Parę dni temu, podczas dyskusji pod jednym z wpisów u nas na blogu, nasz kolega redpill wrzucił niezwykle ciekawą moim zdaniem myśl, którą bym tu chciał dziś bardzo konstruktywnie rozwinąć, że problem jaki mamy z naszymi mediami sprowadza się do tego, że praktycznie wszystkie one zajmują się dokładnie tym samym, z tą różnicą, że jedni mają takie poglądy na sprawę, a drudzy – inne. Ów stan rzeczy prowadzi do tego, że społeczeństwo jest w swoich zainteresowaniach w zorganizowany i bardzo skuteczny sposób ograniczane. Istnieje cała gama tematów, które stanowią przedmiot publicznej debaty i praktycznie nie ma możliwości, by ta debata została choćby w minimalnym stopniu poszerzona, czy choćby tylko pogłębiona, bo każda próba zajrzenia w głąb, musi prowadzić do jej poszerzenia, a tego przecież oczywiście nie chcemy.
Co z tego wynika? Przede wszystkim to, że bardzo pieczołowicie chronione jest status quo. Z jednej strony mamy zwolenników Platformy Obywatelskiej, z drugiej wyborców Prawa i Sprawiedliwości, gdzieś tam pomiędzy nimi kręcą się jacyś ekscentrycy w postaci sympatyków radykalnej lewicy spod znaku Palikota, czy Millera, lub mieszkańców wsi związanych zawodowo, czy rodzinnie z PSL-em, a poza tym jest już tylko ów tłum konsumentów, nie zainteresowanych niczym szczególnym, poza tym, żeby jakoś przecierpieć do przyszłego tygodnia. A debata? Debata, owszem, jest, tyle że ona dotyczy wyłącznie tego, czy w Smoleńsku doszło do zamachu, czy do błędu pilotów, czy media kłamią, czy informują, czy rząd Donalda Tuska jest zły, czy dobry, i czy Jarosław Kaczyński jest wybitnym politykiem, czy wybitnym sukinsynem. I tu, każdy może powiedziec dokładnie wszystko, co mu przyjdzie do głowy. A jeśli ma odpowiednie koneksje, to co ma do powiedzenia może opublikować w przestrzeni jak najbardziej publicznej.
Niedawno wyraziłem oburzenie sugestią, jaką w rozmowie z Janem Dworakiem przedstawił któryś z redaktorów Karnowskich, że media w Polsce nie są wolne i że o tę wolność dziennikarze tacy jak on muszą walczyć. Chodziło mi o to, że moim zdaniem, mówiąc to co mówi, Karnowski plecie zwykłe banialuki, bo problemem polskich mediów wcale nie jest brak wolności, lecz umysłowe lenistwo dziennikarzy i ich lęk przed zrobieniem tego jednego kroku poza ten krąg, który ich otacza. Jeśli ktoś cierpi brak wolności, to raczej społeczeństwo, które jest skazane na to, co mu się poda, natomiast jak idzie o media – to tam panuje niczym wręcz niezakłócona anarchia.
Spójrzmy może bardziej dokładnie na tygodnik „Uważam Rze”. Wedle informacji, jaką dziś podały właśnie media, jest to jeden z trzech najchętniej czytanych tygodników w Polsce. Na pierwszym miejscu jest katolicki „Gość Niedzielny”, za „Gościem” idzie peerelowska „Polityka”, a za nimi tuż tuż prawicowo-konserwatywne „Uważam Rze”. I oczywiście możnaby się cieszyć z tego, że zarówno „Newsweek”, jak i „Wprost”, nie mówiąc już o „Przekroju” lecą na łeb na szyję, i że prawica jest górą, tyle że dobrze się jest przy tym zastanowić, jaką to korzyść mamy my, my prawicowa opinia publiczna, z czytania tego, co tam jest zamieszczane? Mam przed sobą ostatni numer „Uważam Rze” i co tam znajduję? Przede wszystkim jest bardzo dużo materiału na temat tego, że jednak są dowody na to, że Wałęsa nie był jednak bohaterem. Jest wywiad z Krzysztofem Wyszkowskim, że kłamstwo na temat Wałęsy jest fundamentem na którym spoczywa dzisiejsza Polska. Jest duży artykuł Piotra Semki o tym, że Robert Krasowski napisał książkę o Wałęsie i że to tekst bardzo nieuczciwy. Jest też tekst red. Feusette o tym, że Tusk musi odejść, bo jest zwyczajnie beznadziejny. Jest też duży tekst Piotra Gursztyna o tym, że Stefan Niesiołowski to osoba wyjątkowo podła i że wszyscy to wiedzą. Jest dość duży tekst żony prof. Biniendy o tym, że oficjalne informacje na temat przyczyn smoleńskiej katastrofy to celowe kłamstwa. Jest duży tekst poświęcony osobie Andrzeja Żydka – człowieka, który jesienią zeszłego roku podpalił się pod Kancelarią Premiera, w którym jego autor opowiada nam o tym, kim tak naprawdę jest ten biedny człowiek, i jak to reżimowa propaganda i będące na jej usługach media, postanowiły jego historię zakłamać. Jest też wreszcie artykuł Macieja Pawlickiego o najnowszym filmie Małgorzaty Szumowskiej „Sponsoring”, gdzie autor sugeruje, że film ów jest „płaski i pretensjonalny”.
O Wałęsie nie ma co tu więcej wspominać. Podobnie o Tusku. Myślę, że nikomu nie są potrzebne moje mądrości, by miał świadomość, że choćby w Polsce ukazało się nagle 50 nowych tygodników, i pięć nowych kanałów informacyjnych o czysto prawicowym nastawieniu, które by całkowicie poświęciły się wbijaniu społeczeństwu do głowy, że Wałęsa to „Bolek”, a Tusk to ruski jełop, z tych informacji i z tej wolności do informacji nie wyniknie jakakolwiek nowa jakość. Najwyżej my się ucieszymy, że znowu ktoś publicznie powiedział prawdę, a oni dostaną cholery, że prawica znów obraża bohatera. I tyle wszystkiego. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na dwa z wymienionych wyżej tekstów. Pierwszy to ten o Andrzeju Żydku. Niby wszystko jest w porządku. Marek Pyza dzielnie informuje nas, że człowiek ten wcale nie był jakimś prowincjonalnym nieudacznikiem, ale byłym policjantem o niezwykle barwnej i imponującej historii, że przekręty, jakie on wykrył w warszawskim Urzędzie Skarbowym przekraczały swoją skalą wszystko, co możemy sobie wyobrazić, że za tę determinację w ujawnianiu patologii polskie państwo doprowadziło do ruiny jego i jego rodzinę, i że bardzo aktywnie ową nagonkę wspierały media. Jest nawet duże kolorowe zdjęcie Andrzeja Żydka, z którego możemy się już na sto procent przekonać, że to w istocie jest nie byle kto. I fantastycznie! I świetnie! Oto dziennikarstwo najwyższej próby.
Niestety, kiedy się zadumać nad samym tym tekstem i tym że on został nagle ni z gruszki ni z pietruszki opublikowany, nie ma sposobu, by nie dojść nagle do wniosku, że ani jedna informacja w nim podana nie jest nowa. Każdy kto miał choćby minimalnie oczy, uszy i serce otwarte w dniach, kiedy sprawa tego podpalenia była wciąż jeszcze newsem, doskonale to wszystko już od dawna wiedział. Więcej. Ktoś kto tę sprawę obserwował baczniej, wie też coś, czego akurat red. Pyza nie napisał. Co tak naprawdę red. Pyza wręcz, intencjonalnie, czy nie – bez znaczenia – ukrył. Chodzi mianowicie o to, że wbrew temu, co napisane jest w tekście Pyzy, 23 września, około południa „we wszystkich serwisach” NIE pojawiła się informacja o tym, że w Warszawie podpalił się człowiek. Prawda jest taka – i na tym blogu mieliśmy już okazję o tym rozmawiać już wtedy – że owa informacja „we wszystkich serwisach” pojawiła się dopiero po godzinie 14, a więc jakieś trzy godziny po tym strasznym wydarzeniu. Że przez te 3 godziny „wszystkie serwisy” bardzo cierpliwie czekały na instrukcje, jak się wobec tej wiadomości zachować. A więc tego tam nie ma. Podobnie jak nie ma nawet próby zadania pytania: dlaczego, i udzielenia choćby najbardziej skromnej odpowiedzi – dlaczego. Redakcja „Uważam Rze” publikuje ten kompletnie bezużyteczny tekst, ozdabia go fantastycznie wzruszającym tytułem „Niewygodne płomienie”, bardzo efektownym nadtytułem „To opowieść o uczciwości, determinacji, miłości i desperacji. O państwie, które zawiodło, i mediach które nie stanęły na wysokości zadania” i wszystko praktycznie zostawia w tym miejscu. W miejscu, gdzie ci, którzy sprawę znają i się nią w ogóle przejmują, w najlepszym wypadku pokiwają głowami i powtórzą po raz setny: „Wszystko przez tego rudego Niemca”, a ci co mają to całe podpalenie głęboko w nosie, oburzą się, że co to za bezczelność! Państwo zawiodło? Co to za pisobolszewickie chamstwo!
Otóż to. Przed nami stoi człowiek, który, widząc, że dochodzi do oszustw na skalę wręcz niespotykaną, informuje o tym odpowiednie osoby i niemal w jednej chwili, w majestacie prawa, pod okiem najbardziej oficjalnych służb, zostaje przez te właśnie osoby doprowadzony do ruiny. To że wciąż jeszcze żyje, jest zasługą pewnie tylko jakiegoś niezbadanego cudu… i w tym momencie, zarówno państwo, jak i wysługujące się mu media wraz z dziennikarzami, którzy – wbrew temu co zdaje się sugerować Pyza – są bytami jak najbardziej realnymi i mają nawet swoje nazwiska, z najczystszym wyrachowaniem, metodycznie, robią wszystko by go skompromitować i jego pamięć ośmieszyć, a „Uważam Rze” – dzielnie i bezkompromisowo – informuje nas, że „media nie stanęły na wysokości zadania”, a państwo „zawiodło”. Przepraszam bardzo, ale czy to może o to chodzi w tej słynnej już walce o wolność słowa? O prawo do swobodnego informowania, że media nie stanęły na wysokości zadania?
Zapyta mnie pewnie ktoś, że a cóż więcej może na to wszystko zrobić redakcja „Uważam Rze” i sam Marek Pyza? Przedstawić listę swoich kolegów dziennikarzy, którzy wzięli udział w tej strasznej nagonce? Zbadać, kto do kogo i w jakiej sprawie, w interesującym nas momencie dzwonił? A czemu nie? Na początek byłoby to zdecydowanie bardziej skuteczne niż jakieś popisywanie się pustą retoryką nie wiadomo do kogo adresowaną. Ale przecież rozwiązań jest znacznie więcej. Mogliby nasi bojownicy o prawdę wziąć przykład właśnie z tych swoich kolegów i się zwyczajnie zaangażować w sprawę. Przejąć się nią, i choć odrobinę się dla niej poświęcić. Mogliby choćby, zamiast wypełniać 14 stron prowadzącym do niczego powtarzaniem imienia Bolek, choć parę z nich oddać sprawie wyjaśnienia tej jednej kwestii – jak to się dzieje, że w Polsce dochodzi do takich wydarzeń, jak ta związana z przypadkiem Andrzeja Żydka. Rozpętać tak zwaną medialną akcję na rzecz wytropienia reżimowych oprawców tego człowieka. Zamiast informować opinię publiczną o tym, że Małgorzata Szumowska nakręciła beznadziejny film, zwrócić się do wszystkich zainteresowanych sprawą, z apelem, by się wytłumaczyli z próby doprowadzenia do śmierci, najpierw faktycznej, a później cywilnej, niewinnego człowieka. A później spróbować wszystkim durniom wyjaśnić, dlaczego to wszystko jest takie ważne. Na przykład.
Niestety, zamiast tego mamy recenzję filmu Szumowskiej. I tu wszystko powtarza się dokładnie wedle tej samej metody, co w przypadku historii Andrzeja Żydka. Szumowska kręci film na takim samym poziomie jak 99 procent współczesnych polskich filmow, opowiadający sytuację całkowicie wymyśloną i sztuczną, tak sztuczną i wymyśloną, że nie dającą nawet szansy na to, by ja potraktować jako jakąś alegorię, czy artystycznie motywowaną przestrogę. Przed nami najbardziej typowa polska produkcja filmowa, której celem jest, z jednej strony, przedstawienie widzowi stanu umysłu i wyobrażeń klasycznego przedstawiciela krakowsko-warszawskiego artystycznego establishmentu odnośnie tego, czym jest Polska, a z drugiej, ostateczne zdemoralizowanie przeciętnie ogłupiałego obywatela, tak by wiedział, że to co mu się dotychczas wydawało, że jest życiem, życiem wcale nie jest, a on sam jest nieznierozumiejącym baranem z prowincji. Oto cała postać i sens filmu Szumowskiej. I w tym własnie momencie, przychodzi do nas Maciej Pawlicki, człowiek od którego, wydawałoby się, możnaby wymagać, podstawowej orientacji w przedmiocie, i zamiast wyśmiać Szumowską za to, że jest głupia i nie ma pojęcia o świecie, kieruje do niej pretensje, że przedstawiła bardzo poważny problem społeczny i opisała go na zimno, zamiast się zaangażować moralnie. No i że on ma wrażenie, że ona zamiast potępić to panoszące się po Polsce zło, robi wrażenie, jakby nas tym chciała epatować. A więc, że zamiast moralitetu, mamy bulwar.
Mam nadzieje, że jestem właściwie rozumiany. Rzecz w tym, że podobnie jak problem dziewczynek prostytuujących się po galeriach handlowych, opisany przez niejaką Rosłaniec w jej filmowym debiucie, czy zidiociałych nauczycieli uczących się angielskiego na kiblu, pokazany przez Koterskiego w „Dniu świra”, te dzisiejsze kobiety ze swoimi sponsorami, to kompletna fikcja, istniejąca jedynie w głowach szukających okazji do złapania jakiejś fuchy warszawskich psychologów i paru artystów, którzy coś tam posłyszeli i uznali, że to jest fascynujący temat. Problemem nie są bowiem ani te dzieci, ani te niby-bizneswomen, które obszczywają jacyś biznesmeni, ani ci odmóżdżeni nauczyciele, ale ci, którzy z pojedynczych przypadków starają się robić ogólnospołeczny problem. Ja świetnie sobie przypominam – pisałem o tym zresztą parokrotnie na blogu – te wszystkie pojawiające się regularnie sensacyjne reportaże w ogólnopolskich magazynach ilustrowanych o ekskluzywnych prostytutkach, o warszawskich biznesmenach, którzy korzystają z ich usług podczas przerwy na lunch, o małżeńskich trójkątach i kwadratach, o zwykłych, skromnych studentkach, które zarabiają na życie świadcząc seksualne usługi na wysokim poziomie, a wszystko to podlane sosem rzekomej powszechności, które ociera się już wręcz o modę. Po co to wszystko? Na pewno tego, oczywiście, nie wiem, ale mogę się domyślać, że może po to, by przeciętny człowiek zrozumiał, jak bardzo został z tyłu za współczesnym światem.
I teraz, ta cała antycywilizacyjna propaganda, zgodnie z leninowskim przekonaniem, że film to klucz do duszy narodu, nasi reżyserzy biorą się kolejno za te wszystkie tematy i robią z nich filmy, tak by ten właśnie naród się zastanawiał, dokąd to ten świat zmierza? Wydawałoby się, że jest to idealna okazja do kontrataku. Do zareagowania na to kłamstwo i pokazanie, że to jest właśnie nic więcej jak kłamstwo, mające na celu zdemoralizować Bogu ducha winnego człowieka. I kto to może – wydawałoby się – zrobić lepiej, niż właśnie ci z nas, którzy wiedzą, co jest dobro, a co jest zło, i mają przy tym dostęp do szerokiej opinii? Tymczasem nic z tego. Oni przyjęli zaproponowany temat debaty i mówią nam, co oni sądzą na temat tego wielkiego społecznego problemu, jakim jest sponsoring. Dokładnie tak.
Powtórzę jeszcze raz. System prowadzi swój atak w sposób bardzo precyzyjnie zamierzony. Najpierw wprowadza temat debaty, a następnie prowadzi ją tak, by, posiadając wszystkie, znane nam przecież tak świetnie, możliwości wpływania na opinię publiczność, udowodnić, że nasza narracja jest do niczego. W tej sytuacji, to co do nas dociera, to zmasowana propaganda, której nie jesteśmy się w stanie oprzeć. I w tej dyskusji – co jest absolutnie porażające – możemy powiedzieć wszystko co chcemy, możemy oprzeć się na najbardziej podstawowym rozsądku i najbardziej oczywistej logice, a i tak nie mamy wobec tego kłamstwa żadnej szansy, bo dyskutujemy na tematy, które oni wybrali. I w tej sytuacji, moglibyśmy bardzo łatwo zmienić temat na zdecydowanie mniej im pasujący, tyle że tego nie robimy. Dlaczego? Właśnie nie wiem. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że dlatego, że jesteśmy beznadziejnie głupi. Ale, jak mówię, nie wiem.
O Andrzeju Żydku i jego dręczycielach nie chce mi się już nawet myśleć, ale weźmy tę Szumowską. To że ten jej nowy film jest beznadziejnie słaby, jest dla każdego średnio obeznanego we współczesnej polskiej kinematografii sprawą oczywistą. Wiemy też, że opisana przez nią sytuacja jest z gruntu nieprawdziwa, a to, że ona w ogóle się za to zabrała, świadczy tylko o stanie tych umysłów. I na to wszystko przychodzi Maciej Pawlicki i chce z Szumowską dyskutować, czy ten sponsoring to coś z czym trzeba walczyć, czy się może temu podporządkować. A przecież w ogóle możnaby o tym filmie nie gadać. Wystarczyłoby sobie przeczytać, kto to taki ta Szumowska. Kim był jej ojciec, kim jej mama, kim jest jej siostra, kim brat, a jako ilustracje tego, co ta niezwykle uzdolniona rodzina potrafi, przytoczyć którąś ze złotych myśli spłodzonych przez wybitny umysł jej świętej już dziś pamięci mamy. Choćby tę:
„Wiedza jest wtedy, gdy o czymś nie tylko wiesz, lecz możesz to zobaczyć, opisać, zdefiniować, a nawet dotknąć. A wiara, gdy nie widzisz, nie zobaczysz, nie dotkniesz, a mimo to jesteś pewien, że jest”.
No, geniusz! Po prostu, geniusz! To są właśnie te elity. I robią z nami dokładnie to co chcą. Co za ból!
Serdecznie proszę wszystkich, którym wciąż zależy, o finansowe wspieranie tego bloga. Bez Waszej pomocy, on będzie musiał zdechnąć. Zwyczajnie. No i przypominam o książce. Powiedzcie ludziom, których znacie, że naprawdę warto. Niech sobie kupią. Tu, tam i tam. Naprawdę warto. Dziękuję.
@Toyah
OdpowiedzUsuńNotka dotyczy prawicowych dziennikarzy i stąd musi pojawić się pytanie, czy oni tego wszystkiego, co tak udatnie Pan przedstawił, nie widzą? A może widzą, lecz cynicznie to olewają?
A zresztą… Po cóż nam wiedzieć czy widzą, czy nie widzą? Biorąc bowiem pod uwagę wymowę pańskiego tekstu, tak naprawdę jest bez znaczenia, czy twórczość prawicowego dziennikarstwa jest efektem głupoty, sprzedajności, lenistwa, środowiskowych tabu, czy procesowej ostrożności. Dość, że efekt jest taki, jaki jest, tzn.: dyskutujemy tylko na te tematy, które System wybrał i tylko w taki sposób, który nie jest dla Systemu żadnym zaskoczeniem, ani niebezpieczeństwem.
Oczywiście, możemy mieć do prawicowych dziennikarzy pretensje, że nie próbują Systemu zaskoczyć i że nie są dla Polaków tym, kim być powinni, tzn. Odważnym Przekaźnikiem Prawdy. Cóż nam jednak po tych pretensjach, skoro sami konstatujemy (np. Pan, w kilku poprzednich tekstach), że:
1. prawicowi dziennikarze to beneficjenci Systemu, tym samym nie będą na serio gryźć ręki, która ich karmi;
2. prawicowi dziennikarze mają Polaków w dupie, tym samym na Polakach i jakiejś wobec nich misji im nie zależy;
3. sami Polacy (przynajmniej większość z nich) mają tego rodzaju byty jak Prawda, w głębokiej pogardzie, tym samym prawicowi dziennikarze nie będą sobie wypruwać żył dla ustalenia i przedstawienia czegoś, co dla Systemu może być groźne, a Polaków i tak nie obejdzie – i stąd w razie kłopotów ostatnią rzeczą, której prawicowy dziennikarz może się spodziewać, jest od tychże Polaków obrona.
Wynika z tego, że struktura prawicowego dziennikarstwa będzie miała dziadowsko-kurewski charakter tak długo, jak długo żył będzie System, albo tak długo, jak długo większości Polaków nie będzie zależało na Wartościach, z których Prawda jest jedną z naczelnych.
A propos sponsoringu:
To my sponsorujemy prawicowych dziennikarzy. I nie chodzi tu wcale o kasę (chociaż też…).
Odwołując się do poetyki obecnej zapewne w filmie Pani Szumowskiej, jesteśmy trochę podobni do panów w starszym wieku, którzy chcieliby, ale nie do końca mogą, a nawet jeśli mogą, to muszą za to zapłacić. Wynajmujemy więc ponętne studentki (z którymi można nawet pogadać) i te ze smutnych impotentów, robią z nas radosnych, pełnych wigoru maczo.
Potrzebujemy tych kurwiszonów, bo dzięki nim nie czujemy się tak zupełnie samotni i tak zupełnie beznadziejni, a na to, że te panienki mają nas gdzieś, przymykamy oko. Grunt, że dzięki nim czujemy się silniejsi, a gdy z nimi gadamy, to słyszymy to, co chcemy usłyszeć („w Smoleńsku był zamach”, „Wałęsa to Bolek”, „Tusk to ruski jełop”, „jesteś świetny”).
I obawiam się, że w przeciwieństwie do filmu Pani Szumowskiej, przedstawiona przeze mnie forma sponsoringu jest sytuacją całkowicie autentyczną, choć tak samo jak film deprawującą.
@Toyah
OdpowiedzUsuńMasz rację - nad wszystkim czuwa Ministerstwo Propagandy, które skrupulatnie określa temat dnia, temat tygodnia i kto dzisiaj wróg, a kto przyjaciel. I wszyscy, dosłownie wszyscy poruszają się tylko w tym dokładnie określonym obszarze.
Co gorsza, blogerzy, którzy przynajmniej wyobrażają sobie, że są niezależni i mają więcej oleju w głowie, robią dokładnie to samo.
Przykład? Proszę bardzo - Ministerstwo podrzuca 90 urodziny Bartoszewskiego. Na samym tylko nE 9 (!!!) blogerów podchwytuje temat dnia i pisze normalne bzdury o niby profesorze. Kogo to kurwa obchodzi? Ale temat został zadany.
Wiesz, ja sądzę, że to umysłowe lenistwo i brak zakorzenionych nawyków do głębszej refleksji.
@Don Paddington
OdpowiedzUsuńDziś mam wrażenie, że ten stan dotyka nas od wielu już lat, i dlatego tak systematycznie
przegrywamy. Mało komu tak naprawdę zależy, żeby coś zmienić. Zbyt mało komu. Tak było przed laty, i tak wciąż jest. Coryllus chodzi wciąż na jakieś spotkania, gdzie zbierają się zwolennicy prawicy, i twierdzi, że ile razy chce powiedzieć coś innego niż wypada, wszyscy na niego patrzą, jakby się urwał z choinki. I ożywiają się dopiero, gdy można z satysfakcją potwierdzić, że wciąż jest tak jak było dotychczas. Wystarczy zresztą spojrzeć na prawicowe blogi. Tam wszystko widać jak na dłoni. Wczoraj trafiłem na kilka wpisów o filmie Holland, w tym jeden pisany przez prawdziwą gwiazdę - Gadowskiego. Nikt, dosłownie nikt, nie zwrócił uwagi na fakt, że Socha miał tych Żydów zwyczajnie
na utrzymaniu. Że najpierw im pomagał za darmo, a później ich wziął na utrzymanie. Tak jakby problemem było to, czy pomagał za darmo czy za pieniądze. I czy polskie serce zostało docenione wystarczająco mocno. I tak to właśnie działa.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńOczywiście. Przykład Bartoszewskiego jest idealny. Ale można by było wymieniać kolejne. Weźmy Pawlaka z tym ZUS-em. Ja może jeszcze dziś. a może jutro dam tekst właśnie na ten temat. I tam też pokażę, o co tu chodzi. Ja, cholera. Dopiero ja.
@toyah
OdpowiedzUsuńproblemem polskich mediów wcale nie jest brak wolności, lecz umysłowe lenistwo dziennikarzy
ja dodałbym:
Z tego właśnie lenistwa wynika upodobanie sobie funkcji niewolnika. Nie powinni się skarżyć leniwi, którzy tracą wolność.
Pozdrowienia.
@orjan
OdpowiedzUsuńI wzajemnie!
@Don Paddington
OdpowiedzUsuńA skąd Ksiądz do rzeczownika "dziennikarz" przylepił przymiotnik "prawicowy"?
No, chyba tylko z osobistej uprzejmości, o ile nie z kapłańskiego poczucia miłosierdzia.
(demokracja socjalistyczna?; krzesło elektryczne? - ta rodzina pojęć?)
Dziennikarz ma być sługą prawdy i czytelników, a nie jakiejkolwiek ideologii i władzy.
Oczywiście, pojawia się kryterium cywilizacyjnego stosunku do prawdy i do obowiązku. One same, tj. prawda i obowiązek są wprawdzie obiektywne, ale chodzi o nasz subiektywny stosunek do tej obiektywności i zwłaszcza do niepodzielności prawdy.
Tutaj powinno wkraczać uformowanie cywilizacyjne tak ludzi, jak i społeczeństw. W dotychczasowej cywilizacji łacińskiej było z tym całkiem nieźle, ale leniwi (z dużą pomocą dziennikarzy) pozwolili złemu zepchnąć łacińską do kąta.
W jej miejsce podstawili cywilizację lichwiarską. Zwłaszcza to dziennikarze sami ją pomogli stworzyć jako pożyteczni idioci. W ten sposób stracili bowiem wolność na rzecz lichwiarzy.
Cywilizacja lichwiarska to zorganizowanie życia społecznego wokół pojęcia kredytu i oprocentowanej dodatnio pożyczki.
Dzisiaj oprocentowany kredyt i stopy procentowe są metodą organizacji życia zbiorowego. Kredyt dotyczy niemal wszystkich dziedzin życia i decyduje o aktywności obywateli. Ustrój społeczny został zaprojektowany w ten sposób, aby zysk z odsetek i kreacji pieniądza jako długu, jawił się jako cecha naturalna wynikająca z przyrody i żeby nie miał żadnej alternatywy.
Powyższy cytat i definicja z:
http://jar.nowyekran.pl/post/52980,cywilizacyjne-uwarunkowania-ekonomii-1
NB.: Nasz, jakby już zapomniany, kolega Student SGH był (jest?) przykładem szkód z formowania młodzieży według wzorca cywilizacji lichwiarskiej
Nie pozostaje zatem dziennikarzom (młodzieży także!) nic innego, jak żądać obalenia tej cywilizacji lichwiarskiej przez obalenie wartości jej pojęć, bo to droga do wolności.
Anty - ACTA stanowi dobry ku temu trening zarówno umysłów, jak i muskułów u młodzieży.
W sumie bez znaczenia, czy mają żądać tego z pozycji lewicowych, czy prawicowych, choć strach bierze na myśl o lewicowej, zamiennej propozycji cywilizacyjnej. Parafrazując Churchill'a, cywilizacji lepszej od łacińskiej jeszcze nie wymyślono i szanse wymyślenia są marne, co wynika z kwestii związanych z prawdą.
PS.
Po kilkunastu dniach wróciłem do tego blogu i od razu nagroda - spotkanie z Księdzem!
Szczęść Boże!
All,
OdpowiedzUsuńGenialny tekst i wspaniala dyskusja pod nim.Nic dodac.Jak to dobrze,ze sa jeszcze takie miejsca.
Toyahu,czekam na obiecany tekst o ZusoPawlaku.Ciekaw jestem cos Ty tam wykombinowal?
Weźmy nawet te wszystkie projekty "reform". Uchwalone ustawy (powiedzmy refundacyjna, albo edukacyjna - likwidująca licea ogólnokształcące) wiszą MIESIACAMI na stronach ministerstw i cisza. Nagle za pięć dwunasta zaczynają o nich pisać wszyscy, jakieś protesty sie nawet zaczynają, tylko wtedy już reforma jest wdrożona i już jest zasadniczo po zawodach.
OdpowiedzUsuń@Toyah
OdpowiedzUsuńTakie rzeczy jak śledztwo dziennikarskie, dochodzenie do prawdy, wskazywanie winnych, określanie istoty problemu, wcale nie zniknęły z dziennikarstwa, tylko przydzielono im szczególne miejsce i rangę. Obecnie istnieją one albo wmieszane w chaos blagi i kłamstwa w bulwarowcach, albo wyodrębnione w programy telewizyjne typu "Uwaga",gdzie rzetelną dziennikarską pracę bezimiennych wyrobników oprawia w stosowne ramy facet obracający się w kółko za kamerą i pozwala nam zdumiewać się do woli nad łajdactwem całkiem konkretnych sprawców, urzędników, bankowców itp.,a nawet nad działaniem różnych powiązań systemowych. Ostatnio nawet w "Czarno na białym" pokazany został bardzo konkretnie i obszernie systemowy sposób kręcenia lodów w działce PSL-u, czyli spółkach skarbu państwa, oraz biznesie Gronkiewiczowo-Walcowym. A więc to co zwykle funkcjonuje jako teorie spiskowe. Tyle że takie programy to są pudełka, które można sobie otworzyć lub nie, i one nigdy nie wydostają się na czołówkę programów informacyjnych ani choćby na pasek. I tak ma być, bo to jest tzw za komuny zawór bezpieczeństwa. Co ciekawe, zawór jest tak domknięty, że leniuchy z takiego "Uważam Rze" nawet nie próbują wykorzystać dla siebie tak łatwo dostępnego zasobu informacji pociągnąć tematu. Tylko naprawdę to wcale nie jest lenistwo, oni tej działki nie mają zamiaru uprawiać. My możemy im mówić o ABC pracy dziennikarskiej, a oni za nic nie wyjdą z przydzielonego sobie miejsca.
b. dobry tekst i trafna diagnoza, ja niestety nie wiążę najmniejszej nadziei z poprawą systemu, staram się wynaleźć w tym wszystkim miejsce w miarę wygodne do robienia swego i jako takiej obserwacji, co nam pozostaje to robienie filmów, pisanie tekstów, tworzenie muzyki itd. , które oddadzą temu systemowi prawdę, jestem przekonany, że 99% ludzi uważa film Szumowskiej za gówno, egzystencję tego tworu podtrzymuje jedynie właśnie ów 1% (albo nawet 0,001 %) która ma dostęp do odpowiednich narzędzi, tu uczciwie powiem, że nie rozpaczam bynajmniej z tego powodu :D, nie czytam gazet, nie oglądam telewizji, nie słucham radia (po za miejscami publicznymi), słowem należy się oswoić/przyzwyczaić do życia w totalnej partyzantce i wojny zaczepnej, niczego nie oczekiwać, ograniczyć potrzeby, a jak dojdzie do uzyskania dobrej pozycji strzeleckiej pakować kulę prosto w łeb :D, najcenniejszą wartością jest życie w zgodzie z sobą, trochę mi tu jakiś katechizm wychodzi, ale czyż nie jest to standardowy kodeks działania dobrego twórcy w każdej epoce?
OdpowiedzUsuń@orjan
OdpowiedzUsuńA Ty gdzieżeś się podziewał?
@tobiasz11
OdpowiedzUsuńDobrze, że jest taki dobry. Taki temat zasługuje na dobry tekst.
Co do "sprawy Pawlaka" tam nie trzeba nic kombinować. Wystarczy patrzeć, słuchać i czuć. Wszystko jest jak na tacy.
@tomak
OdpowiedzUsuńIzolacja jest rozwiązaniem chwilowym. Ja na przykład mam dzieci i jest mi nieobojętne, w jakim świecie będą żyły.
A w tym systemie, przepraszam za frazes, ktoś w końcu znów Auszwic zrobi. Po prostu - bo można. Gdyby system naprawdę nie lubił Auszwiców, nauczyłby nas, kiedy należy się zbuntować. Ale ten system nie lubi buntowania.
@Iza
OdpowiedzUsuńNo bo, jak wszystko na to wskazuje, oni działają na gwizdek. To działa wyłącznie tak.
@Marylka
OdpowiedzUsuńTo "Czarno na białym" to jest w ogóle bardzo szczególna służba, i, powiem szczerze, że ja ich do końca nie przejrzałem. Z jednej strony, gdyby tylko to oglądać i nic więcej, wystarczyłoby to z nawiązka, by uznać PO i PSL za zwykły gang. Zwykły. Z drugiej jednak strony, oni są bardzo skutecznie używani do organizowania bieżącej nagonki na Jarosława Kaczyńskiego. I to wygląda na ich pierwszy - i być może jedyny - cel. Organizować ten codzienny atak. Tam pracują naprawdę poważne umysły.
@tomak
OdpowiedzUsuńNo tak. Tak to trochę wygląda. Jak u Herberta, gdzie stoimy na tej jednej nodze, gotowi do skoku. Chociaż przyznam, że Twoja metafora ze strzałem prosto w czoło bardzo mi się podoba.
@Toyah
OdpowiedzUsuńMoże nie tyle poważne, co bardzo doświadczone w służbie medialnej. W końcu Walter to Walter. W jednej telewizji cały system medialny PRL-u, z tymi lufcikami na surową ocenę złych urzędników. To że oni potrafią pokazać bez ogródek wycinek tej mafii, traktuję jako pokazanie Pawlakowi (a także Tuskowi), że tu są haki na wszystkich.
W temacie i wracając do Ziemkiewicza co ostatnio też był tu na afiszu, powiem, że dla mnie on świetnie robi za papierek lakmusowy: o czym już można pisać i mówić. Oczywiście on i mu podobni robią przy tym, teatralne przedstawienie bojowników zmagających się z systemem. Taka ich rola, czy ktoś im taką narzucił czy sami wybrali, tego nie wiem. Jakiś czas temu Ziemkiewicz, opublikował świetny tekst: „Życie z dziurą w potylicy”. Reakcją moją było tylko wzruszenie ramionami, gdyby to napisał w czerwcu 2010, to co innego. A tak znaczy, że już dzisiaj można i tyle. A jego Michnikowczyzna jest najlepszym przykładem tej obserwacji. Ja już czekam kiedy nastąpi ten czas, gdy w mediach, już nie tylko będzie się mówiło, ze z Tuskiem ten nie tego coś, ale że nagle odkryją, że rząd PO to również liczne afery i przekręty. To dopiero będzie zabawne. Wczoraj widziałem jak Grasiem się zajęli... Ni to śmiać się, czy rzygać...
OdpowiedzUsuń@ Marylka
OdpowiedzUsuńPrzeca karnawał był. A teraz trzeba spoważnieć.
@orjan
OdpowiedzUsuńCóż, jedno i drugie to poważna sprawa.
@Iza
OdpowiedzUsuńPatrzeniem na ręce ich nie pokonasz. Urząd i wszelkie władze mają czas i środki przetrzymania każdej ciekawości u ich poddanych.
Podobnie jak w podziemiach lichwiarskich banków, w których siedzą armie kiepsko opłacanych, zdolnych, młodych ludzi wypruwających sobie nawzajem flaki, kto szybciej stworzy lepszy "produkt finansowy" (czytaj: pułapkę wyzysku), tak samo w urzędach siedzą ich klony manipulujące stanowieniem i treścią prawa.
Te klony już zadbają, żeby w trąbę zrobić każdego ciekawskiego, zaglądającego waaadzy pod biurko i rzucić takiemu odpowiednie kłody pod nogi.
Zewnęrznymi ich emanacjami są te niedorzeczniczki prasowe wystawiane na ulicę, przed kamery.
Sądownictwo jest w faktycznym sojuszu, bo w cywilizacji lichwiarskiej sądy wcale nie uprawiają prawa, ale prawniczość. Ani demokracja, ani prawo, ani sprawiedliwość w ogóle nie są już kategoriami w tej szemranej cywilizacji.
Jedyny sposób, to taki, jak ustaliła młodzież przy anty-ACTA. Więc niestety: ulica. A na niej żadnych dyskusji o pierdołach, tylko spokojne twarde odrzucenie: "won z tym lichwiarskim śmieciem, z greckimi długami, itd. i z wszystkimi, którzy tego są".
I tak do wyborów, aż do skutku.
NB.: co tak teraz cicho o zbankrutowanej Islandii? Wróciła nieco do źródeł cywilizacyjnych i od razu jest jej lepiej:
http://forsal.pl/artykuly/595396,islandzka_lekcja_dla_europy_zamiast_oszczedzac_trzeba_pobudzac_wzrost.html
Świetny wpis.
OdpowiedzUsuńMogę tylko usprawiedliwiać media, że ludzie w swej masie nie chcą zajmować się poważnymi sprawami więc w jednym wydaniu gazety mamy 10% artykułów na ważne tematy i 90% banialuk i powtórzeń. Powtórzenia są ważne (propaganda:), bo chyba nie ma wątpliwości, że w każdej gazecie jest kupa propagandy.