Nie wiem, czy tu już kiedyś o tym
wspominałem, ale był czas kiedy paliłem papierosy i paliłem je raczej bez
opanowania. To znaczy, było tak, że ile razy uznałem, że okazja temu sprzyja –
a sprzyjać mogła w tak nawet pozornie błahych sytuacjach jak wyjście z domu do
sklepu, czy powrót do domu ze sklepu – musiałem sobie zapalić. Ile tego było
dziennie, nie umiem powiedzieć, ale myślę, że w porywach mogło dochodzić do
dwóch paczek i to przez na pewno ponad dziesięć lat. I oto, proszę sobie
wyobrazić, przyszedł moment, kiedy uznałem, że palenie papierosów mi się jednak
nie podoba. Nikt mnie nie naciskał. Ani lekarz, ani moja żona, ani dzieci, ani jakieś
osobiste niewygody, krótko mówiąc przestałem palić nie dlatego, że musiałem,
ale dlatego, że chciałem. Męczyłem się jakieś trzy tygodnie, a po tych trzech
tygodniach o sprawie zapomniałem i od tego czasu ani mi w głowie choćby
spróbować. To znaczy parę razy, z czystej ciekawości, spróbowałem, ale nie
podobało mi się jeszcze bardziej niż na początku, i dziś żyję bez papierosów.
Zastanawiało mnie to bardzo, czemu mi to
przyszło tak łatwo i na swoje własne potrzeby uznałem, że to pewnie dlatego, że
palenie przestało mi się autentycznie podobać, a jeśli ktoś się tak strsznie
męczy żeby rzucić palenie, to z całą pewnością przez to, że ludzie, czy
okoliczności go do tego zmuszają. Jakiś czas potem uczyłem grupę inżynierów,
ogólnie w moim wieku, i jeden z nich opowiedział mi, że on palił dziesięć
paczek (100!) dziennie przez całe życie, ale w pewnym momencie uznał, że to
całe palenie jest do dupy i z dnia na dzień bez większego wysiłku przestał
palić, i co ciekawe, zgodził się ze mną, że to musiało być związane z tym, że
jego nikt nie przekonywał, nie groził, nie obiecywał, ale że on sam już więcej
palić nie miał ochoty. Tu aż sam nie mogę uwierzyć, że mnie nie nabierał, ale
według jego relacji, to też mu zajęło zaledwie jakieś trzy tygodnie.
Przypomniała mi się tamta historia w
związku z trwającymi już podobno zbyt długo upałami. Otóż było tak, że jeszcze
jakieś trzy, czy cztery lata temu, pomijając tradycyjne przeziębienie, nie
znałem większego bólu jak upał. 30, czy nie daj Boże 40 stopni na termometrze
doprowadzało mnie do takiego stanu, że nie byłem w stanie funkcjonować. Mowy
nie było o pracy, spaniu, nawet o zwykłym poruszaniu się. Świat tonął w
upałach, a ja leżałem rozwalony w fotelu i jęczałem w cierpieniach. I oto
wspomniane trzy czy cztery lata temu – to można sprawdzić – przyszedł rok z
bardzo wczesną zimą, która trwała, trwała, trwała i nie chciała się skończyć,
przechodząc ostatecznie w jakąś taką ponurą, zimną wiosenną szarugę. A ja nagle
zatęskniłem najpierw za ciepłem, a potem już choćby i za upałem. Owa tęsknota
była tak przenikliwa, że pewnego dnia stanąłem z odsłoniętą piersią przed
Rodziną i im uroczyście zakomunikowałem, że jeśli kiedykolwiek choćby jednym
słowem zaprotestuje przeciwko temu, że jest gorąco, bardzo gorąco, czy nawet
gorąco nie do wytrzymania, to oni mnie mogą zamknąć w ciemnicy do końca mojego
nędznego życia.
I oto stał się cud. Mijają kolejne
letnie miesiące, niekiedy naprawdę bardzo gorące, parę dni temu doszło do tego,
że na moim termometrze pojawiła się temperatura 37 stopni w cieniu... a ja ani
drgnę. I to wcale nie dlatego, że się uparłem pokazać ów cud – a nawet jeśli
tak, to nic mi o tym nie wiadomo – ale dlatego, że mi upał nie dość, że nie
przeszkadza, to ja się nim wręcz rozkoszuję. Patrzę na to błękitne niebo,
wchłaniam ten lekki wietrzyk, patrzę na zieleń drzew i jestem szczęśliwy. Mało
tego. Nie liczyłem, ile to już dni jest jak jest, ale ja w tym upale śpię jak
suseł. No i na dodatek, ledwie co wczoraj poszedłem z moją wnuczką na plac
zabaw, który – jak to place zabaw – są zwykle stawiane w pełnym słońcu i ani na
milimetr nie ustępowałem jej w radości z owego pięknego, cudownego lata.
A więc – autosugestia. Wygląda na to, że
coś, w co nigdy tak naprawdę nie wierzyłem działa i to działa jak należy.
Wygląda na to, że niekiedy naprawdę wystarczy chcieć. I choć, owszem, jest
prawdą, że jak to śpiewali, jak by nie patrzeć, niezastąpieni Stonesi, „you
can’t always get what you want”, to prawdą też jest, że „if you try
sometime...”.
Daje najświętsze słowo honoru, że mam parę
prawdziwie podstawowych powodów, by wierzyć w to że wystarczy bardzo chcieć,
ale ponieważ jesteśmy na blogu jak najbardziej politycznym, wypada nam tę w
sumie bardzo lekką, letnią historię skończyć również politycznie. Otóż, jak
widzimy w całej okazałości, nie dość że wszystko wskazuje na to, że w
najbliższej perspektywie Prawo i Sprawiedliwość władzy nie utraci, a wręcz
przeciwnie, jedynie ją wzmocni, to jeszcze mamy do czynienia z politycznym
projektem, który pod każdym, poza praktycznym już względem, nie ma i mieć nie
może żadnej konkurencji. Mało tego, jak widzimy w całej okazałości – na
szczęście, zaledwie teoretyczne – zwycięstwo owej obłąkanej kompletnie
kontrrewolucji musiałoby doprowadzić Kraj do z niczym nie porównywalnej
katastrofy. Bo jak widzimy w całej okazałości, po przeciwnej stronie mamy do
czynienia z bandą idiotów, z każdym kolejnym dniem tylko coraz większych i
coraz bardziej w swym zidioceniu zawziętych.
A my tu wszyscy się zastanawiamy, jak
długo można? Ile trzeba czasu, żeby zobaczyć coś, czego wydawałoby się nie da
się nie widzieć? Otóż moim zdaniem, to jest zwykłe uzależnienie i na nie nie ma
żadnej innej rady, jak tylko powiedzieć sobie, że ja już tak dalej nie chcę.
Nie pomogą ani łagodne argumenty, ani szyderstwa, ani groźby. Nie pomogą podane
na talerzu pod nos żywe dowody, jeśli sami sobie nie powiemy: „Dość!” Zachęcam.
To nie boli. I wystarczy zaledwie parę dni.
Najpierw teza - żeby było jaśniej. O. Dyrektor zobaczył to oczym pan pisze na samym początku i w swojej rozgłośni po prostu się tym nie zajmuje.
OdpowiedzUsuńDowód? Bardzo proszę:
Chyba wszystkie media, od Der Onet do TVP Info, nie omieszkały poszydzić sobie mniej lub bardziej topornie z blamażu jakiego dokonał Ryszard Petru. Jedynie w mediach zwnych "toruńskimi" ani słowa o odejściu Ryszarda z polityki. Czemu? A to bardzo proste. Jak Ryszrd święcił tryumfy medialne ani TV Trwam ani Radio MAryja nie poświęcały jemu ani minuty, bo wiedziały jak to się skończy. Po za tym chyba nie miały czasu na, że tak się wyrażę "pierdoły", bo trzeba było trochę informacji i felietonów umieścić pomiędzy liturgią godzin i transmisjami z innych nabożeństw, więc na głupiego Rysia czasu już nie starczyło.
Tylko brać przykład.
@JK
OdpowiedzUsuńNie rozumiem. To było do mnie? Że niby ja piszę coś o Petru?
Nie pan nie pisze nic o Petru. Chodziło mi o jakość rozpoznania sytuacji. Niektóre sprawy są nieistotne od samego początku. Jako przykład podałem Petru.
OdpowiedzUsuńPan pisze: jak "długo można nie widzieeć" i to nie widzenie nazywa uzależnieniem. Dobre rozpoznanie sytuacji pozwala nie zajmować się sprawami nie istotnymi od samego początku. O. Tadeusz po prostu robi swoje. Z tym co robi można się zgadzać, polemizować, akceptować, ale to co robi nie jest pochodną czegoś, lecz realizacją swojej strategii / misji.
@JK
OdpowiedzUsuńPrzepraszam bardzo, ale mimo szczerych chęci nie rozumiem w jaki sposób powyższy tekst zainspirował Pana do tego typu uwag.
@toyah
OdpowiedzUsuńJa mam taką propozycję, abyś ogłosił konkurs z nagrodami na krótkie zdemaskowanie instynktownych reakcji Tuska i Schetyny na widok, który przyciągnął ich uwagę na zdjęciu załączonym do powyższego felietonu (pomijając kwestię, ktokolwiek, czy cokolwiek tym widokiem jest).
Ja zaczynam
Tusk: "wykręcę się"
Schetyna: "odgrodzę się"
I już łatwiejsze jest wyczucie jakimi meandrami chadza PO w zależności od przywództwa.
Oni musieli zobaczyć i usłyszeć przemawiającego Jarosława Kaczyńskiego ;)
Usuń@crimsonking
UsuńMożliwe, ale istota mojego challenge'u nie polega na tym, co zobaczyli, ale jak różne determinacje im wywołało to samo na ichnich fizjonomiach.
Niech będzie, że różnice temperamentów.