podobno on natychmiast musi zostać przekazana w polskie ręce. Ciekawe czy zdążymy.