Temat dzisiejszej refleksji, sądząc już choćby po samym tytule, jest właściwie bardzo śmieszny, zwłaszcza w czasach, gdy żyje się głównie po to, żeby się pośmiać, tyle tylko że owa śmieszność jest dziś bardzo niepewna. A jeśli spojrzeć na to pod pewnym szczególnym kątem, jej tam wręcz nie ma, a zamiast śmiechu, pojawiają się już tylko i wyłącznie dreszcze. No ale zaczniemy wciąż jeszcze z lekkim uśmiechem. Otóż, jak powszechnie wiadomo, minister sportu w rządzie Donalda Tuska, Joanna Mucha – kobieta, wedle wiedzy popularnej, mądra i piękna – zatrudniła na stanowisku wicedyrektora Centralnego Ośrodka Sportu niejakiego Marka Wieczorka, swojego fryzjera. Wiem, wiem – ja z tym fryzjerem trochę przesadziłem, bo tak naprawdę Wieczorek fryzjerem w znaczeniu ścisłym nie jest, natomiast prowadzi w Lublinie sieć zakładów fryzjerskich, i jeśli on się zajmował fryzurami Muchy, to wyłącznie w ten sposób, że kazał zatrudnianym przez siebie paniom obsługiwać Muchę za darmo. Jest oczywiście też taka możliwość, że Wieczorka i Muchę łączyły też inne interesy, zwłaszcza od czasu, gdy ona wypięła się na swojego męża i dzieci i wybrała wolność, ale ponieważ jestem osobą bardzo łagodną, to nawet w przypadku ludzi, którymi szczerze gardzę, wybieram zawsze opcję łagodną, czyli w wypadku Muchy jednak te włosy.
Zatrudniła więc Mucha tego Wieczorka, dała mu 10 tys. pensji, i ogłosiła, że z niego żaden fryzjer, ale bardzo kompetentny i solidnie wykształcony urzędnik, a jeśli idzie o te pieniądze, to w ogóle nie ma o czym mówić, bo kto o takich talentach jak Wieczorek zgodziłby się pracować za tak marne pieniądze? 7 tys. na rękę? Przecież to jest jakaś jałmużna. Kiedy sprawą zajęły się bulwarowe media, głos zabrał sam premier Tusk i ogłosił, że on w postępowaniu swojej minister nie widzi nic niestosownego, że on tego Wieczorka sprawdził, i może potwierdzić, że to jest człowiek bardzo na swoim miejscu. Dodatkowo jeszcze, tym, którzy mieliby ochotę coś szeptać na temat kumoterstwa i korupcji, rzucił z pogardą, żeby nie byli tacy zakłamani, bo każdy wie, że dzisiejszy świat właśnie tak wygląda i lepiej już nie będzie. Że niech sobie państwo dziennikarze rzucą okiem na CV, jakie krążą po różnego rodzaju instytucjach i spróbują porobić odpowiednie analizy, a potem zabierają głos na temat pani Muchy i jej fryzjera. I oczywiście to by już wystarczyło i do tego, by temat zamknąć i też być może, by nagle poczuć ten dreszcz. Ale tak łatwo z tego nie wyjdziemy, bo oto nastąpił następny etap tego nieszczęścia.
Oto w telewizji TVN24 wystąpił sam pan fryzjer i przede wszystkim ogłosił, że on nie jest żadnym fryzjerem, że on w życiu nie trzymał w ręku nożyczek, że on nigdy nie miał kontaktu z włosami pani minister Muchy, a na koniec stwierdził, że w tej sytuacji, zarzuty, jakoby on był fryzjerem, są „całkowicie nieelokwentne”. Oczywiście, jak się domyślamy, Wieczorkowi chodziło o to, że one są „nieadekwatne”, tyle że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wyszło mu „nieelokwentne”. I oczywiście możemy teraz zacząć się zastanawiać, czy on – wedle zapewnień samej Muchy i w dodatku jeszcze Premiera – człowiek o bardzo solidnym i wielokierunkowym wykształceniu, wie, jaka jest różnica w znaczeniu miedzy słowami „adekwatny” i „elokwentny”, tyle że się zestresował przed kamerami i wyszło tak niefortunnie, czy może jest to zwykły buc spod Lublina, który te wszystkie swoje fakultety zdobył dokładnie tak samo jak to ostatnie stanowisko w COS, czyli dzięki swojemu zapewne osobistemu urokowi i pracy zatrudnianych przez siebie fryzjerek. Możemy teraz zacząć się bawić tą nieadekwatną elokwencją, czy elokwentną nieadekwatnością tak długo aż dojdziemy do wniosku, że to jest tak naprawdę i początek i koniec jednocześnie tego samego ciągu osób i zdarzeń, który tworzą z jednej strony Wanda Nowicka z tą swoją „Wisłocką”, prezydent Komorowski ze swoim „bulem” i Kazimierz Marcinkiewicz z szalikiem i tą lalunią, a z drugiej poseł Suski z „murzynkiem”, czy Reszka i Majewski, jako tzw. „autorzy niepokorni”, by ograniczyć się zaledwie do paru bardziej świeżych przypadków. Ale nie będziemy iść tą drogą, bo to jest droga, która prowadzi donikąd. Na jej końcu bowiem jest dokładnie to samo co na początku, a więc tylko pusty rechot, który służy wszystkim tylko nie nam.
Sprawa Joanny Muchy i jej fryzjera w ogóle nie jest ważna dlatego, że ten Wieczorek swoje wykształcenie sobie kupił, albo wziął pod zastaw. Ona nie jest też ważna dlatego, że on wcale nie jest jakimś wybitnym fachowcem od zarządzania, lecz zaledwie prowincjonalnym durniem, który uwiódł jakąś jeszcze głupszą od siebie kobietę, pracującą dla kompletnie skorumpowanego środowiska na samych szczytach władzy. Problem leży zupełnie gdzie indziej. Jakiś czas temu wspominałem tu o pewnym wybitnym bardzo moim znajomym Angliku, który w wieku 15 lat został wyrzucony ze szkoły za głupotę i lenistwo, i w ten sposób zakończył swoją karierę intelektualną, by rozpocząć inną, czysto już biznesową, która dała mu autentyczne pieniądze, sławę i najwyższe i najbardziej oficjalne honory, wyłącznie dzięki temu, że kiedy go wyrzucono ze szkoły zatrudnił się jako pomoc – właśnie tak! – w zakładzie fryzjerskim dla kobiet. Graham Webb – bo tak się ów znajomy nazywa – nie jest fryzjerem. On w rozmowie ze mną ów fakt podkreślał wielokrotnie. On jest przedsiębiorcą. A więc, ja jestem skłonny przyznać, że Wieczorek też nie jest fryzjerem. Oni obaj są biznesmenami, nie fryzjerami. Różnica między nimi jednak jest taka, że kariera Grahama Webba ani przez chwilę nie była związana z tym, że on robił za darmo fryzury jakiejś tandetnej pani minister, licząc na to, że ona mu da stanowisko w jednej z przyrządowych instytucji, lecz że dzięki swoim zdolnościom i pracowitości osiągnął taką pozycję, że gdyby był tak zepsuty, jak to nasze przyplatformerskie towarzystwo, to mógłby sobie taką Muchę zamawiać jako towarzystwo dla swoich bardziej pijanych gości.
I to, uważam, jest naszym prawdziwym nieszczęściem, i powodem jednocześnie, dla którego, mnie się w ogóle nie chce śmiać z tego, że ten bałwan zamiast „nieadekwatny” użył słowa „nieelokwentny”, natomiast w tej chwili czuję tylko nieprzyjemny dreszcz. Bo to jest właśnie Polska, jaką zostałem uraczony na swoje stare lata. Pewna podlubelska piękność wkracza w świat polityki, i wyłącznie dzięki owej swojej specyficznej urodzie zaczyna robić tam karierę, która najpierw wprowadza ją do Sejmu, a następnie na stanowisko ministra sportu. Jedną z pierwszych jej decyzji jako ministra staje się zatrudnienie na bardzo intratnym państwowym stanowisku właściciela zakładu fryzjerskiego, który ją swego czasu w jej rodzinnym mieście obsługiwał. I co się dzieje? Nic. Dokładnie nic. Zdarzenie, które przed laty we Francji, w całkowicie analogicznej sytuacji, doprowadziło do prawdziwego politycznego trzęsienia ziemi wręcz na skalę europejską, a jego bohaterka, była premier Edith Cresson zmuszona została do poniesienia znacznie bardziej przykrych konsekwencji, niż zaledwie zmiana osobistego dentysty, w dzisiejszej Polsce nie wywołuje nawet wzruszenia ramion. A fakt, że premier rządu ten skandal komentuje wyłącznie szyderczo bezczelnym uśmiechem i apelem, by przestać już „skakać po pani minister”, nie wywołuje już choćby nawet pojedynczego uniesienia brwi. I jedynym faktycznym bohaterem i zwycięzcą tego skandalu jest jakiś Wieczorek z Lublina, który po latach jakiegoś nędznego dłubania we fryzjerstwie, będzie mógł wreszcie zobaczyć, jak wygląda produkcja prawdziwych lodów. Że jakieś buractwo będzie się z niego śmiać? Niech spieprzają. Ich głos tam nawet nie musi docierać. Nawet w tej ciszy. Nawet teraz.
Powtarzam. Nie ma się z czego śmiać. Trafiliśmy w ręce bardzo śliskie. Śliskie, a jednocześnie na tyle mocne, że się z nich tak łatwo nie wyślizgniemy. Jedyne co możemy zrobić, to je tej swołoczy poodgryzać. Bez śladu litości, bez żadnych skrupułów. I przede wszystkim bez wdawania się w jakąkolwiek dyskusję. Bo w tej chwili już nie ma z kim.
Trochę się tu śmiejemy, trochę martwimy, a żyć przecież trzeba. Proszę więc, jeśli komuś podobają się te felietony, o wspomaganie naszego bloga pod podanym obok numerem konta. No i przypominam, że jeśli ktoś jeszcze jej nie ma, jest do kupienia książka z wyborem moich starych tekstów. Też tu obok. A jak ktoś mieszka w Katowicach, to również w księgarni „Wolne Słowo” na ulicy 3 maja. Bardzo dobra. Księgarnia też. Polecam i dziękuję.
Pamiętam taki dowcip z końcowych lat PRL:
OdpowiedzUsuńPrzychodzi Albin Siwak do sklepu z artykułami biurowymi i mówi:
- Poproszę episkopat!
- Chyba epidiaskop?
- Wiem, co mówię. W szkole byłem prymasem.
Widocznie z tymi dzisiejszymi jest podobnie, tyle że już nawet dowcipy nie są potrzebne.
Puenta tego wpisu trafia w sedno. Niezbyt mi dobrze z tym, że dopiero teraz zauważamy, jak mocny jest uścisk Systemu, jak naiwne były nadzieje na łatwe i szybkie zwycięstwo towarzyszące nam przez kilka ostatnich lat.
@Toyah
OdpowiedzUsuńZajrzałam na blog Muchy, a tam zatrudnienia domagają się bezrobotni z kilkoma fakultetami i studiami podyplomowymi.
Spodobała mi się jedna z jej odpowiedzi na konferencji prasowej. Dlaczego nie ogłosiła konkursu? Bo nie musiała. To typowa odpowiedź socjopaty. Dlaczego zabił? Bo mógł. Wygląda na to, że warunkiem przystąpienia do PO jest posiadanie genu przestępcy.
@filozof grecki
OdpowiedzUsuńNo tak. Ta naiwność będzie nam ciążyć już do końca.
@Marylka
OdpowiedzUsuńJa myślę, że tam takie przypadki są na porządku dziennym. Ktoś tę Muchę wsypał i stąd to wszystko. Ale oni jej tam muszą nienawidzić!
@Toyah
OdpowiedzUsuńJasne że wsypa - dziennikarze nawet nie próbują sami zainteresować się, kto i za co tam dostaje stanowiska. Także ci, których umieściłeś w tytule poprzedniego wpisu.
@Marylka
OdpowiedzUsuńMedia są absolutnie najgorsze. Gorsze nawet od posła Wenderlicha.
Ostatnio natrafiłem na wywiad z Igorem Janke, polecam minutowy skrót - w kontekście dyskusji odnośnie obecności toyaha na salonie24 http://www.youtube.com/watch?v=TQwkt7T2GKs
OdpowiedzUsuńBoże, jaki wstyd.
OdpowiedzUsuń@Toyah
OdpowiedzUsuńPrzywalony niemocą twórczą czytam Twój wpis i ogryzam moje silne, ale śliskie ręce. Każde słowo na swoim miejscu, logika, aż nieznośna, tok myśli i dygresje - nienaganne.
No i temat pierwszorzędny.
Jak tu nie wpadać w rozpacz?
Z powodu Twojego talentu i sytuacji, którą opisujesz.
@Rain
OdpowiedzUsuńWstyd? Nie ma takiego słowa.
Ja nie wiem, czy już kiedyś nie opowiadałem tego ale nie zaszkodzi przypomnieć: spędziłem kiedyś wieczór w towarzystwie, w którym znajdowała się jakaś studentka administracji z jakiejś jednej z tego mnóstwa badziewnych wyższych szkół administracji i biznesu. Studentka zaoczna - po trzydziestce, matka dzieciom, żona i też taka piękność w typie ukraińskim. Jeden z kolegów zadał jej pytanie, kto w Polsce jest Prezesem Rady Ministrów. Nie wiedziała.
OdpowiedzUsuńTo jest ta cała armia buraków z wyższym wykształceniem, którzy nigdy nie przeczytali niczego czego czytać nie musieli. To są ci co najbardziej się oburzali na "wykształciuchów". Oni do tego, naturalnie, uważają się za niezwykle dowcipnych, elokwentnych i adekwatnych do wszystkiego co dziś na topie.
Armia ćwoków. Nic ich nie ruszy, choćby okazało się, że Komorowski jest pedofilem, to oburzą się dopiero wtedy, gdy sygnał do oburzenia da im TVN i reszta Gazowni. A jak nie będzie sygnału to nie.
@Kozik
OdpowiedzUsuńTo już dawno zostało sformułowane: dyktatura ciemniaków.
@Marylka
OdpowiedzUsuńNo więc właśnie. Myślę jednak, że nigdy nie będziemy w stanie przejść nad tym do porządku dziennego i każdy wyraźniejszy wybryk tej dyktatury piętnować należy.
Szkoda, że akurat wskoczyło w ten krytyczny tekst takie bydlę:
OdpowiedzUsuń"A jeśli spojrzeć na to pod pewnym szczególnym kontem"
Pozdrawiam
@prozetpil
OdpowiedzUsuńZdarza się, szczególnie, kiedy się tekst drukuje, a w grę wchodzą słowa, gdzie błąd nie rzuca się tak bardzo w oczy. Na przykład "tempo" i "tępo", czy właśnie te nieszczęsne konta i kąty.