czwartek, 16 października 2008

Intelektualista na płocie

Jest taki numer Kabaretu Mumio, w którym Dariusz Basiński parodiuje intelektualistę w intelektualnym amoku. Siedzi cały pogięty, z nogą karykaturalnie założoną na nogę, z ramionami wiszącymi, w karykaturalnym skrzyżowaniu, niemal do ziemi. Od czasu do czasu, podnosi jedną rękę, żeby podrapać się po dymiącej z intelektualnego wysiłku głowie, a z jego paszczy wydobywa się zduszony tym jego intelektualnym wysiłkiem czyściusieńki bełkot. Coś podobnego widziałem jeszcze dawniej, u, przepraszam za brzydkie słowo, Marka Piwowskiego w Rejsie. No ale tam grali naturszczycy, więc prawdopodobnie tamten popis był zupełnie szczery. Poza tym, wszystko, co oglądałem w powyższej kategorii - czy to w mądrych telewizyjnych dyskusjach, czy w trakcie moich uniwersyteckich doświadczeń - zawsze było, jak najbardziej szczere i zawsze bardzo śmieszne. Dlatego też bardzo mi się podoba skecz Mumio, o którym przed chwilą wspomniałem.
Jak mówię, spotkałem w moim życiu wielu osobników tego właśnie typu, dla których to, co się dzieje w ich głowie, stało się religią do tego stopnia, że, ile razy ich oglądam, mam niepokonane wrażenie, że oni jednocześnie gadają i się modlą. Do swojego mózgu. Wydaje mi się, że ci właśnie ludzie potrzebują pogadać tak bardzo, że gdyby im tę możliwość odebrano, z całą pewnością musieliby się przerzucić na heroinę. Oni każdego dnia, od samego rana rozglądają się za kimś, z kim można inteligentnie podyskutować, a jak już takiego dopadną, siadają na pierwszym lepszym krzesełku, oplatają się, jak węże, swoimi nogami i ramionami i zaczynają: „No wiiiiiiiisz, starrrrry...."
Z osób znanych publicznie, żywym przedstawicielem tego osobliwego gatunku, był dla mnie zawsze Cezary Michalski, kiedyś bardzo konserwatywny i bardzo pobożny publicysta, a obecnie vice-naczelny Dziennika. Były czasy, kiedy wiedziałem, że, jeśli jest gdzieś znajdzie się jakiś tekst podpisany nazwiskiem Michalski, to warto go poczytać. Że jeśli w telewizji pojawi się Cezary Michalski, to może być interesująco. Że, ogólnie rzecz biorąc, Michalski jest swój człowiek. I dobrze jest, że tak jest. Była jednak wciąż w tym wszystkim jedna rzecz, która mnie niezmiennie do Michalskiego zrażała i która, w efekcie, zawsze wywoływała we mnie podejrzenia, że Michalski może wcale nie być tym, za kogo go uważam. To, mianowicie, że Michalski, ile razy się pokazywał publicznie, zawsze wpadał w tę idiotyczną, embrionalną pozycję szajbniętego intelektualisty, a kiedy przeprowadzał wywiad, pytania, które zadawał, były niezmiennie dwa razy dłuższe od odpowiedzi.
Później okazało się, że pozycja Michalskiego wśród młodych polskich konserwatystów spod znaku ‘Frondy' gwałtownie osłabła. Poszło zdaje się o to, że Michalski miał rodzinę, którą puścił w trąbę, więc koledzy naturalnie uznali, że Michalski jest zwykłym palantem. I od tego czasu Michalski poszedł własną drogą, niestety zamiast do przodu, to prosto w dół. Być może egzorcyści mieliby na ten temat coś ciekawego do powiedzenia. Ja się nie znam.
Dziś Cezary Michalski, jak już zostało wspomniane, pracuje w koncernie Axel Springer, jako redaktor ważnego dziennika i robi nieustanne wrażenie i na tych, którzy kiedyś go znali, jak i na tych młodszych, dla których jest zaledwie jednym z tych dziwadeł, które się tak bardzo w ostatnich latach rozpleniły.
W najświeższym wydaniu Dziennika Cezary Michalski uznał za stosowne zabrać głos na temat konfliktu na linii Prezydent - Premier. Ja naprawdę od pewnego czasu zastanawiam się, co się wyrabia w głowie Cezarego Michalskiego - człowieka, któremu chyba przecież zależy, żeby ludzie go cenili. Jednak to, co on wyszykował dziś, na pierwszej stronie swojej gazety, zadziwia nawet takiego wygę, jak ja. Tekst jest krótki i w sumie nie wart uwagi. Normalna paplanina o tym, że obie strony są winne i że Polsce wstyd. Płycizna. Szczerze powiedziawszy, wolę już poczytać Igora Janke, kiedy pokazuje, jak bardzo mu zależy, żeby - broń Boże - nikt nie pomyślał, że on woli Kaczora i Donalda od pana prezydenta Dutkiewicza. Albo nawet pośmiać się przy podskakującym, jak piłeczka, pośle Kaliszu.
Pisze więc Michalski tak: „Jeśli prezydentowi tak na Unii zależy, niech ratyfikuje traktat lizboński. Wtedy nikt nie uzna go za cynicznego zawalidrogę. Jeśli premier chce dowieść, że umie wypełnić cały przypisany mu przez konstytucję obszar władzy, niech zbombarduje prezydenta dziesiątkami dobrych ustaw".
Proszę zwrócić uwagę, jak Michalski równoważy akcenty. Prezydent powinien ratyfikować traktat, a Tusk powinien zarzucić Prezydenta ustawami. Nie jest tak, że Michalski ma sprawy tylko do Prezydenta. On zgłasza pretensje do obu. Tusk, na przykład produkuje za mało ustaw, co boli i niepokoi, szczególnie kogoś, kto zaangażował całe swoje serce w sukces tego rządu. Z kolei pan Prezydent nie chce ratyfikować traktatu, co właściwie zakrawa na skandal, a może nawet i przestępstwo. Michalski wie, co się należy. On nawet obiecuje. Jeśli Prezydent ratyfikuje traktat lizboński, to Michalski tak to jakoś załatwi, że nikt Kaczorowi nie zarzuci, że jest „cynicznym zawalidrogą".
Proszę popatrzeć, jak niewiele trzeba. Mamy zwykłego „cynicznego zawalidrogę", a wszystko przez to, że nie chce ratyfikować traktatu. Jeden podpis i z „cynicznego zawalidrogi" natychmiast robi się z powrotem zwyczajny "kartofel". No ale jednak trzeba ten podpis złożyć. A co u pana Premiera? Co obiecuje Premierowi redaktor Michalski? Akurat tu obietnic nie mamy. Mógłby Michalski podtrzymać konsekwentnie obraną przez siebie retorykę i napisać: „Jeśli premier chce dowieść... niech zbombarduje Prezydenta...", a później, zgodnie z poprzednim tropem dodać coś w stylu: „Wtedy nikt nie uzna go za cynicznego oszusta", albo „Wtedy nikt nie uzna go za tępego buca", czy może „Wtedy nikt nie uzna go za rozhisteryzowanego nieudacznika".
No ale, Michalski tu nie musi być konsekwentny. On po prostu chciał jakoś zachować styl, a więc po prostu musiał wspomnieć o Premierze. Wypadało też coś obiecać, no ale co tu obiecać, żeby jednocześnie nie dotknąć? Poza tym, przecież wiemy, co Michalski może. On może podtrzymać poparcie. Nie jest wprawdzie już ono warte tyle, co kiedyś, no ale zawsze to coś.
Jest jednak coś jeszcze, mianowicie to słowo ‘zawalidroga'. W dzisiejszej Gazecie, w stosunku do Prezydenta używa go Piotr Stasiński, w pewnym momencie, w trakcie dzisiejszego programu TVN24, któryś z zaproszonych specjalistów od wizerunku, też użył tego sformułowania. No i nagle również intelektualista Michalski też się nim zachwyca. A to, oczywiście, daje do myślenia. Skoro, niezależnie od siebie, trzy - co najmniej - osoby nazywają prezydenta Kaczyńskiego ‘zawalidrogą', to znaczy, że ta nazwa krąży wśród elit i bardzo się elitom podoba. Ale pies z elitami! Mnie ciekawi, że Michalski jest tak makabrycznie płytki, że nawet nie umie wymyślić swojej własnej obelgi. Jest jak dziecko, które usłyszy greps, który mu się spodoba i natychmiast przyjmuje go, jako swój. I to mnie zaskakuje. Bo ja wiedziałem, że z Michalskiego intelektualista, jak z koziej dupy trąba, ale, że jest aż tak źle, to się nie spodziewałem.
A pomyśleć, że sytuacja jest tak prosta. I tak jasna. Prezydent wymyślił sobie, że chce jechać do Brukseli, a Premier, zamiast spokojnie kiwnąć głową i wzruszyć ramionami, postanowił, wraz ze swoimi ministrami, urządzić Polsce piekło.
I podobnie z dziennikarzami. Premier, i jego ministrowie, zrobili z siebie idiotów, a dziennikarze, zamiast - w najbardziej dla siebie korzystnym wypadku - spokojnie kiwnąć głową i wzruszyć ramionami, postanowili udawać, że doszło do rażącego naruszenia obyczajów przez obie strony, tyle, że jedna z tych stron okazała się jeszcze ‘cynicznym zawalidrogą'.
Wczoraj, w moim komentarzu na blogu Igora Janke trochę sobie pokpiłem z tego zupełnie bezsensownego balansowania w ocenach, które - głęboko wierzę - ostatecznie dziennikarzy zgubi. Powtórzę na koniec tę moją argumentację, która - jestem przekonany - jest oczywista dla każdego normalnie myślącego człowieka. I powinna być oczywista również dla każdego dziennikarza, o w miarę otwartym umyśle.
Za co mamy żal do Tuska? Za to, że zabrania Kaczyńskiemu jechać na szczyt. Może mu zabraniać? No, nie może. Kaczyński może jechać? Może. Jeśli chce, to może. Więc Tuska oceniamy nienajlepiej. Bo zabrania Prezydentowi jechać. Kaczyńskiego jednak też wypada zaczepić. Za co? Za to, że chce jechać na szczyt. Może? No, może. To dlaczego ma nie jechać? Bo Tusk sobie nie życzy? Zgoda. Tak to najpewniej jest.
A więc sytuacja jest taka, że Kaczyński może jechać na szczyt, jeśli chce, ale nie powinien, jeśli nie chce tego Tusk. Tusk natomiast powinien Kaczyńskiemu pozwolić jechać, ale skoro już nie pozwala, czego oczywiście robić nie może, to niech Prezydent nie jedzie, mimo że może. W przeciwnym wypadku obu panów ocenimy równie źle.
I teraz powtórzę pytanie, które wczoraj zadałem panu Igorowi, a dziś chciałbym je skierować do pozostałych dziennikarzy, dla których ostatnie wydarzenia kompromitujące są dla obu stron. Gdyby mianowicie Tusk sobie zażyczył, żeby Prezydent nie jechał, a Prezydent na to powiedział tak: 'Wprawdzie chcę jechać i mam prawo jechać, ale skoro pan sobie, panie Premierze, tego nie życzy, to, mimo że nie ma pan prawa sobie nie życzyć, to ja oczywiście nie pojadę, mimo, że ma do tego prawo', to czy wtedy zasłużyłby Prezydent RP, żeby co niektórzy z Szanownych Panów zechcieli na niego łaskawie nie mówić ‘zawalidroga'?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...