piątek, 24 października 2008

A Simple Story

Jak się zdaje, sprawa konfliktu między Ludwikiem Dornem, a jego partią, a ostatnio, fakt usunięcia Ludwika Dorna z ugrupowania, które współtworzył i które przez wiele lat wspierał, wciąż prowokuje kolejne pytania i jeśli tak dalej pójdzie, niewykluczone , że już wkrótce Discovery Channel wyprodukuje kolejny odcinek serialu zatytułowanego Niewyjaśnione zagadki XXI wieku. Póki co jednak, dyskusja toczy się na poziomie spekulacji czysto amatorskich i - jak się zdaje - ile głosów, tyle opinii. Można jednak w tym zgiełku wyłapać pewne tendencje i spróbować je jakoś uszeregować. Ogólnie rzecz biorąc, część opinii publicznej twierdzi, że Ludwik Dorn padł ofiarą swoich błędów i jego usunięcie z partii jest tylko jego winą, a druga grupa jest przekonana, że Ludwik Dorn runął pod ciężarem chorej sytuacji wewnątrz swojej partii, antydemokratycznych procedur i tyranii jednej osoby i tak zwanej świty.
Dziś jednak, wśród komentarzy na swoim blogu, znalazłem opinię malviny, która sugeruje możliwość intrygi sprokurowanej zarówno poza samym PiS-em, jak i poza osobistymi emocjami Ludwika Dorna. Odpisałem natychmiast malvinie, sugerując, że to, co kierowało Ludwikiem Dornem, to nie jakieś zespoły intrygantów, ale zwykła ludzka, prosta historia, których wiele, a których potęgi, przez zwykłe lekceważenie dla prostych historii, mamy skłonność nie dostrzegać i napisałem malvinie, taki króciutki tekst:
On intelektualista, żyd, ateista, wielokrotny rozwodnik, autor pięknych wierszy dla dzieci, ona artystka, katoliczka, właścicielka renomowanego body painting studio. Maluje obrazy na ciałach ludzi wrażliwych i bogatych.
On jest jednym z liderów partii faszystowskiej, ona z serca i duszy urodzoną demokratką".
I ten kawałek skromnej literatury zakończyłem słowami: „I tak to się zaczyna..."
Nawet mi do głowy nie przyszło, że miałbym kontynuować ten wątek, gdy otrzymałem kolejny komentarz od, tym razem, venissy, w którym ona odwołuje się do którejś ze swoich starszych analiz, i opowiada o psychologii tzw. rajdów motocyklowych.
I to ostatecznie, ten opis prawdziwych mężczyzn na tych czarnych, ryczących maszynach, zmusił mnie do dalszej pracy nad moją prostą historią o, powiedzmy, Johnie i Mary.
Proszę, posłuchajcie.
... ona z serca i duszy urodzoną demokratką. Początek nie wskazuje na to, żeby z tego związku mogło się coś urodzić. On jest w końcu dwa razy od niej starszy. Politycznie, kulturowo, a i może cywilizacyjnie, są sobie ludźmi zupełnie obcymi. Ale mija czas, a oni są wciąż razem. John powoli zaczyna wchodzić w dotychczas nieznany sobie świat. Świat ludzi, owszem,inteligentnych i oczytanych, jednak w zupełnie inny sposób, niż on to dotychczas rozumiał. Jest to świat ludzi inteligentnych, a przy tym wolnych.
Spędzają wspólnie dzień za dniem, bywają na przyjęciach, na kolacjach, chodzą na przedstawienia do teatru i na wystawy. John poznaje nowych ludzi, ludzi jakich dotychczas nie znał. Któregoś dnia, Mary proponuje mu piękny rysunek na jego skórze. Pokazuje mu wzór, jednak John nic z tego co widzi nie rozumie, więc zawstydzony odwraca głowę i grzecznie odmawia. Ale obraz, który ujrzał, z jakiegoś powodu, nie daje mu spokoju. Ostatecznie zgadza się i na jego ciele pojawia się znak, symbol, obraz - obraz prawdziwej wolności.
Mijają kolejne dni i tygodnie. Oczywiście John ma swoje sprawy, swoje zajęcia, swoje towarzystwo, ale to już nie jest ten sam John, co jeszcze w zeszłym roku. Oczywiście, jest wciąż wiernym i lojalnym członkiem swojej partii, jednak on już wie, że faszystowska ideologia, która go, w tak niezrozumiały sposób przed wielu laty zaczarowała, to nie jest ten prawdziwy świat, świat ludzi czystych i pięknych.
Mary jest spokojna. Ona ani go nie naciska, ani go nie próbuje do niczego przekonać, ani nie stawia mu żadnych warunków. Ona mu jedynie pokazuje nowy świat, świat pozbawiony nienawiści i złych, niszczących człowieka ambicji. Zbliżają się jednak wybory parlamentarne. Partia Johna ma wielkie szanse, żeby stać się dominującą siłą na politycznej scenie. Opinia publiczna w kraju jest przerażona, środowiska elit zamilkły w nieznośnym oczekiwaniu. John jest rozrywany przez żywioły. Z jednej strony, partia ma w stosunku do niego swoje oczekiwania, z drugiej strony, władze partii już wiedzą, że John nie jest już dłużej osobą absolutnie pewną, na którą prezes partii może liczyć, tak jak kiedyś. John jednak wie, że w przypadku wygranych przez partię wyborów, on może jeszcze coś uczynić, zorganizować jakiś powszechny ruch na rzecz takich zmian we władzach ugrupowania, które uczynią z jego ugrupowania, które jakoś tam ukochał, propozycję na czasy nowe i czasy dobre. Więc tkwi w tym bagnie, wbrew sobie i wbrew temu, do czego wzywa go prawda.
Prowadzi więc John swe podwójne życie, między gabinetami partyjnymi, a światem idei i prawdziwej sztuki. Któregoś dnia, odkrywa w sobie pasję gotowania. Zwykłego gotowania dla siebie i rodziny. Mary mu kupuje książkę angielskiego kucharza, Jamie Olivera. John pochłania lekturę w kilka godzin, a później wraca do niej już każdego dnia, odkrywając nowe światy wykwintnych zapachów i niezwykłych smaków. Mary w tym czasie też odkrywa coś nowego. Mianowicie niezwykły kucharski talent Johna. Od dziś to John będzie przygotowywał przyjęcia dla przyjaciół Mary, ale i także dla swoich nowych znajomych.
Któregoś dnia Mary proponuje mu wyjazd na pielgrzymkowy rajd motocyklistów do jednego z najsłynniejszych miejsc kultu maryjnego. John jest całkowicie porażony. I nie chodzi o to, że nie umie jeździć na motocyklu i że, jeśli idzie o tego typu wyczyny, to najdalej jak mu się udało zaryzykować, to jazda na wrotkach. Jeździł na tych wrotkach, owszem, z pasją i często z najwyższą przyjemnością, ale dziś, tego rodzaju rewolucja nie mieści mu się w głowie. Dodatkowo, jak już wiemy, John nie jest w żaden sposób emocjonalnie związany z jakąkolwiek religią, a tym bardziej z religią katolicką, i to jeszcze na poziomie kultu maryjnego. Boi się, a z drugiej strony wie, że jego życie i tak już nigdy nie będzie takie, jak było. Zgadza się więc, w pięknej czarnej skórzanym stroju dosiada pożyczonego motocykla i pędzi w kierunku świata, który zmieni jego nowe życie ostatecznie.
I teraz już nic nie ma znaczenia. Ani partia, ani polityka, ani wybory, ani walka, ani ambicje. Oczywiście, trzeba się jakoś wycofać z dotychczasowego życia, trzeba to zrobić w honorem i w miarę możliwości na swoich warunkach. Ale i tak, John wie, że wygrał wszystko, co miał do wygrania. Wygrał nowy, piękny świat i wygrał wolność. I tego już mu nikt nie zabierze".
Taka to historia. Prosta, zwykła historia, o prostych zwykłych ludziach, takich jak my wszyscy. A jaki z niej morał? Taki mianowicie, że to, co decyduje o naszym życiu, to nie spiski, nie intrygi, nie chore plany chorych ludzi w ciemnych, bezlitosnych gabinetach. To samo życie, które otwiera przed nami przeróżne możliwości, a my jedynie decydujemy, czy chcemy z tej szansy skorzystać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...