Ponieważ dzień jest
wyjątkowo paskudny i nic nie wskazuje na to by spadł choć płatek białego śniegu,
niech i dziś tu na blogu atmosfera zostanie podtrzymana, a na to najlepszym
sposobem będzie obecność dwóch wielkich Europejczyków. Przed nami mój najnowszy
felieton z „Warszawskiej Gazety”.
W ostatnich
dniach, niemal równocześnie, publicznie głos zabrało dwóch, przed laty ważnych
europejskich przywódców, a dziś ludzi żyjących praktycznie poza polityką, a
mianowicie były niemiecki kanclerz Schroeder oraz nasz premier Tusk. Obie wypowiedzi
nie mają ze sobą wiele wspólnego poza tym, że obie zostały wygłoszone w języku
niemieckim, i jeśli dziś potrzebuję się nimi zająć, to ani nie ze względu na
ich treść, ani nawet z powodu użytego języka, nawet nie ze względu na ich
autorów, ale przez ich czysto biznesowy charakter, który wskazuje nam aż nazbyt
wyraźnie jak bardzo to czym my z takim przejęciem żyjemy, to coś co w kultowym
dziś już filmie „Ojciec Chrzestny” zostało określone stwierdzeniem: „nic
osobistego”. Zwykły biznes.
Jak wiemy,
wówczas jeszcze kanclerz niezmiennie bardzo na europejskiej scenie wpływowych
Niemiec, Gerhard Schroeder, jeszcze pod koniec swojego urzędowania, nawet nie
próbując zachowywać pozorów, wskazał Rosję
jako główny kierunek niemieckiej polityki zagranicznej, by już niemal na
drugi dzień po odejściu z kanclerskiego urzędu, przejść na rosyjski żołd i w
ten sposób dalej służyć tak naprawdę wciąż niemieckim, czy bardziej dokładnie,
niemiecko-rosyjskim interesom. Dziś ten sam Schroeder wyszedł na chwilę z biznesowego
cienia i udzielił wywiadu nie jakiejś ruskiej szmacie, ale popularnemu
niemieckiemu magazynowi „Der Spiegel”, w którym najpierw skrytykował Stany
Zjednoczone, po Stanach Polskę i Węgry, a następnie, potępiając sankcje
skierowane wobec Rosji, pochwalił Władimira Putina za jego zasługi na rzecz
światowego porządku.
Niemal w tym
samym czasie, pragnąc osobiście uhonorować zmianę na stanowisku kanclerza
Niemiec z ustępującej Angeli Merkel na niejakiego Armina Lascheta, Donald Tusk
nagrał wystąpienie, całe po niemiecku, w którym słowo „Deutschland”
wypowiedział tyle razy i w tak pełnym wdzięczności i uwielbienia kontekście, że
jak sądzę, spragniony powszechnego szacunku, a jednocześnie dumny naród
niemiecki, nie miał okazji mieć z czymś takim do czynienia od lat 30-tych XX
wieku.
A ja się
zastanawiam, czemu z jednej strony Schroeder, a z drugiej Donald Tusk decydują
się na tego typu coming-out, i jedyne co mi przychodzi do głowy to to, że oni
zwyczajnie nie mają wyjścia. Myślę, że oni są do swoich wystąpień zmuszeni, bo
naprawdę trudno jest sobie wyobrazić, że za jednym czy drugim stoi zimna
kalkulacja. No dobrze, możliwe że tego rodzaju szczerość może się spodobać
gdzieniegdzie w Niemczech, choć przy obecnych nastrojach, nie sądzę by na coś tego
typu był akurat dobry czas. W końcu, Europa wie, że Polska, Węgry i Ameryka to
zło, no ale Rosja jako rozwiązanie? To jeszcze nie teraz, a więc chyba jednak
chodzi o zwykły Hołd Ruski na nadchodzące niepewne czasy. Gdy chodzi o Tuska,
sprawa jest dla mnie oczywista. On w ten sposób ewidentnie błaga tego całego
Lascheta, by go zechciał przygarnąć.
Moim zdaniem,
coś się zmienia i jednak nie przygarnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.