Od śmierci Wojciecha
Młynarskiego minęło wystarczająco dużo czasu, by wielu z nas zapomniało, że
ktoś o tym nazwisku kiedykolwiek istniał, ja jednak odświeżyłem swoją pamięć,
gdy chodzi o twórczość tego człowieka i chyba po raz pierwszy w życiu
uświadomiłem sobie, że – pomijając oczywiście okres związany bezpośrednio z
doraźną polityką, co musi się okazać zgubne zawsze i dla każdego artysty – on z
każdym rokiem był coraz lepszy, co, słowo daje, zdarza się naprawdę niewielu. Słuchałem
więc ostatnio piosenek Młynarskiego, oglądałem jego występy i dochodzę do
wniosku, że gdy chodzi o sztukę artystyczną w ogóle, Polska nie miała nigdy nic
choćby zbliżonego do poziomu talentu, jaki prezentował Wojciech Młynarski. Mało
tego. Moim zdaniem, współczesny świat nie miał okazji zbyt często przeżywać
czegoś takiego, co by choćby zbliżało się poziomem do sztuki Wojciecha
Młynarskiego.
I nie będę oczywiście ukrywał,
że zdaję sobie świetnie sprawę z tego, kim był Młynarski w życiu prywatnym, jak
wielka przepaść istniała między jego twórczością, a jego dokonaniami na
poziomie dnia codziennego – co, swoją drogą, stanowi osobny temat do poważnych
bardzo rozważań – ale też, jakby i tego było mało, pamiętam bardzo dobrze jego
aktywność publicystyczną w ostatnich latach. Nie zmienia to jednak faktu, że przez
pewien czas mieliśmy okazję być świadkiem czegoś, czego skala wykracza poza wszystko,
co Polska zdołała w tej akurat przestrzeni wyprodukować.
Ktoś spyta, skąd się wziął w
ogóle temat dziesiejszej notki. Oczywiście, przede wszystkim poszło o
Młynarskiego, którego koncertu miałem okazję wysłuchać, a tam przede wszystkim
piosenkę pod tytułem „Nie mam jasności w temacie Marioli”. Przyznaję szczerze,
że jeśli ja znałem naprawdę mnóstwo jego piosenek, to jednak tych głównie
starszych i wydaje mi się, że to jest kwestia zarówno wieku, jak i mojego dość
szczególnego zainteresowania muzyką. Po prostu w pewnym momencie uznałem, że
wystarczy i Młynarskim interesować się przestałem.
No i wygląda na to, że przez ten gest ominęła mnie znaczna część tego, czego przegapić
zwyczajnie nie wypadało, w tym owo „Nie mam jasności w temacie Marioli” i czuję
geniusz.
No ale to też nie wszystko, a
jednocześnie koniec tych rozważań. Wraz bowiem z Młynarskim napięcie urosło do tego poziomu, że na scenę musiału już tylko wkroczyć moje ukochane Led Zeppelin ze
swoim „Dazed and Confused”, a w nim owa równie intrygująca fraza: „Soul of a
woman was created below”. Przepraszam bardzo, ale – choć biorę pod uwagę
możliwość, że to się już wkrótce zmieni – jak na dziś, ja się nie dziwię, że
Wojciech Młynarski w pewnym momencie swojego życia oszalał. Naprawdę nie jest
łatwo żyć ze świadomością talentu, z którym nie wiadomo, co zrobić, i nikogo to
doprawdy nie interesuje.
Pucio, pucio.
Jak zawsze
zachęcam do kupowania moich książek, które są do nabycia w księgarni pod
adresem www.basnjakniedzwiedz.pl. Polecam z całego serca.
Tak, zgadzam się, oszalał , a chyba nie musiał, a może musiał. Nie wiem. Podobno rozpoznano u śp. Pana Wojciecha chorobę afektywną dwubiegunową. To wiele tłumaczy. Równie dobrze mógł mieć przechył w drugą stronę. Wielkie, niezależne talenty często finansowo świetnie sobie radzą, niektórzy podzielają los zwykłych ludzi. Dzięki za przypomnienie o Led Zeppelin. Dawno ich nie słuchałam, to sobie dziś nadrobię. Usłyszałam o nich w późnej podstawówce, towarzyszyli mi bardzo długo, a potem przerwa, z wyjątkami.
OdpowiedzUsuńTa choroba często występuje u wybitnych humanistów intelektualstów i tekściarzy. Pantojah może spać spokojnie
Usuń@Jola Plucińska
UsuńStrasznie ciekawy jestem jaki on był dla ludzi na co dzień. Z wypowiedzi jego syna, czy Godlewskiej wynikają same najgorsze rzeczy. Chętnie bym jednak usłyszał opinie znajomych, czy ludzi z branży.
Ja go tylko raz widziałam na żywo na Juwenaliach, czyli bardzo dawno temu. Mam tylko dobre wspomnienia. Te jego rymowanki, niby proste, a on swoją interpretacją, przy fortepianowym akompaniamencie potrafił ludzi wprowadzić w zadumę. I nic to, że każdy interpretował te teksty po swojemu. Myślę, że rodzina nie miała z nim łatwego życia, ale takie to już jest zbójeckie prawo talentów. Nigdy nie marzyłam o narodzinach geniusza w rodzinie, bo to tylko kłopot:) I nigdy nie dowiemy się prawdy, my na pewno nie, też chętnie posłuchałabym, z czystej ciekawości.
Usuńpsyt.
a poza tym nic na działce się nie dzieje
@Jola Plucińska
UsuńTo tak jak ja. Raz, dawno bardzo temu, jeszcze chyba w liceum, a więc na początku lat 70.
Te parę lat nie robi żadnej różnicy, wszystko po staremu, słuchacze się nie zmienili. A jeśli tak, to tylko fizycznie, reszta na zachodzie i wschodzie bez zmian.
UsuńPantojah: Naprawdę nie jest mi łatwo żyć ze świadomością talentu, z którym nie wiadomo, co zrobić, i nikogo to doprawdy nie interesuje.
OdpowiedzUsuńAle dajesz sobie jakoś radę jak Młyn i Led Zep
@Nowakowski
UsuńJa sobie radzę od nich znacznie lepiej, a to z tego powodu, że jestem człowiekiem wyjątkowo skromnym i jestem wdzięczny za każde dobro.
ta wyjątkowa skromność bije wszystkich po oczach w wyrazach szacunku i wdzięczności za krytyczne słowa
UsuńMłynarski niezapomniany. Tacy nie rodzą się na kamieniu. Dziękuje za filmik (też nie znałam, za to czasem i znienacka wpadają znajome frazy ze starych tekstów).
OdpowiedzUsuń@Emi
UsuńMiło mi, że nie4 jestem jedyny.
@autor
OdpowiedzUsuń"Moim zdaniem, współczesny świat nie miał okazji zbyt często przeżywać czegoś takiego, co by choćby zbliżało się poziomem do sztuki Wojciecha Młynarskiego. "
Jeżeli to nie joke, to zazdroszczę odsłuchu.
Przez zwykła grzeczność nie zapytam sie o zioła!
@wojt
UsuńJasna sprawa. Ja na przykład nie lubię zespołu The Who, Metalliki i Kasi Nosowskiej, tyle że nie łażę w tej sprawie po obcych blogach, by się wdawać w tej sprawie w polemiki.
Olowiany balon!
OdpowiedzUsuńPucio, pucio
no musiałam się odezwać o ile The Who i Metaliki słucham bardzo rzadko, to pani Nosowskiej nie słucham wcale od czasu, gdy zorientowałam się, że mówi i śpiewa totalne bzdury, a jak zaczęła gadać o aborcji, to przekroczyła wszechlogikę nawet pana BOLKA
OdpowiedzUsuń@Jola Plucińska
UsuńZ mojego punktu widzenia decydujące było nawet nie to, że te piosenki były zwyczajnie słabe, ale to że ona na scenie stała jak kołek i udawała, że to jest taki właśnie stage act.
"tyle że nie łażę w tej sprawie po obcych blogach, by się wdawać w tej sprawie w polemiki. "
OdpowiedzUsuńRozumiem, że nie zależy panu na komentarzach. Chyba, że się mylę!?
@wojt
UsuńNa takich jak Pański, oczywiście że nie. A skąd taki pomysł, że miałoby mi zależeć?
Taką sama siebie(?) stworzyła na początku lat 90-tych, zwróciłam na nią uwagę w 1994 roku, mój pierworodny syn się wtedy urodził i jak sobie słodko spał miałam chwilę dla siebie. To był jakiś wysyp, bo równocześnie wystartowała Edyta Bartosiewicz, Myslovitz, Kazik się rozszalał i to bardzo dobre było. Moim zdaniem Panie Toyahu:)Pani Edyta zachorowała na przedziwną chorobę, z której nie może wyjść. To dziwne, bo choć jej teksty były mroczne, to ja zawsze w każdym z nich znajdowałam trampolinę i lądowałam na wypierzonych poduchach. A ona niestety nie. Jenny Edyty nie zapomnę chyba już nigdy, bo w `97 co rano to puszczali i trudno mi było synka odciągnąć od radia, śpiewał razem z nią, a godzina odjazdu autobusu była bezlitosna. Do dziś, rzadko, ale tak, mój mały wielki człowiek puszcza tę piosenkę i razem z Edytą śpiewa, ostatnio 26 maja przez telefon, a to wszystko przeze mnie, mogłam mu nie wypominać tego autobusu:)
OdpowiedzUsuń@Jola Plucińska
UsuńZgoda. Ja do Bartosiewicz też miałem przez jakiś czas pewien sentyment.
@autor
OdpowiedzUsuń"A skąd taki pomysł, że miałoby mi zależeć?"
Logika szanowny autorze! To przecież nie ja się chwalę tysiącami odsłon, tyloma komentatorami
Rozumiem, że w pana przypadku, dosyć szczególnym zresztą, należy tylko chwalić chwalić klaskać?
@wojt
UsuńMiędzy liczba odsłon a liczbą komentarzy nie ma żadnego związku. Proszę więc mi nie pomagać i się łaskawie stąd ewakuować.