niedziela, 7 lipca 2019

João Gilberto, czyli o jednym wykorzystanym talencie


Oto nadeszła wiadomość, że w wieku 88 lat w Rio de Janeiro zmarł João Gilberto, co dla mnie osobiście stanowi wiadomość nadzwyczaj poruszającą. I nie chodzi o to, że moim zdaniem, kiedy się ma lat 88, to można by było jeszcze pożyć, choć, owszem, czemu nie? Rzecz jednak głównie w tym, że – mimo iż od wielu lat poważnie zbzikowany – Gilberto był jednym z ostatnich wielkich artystów czasów, które przyszło mi osobiście doświadczać. W czym leżała wielkość Gilberto? Otóż wbrew temu, co się wielu z nas może wydawać, on się nie zasłużył szczególnie jako kompozytor piosenek, które uczyniły go wielkim. Niemal każda bowiem z nich była skomponowana albo przez Antonio Carlosa Jobima, albo przez któregoś z innych wybitnych brazylijskich kompozytorów. To natomiast co Gilberto do owych melodii wniósł, to swój głos. Po prostu głos. To właśnie dzięki głosowi Gilberto, o kimś takim jak Antonio Carlos Jobim się do dziś wspomina. Czy to jest sprawiedliwe? Moim zdaniem, jednak tak, nawet jeśli dziś, kiedy już Gilberto nie żyje, powszechne przekonanie jest takie, że taka choćby „Dziewczyna z Ipanemy” to jego i tylko jego zasługa.
Chciałbym dziś, dla zaznaczenia tego odejścia, przypomnieć tekst, który napisałem już jakiś czas temu, ale dziś będzie nam jak znalazł. Właśnie o wspomnianej piosence.   


      Niedawno, podczas zwyczajowego przeszukiwania youtube’a, wpadłem na coś naprawdę niezwykłego. Oto pod hasłem „Girl from Ipanema” znalazłem muzyczną ścieżkę owej przepięknej piosenki, dokładnie w wersji jaką znamy z wykonania Gilberto ze Stanem Getzem, tyle że przeedytowaną tak zwanym „loopem” w dziesięciogodzinną mantrę. Słuchałem tego przez pewien czas, może jakieś 30 minut czy godzinę, w międzyczasie oczywiście zajmując się wszystkim i niczym, kiedy nagle uświadomiłem sobie, że gdyby nagle pojawił się pomysł, by spróbować spędzić dzień wyłącznie w towarzystwie owych nutek, ja bym zaryzykował w ciemno. Nawet jeśli nie ma na świecie melodii, której można by słuchać przez dziesięć godzin bez przerwy, „Girl from Ipanema” stanowi tu wyjątek wręcz nieludzki.
      W swojej książce o muzyce opisywałem dzieło Gavina Bryarsa „Jesus Blood Never Failed Me Yet”, gdzie przez ponad 70 minut słuchamy zawodzenia jakiegoś biednego menela, powtarzającego do znudzenia owo wyznanie, że krew Jezusa nigdy go nie zawiodła i zadeklarowałem, że ja tego jestem w stanie wysłuchać od początku do końca, nie czując nawet, jak płynie czas. No ale tu mówimy nie o 70 minutach, lecz o 10 godzinach, podczas których słyszymy jedną piosenkę w kółko, i to w taki sposób, by w efekcie albo dostać szału, albo się zwyczajnie zapomnieć i w efekcie stracić poczucie czasu.
      Piosenkę „Girl from Ipanema” w lipcu 1962 roku napisał Brazylijczyk Antônio Carlos Jobim, a tekst do niej napisał człowiek nazwiskiem Vinicius de Moraes. O czym traktuje owa piosenka? Otóż chodzi o to, że autor, człowiek już dość posunięty wiekowo, idzie sobie nadmorskim pasażem w eleganckiej dzielnicy Rio de Janeiro o nazwie Ipanema, i nagle widzi młodą dziewczynę, wręcz dziecko, która najwidoczniej udaje się na plażę. Widzi ją i – podobnie zresztą jak wszyscy wokoło – nagle uświadamia sobie, że ona jest tak piękna, że jego ogarnia najczystsze wzruszenie, chciałby jej powiedzieć, że ją kocha, i w tym momencie pragnie już tylko jednego – by ona na niego spojrzała… niestety jednak ona, nawet jeśli się uśmiecha, to patrzy wprost przed siebie i go oczywiście ma głęboko w nosie. I to tyle. I w tym właśnie tkwi owa smutna samba. Ot i cała historia.
      Okazuje się jednak, że, tak jak to się często dzieje, nic nie bierze się znikąd. Ów de Moraes nic nie wymyślił, lecz faktycznie opisywał swoje osobiste doświadczenie. On faktycznie któregoś dnia zobaczył tę dziewczynkę, a ponieważ ona była tak śliczna, to jak przystało na starego dziada, się w niej zwyczajnie zakochał, tyle że bez wzajemności, i tyle z tego dobrego, że powstała jedna z najpiękniejszych piosenek w historii muzyki popularnej.
      A teraz proszę sobie wyobrazić, że to co wydawało się tak piękne, tu gdzie ma być piękne, piękne oczywiście jest, natomiast poza tym mamy zwykłe życie i serię ponurych złudzeń. Otóż, jak się okazuje, owa dziewczynka z Ipanemy istnieje naprawdę i jest jak najbardziej zidentyfikowana. Nazywa się Helô Pinheiro, natomiast w dniu kiedy de Moraes ją ujrzał, jak idzie na plażę i się zachwycił, nosiła nazwisko Heloísa Eneida Menezes Paes Pinto, miała wspomniane już siedemnaście lat i mieszkała z rodzicami na Montenegro w Ipanemie. Jak się okazuje, wbrew temu jednak co sobie stary de Moraes wyobrażał, ona wcale nie szła na plażę, ale, tak jak każdego dnia, do baru o nazwie Veloso, by kupić papierosy dla swojej matki. No i była tak ładna, że świat się zatrzymał.
      Lata mijały, Moraes w międzyczasie umarł, a Pinheiro, jak by nie było gwiazda, najpierw roku 1987 i ponownie w roku 2003, wraz ze swoją córką Ticiane, wzięła udział w sesji dla brazylijskiej edycji “Playboya”, zaliczyła jakieś drobne role w filmach, no i oczywiście odniosła pewne sukcesy jako modelka. W roku 2001 otworzyła butik o nazwie „Garota de Ipanema” i w tym momencie rodzina też już zmarłego Jobima postanowiła dziewczynie z Ipanemy wytoczyć proces o bezprawne użycie tytułu piosenki ich ojca i dziadka. W pozwie spadkobiercy Jobima stwierdzili, że „status ‘dziewczyny z Ipanemy’ nie upoważnia jej do używania nazwy, która zgodnie z prawem stanowi własność rodziny”.
      Oczywiście, publiczna reakcja na pozew w sposób do tego stopnia jednoznaczny potwierdziła fakt, że dziewczyna z Ipanemy to nie jakiś Jobim i jego kumpel pedofil, ale bohaterka największego przeboju wszech czasów, że sąd, nawet gdyby oryginalnie miał inne intencje, wydał wyrok na korzyść Pinheiro.
      Równie może ciekawa była inna, osobna sprawa z tego samego roku, której bohaterką była śpiewająca piosenkę razem z João, jego ówczesna małżonka, Astrud Gilberto. W roku 2001 Gilberto podała do sądu producenta chrupek Frito-Lay za to, że bez jej zgody wykorzystał piosenkę w reklamie chipsów. Jej zdaniem, pieniądze od Frito-Lay należały się jej jak psu kość, a to przez to mianowicie, że to ona przez wiele lat śpiewała tę piosenkę, ona też jest powszechnie kojarzona, jako “dziewczyna z Ipanemy”. Ostatecznie jednak jej dziwne pretensje, podobnie jak pretensje dzieci Jobima, zostały przez sąd w USA odrzucone, i jak na dziś pozostajemy z tym co naprawdę wartościowe, czyli z tą cudowną piosenką i naszymi – jakże różnymi – emocjami.
      Swoją drogą, ja wcale nie jestem pewien, czy faktycznymi właścicielami owej melodii nie są właśnie państwo Gilberto. Owszem, ona została stworzona przez Jobima i niech za to temu wielkiemu artyście Niebo stoi otworem, ale czym by ona była bez tych dwóch głosów? Zaledwie ozdobą galerii handlowych na całym Bożym świecie. Ale, skoro już o tym mowa, posłuchajmy jak to może działać.
       No i zachęcam do kupowania mojej książki o muzyce. Księgarnię można znaleźć na stronie www.basnjakniedziwedz.pl,  a w książkę można kliknąć tuż obok.





2 komentarze:

  1. Pomyślałem sobie, że może "słuchalność"(w sensie - można słuchać 10h bez przerwy) tego utworu jest związana z tym, że styl w jakim jest nagrany to bossa nova, który ostatnio jest bardzo popularny jako tzw. muzyka tła. Co oczywiście nie zmienia faktu, że to całkiem dobry utwór.

    Ciekawe covery:
    Frak Sinatra & Jobim

    Elise Trouw

    Amy Winehouse

    OdpowiedzUsuń
  2. @Mateusz
    To właśnie chciałem zasugerować wspominając o galeriach handlowych.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

17 mgnień wiosny, czyli o funkcji dupy i pieniądza w życiu człowieka pobożnego

         W ostatnich dniach prawa strona internetu wzburzyła się niezmiernie na wieść, że Tomasz Terlikowski wraz ze swoją małżonką Małgorza...